Ekologia i Przegląd

Fundusz pod lupą

NIK skrytykował, posłowie chwalą

Rozmowa z posłem Józefem Górnym, wiceprzewodniczącym Komisji Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa

– Każdego roku posłowie z Komisji Ochrony Środowiska i Finansów Publicznych oceniają działalność Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Pan był posłem sprawozdawcą. Jak wypadło podsumowanie realizacji planu za 2000 rok?
– Ocena realizacji planu finansowego Narodowego Funduszu za 2000 rok była przedmiotem trzykrotnych obrad w Sejmie. Parlamentarzyści nie podzielili stanowiska Najwyższej Izby Kontroli, która wykonanie tego planu oceniła negatywnie. Bez głosów sprzeciwu uznano, że ta największa w Polsce instytucja finansująca ochronę środowiska dobrze realizuje swoje zadania.
– Jakie były zastrzeżenia NIK?
– Zarzutów było kilka. Dotyczyły niepełnego wykorzystania środków przeznaczanych na pożyczki, zbyt wysokiego poziomu zaangażowania kapitałowego i nieuwzględniania przy opracowywaniu planu działalności Narodowego Funduszu efektów ekologicznych i rzeczowych. Zastrzeżenia NIK budziła słaba współpraca funduszu z bankami. Posłowie nie polemizowali z faktami, ale z ich interpretacją. Na koniec 2000 roku pozostały w Narodowym Funduszu niewykorzystane środki na udzielanie pożyczek, ale posłowie nie podzielili opinii NIK, że to wina instytucji. W ubiegłym roku spadło zainteresowanie samorządów terytorialnych ubieganiem się o pożyczki. Zarząd funduszu podejmował zdecydowane działania, których celem była pomoc gminom. Wprowadzono dużo korzystniejsze zasady oprocentowania pożyczek, uzależnione od dochodów jednostek samorządu terytorialnego oraz zrezygnowano z kryteriów dotyczących przepustowości kanalizacji i wydajności oczyszczalni ścieków, aby umożliwić samorządom dofinansowanie mniejszych inwestycji w dziedzinie gospodarki wodno-ściekowej. Zarząd zrobił, co mógł.
W sprawie zarzutu dotyczącego braku w planie finansowym efektów ekologicznych i rzeczowych komisje sejmowe uznały, że trudno w ogóle przyjmować a priori jakieś efekty, bo zależą one od wniosków złożonych do funduszu, na co on nie ma wpływu. Ponadto nie wiadomo, jak te efekty liczyć, gdy Narodowy Fundusz partycypuje w ich realizacji w określonym procencie.
– Wśród zarzutów zgłoszonych przez NIK wymienił pan także utrzymywanie przez fundusz wysokiego poziomu zaangażowania kapitałowego oraz współpracę z bankami. Czy z taką opinią posłowie również się nie zgodzili?
– Obie te sprawy budziły kontrowersje. Komisje uznałyby zarzut o utrzymywaniu wysokiego poziomu zaangażowania kapitałowego za uzasadniony, gdyby Narodowy Fundusz miał niedostateczną ilość środków na udzielanie pożyczek. Pozbawienie klientów finansowego wsparcia i odesłanie ich z kwitkiem byłoby naganne. Natomiast, według naszej wiedzy, wszystkie poprawnie przygotowane wnioski zostały przez Narodowy Fundusz uwzględnione i załatwione pozytywnie. Nie zgodziliśmy się też ze stwierdzeniem o słabej współpracy Narodowego Funduszu z bankami. Obsługa udzielania pożyczek czy kredytów za pośrednictwem banków jest bardzo droga. Jeżeli Narodowy Fundusz załatwia to we własnym zakresie, obsługa 1 zł kosztuje 2 grosze, natomiast jeżeli dokonuje się tych operacji za pośrednictwem banków, koszt wzrasta do 13 groszy. Taka oszczędność przemawia tylko na korzyść Funduszu.
– Czy często się zdarza, aby przy negatywnej ocenie NIK komisje sejmowe nie podzieliły jej stanowiska?
– To zdarza się bardzo rzadko. W dyskusjach podkreślano wielokrotnie rolę i efekty działalności Narodowego Funduszu. Świadczy o tym skala zaangażowania środków oraz liczba zawieranych corocznie umów. W ciągu 12 lat istnienia Narodowy Fundusz skierował prawie 9 mld zł na realizację 12 tys. przedsięwzięć ekologicznych, których wartość kosztorysowa wyniosła prawie 35 mld zł.
– Jakie znaczenie ma ocena komisji?
– Negatywne zaopiniowanie realizacji planu finansowego przez komisje sejmowe byłoby sygnałem, iż w danej jednostce dzieje się źle. Zarząd Narodowego Funduszu może mieć satysfakcję, że jego działalność została oceniona pozytywnie. Wręcz podkreślano, że ten Zarząd zhumanizował podejście do wnioskodawców ubiegających się o dofinansowanie zadań z zakresu ochrony środowiska. Wójtowie, burmistrzowie i prezydenci miast traktowani są w funduszu jak oczekiwani goście, a nie intruzi, bo i takie przed laty krążyły opinie. Ja też mam na ten temat osobisty pogląd. Kiedy byłem wiceprezydentem Rzeszowa, uzyskaliśmy pożyczkę na modernizację oczyszczalni. Gdyby nie pomoc Narodowego Funduszu, nigdy nie zrealizowalibyśmy tej inwestycji. Dzisiaj mamy wspaniałą oczyszczalnię, spełniającą wszelkie wymogi prawa Unii Europejskiej.
Rozmawiała
Jolanta Czudak-Kiersz


Potrzebny jałowiec 

Dobry dla ptaków, owadów i gleby

Coraz częściej mówi się o konieczności ochrony jałowca, jeśli nie każdego i nie wszędzie, to z pewnością okazów wyjątkowo dorodnych, pomnikowych, a także skupisk stanowiących charakterystyczny element krajobrazu. Ochrona byłaby wskazana również tam, gdzie na 1 ha rośnie nie więcej niż 100 krzewów. Objęte nią powinny być zwłaszcza krzewy żeńskie, których jest znacznie mniej.
Postulat ochrony jałowca może wydawać się mało przekonujący, bo przecież ma on opinię leśnego chwastu. Właśnie takie podejście sprawiło, że rośliny te

wycinano nadmiernie,

m.in. dlatego, że ich gałęzi używano do utrwalania lotnych piasków przeznaczonych pod zalesienia lub do przykrywania zadołowanych sadzonek. Z powodu rabunkowej wycinki szybko ubywało jałowców w rejonach podmiejskich. Przykładem mogą być okolice Podkowy Leśnej koło Warszawy, gdzie niemal zupełnie znikły stare i większe krzewy.
Tymczasem niedoceniany i nadmiernie wycinany jałowiec jest rośliną niezwykle ważną dla środowiska i dobrą dla człowieka. Już w starożytności ceniono go za właściwości lecznicze. Zachowała się np. recepta na wino moczopędne z jego jagód, sporządzona w II w. przez rzymskiego męża stanu, Katona Starszego (bez najmniejszych zmian stosowano ją przez wiele wieków).
W średniowieczu był uważany za

panaceum na liczne choroby,

medycy zalecali go jako środek moczopędny, napotny, żołądkowy, wzmacniający i oczyszczający krew. Ceniono jego antyseptyczne działanie, a dymem z jałowca okadzano nie tylko wiejskie chałupy i obory, ale też szpitale dla chorych na dżumę.
Ponieważ drewno jałowca ma „piękny kolor, zapach przyjemny, łatwo nie gnije, robaki go nie toczą”, używano go do „pieszczonych robót”, natomiast jagody służyły jako przyprawa, do kon serwowania mięsa, wyrobu wódek i piwa.
Jałowiec ma też ogromne znaczenie dla środowiska. Jest niezwykle cenny dla fauny leśnej. Wiele ptaków żywi się jego jagodami, bądź znajduje schronienie w jego gałęziach. Gęsto skupione i kolące chronią przed drapieżnikami, a zimą są osłoną przed mroźnym wiatrem. Gdy nadchodzi wiosna, niemal w każdym krzewie można znaleźć gniazda dzwońców, pokrzewek, raniuszek i innych ptaków. Tam, gdzie są jałowce, z reguły jest dużo małych ptaków.
Gęste igliwie to dobre miejsce również dla pożytecznych owadów. W ciągu dnia ukrywają się w nim złotooki, by dopiero wieczorem wyruszyć na poszukiwanie mszyc. Z zacisza krzewów jałowca korzystają biedronki i inne owady, a także pająki. Niektóre jałowce są wręcz omotane pajęczyną, w którą łapią się leśne szkodniki – zwójka sosnóweczka, skośnik tuzinek, igłówka sosnowa i inne.
Jałowiec ma bardzo korzystny wpływ na glebę. Powodując jej porowatość, zwiększa przewiewność i przesiąkliwość.

Osłabia skutki powodzi,

zwłaszcza w górach i na terenach podgórskich. Obserwacje poczynione na Słowacji wykazały, że tam, gdzie nie występuje, woda wymywa 20-krotnie więcej gleby niż na terenach porośniętych jałowcem.
Badania prowadzone w Kampinoskim Parku Narodowym wykazały, że jałowiec odgrywa ważną rolę w biocenozie lasu. Wzbogaca siedlisko, zwłaszcza ubogie piaski, w bogaty opad ściółki, która dobrze się rozkłada i odkwasza glebę. Wchodzi w symbiozę z grzybami, stwarzając dla nich odpowiednie warunki bytu – w drzewostanach z podszyciem jałowca ilość owocników grzybów kapeluszowych jest pięciokrotnie większa niż w litych sośninach. Ma to bardzo korzystny wpływ na siłę biologiczną lasu.
Krzewy te rosną wszędzie, nawet na bardzo jałowych ziemiach – stąd nazwa jałowiec. Mogą występować na ruchomych piaskach i innych nieużytkach, dobrze znoszą niedostatek substancji mineralnych i wody, są odporne na wysokie i niskie temperatury. Na odsłoniętych wydmach, gdzie temperatura piasku w okresie wegetacyjnym waha się od 0 do 60 st. C, takie gatunki jak sosna pospolita i brzoza brodawkowa wymierają, ale jałowce rozwijają się zupełnie dobrze. Nie tylko rosną, przystosowują również środowisko do przyjęcia innych roślin. Jest to więc

gatunek pionierski.

Kiedy pojawia się np. na wydmach nizinnych, wkrótce dołączają do niego szczotlicha i wydmuchrzyca, następnie różne gatunki chrobotków, a także jastrzębiec kosmoczek, płucznica, niektóre mchy, wreszcie pionierskie rośliny drzewiaste – wierzba, topola i brzoza. Często jako pierwszy pojawia się też na wysychających bagnach.
Oprócz porostów, mchów i grzybów towarzyszą mu macierzanka, trzcinnik, rozchodniki, borówki, konwalie, jeżyny, maliny i inne. W symbiozę z jałowcem wchodzą wrzosy, borówka bagienna, żurawina oraz pewne gatunki traw. Jako domieszka hodowlana odgrywa istotną rolę w uprawach i młodzikach sosnowych rosnących na piaskach i nieużytkach, a także w siedliskach boru suchego lub słabego boru świeżego, których wiele spotyka się w naszych lasach.

Władysław Misiołek

Jałowiec swoim zasięgiem obejmuje całą Europę, Bliski Wschód, Azję Środkową aż po Kamczatkę i Sachalin. Spotyka się go w Ameryce Północnej i Ameryce Południowej:
– należy do rodziny cyprysowatych, liczy około 70 gatunków, zazwyczaj jest krzewem, ale niektóre gatunki mają postać drzewiastą;
– w Polsce występują trzy gatunki jałowca: jałowiec pospolity – najbardziej rozpowszechniony, spotykany w lasach, na wrzosowiskach i siedliskach ubogich; jałowiec halny – płożący, występujący w Karpatach i na Babiej Górze; jałowiec sawina – spotykany tylko w Pieninach i objęty ochroną;
– rośnie wolno i żyje długo, ponad 100 lat. W Rosji i Skandynawii zdarzają się osobniki 1000-letnie, u nas najstarsze liczą sobie ponad 600 lat.


Kto obroni Puławy 

Minister ochrony środowiska likwiduje firmę przeciwpowodziową

Tuż przed wielką falą powodziową na Wiśle minister ochrony środowiska, Antoni Tokarczuk, zdecydował się zlikwidować Zakład Budżetowy Budownictwa Wodnego w Puławach. Jedyną państwową firmę na odcinku od Sandomierza do Warszawy zajmującą się regulacją Wisły i zabezpieczeniami przeciwpowodziowymi.
Jeszcze w marcu br. analiza specjalnego zespołu ministerialnego, sprawdzającego zasadność istnienia i wyniki finansowe zakładu stwierdzała, iż istnieje „konieczność utrzymania w rejonie Wisły środkowej jednostki organizacyjnej posiadającej odpowiedni sprzęt i zaplecze techniczne” m.in. w dziedzinie wszelkiego rodzaju robót wodnych, zabezpieczania i konserwacji wałów itp.
Rzeczywiście, zwłaszcza rejon Puław jest mocno zaniedbany. Szeroka dolina Wisły bywa

systematycznie podtapiana

podczas wiosennych roztopów, połączonych z intensywnymi opadami.
– Jako jedyni na tym terenie dysponujemy profesjonalnym sprzętem wodnym i lądowym, różnego typu pogłębiarkami, holownikami, nawet lodołamaczami, które już nieraz okazywały się niezbędne. Taki sprzęt to łakomy kąsek przy likwidacji… – mówią pracownicy. – Wkrótce w regionie będzie wielka inwestycja, przebudowa mostu w Puławach. Nasze maszyny komuś się przydadzą – nie mają wątpliwości robotnicy.
Długoletni dyrektor przedsiębiorstwa, Roman Mantyka, od 17 lipca nie pełni tej funkcji. Jego miejsce zajęła wyznaczona przez ministra Antoniego Tokarczuka likwidator Alicja Hnatowska. W odpowiedzi 75 pracowników ogłosiło strajk okupacyjny do odwołania. Bramy zakładu zostały zatarasowane sprzętem budowlanym.
Komitet protestacyjny tworzą przedstawiciele wszystkich trzech zakładowych związków – „Solidarności” ’80, Związku Zawodowego Budownictwa Wodnego i „Solidarności”. Zwłaszcza ci ostatni niechętnie mówią o postawie swojej centrali i władz regionalnych. Poparcie deklarują za to pracownicy innych zakładów – m.in. puławskich Azotów.
– W tej chwili na koncie zakładu jest 400 tys. zł. Niepokoimy się o przeznaczenie tej sumy. Likwidatorka

zablokowała konta…

– mówi Zofia Wydra z komitetu strajkowego. – Decyzja o likwidacji jest napisana niechlujnie, bez prawa do odwołania się, bez zabezpieczenia środków na całą operację. Zdaje się, że pan minister chce nas zlikwidować za pieniądze, które sami wypracowaliśmy. Brak odpowiedzi na pytania o ekonomiczne motywy likwidacji firmy. Nie ma ona zadłużenia ani wobec fiskusa czy ZUS, ani wobec pracowników czy kontrahentów.
Zupełnie inaczej widzi sytuację ministerstwo. Rzecznik prasowy MOŚ, Andrzej Walkowiak, punktuje: – Zgodnie z bilansem ZBBW w Puławach, sporządzonym na dzień 31 grudnia 2001 r. strata netto wyniosła 484.954,53 zł, a na dzień 31 grudnia 1999 r. 184.615,80 zł. Za okres od początku 2001 r. do 30 czerwca przychody wyniosły 598.558,74 zł przy kosztach i obciążeniach wynoszących 1.678.903,91 zł – z danych tych wynika, że zakład od dłuższego czasu generuje straty, a nie zyski – opowiada rzecznik.
– Na dzień 30 czerwca ZBBW ma zobowiązania m.in. z tytułu podatku dochodowego od osób fizycznych w wysokości 23 tys. zł, a składki na ZUS i FP w wysokości 57 tys. zł. – wylicza dalej rzecznik Walkowiak. – Mamy zabezpieczenia na spłatę tych należności, są one zresztą terminowe – upierają się robotnicy.
Robotnicy są rozżaleni postawą urzędników ministerstwa. Od sierpnia 1999 r. bombardowali MOŚ pismami tłumaczącymi specyfikę swojej pracy. Odpowiedzią było milczenie lub wręcz arogancja. – Stać ich na przetargi na samochody, wyposażenie, nic niewarte „programy” czy „ekspertyzy”, a nie dają na swoje ustawowe obowiązki! – oskarża Zofia Wydra. Zabezpieczenia przeciwpowodziowe i

regulacja niesfornej Wisły

rzeczywiście wydają się być na końcu listy zainteresowań ekipy ministra Tokarczuka…
Interpelację poselską zapowiedziała Izabela Sierakowska: – Postawę ministerstwa uważam za skandaliczną. Jednocześnie chciałabym się zwrócić do ludzi i zakładów w tej samej bądź podobnej sytuacji: organizujcie się i szukajcie pomocy, póki jeszcze czas. Często bowiem bezmyślność urzędników bardzo trudno odwrócić…
Puławscy „wodniacy” kontynuują tradycję jeszcze z 1862 r. – Doceniał nas car, nie ruszyli hitlerowcy, robiliśmy swoje za PRL-u. Przyszli Tokarczuk i AWS i zniszczyli! – mówią w ZBBW. Strajk będzie trwał do skutku.
Konrad Rękas
Tygodnik „Czas Lubelski”


eko-informacje

– Narodowy i Wojewódzkie Fundusze Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej zadeklarowały łącznie 225 mln zł na usuwanie skutków powodzi. Na dotacje i pożyczki Narodowy Fundusz przeznacza po 75 mln zł w 2001 r. Obecnie preferencyjne pożyczki są oprocentowane w wysokości 1,8% rocznie. Wojewódzkie fundusze również wydadzą 75 mln zł: 54 mln zł na dotacje i 21 mln zł na preferencyjne pożyczki. Wspólnym finansowaniem będą objęte ujęcia i stacje uzdatniana wody pitnej, oczyszczalnie ścieków i systemy kanalizacji, składowiska odpadów komunalnych, przemysłowych i niebezpiecznych, zakłady utylizacji odpadów, obiekty gospodarki cieplnej. Na wsparcie może liczyć infrastruktura przeciwpowodziowa i inne przedsięwzięcia o szczególnym znaczeniu dla ochrony środowiska i gospodarki wodnej. Wnioski o pożyczki lub dotacje z funduszy będą rozpatrywane w uproszczonym trybie.

– Program ochrony morświnów – „bałtyckich delfinów”, prowadzony przez Stację Morską Uniwersytetu Gdańskiego na Helu, wesprą dochody z lokat ekologicznych zakładanych w Banku Ochrony Środowiska. Morświn to zagrożony wyginięciem i będący pod ochroną gatunek ssaka morskiego. Tak jak kaszalot, orka czy delfin należy do waleni. Występuje głównie w morzach półkuli północnej. Ostatnio rzadko widywany w Bałtyku, skąd zapuszczał się w głąb Renu czy Łaby. Morświny posiadają rozwinięty system porozumiewania się między sobą. Żywią się rybami. Bank przekaże z własnych środków 50 gr od każdej złożonej lokaty.

– Zaplanowanie miejsc na przyjęcie wielkich wód z wezbranych rzek pozwoli zmniejszyć przyszłe straty powodziowe – uważa WWF Polska, polski oddział Światowego Funduszu na rzecz Przyrody. Nie sprawdzają się dotychczasowe metody ochrony przeciwpowodziowej, polegające głównie na zachowywaniu i modernizacji istniejących obwałowań, często zbytnio zwężających koryto. Według WWF, przyszłym powodziom może zapobiec zorganizowanie nowoczesnego systemu ochrony, wykorzystującego naturalne obszary retencyjne w dolinach rzek. Po powodzi w 1997 r. nawet znacznie uszkodzone wały odbudowuje się w tych samych miejscach. W ten sposób utrzymuje się zagrożenie dla terenów, które już zostały zalane. Wałów nie odsuwa się, by dać więcej miejsca rzece na przeprowadzenie wielkich wód. Nie powstrzymuje się też zabudowywania terenów najbardziej zagrożonych – podkreśla organizacja. Może tu pomóc wykorzystanie doświadczenia innych krajów i ich rzek – Dunaju, Renu, Łaby czy Loary. Techniczne i ekologiczne metody zapobiegania skutkom powodzi powinny polegać m.in. na rozszerzaniu koryt rzek. Wały należy przesunąć dalej od głównego nurtu. Efektywne może być także wprowadzenie polderów zalewowych na mniej zagospodarowanych terenach.


Z harpunem u nogi

Czy znów zacznie się masakra wielorybów?

Być może statki wielorybnicze znowu wypłyną na morza. Japonia domaga się zniesienia zakazu połowów.
Prowadzone przez dziesięciolecia intensywne polowania na walenie sprawiły, że niektóre gatunki tych ogromnych morskich ssaków zostały niemal doszczętnie wytępione. Sytuację miało uratować moratorium na połowy wpro-wadzone przez Międzynarodową Komisję Wielorybniczą (IWC) w 1986 roku. Zakaz ten nie był jednak ściśle przestrzegany. Norwegowie po prostu nie przyjęli moratorium i nadal polowali na płetwale karłowate, najmniejsze z rodziny wielorybów fałdowców, osiągające jednak długość 8-10 metrów i masę do 15 ton. Japończycy uzyskali prawo od połowu 500 waleni w celach „naukowych”. Ogółem w czasie trwania moratorium

ginęły cztery walenie dziennie.

Do kwietnia br. zabito 20.573 morskie olbrzymy. Waleniom zagrażają nie tylko harpunnicy, ale także zanieczyszczenie środowiska. Chemikalia z powietrza i wody osadzają się w tłuszczu tych zwierząt i w mleku matek, dlatego zatruwają organizmy wielorybiątek. W rezultacie, jak stwierdza studium organizacji ekologicznej, World Wide Fund for Nature, mimo obowiązującego 16 lat zakazu połowów siedem z 13 gatunków waleni wciąż zagrożonych jest wyginięciem.
Kilka krajów zrzeszonych w Międzynarodowej Komisji Wielorybniczej uważa jednak, że nadszedł wreszcie czas na zniesie-
nie moratorium. Na czele tych „państw-wielorybników” stoi Japonia. W Kraju Kwitnącej Wiśni mięso waleni uchodzi za szczególny przysmak. Japończycy oskarżają Zachód o „imperializm kulturalny”. „Czy mamy zaprzestać eksploatacji bogatych zasobów morza i zerwać z naszą tradycją tylko dlatego, że Europejczycy uważają wieloryby za szczególnie piękne i inteligentne stworzenia? Przecież te płetwale karłowate to karaluchy oceanów!”, stwierdził doradca japońskiej Agencji Rybołówstwa, Masayuki Komatsu.
Japończycy polują nie tylko na stosunkowo liczne walenie tego gatunku. Obrońcy środowiska z organizacji International Fund for Animal Welfare poddali analizie genetycznej 129 próbek wielorybiego mięsa, kupionego na japońskich targach rybnych. Okazało się, że ofiarą harpunników

padają także walenie chronione

– humbaki, finwale i sejwale.
Ekologowie, a także niektórzy politycy, jak premier Nowej Zelandii Helen Clark, oskarżają Japonię o to, że „przekupuje” uboższe kraje, udzielając im pomocy ekonomicznej w zamian za bardziej „liberalne” stanowisko w sprawie wielorybnictwa. Rzeczywiście, gdy Tokio sfinansowało pobyt delegacji mongolskiej na Konferencji w Sprawie Międzynarodowego Handlu Zagrożonymi Gatunkami w Nairobi, śródlądowa przecież Mongolia zaczęła gromko domagać się, aby zakaz handlu mięsem waleni został zniesiony. W rezultacie podczas konferencji Komisji Wielorybniczej, która w końcu lipca odbyła się w Londynie, nie udało się doprowadzić do przyjęcia „sanktuariów”, tj. stref ochronnych dla wielorybów na wodach Południowego Atlantyku i Pacyfiku. Takie strefy istnieją już na Oceanie Indyjskim oraz na wodach antarktycznych. Tym razem jednak Japonii udało się zebrać dostateczną ilość głosów, by storpedować nowe inicjatywy.
Także inne państwa, jak Peru, Maroko czy Panama czekają niecierpliwie z harpunem u nogi. Islandczycy skarżą się, że rozrodzone płetwale karłowate zdziesiątkowały ławice ryb, narażając gospodarkę na poważne straty.
Ekologowie

przebrani za wieloryby

urządzili przed hotelem, w którym odbywały się obrady IWC, protestacyjne wiece. Obrońcy ssaków morskich podkreślali, że polowania na wieloryby są nieopłacalne. Większe zyski przynosi obserwowanie igraszek morskich gigantów, które stało się kwitnącą gałęzią przemysłu turystycznego. W 2000 r. łodziami i kutrami wypłynęło na morze 10 milionów turystów.
Ostatecznie Komisja Wielorybnicza raz jeszcze zatwierdziła zakaz połowów. Zdaniem ekspertów, może niezbędne okaże się jednak przyznanie ograniczonych kwot połowowych.

Krzysztof Kęciek


Sweterki dla pingwinów

– Jak podaje siódmy numer „Aury”, z dużym odzewem spotkał się apel tasmańskich ekologów, aby australijskie pingwiny wyposażyć na zimę i na wypadek zanieczyszczenia wybrzeży ropą naftową w… wełniane sweterki. Okrycia dla pingwinów zaczęły nadchodzić z różnych stron świata. Sweterki okrywające całe ciało ptaka uniemożliwiają pingwinowi czyszczenie sobie dziobem zabrudzonych piór i zjadanie trującej substancji. Zdaniem ornitologów, okrycia te są skutecznym sposobem ochrony ptaków przed ropą naftową.
– W czerwcu br. szczecinianie już po raz trzeci mogli uczestniczyć w Festiwalu Zdrowego Życia – święcie zdrowia, profilaktyki i ekologii. Poradnik ekologiczny „Eko i My” (nr 7-8) podaje nadrzędny cel tego spotkania – „Zatrzymać młodość”: poprzez prawidłową profilaktykę zdrowotną, naturalne metody leczenia schorzeń, walkę z nałogami oraz edukację społeczeństwa. Każdy z nas chciałby być długowieczny. Racjonalne odżywianie, walka ze stresem, utrzymanie odpowiedniej kondycji mogą nam w tym pomóc.
– Ósmy numer „Działkowca” wyjaśnia, dlaczego latem należy ciąć drzewa pestkowe. Gatunki te cięte wiosną narażone są na infekcję przez grzyby i bakterie niszczące korę i drewno. Wnikają one przez rany powstałe po wykonanym cięciu. Wilgotna pogoda wiosenna sprzyja rozwojowi bardzo groźnego raka bakteryjnego. Dlatego w tym terminie wykonuje się tylko cięcie formujące koronę młodych drzew. Cięcie starszych już, owocujących drzew czereśni i wiśni oraz wczesnych odmian moreli i śliw lepiej jest wykonać po zbiorze owoców – w sierpniu. ELŻ


Wkładka ”Ekologia i Przegląd” powstaje dzięki finansowemu wsparciu Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej 

Wydanie: 2001, 34/2001

Kategorie: Ekologia
Tagi: Nr 17 (36)

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy