Egzaminy przyszłych mecenasów

Egzaminy przyszłych mecenasów

Przepisy ułatwiły wejście do zawodu, ale samorząd adwokacki mnoży problemy

Padają mury Jerycha. 10 grudnia o 11 jednocześnie w całym kraju rozpoczną się egzaminy na aplikację adwokacką, notarialną i radcowską. Egzaminy inne niż w minionych latach. Od września obowiązują już zmiany w prawie o adwokaturze i kilku innych ustawach, mające uchylić drzwi korporacji – zwłaszcza te zamknięte najściślej, budzące szczególne emocje, które prowadzą do adwokatury, zawodu otoczonego nimbem i posłannictwa, i honorariów sięgających 300 euro za godzinę. Ostatnio bowiem korporacja niemal w ogóle wstrzymała dostęp w swe szeregi (w 2004 r. tylko w 9 z 24 izb adwokackich odbyły się szczątkowe egzaminy). – Od dwóch lat nie ma normalnego naboru na adwokaturę, a studia prawnicze kończy 12-15 tys. osób rocznie – mówi mec. Jerzy Naumann, przewodniczący komisji przygotowującej test egzaminacyjny na aplikację adwokacką.
A to jedynie umacniało rozpowszechnione przekonanie, iż adwokatami mogą w Polsce zostawać niemal wyłącznie ci, którzy dadzą w łapę albo są członkami rodzin adwokatów.
– Tak jak w Białymstoku w 2001 r, gdzie na aplikację przyjęto cztery osoby. Same adwokackie dzieci – wskazuje Marcin Gomoła, szef Stowarzyszenia Fair Play, które starało się o łatwiejszy dostęp do korporacji. On sam próbował sześć razy: – Za każdym razem słyszałem: „niestety z braku miejsc”…
Stowarzyszenie pracowicie przygotowało zestawienie dotyczące koneksji osób dostających się na aplikację adwokacką (patrz: tabelka). Najgorzej było w mniejszych ośrodkach. W wspomnianym Białymstoku aż 71% przyjętych to krewni adwokatów, w Koszalinie 67%, w Siedlcach 61%. W stolicy zaś tylko 16%, we Wrocławiu 21%, a w Krakowie 23%.

Będzie jeszcze trudniej?

Ale powiał wiatr zmian. W tegorocznym egzaminie nie ma już części ustnej, na której egzaminatorzy mogli najłatwiej udowodnić kandydatowi że się nie nadaje. Jest tylko test pisemny, jeden dla całej Polski, 250 pytań.
– Test obejmuje wszystko to, co przewiduje ustawa o adwokaturze, czyli praktycznie wszystkie gałęzie prawa. Przygotowanie go było potworną pracą – mówi mec. Jerzy Naumann.
Zdający wybiera jedną z trzech odpowiedzi. Łatwo sprawdzić, czy ktoś umie, czy nie. I nie ma limitów przyjęć: każdy kto odpowie na 190 pytań, zostaje przyjęty na aplikację. A w pięcioosobowych komisjach egzaminacyjnych są już nie tylko adwokaci, lecz i dwóch przedstawicieli ministra sprawiedliwości.
Co nie znaczy, że ma być lżej. Szef Naczelnej Rady Adwokackiej, mec. Stanisław Rymar, wróg ułatwień dostępu na aplikację, zapowiedział, iż egzamin będzie trudniejszy.
– Będzie trudny ze względu na prawdziwy bezmiar prawa, mogący wywołać uczucie bezradności. Ale nie szykujemy żadnych wnyków. Nie organizujemy egzaminu, żeby utrącać, lecz żeby przyjmować – dodaje mec. Naumann.
NRA sformułowała 40 precyzyjnych reguł dla zdających: otrzymany test musi stale leżeć na blacie stolika, nie wolno podawać sobie jakichkolwiek przedmiotów ani w żaden sposób się komunikować, nie wolno mieć długopisów, maskotek czy napojów, przez pierwsze 90 minut czterogodzinnego egzaminu nie wolno opuszczać sali (później można pod eskortą udać się do toalety) itd. Wszystko to będzie uznane za rezygnację z egzaminu.
Inga Dołowy (dyplom prawa w tym roku, brak adwokatów w rodzinie) przez ostatnie dni powtarza zwłaszcza procedurę cywilną i karną: – Liczę, że ponad połowa testu będzie dotyczyć tych kwestii. Jak dostanę pytanie administracyjne typu: „Jaki jest zasób głównego geodety kraju?”, to i tak przecież nie odpowiem. W końcu 60 pytań mogę zawalić.
Jej koleżanka Kasia Kaźmierska „czuje”, że sporo pytań może dotyczyć prawa finansów publicznych. – Ale przede wszystkim jako osoba bez żadnych koneksji cieszę się, że są przepisy umożliwiające przeprowadzenie takiego egzaminu – mówi.
– Najważniejsze, że stworzono różne drogi dojścia do zawodu, że o dostępie do uprawiania go nie decydują wyłącznie inni prawnicy, moi potencjalni konkurenci ekonomiczni, że wzrośnie konkurencja – uważa Marcin Gomoła.

Człowiek który mówi

Wzrostu konkurencji obawiają się zwłaszcza najsłabsi z ponad 5 tys. polskich adwokatów (w stosunku do liczby ludności mamy ich mniej niż inne państwa Unii). Oni i dziś nie mogą liczyć na wysokie honoraria, jak ich koledzy zajmujący się obsługą prawną przedsiębiorstw lub znanych gangsterów. Żyją głównie z tego, że są wyznaczani do obron z urzędu, których adwokaci z pozycją unikają jak ognia, bo zabierają czas, który mogliby poświęcić zamożnym klientom. Środowisko jest niejednolite. Nie wszyscy jeżdżą luksusowymi limuzynami, setki adwokatów mają zarobki poniżej średniej.
NRA wielokrotnie krytykowała projekt ustawy ułatwiającej dostęp do zawodu, były już minister sprawiedliwości, Andrzej Kalwas, rozważał podanie się do dymisji, jeśli prezydent podpisze ustawę (nie podał się).
Zarzuty dotyczyły zwłaszcza możliwości składania egzaminu adwokackiego bez odbycia aplikacji, po pięcioletniej pracy w instytucjach tworzących lub stosujących prawo. – Teoretycznie więc do egzaminu mógłby przystąpić magister prawa pracujący od pięciu lat w straży miejskiej, bo ona przecież stosuje prawo – uważa mec. Agnieszka Metelska, rzecznik NRA. Nie brakuje też opinii, iż liderzy PiS, którzy przygotowali tę ustawę, prawnicy Przemysław Gosiewski i Zbigniew Ziobro, stworzyli ją głównie dla siebie, by po odejściu ze swych funkcji móc bezboleśnie zostać adwokatami.
Krytycznie oceniana jest również rezygnacja z ustnej części egzaminu, podczas której można sprawdzić umiejętności erystyczne. – Adwokat to przecież człowiek, który mówi. Trudno podczas trzyipółletniej aplikacji nauczyć pięknej, logicznej wymowy kogoś, kto tak mówić nie potrafi- mówi mec. Metelska.

Nieważne, co robili

Za największe niebezpieczeństwo nasza palestra uważa jednak to, iż w myśl nowej ustawy, na listę adwokatów wpisywani mogą być bez aplikacji i egzaminu wszyscy ci, którzy kiedyś zdali egzamin sędziowski, prokuratorski, radcowski lub notarialny, niezależnie od tego jaki zawód potem uprawiali. (a także doktorzy habilitowani i profesorowie prawa, co jednak nie budzi kontrowersji). Ta fala chętnych do adwokackiego fachu przybiera. W ciągu dwóch miesięcy obowiązywania ustawy, wnioski o wpis na listę złożyło ok. 400 osób.
Są w tym gronie ludzie, którzy do niedawna byli czynnymi radcami i prawo mają w małym palcu. Ale są też tacy, którzy przez wiele lat nie uprawiali żadnego zawodu prawnego i ostatnio pracowali na najdziwniejszych stanowiskach (np. jako kierownik piekarni). Dotychczasowy rekordzista zdał egzamin prokuratorski 29 lat temu, pod rządami kodeksów z zupełnie innej epoki. – Jeden z tych panów, zapytany, co zrobi, jeśli klient będzie niezadowolony z wyroku, odpowiedział: złożę rewizję. Nie wiedział, że rewizji już nie ma, jest zaś instytucja apelacji – mówi mec. Metelska.
Niektóre okręgowe rady adwokackie próbują sprawdzać wiedzę kandydatów do zawodu (choć w myśl ustawy nie mają prawa ich egzaminować), kilkudziesięciu chętnym odmówiono wpisu, bo rady uznały, iż nie dają oni rękojmi należytego wykonywania zawodu. To jednak nie kończy sprawy, gdyż odrzuceni zapowiadają odwołanie do NRA, a potem do Naczelnego Sądu Administracyjnego. I pewnie wygrają, bo przepisy są po ich stronie.
Zdaniem adwokatury, wszystko to grozi drastyczną obniżką poziomu obrony i poważnymi zakłóceniami w postępowaniu sądowym. Nieprawidłowe pisma procesowe sporządzane przez adwokatów nieprzygotowanych do zawodu mogą być zwracane z powodu braków formalnych. To najłagodniejsze skutki. Dużo poważniejsze jest niebezpieczeństwo przegrywania procesów przez tak nieudolnych obrońców. Pozostaje wiara w prawa rynku i nadzieja, że ci adwokaci nie znajdą klientów.

Konkurencji mówimy nie

10 grudnia do egzaminu na aplikację adwokacką przystąpi 1440 osób. Przedstawiciele palestry z satysfakcją twierdzą, iż po tylu sporach, walkach o ułatwienie dostępu do zawodu i przerwie w naborze, można było oczekiwać lawiny chętnych. Tymczasem przyrost jest minimalny więc okazuje się, że nie było o co kruszyć kopii. W 2003 r. startowało 1314 osób (przyjęto 456), w 2002 – 1273 (przyjęto 346).
W rzeczywistości jednak niewielka liczba chętnych to wynik barier finansowych, jakie korporacja postawiła przed chętnymi. Gdy tylko bowiem weszły w życie ułatwienia w dostępie do zawodu, rady adwokackie natychmiast wprowadziły wysokie opłaty za aplikację. Dotychczas była ona bezpłatna, teraz będzie kosztować do 5 tys. zł rocznie. Nie tak wielu młodych magistrów prawa na to stać.
Podniesione zostały też opłaty dla osób, które nie muszą zdawać egzaminu adwokackiego. Za formalność jaką jest wpis na listę, okręgowe rady adwokackie żądają średnio po ok. 5-6 tys. zł. Zanim wprowadzono ustawę ułatwiającą dostęp do zawodów, opłaty były trzy, cztery razy niższe.
Korporacja sięgnęła również po inną broń – NRA uznała, iż okres pięciu lat pracy przy „tworzeniu lub stosowaniu prawa”, upoważniający do zdawania egzaminu adwokackiego bez aplikacji, liczy się… dopiero od wejścia w życie ustawy. Ci, którzy już przepracowali te lata, nie zostaną dopuszczeni do egzaminu.
Wszystko wskazuje więc na to, że nasi adwokaci nieprędko poczują na plecach oddech konkurencji, a ceny za ich usługi jeszcze długo nie będą musiały spadać.
Odsetek krewnych adwokatów I i II stopnia (dzieci, wnuki, bratankowie, siostrzeńcy) przyjmowanych na aplikację adwokacką

2003 – 34%
2002 – 36%
2001 – 40%
1999 – 44%

Źródło: SFP

 

Wydanie: 2005, 49/2005

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy