Dżihadyści wracają do Europy

Dżihadyści wracają do Europy

Po upadku Państwa Islamskiego może nastąpić apogeum zagrożenia terrorystycznego w Europie

dr hab. Jarosław Tomasiewicz, Instytut Historii Uniwersytetu Śląskiego

W mediach często pojawiają się informacje o atakach terrorystycznych w Europie, ale z drugiej strony są statystyki pokazujące, że obecnie zamachów jest znacznie mniej niż w latach 70. i 80. XX w. Jak więc jest z zagrożeniem terrorystycznym w Europie?
– Jeśli chodzi o liczbę zamachów terrorystycznych, to rzeczywiście w latach 70. i 80. XX w., przede wszystkim we Włoszech i w Niemczech, ale też w Ulsterze, w mniejszym stopniu w Hiszpanii, było ich znacznie więcej niż obecnie. Wtedy zamachy terrorystyczne zdarzały się niemal codziennie i miały charakter masowy. We Włoszech w 1977 r. dokonano ponad 2 tys. zamachów. Grupa terrorystyczna potrafiła się zawiązać ad hoc spośród studentów, których na egzaminie oblał jakiś profesor. W zemście podpalali mu samochód i podpisywali to jako np. Komunistyczna Grupa na rzecz Porachunku. To autentyczny przypadek! Często działania o charakterze kryminalnym czy osobistym przyjmowały maskę terroryzmu politycznego.

Tamten terroryzm miał jednak inny charakter niż obecny. Z reguły zamachy terrorystyczne uderzały wówczas w ludzi zaangażowanych politycznie, a więc goszyści podkładali bomby prawicowcom i do nich strzelali, a faszyści strzelali do lewicowców. Oprócz tego przeprowadzano zamachy na przedstawicieli biznesu lub funkcjonariuszy państwa. Przeciętnych obywateli to w zasadzie nie dotyczyło, oni zamachy oglądali w telewizji. Były tylko sporadyczne przypadki atakowania przypadkowych ofiar, czego dokonywały grupy neofaszystowskie, jak zamach na ekspres „Italicus” w roku 1974 czy zamach na dworcu w Bolonii w 1980 r.

Teraz jest inaczej.
– Obecnie ataki terrorystyczne są wymierzone w tłum, mamy więc do czynienia z ofiarami całkowicie przypadkowymi. Wśród ofiar dżihadystów są przecież także muzułmanie, którzy znaleźli się w miejscu i czasie zamachu. To powoduje, że obecnie strach przed terroryzmem jest większy niż w latach 70. i 80. XX w., ponieważ wtedy ktoś, kto nie był zaangażowany w politykę, mógł się czuć bezpiecznie.

Niemiecka grupa Baader-Meinhof rozpoczęła jednak działalność od zamachu na dwa domy towarowe.
– Ale te zamachy przeprowadzono w nocy, celowo, aby nie było ofiar. To był czyn o charakterze symbolicznym. Oni dzielili swoje akcje na „zamachy przeciw rzeczom” i „zamachy przeciw ludziom”, to był typowy „zamach przeciw rzeczom”.

Organizacje terrorystyczne z lat 70. i 80. udało się rozbić. Czy tak też się stanie z dzisiejszymi?
– Obecna sytuacja jest odmienna, ponieważ wtedy terroryści działali w scentralizowanych grupach. Struktura takich np. Czerwonych Brygad była mocno rozbudowana, było wiele poziomów dowodzenia i długi łańcuch rozkazodawczy, dzięki czemu stosunkowo łatwo było spenetrować i rozbić taką organizację. Obecnie mamy do czynienia niemal wyłącznie z zamachami „samotnych wilków”, czasem są to niewielkie, kilkuosobowe komórki, ale działające na zasadzie oporu nieukierunkowanego, dlatego trudne do zinfiltrowania. W zasadzie służby policyjne ratuje obecnie głupota wielu potencjalnych terrorystów, którzy afiszują się swoimi poglądami i zamiarami w mediach społecznościowych. Dochodzi nawet do takich sytuacji, że ktoś w internecie ogłasza, że poszukuje broni, bo chce zabić Emmanuela Macrona. Francuskie służby to wychwyciły i zatrzymały niedoszłego zamachowca.

Rola internetu jest tu ambiwalentna. Z jednej strony mamy do czynienia ze zjawiskiem zarażania się ideologią radykalizmu poprzez internet, ale z drugiej strony internet służy jako ważne źródło rozpoznania zagrożenia ze strony samotnych wilków.

Czy służby specjalne i policja nie mają problemu ze zbyt dużą ilością informacji? Zamachowcy z Londynu podali w internecie nawet dokładne współrzędne planowanego ataku, internauci to wychwycili i zawiadomili policję, ale ta nic nie zrobiła.
– Problem polega na tym, że liczba danych, które trzeba przeanalizować, jest tak duża, że służby nie zawsze są w stanie zareagować. W dodatku terroryści na ogół posługują się jednak kodami, szyframi, w rezultacie większość tego, co jest przejmowane przez służby specjalne, to są śmieci. System Echelon działał np. na zasadzie wychwytywania słów kluczowych, jak „bomba”, „dżihad”, „terroryzm” czy „Adolf Hitler”. Trzeba było być kretynem, aby pisać w internecie, że chce się kupić bombę, aby przeprowadzić dżihad w imieniu Adolfa Hitlera. Poprzez wywiad elektroniczny nie da się wychwycić wszystkich informacji o planowanych atakach terrorystycznych. To jest fizycznie niemożliwe. Aby to zrobić, trzeba by prześwietlać ludzkie umysły.

Czy terroryzm jest skuteczny?
– Nie zgadzam się z tezą o nieskuteczności terroryzmu. Utworzenie Autonomii Palestyńskiej to bodaj najdobitniejszy przykład skuteczności terroryzmu, ale takich przykładów jest więcej. Choćby porozumienie wielkopiątkowe z 1998 r., które zmieniło status Irlandii Północnej, czy wojna o niepodległość Algierii, w której terroryzm też odegrał istotną rolę.

Paradoksalnie sukcesem terrorystów islamskich jest sam fakt, że obecnie do głównego nurtu debaty publicznej weszła dyskusja nad multikulturalizmem. Jeszcze w latach 90. XX w. multikulturalizm był traktowany jako pewien konsensus. Obecnie jest on podważany właśnie m.in. z powodu zagrożenia terrorystycznego. Warto zwrócić uwagę na majowe wybory parlamentarne w Holandii. Wygrała je liberalna Partia Ludowa, która jednak używała retoryki przejętej od antyimigranckiej Partii Wolności Geerta Wildersa. Liberalny rząd np. zakazał tureckim politykom udziału w wiecach organizowanych na terenie Holandii. To był język, którego jeszcze kilka lat temu żadna partia głównego nurtu nie odważyłaby się używać. A jest to uboczny efekt strachu przed zagrożeniem terrorystycznym.

Dlaczego terrorystom miałoby na tym zależeć? Czy terroryzm islamski działa na szkodę społeczności muzułmańskich w Europie?
– To nic nowego. Podobnie było w XX w. w Algierii. Gdy w 1954 r. wybuchła tam wojna o niepodległość, niepodległościowcami było wąskie grono ludzi, młoda inteligencja pochodzenia algierskiego, wyalienowana ze społeczeństwa. To byli ludzie, którzy często mówili lepiej po francusku niż po arabsku, ale we Francji czuli się obywatelami drugiej kategorii i dlatego postanowili walczyć o niepodległość swojego kraju. Przeciętny algierski fellach (wieśniak) nie czuł się Algierczykiem, nie miał algierskiej świadomości narodowej, czuł się muzułmaninem, członkiem jakiegoś klanu. Front Wyzwolenia Narodowego (FLN) od początku z premedytacją prowadził akcje przeciwko cywilnym kolonistom francuskim. Działano celowo, aby rozkręcić spiralę przemocy. Oczywiście uzbrojeni koloniści po każdym ataku na ludność francuską przeprowadzali jeszcze bardziej krwawe represje w stosunku do przypadkowych Algierczyków, nie bawiąc się w rozróżnienie, kto jest czynnym sympatykiem Frontu, a kto zwyczajnym tubylcem. To z kolei budziło opór i chęć odwetu. Po kilku latach działania schematu prowokacja – represja – odwet Algierczycy przekonali się do idei niepodległości. Jest więc wysoce prawdopodobne, że obecnie ten schemat islamiści próbują zastosować w Europie. Celowo przeprowadzają ślepe ataki terrorystyczne, aby wywoływały one represje wobec muzułmanów, co ma napędzić im kolejnych sympatyków.

Społeczności muzułmańskie są jednak mniejszościami w krajach europejskich.
– Do niedawna uważano, że największą społeczność muzułmańską w Europie Zachodniej ma Francja, gdzie muzułmanie stanowią ok. 8-10% ludności. Teraz, po ostatniej fali migracyjnej, mówi się, że najwięcej muzułmanów jest w Niemczech. To nie zmienia faktu, że są to stosunkowo nieliczne grupy. Warto jednak popatrzeć na dynamikę demograficzną – rdzenni mieszkańcy są przeciętnie dużo starsi niż imigranci, np. we Francji młodzi ludzie w wieku 18-24 lat stanowią ok. 12% ogółu społeczeństwa, ale w tamtejszej społeczności muzułmańskiej młodzi stanowią ponad 30%. Dlatego rola muzułmanów w Europie będzie rosnąć.

Jaki może być cel polityczny islamskich terrorystów w sytuacji, gdy społeczności muzułmańskie stanowią mniejszość?
– Zacznijmy od tego, że muzułmańskie społeczności w Europie są bardzo zróżnicowane. Część jest zlaicyzowana, obojętna religijnie. Inni, choć praktykujący, traktują islam jako swoją prywatną sprawę. Coraz liczniejsi muzułmanie chcą jednak uznania islamu w sferze publicznej. Tu jest ważna kwestia wynikająca z prawa islamskiego, szarijatu, jak należy traktować kraje europejskie.

Jak to ich zdaniem powinno wyglądać?
– W islamie obowiązuje podział świata na dar al-islamdar al-harb. Dar al-islam to świat islamu, w którym powinien obowiązywać szarijat, a dar al-harb to strefa wojny zamieszkana przez niewiernych, przeciw którym powinno się prowadzić dżihad. W praktyce szarijat wprowadził jeszcze trzecie pojęcie: dar al-hudna, czyli ziemia pokoju. Chodzi o takie miejsce, gdzie panuje rozejm między muzułmanami a niewiernymi, a muzułmanin, który przebywa na tym obszarze, powinien się dostosować do obowiązujących tam praw. Większość muzułmanów traktuje Europę jako ziemię rozejmu, choć oczywiście i oni żądają poszanowania swojej wiary. Natomiast coraz liczniejsza grupa islamistów uważa, że skoro muzułmanie są już kolejnym, czasami trzecim czy czwartym pokoleniem mieszkającym w Europie, to nasz kontynent powinien być traktowany jak dar al-islam, w związku z czym powinno się umożliwić muzułmanom stosowanie szarijatu.

Taki jest ich cel?
– Ich celem politycznym jest wprowadzenie rozwiązania, które funkcjonuje np. w Indiach. W tym kraju stosowane są dwa kodeksy cywilne: jeden, wywodzący się z prawa brytyjskiego, dla ogółu społeczeństwa, i drugi, oparty na szarijacie, obowiązujący społeczność muzułmańską. Właśnie tego domagają się dla siebie islamiści europejscy.

Dżihadyści stanowią najbardziej skrajny odłam islamistów, który do szarijatu chce dojść drogą walki zbrojnej. Ich interesuje globalny dżihad i globalny kalifat, natomiast los muzułmanów europejskich średnio ich obchodzi. Europejscy muzułmanie są dla nich tylko żołnierzami Proroka, którzy mają wypełnić swoje zadanie i walczyć na tyłach przeciwnika.

Dwa systemy prawne w krajach unijnych, przynajmniej na razie, są nie do pomyślenia.
– To byłoby sprzeczne z europejską tradycją. Co prawda w feudalnej Europie współistniały różne systemy prawne: kahały, czyli gminy żydowskie, miały autonomię jeszcze w XIX w., także społeczności romskie rządziły się swoimi prawami. Jednak od czasów rewolucji francuskiej fundamentem naszego systemu prawnego pozostaje zasada równości wobec – jednakowego dla wszystkich – prawa.

Czy ze strony umiarkowanych muzułmanów można się spodziewać potępienia ataków terrorystycznych?
– Już mamy z tym do czynienia. Burmistrz Londynu Sadiq Khan, który wszak jest muzułmaninem, wielokrotnie się wypowiadał przeciwko dżihadystom. We Francji ostatnie zamachy zostały potępione przez Francuską Radę Kultu Muzułmańskiego, która skupia najważniejszych imamów.

To są skuteczne wezwania?
– Trudno powiedzieć. Nie wiem, jakim autorytetem cieszy się owa rada, czy przypadkiem przeciętny muzułmanin nie postrzega jej jako instytucji fasadowej, marionetki w rękach władz francuskich. Musimy tu pamiętać o jednej ważnej kwestii, a mianowicie, że islam ma zupełnie inną strukturę organizacyjną niż wyznania chrześcijańskie. Wszystkie grupy chrześcijańskie są scentralizowane. Nawet gdy mamy do czynienia z małym związkiem wyznaniowym, to zawsze ma on swój centralny ośrodek, który jest autorytetem dla wierzących. W islamie nie ma centralnego autorytetu, nie ma papieża znanego z katolicyzmu, nie ma żadnego synodu generalnego. W islamie istnieją różne szkoły prawnicze (cztery w samym sunnizmie), a wierny sam wybiera sobie w obrębie takiej szkoły alima, czyli mędrca, który jest dla niego autorytetem.

Obecny dżihadyzm jest buntem młodzieży przeciwko autorytetowi alimów. Muzułmański establishment religijny to z reguły starzy ludzie, którzy całe życie poświęcili na studiowanie Koranu i prawa islamskiego, często mamy do czynienia z całymi dynastiami muzułmańskich mędrców. A tu jest młodzież buntująca się przeciwko ich autorytetowi, młodzież, która chce interpretować islam po swojemu – i interpretuje go w sposób bardzo wojowniczy.

Ich radykalizm ma chyba podłoże społeczne. Wielu z nich pochodzi z biednych dzielnic.
– Nie wszyscy są nędzarzami, są analizy wykazujące, że trzy czwarte europejskich rekrutów ISIS to dobrze wykształceni mężczyźni z klasy średniej. Generalnie jednak można potwierdzić, że gwałtowność tego konfliktu wynika z nałożenia się różnic kulturowych na różnice ekonomiczne. Imigranci i ich potomkowie ze względu na gorszy kapitał kulturowy (m.in. słabszą znajomość języka, gorsze wykształcenie) mają większy problem ze znalezieniem dobrze płatnej pracy, co utrzymuje ich w swoistym getcie i utrudnia asymilację. Powstaje błędne koło, a szansę wyrwania się z niego często widzą w przestępczości.

Czy to widać z polskiej perspektywy?
– My dostrzegamy przede wszystkim zagrożenie terrorystyczne, jednak na poziomie życia codziennego dużo powszechniejszym problemem jest drobna przestępczość bynajmniej nie salafitów, ale lumpenproletariackiego marginesu. To są po prostu chuligani, których np. we Francji nazywa się szumowinami (racaille). Oni rekrutują się na ogół – choć nie tylko – ze środowisk imigranckich, ale dla nich islam jest co najwyżej znakiem rozpoznawczym, jest to islam kulturowy, a nie przeżywany religijnie. Podam przykład. W Oslo młodzież pochodzenia imigranckiego zorganizowała się w gangi zwane A-Gjengen i B-Gjengen, które wymuszają haracze od swoich rówieśników, rdzennych Norwegów. Takie zjawisko występuje wszędzie, w Polsce przecież też mamy do czynienia z dresiarzami terroryzującymi osiedla. Jednak członkowie norweskich gangów, wywodząc się z muzułmańskiej tradycji kulturowej, haracz ów nazwali dżizja. Według szarijatu dżizja to podatek, który niewierny powinien płacić muzułmanom w zamian za ochronę. W ten sposób zwyczajne zjawisko kryminalne zostało nazwane terminem religijnym.

Taka młodzież stanowi dobre zaplecze dla terrorystów?
– Źle zasymilowana młodzież o kryminalnych skłonnościach to jeszcze nie jest problem polityczny. Ten pojawia się w momencie, kiedy ktoś z marginesu kryminalnego zaczyna się radykalizować ideologicznie. Następuje to bardzo często w więzieniach. Amedy Coulibaly, jeden z uczestników zamachu na redakcję „Charlie Hebdo” w 2015 r., był typowym racaille z przedmieścia, handlował narkotykami, dokonywał kradzieży i rozbojów, miał konflikty z prawem od 17. roku życia. W końcu trafił do więzienia, gdzie się zradykalizował i przyjął ideologię dżihadystyczną. W ten sposób narodził się terrorysta. Tradycyjni salafici są spokojni, w zasadzie nie angażują się w politykę, wystarcza im, aby ich kobiety mogły chodzić w nikabach. Jednak w chwili, gdy dochodzi do połączenia ideologii salafickiej z kryminalnymi pobudkami młodych ludzi przyzwyczajonych do stosowania przemocy, powstaje mieszanka wybuchowa. Większość ataków w Europie została przeprowadzona przez terrorystów, którzy radykalizowali się w ten sposób.

Tzw. Państwo Islamskie przegrywa w Syrii i Iraku. Czy będzie to miało wpływ na islamistów w Europie?
– Istnieje niebezpieczeństwo, że gdy upadnie Państwo Islamskie, może nastąpić apogeum zagrożenia terrorystycznego. Ocenia się, że w szeregach ISIS walczy kilka tysięcy europejskich muzułmanów. Bojownicy kalifatu, którzy powrócą do Europy, mogą stanowić prawdziwe zagrożenie. Oczywiście będzie wśród nich grupa, która uzna, że skoro dżihad poniósł klęskę, to dalsza walka nie ma sensu, ale na pewno będą też tacy, którzy tę walkę będą chcieli kontynuować. Niech chociaż połowa z nich wróci do Europy i połowa z tych, co wrócili, zechce kontynuować dżihad, powstanie wówczas zagrożenie, jakiego jeszcze tu nie było. Do tej pory w Europie nie mieliśmy do czynienia z terroryzmem islamskim na dużą skalę, dokonywanym przez zawodowców (może poza zamachem na teatr Bataclan). Większości zamachów dokonywali amatorzy. Były to pojedyncze osoby, ewentualnie niewielkie grupy kilku-, kilkunastoosobowe, działające na własną rękę i używające bardzo prymitywnych środków, jak noże czy samochody. Łatwo sobie wyobrazić, co będzie, gdy zostaną zastosowane profesjonalne ładunki wybuchowe i nowoczesne karabiny. Po powrocie Europejczyków walczących w szeregach ISIS może nastąpić zintensyfikowanie aktów terrorystycznych.

Czy służby specjalne wiedzą, kto powróci z Iraku i Syrii?
– Przez cały czas Europa jest pod czujną kontrolą służb. Działa wszechobecny monitoring, służby prześwietlają media społecznościowe, stosowane są prowokacje policyjne (choć co prawda nie w takim stopniu jak w USA). To wszystko w dużym stopniu utrudnia przeprowadzenie zamachu terrorystycznego. Pamiętajmy jednak, że we współczesnym, zglobalizowanym świecie, przy swobodzie przepływu osób, z której jesteśmy tak dumni, trudno stworzyć naprawdę szczelny system.

Czy należy się liczyć z reakcją w postaci terroryzmu antyislamskiego?
– Przecież on już jest, Anders Breivik i jego ataki w 2011 r. są tego najlepszym przykładem.

Ale Breivik dokonał ataków na siedzibę premiera Norwegii i członków młodzieżówki lewicowej Partii Pracy.
– Breivik rzeczywiście strzelał do młodych lewicowców, ale motywował to faktem, że Partia Pracy jest odpowiedzialna za otwarcie granic dla imigrantów, antyislamska motywacja była bardzo wyraźna. W wielu krajach europejskich powstają grupy straży obywatelskich, mających bronić rodzimych społeczności przed muzułmanami. W Niemczech jest to HoGeSa, czyli Hooligans gegen Salafisten (Chuligani przeciwko Salafitom), bojówka złożona głównie z kibiców piłkarskich o charakterze wyraźnie antymuzułmańskim. W Anglii do niedawna działała English Defence League (Angielska Liga Obrony), która wprawdzie się rozpadła, ale na jej miejsce powstały grupy takie jak North West Infidels (Północno-Zachodni Niewierni). W krajach skandynawskich działają Żołnierze Odyna. Są to grupy o charakterze bojówkarskim, które patrolują ulice dla ochrony obywateli przed imigrantami. To nie jest terroryzm, oni cały czas działają w granicach prawa, ale reguła jest taka, że wśród tego typu organizacji mogą się pojawić jednostki, którym to nie wystarczy.

Wydanie: 2017, 35/2017

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy