Ekologia i Przegląd

Lasy z Cenzusem 

80% ludzi  interesuje  się pochodzeniem drewna

Rozmowa z Duncanem Pollardem, dyrektorem Europejskiego Programu Leśnego WWF 

– Proszę przedstawić cele i zasięg działania pana organizacji.
– Światowy Fundusz na rzecz Przyrody działa od 1961 r. na całym świecie. Wspomógł utworzenie 270 parków narodowych, m.in. Biebrzańskiego PN w Polsce, oraz 12,6 tys. projektów ochrony przyrody w 154 krajach. Mamy 5 mln członków wspierających, skupiamy 27 funduszy krajowych i 22 biura realizacji programów, od kwietnia 2000 r. także w Polsce. Od kilkunastu lat wspomagamy działanie Białowieskiego Parku Narodowego, ochronę dużych drapieżników – wilka i rysia oraz walorów naturalnych Wisły i Odry, gdyż są to ważne europejskie korytarze ekologiczne. Pomagamy też stworzyć Park Narodowy Ujście Warty.
– WWF przedstawia się jako organizacja wielokulturowa, bezpartyjna, wspiera procesy gospodarcze zapobiegające zanieczyszczeniu środowiska i eksploatacji zasobów naturalnych z prymitywnej chęci zysku, dąży do współpracy i unika konfrontacji, działa na solidnych podstawach naukowych…
– To są podstawy ideowe i moralne, konieczne do skutecznego działania na rzecz ochrony zagrożonych gatunków, zachowania równowagi między ochroną zasobów naturalnych a potrzebami ludzkimi, przestrzegania umów międzynarodowych, wspierania edukacji i starań lokalnych społeczności o zachowanie zasobów przyrody.
– Dlaczego polskie lasy zasługują na pomoc międzynarodową, czy są tak bardzo zagrożone?
– Wręcz przeciwnie, polskie leśnictwo ma dobre tradycje i wyróżnia się w Europie. Obecnie Polska jest drugim pod względem znaczenia źródłem zaopatrzenia europejskiego rynku w drewno certyfikowane. A ponieważ podaż i popyt na ten cenny towar mają wiele wspólnego z ochroną przyrody i, szerzej, z ekologicznymi sposobami gospodarowania – także w lasach – WWF wspiera polskie leśnictwo. “Ochrona lasów i zapewnienie ich trwałego użytkowania” to jeden z kilku najważniejszych programów, które do 2005 r. będziemy realizować w Polsce przy współudziale Lasów Państwowych oraz prawie 30 pozarządowych organizacji ekologicznych.
– Czy certyfikacja naszych lasów ma służyć utrwaleniu obecności polskiego drewna na rynku drzewnym i świadczyć o jego dobrym pochodzeniu, czyli hodowaniu zgodnie z przykazaniami ekologii?
– Lasy w skali światowej są w niebezpieczeństwie. Nie tylko lasy tropikalne, także wiele terenów leśnych w Europie jest zagrożonych, m.in. przez zanieczyszczenia przenoszone na dalekie odległości, przez owady, klęski żywiołowe, a bywa, że i ludzie mają w tym swój udział. W dekadzie 1980-
-1990 w skali światowej niszczono rocznie 15 mln ha lasów, a dziesięć lat wcześniej tylko 11 mln ha. Certyfikacja polskich lasów i produktów leśnych znakami towarowymi jest gwarancją najwyższej jakości polskich produktów leśnych; oznacza, że gospodarstwa leśne chronią środowisko, nie łamią praw pracowników, są eksploatowane przez odpowiedzialne firmy. Certyfikat to “świadectwo dobrego pochodzenia”.
– Polskie lasy w części mają już takie “dowody osobiste” czy “paszporty”?
– Owszem, już 7 z 17 dyrekcji regionalnych Polskich Lasów Państwowych ma certyfikaty dla 3,38 mln ha (w Polsce jest 7,3 mln ha lasów państwowych i 1,5 mln ha prywatnych – TK). Oceniali je specjaliści międzynarodowi, uprawnieni przez FSC (Forest Stewardship Council), czyli Radę Dobrej Gospodarki Leśnej. Niebawem takie świadectwo, potwierdzające dobrą jakość sporej części lasów w zachodniej Polsce, dostanie Dyrekcja Regionalna LP w Zielonej Górze.
– Jak polskie lasy wyglądają w porównaniu z sąsiadami?
– Więcej lasów certyfikowanych mają tylko Szwedzi – 8 mln ha, Polska jest pod tym względem na drugim miejscu. Przybywa lasów certyfikowanych na Słowacji i Litwie, w Republice Czeskiej. System ekologicznych świadectw jakości objął ponad 20 mln ha lasów w 33 krajach świata, zaś już ponad 80 polskich firm przetwarzających drewno z polskich lasów ma prawo posługiwać się znakiem towarowym FSC, czyli znakiem dobrego pochodzenia surowca. To umacnia pozycję na międzynarodowym rynku drzewnym, gdy chce się sprzedawać surowiec, np. deski, kantówkę, płyty wiórowe, ale także meble.
– Czy certyfikowanie zasobów leśnych i wyrobów z drewna pochodzącego z takich lasów to jedyna droga, jaką powinna iść ochrona lasów?
– Najbardziej popularne są wskazania certyfikujące rekomendowane przez Radę ds. Dobrej Gospodarki Leśnej, która dziś skupia ponad 300 członków z 45 krajów świata i jest niezależną organizacją zarejestrowaną w Meksyku. Działa ona od 1993 r. Tworzą ją leśnicy, naukowcy, reprezentanci przemysłu drzewnego, organizacji ekologicznych, związków zawodowych, samorządów i społeczności lokalnych. Certyfikowane mogą być lasy państwowe i prywatne, o powierzchni nawet poniżej 4 ha. Dobra gospodarka leśna jest opisana w Dziesięciu Zasadach i Kryteriach FSC, dotyczących m.in. przestrzegania praw leśnych danego kraju, praw własności i społeczeństw lokalnych do terenów leśnych, praw pracowników leśnych, racjonalności planów gospodarki leśnej, ochrony cennych ekosystemów leśnych, monitoringu oddziaływania na środowisko prac wykonywanych w lasach.
– Innymi słowy, jakość lasu i wyrobów z drewna zależy od gospodarowania w sposób zrównoważony?
– Streszczając – tak trzeba rozumieć również działania wspierające prowadzone przez WWF w stosunku do polskich lasów. 80% konsumentów, wybierając wyroby z drewna, interesuje się ich ekologicznym pochodzeniem.
Polska dobrze utrzymuje lasy, czyni wiele dla wcielenia w życie maksimum zasad gospodarki proekologicznej. Polska Grupa FSC składa się z trzech izb – ekologicznej, ekonomicznej i społecznej, WWF pomaga w przygotowaniu i stosowaniu w Polsce standardów FSC, zwiększaniu świadomości polskiej opinii publicznej o ich znaczeniu dla każdego konsumenta wyrobów z drewna oraz do podniesienia jakości ekologicznej polskich lasów.
– W Polsce tylko w 22 parkach narodowych o powierzchni 307 tys. ha około 200 tys. zajmują lasy, w 120 parkach krajobrazowych ponad 52% obszaru to lasy, łącznie różne formy ochrony obejmują około 40% polskich lasów. Na czym polega projekt “PAN Parks’?
– Polega na promowaniu turystyki w parkach narodowych, na łączeniu idei ochrony przyrody i turystyki. Polskie parki narodowe przyciągają ogromne rzesze mniej lub bardziej świadomych turystów. Z 22 europejskich parków narodowych w Programie “PAN Parks” biorą udział trzy polskie – Biebrzański, Bieszczadzki i Białowieski. Niedawno pomogliśmy wyszkolić grupę liderów turystki dla Biebrzańskiego PN. Przy pomocy pracowników parków, społeczności żyjących w sąsiedztwie parków powstał program wsparcia tych społeczności i promowania rozwoju turystyki przyrodniczej.
– W Polsce zamierzamy zwiększyć lesistość kraju do 33% około 2050 r. Jakie będą losy lasów świata w tym samym okresie?
– Oceniamy, że co najmniej 20% lasów świata będzie źródłem wielu towarów rynkowych, 40% będzie służyło innym formom produkcji i konsumpcji, głównie celom społecznym, np. turystyce i rekreacji, a pozostałe 40% lasów trzeba stale kontrolować i chronić w parkach narodowych i rezerwatach, aby zachować różnorodność biologiczną przyrody Ziemi.

Tomasz Kowalik


EKO-INFORMACJE

Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej przekazał Głównemu Inspektoratowi Ochrony Roślin ponad 1 mln zł dotacji przeznaczonej m.in. na atestację opryskiwaczy. Do końca przyszłego roku muszą zostać skontrolowane wszystkie użytkowane przez rolników i sadowników opryskiwacze. Obowiązek ten nałożyła ustawa z 1999 r. o ochronie roślin uprawnych.
Dotacja Funduszu dla GIOR ma zostać spożytkowana na zakup samochodów-laboratoriów wyposażonych w urządzenia do atestowania opryskiwaczy, szkolenie fachowców i na naprawę wadliwych opryskiwaczy. Według NFOŚiGW, polscy rolnicy posiadają ok. 300 tys. opryskiwaczy polowych i sadowniczych. Przeważnie są to urządzenia stare i w złym stanie, co zwiększa szkodliwość środków ochrony roślin, zagraża skażeniem wód powierzchniowych i podziemnych, odbija się na jakości produktów żywnościowych. Dotychczas przebadano 30 tys. urządzeń.

Spółka Wodociągi Białostockie całkowicie wyeliminowała chlor ze wstępnego uzdatniania wody pitnej. Jest to możliwe dzięki zastąpieniu tradycyjnego chlorowania ozonowaniem wody w nowym Zakładzie Ozonowania. To jedna z najnowocześniejszych tego typu inwestycji w kraju, a Białystok stał się dzięki temu jednym z pierwszych polskich miast, gdzie przy wstępnym uzdatnianiu zamiast chloru będzie używany ozon, produkowany z ciekłego tlenu. Chloru użyje się jedynie przy ostatnim etapie uzdatniania – dezynfekcji, czyli usuwaniu z wody mikroorganizmów.
Inwestycja kosztowała 6,9 mln zł. Większość pieniędzy to środki własne Wodociągów, 1,5 mln zł dołożyła Gmina Białystok. Trzon nowej ozonowni stanowią dwa generatory ozonu i zbiornik z ciekłym tlenem o pojemności 27 metrów sześciennych. Z takiej ilości tlenu można uzdatnić ok. 600 tys. metrów sześciennych wody. Aby dostosować cały system zaopatrywania w wodę do wymogów Unii Europejskiej, Wodociągi Białostockie chcą w najbliższych latach wydać na inwestycje kolejne 40 mln zł.

Polska wywiązała się ze zobowiązań dotyczących ograniczenia emisji dwutlenku węgla z dużą nadwyżką – uważa Grzegorz Konopko, dyrektor Biura Wykonawczego Konwencji Klimatycznej. Zgodnie z zapisami Protokołu z Kioto, Polska powinna zmniejszyć poziom emisji gazów cieplarnianych o 6% w stosunku do emisji z roku 1988. Prowadzone co roku inwentaryzacje emisji gazów wskazują, że Polska nie powinna mieć problemów ze spełnieniem wymogu ich ograniczenia – obecnie wykazywana obniżka poziomu emisji dwutlenku węgla w naszym kraju znacznie przekracza te 6%, do jakich się zobowiązaliśmy i wynosi 25-30%. Polska posiada nadwyżki redukcji emisji i może je sprzedać innym krajom. Handel emisjami jest jednym ze sposobów ich redukcji poza granicami kraju. Polega to np. na kupnie nadwyżki oszczędności emisji od innego państwa i odpisywaniu tego od własnych zobowiązań.

50 przedstawicieli samorządów i organizacji pozarządowych Nowosądecczyzny podpisało w Nowym Sączu “Memoriał Karpacki”. Sygnatariusze dokumentu upatrują szansę dla mieszkańców regionu w ochronie przyrody i kultury Karpat, połączonej z rozwojem agroturystyki i rolnictwa ekologicznego. “Mądre działanie, wykorzystujące walory “karpackiej dziedziny”, może dać mieszkańcom tej ziemi szanse na dostatnie życie, a Europie – niepowtarzalną ofertę turystyczną”, mówi jeden z zapisów “Memoriału”.
Aby deklaracja ta nie stała się pustym dokumentem, inicjatorzy przedsięwzięcia planują powołanie biura organizacyjnego oraz wdrożenie na początek dwóch programów finansowanych z funduszu Organizacji Narodów Zjednoczonych. Obydwa programy bezpośrednio wynikają z “Memoriału Karpackiego”. Pierwszy z nich polega na kompleksowym zagospodarowaniu i rozwoju jednej z dolin w Gminie Łabowa k. Nowego Sącza. Drugi polega na utworzeniu 300 dodatkowych miejsc pozarolniczego dochodu dla mieszkańców Sądecczyzny. Dolina, która zostanie objęta programem, została już wybrana, ale jej nazwa utrzymywana jest w tajemnicy ze względów organizacyjnych. W funduszu UNDP złożono już wniosek o przyznanie grantu na ten cel w wysokości 250 tys. zł. Trwają rozmowy z mieszkańcami i samorządem lokalnym. Drugi z opracowywanych programów zakłada udzielenie gospodarstwom z regionu nowosądeckiego 300 minigrantów na rozwój agroturystyki. Każdy z nich ma wynosić do 6 tys. zł.
Pomysł proklamowania “Memoriału Karpackiego” narodził się w przed rokiem, gdy istniejące od 1992 r. sądeckie Stowarzyszenie Green Works otrzymało grant 30 tys. euro w konkursie na inicjatywę proeuropejską ze środków unijnych, realizowanym przez Fundację Dialog Społeczny z Warszawy. Stowarzyszenie – na początku zajmujące się ochroną ginących gatunków płazów i gadów, edukacją ekologiczną i kompleksową ochroną terenów podmokłych w Beskidzie Sądeckim – szybko pozyskało do współpracy samorządy Gminy Rytro i miasta Nowy Sącz oraz krakowską Fundację Partnerstwo dla Środowiska. Tak wyłoniła się grupa inicjatywna, która zachęciła do prac nad proklamowaniem “Memoriału” niemal wszystkie samorządy południowo-wschodniej Małopolski, organizacje pozarządowe, parki krajobrazowe i narodowe – w tym Tatrzański i Babiogórski Park Narodowy.

550 budek lęgowych dla ptaków i schronów dla nietoperzy rozwieszono tej jesieni w Jaśle (Podkarpacie). Drewniane budki – zbite z desek i wydrążone w kawałkach drewna – zakupiono z pieniędzy Gminnego Funduszu Ochrony Środowiska. Pielęgnacja parków i skupisk drzew oraz remonty budynków sprawiają, że ptaki mają kłopoty z założeniem gniazd w naturalnych dziuplach lub zakamarkach domów. W zwartej zabudowie miejskiej problemy z gniazdowaniem mają m.in.: szpaki, dzięcioły, sikorki, kowaliki, wróble, kawki, puszczyki i sowy pójdźki. Z kolei na obrzeżach miasta do wymienionych gatunków należy dodać: pleszki, krętogłowy i muchówki. Władze miasta kupiły sześć rodzajów budek, w tym pięć dla ptaków i schrony dzienne dla nietoperzy. Budki różnią się wielkością i średnicą otworu wejściowego. Na przykład średnica otworu wejściowego w budce przeznaczonej dla puszczyka wynosi 13-15 cm, a dla sikor 4-5 cm.
# Umowę powołującą Międzynarodową Koalicję dla Ochrony Polskiej Wsi (ICPPC) podpisali w Krakowie przedstawiciele organizacji ekologicznych i agroturystycznych z kilkunastu państw świata. Celem organizacji jest promocja alternatywnych, ekologicznych form rolnictwa oraz agroturystyki, które mogą stać się szansą dla polskiej wsi po przystąpieniu naszego kraju do Unii Europejskiej. Planowane jest stworzenie strony internetowej, prezentującej konkretne projekty realizowane przez członków organizacji wchodzących w skład ICPPC.
Julian Roth, właściciel ekologicznego gospodarstwa rolnego w Wielkiej Brytanii, ocenił, że Polska ma szansę ominąć problemy, z którymi boryka się obecnie rolnictwo unijne, opierając swoją długoterminową politykę rolną na niewielkich, rodzinnych gospodarstwach, które będą wytwarzać ekologiczne produkty zgodnie z lokalną tradycją. “Wspólna polityka rolna Unii Europejskiej wpompowała w europejskie rolnictwo ogromne sumy pieniędzy i doprowadziła do zniszczenia regionalnych tradycji i nadprodukcji żywności. Jej efektem jest to, że nasza żywność nie jest już naturalna, a zwierzęta zostały przekształcone w maszyny do produkcji mięsa i nabiału”, ostrzegł.

# Fabryka Papieru Szczecin-Skolwin SA za około 10 mln zł wybuduje biologiczną oczyszczalnię ścieków, o mocy 25 tys. m sześciennych ścieków na dobę. W fabryce działa w tej chwili podoczyszczalnia mechaniczna. Ponieważ zakład zamierza przerabiać 107 tys. ton makulatury rocznie, niezbędna jest biologiczna oczyszczalnia ścieków, która będzie przyjmować pozostałości po odbarwieniu.
Wykonawcami oczyszczalni będą m.in.: Szczecińskie Przedsiębiorstwo Budownictwa Przemysłowego Espebepe-Holding SA, a technologię dostarczy firma SHV Holter Polska. Środki na budowę oczyszczalni pochodzą z funduszów własnych papierni oraz Narodowego i Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Moc oczyszczalni, której uruchomienie planowane jest na sierpień 2001 roku, początkowo wynosić będzie 11 tys. m sześciennych ścieków na dobę, docelowo zaś 25 tys. metrów sześciennych.
Ponieważ w oczyszczalni zastosowana zostanie technologia pozwalająca oczyszczać zarówno ścieki przemysłowe, jak i komunalne, trafią do niej, po wybudowaniu kolektorów, ścieki z północnych dzielnic Szczecina.

# 40 tys. porcji zamrożonego nasienia ryb jest przechowywane w Banku Nasienia Ryb, funkcjonującym od roku przy Polskiej Akademii Nauk w Olsztynie. Zgromadzone i przechowywane w oparciu o metodę kriokonserwacji (tj. zamrażania) nasienie pochodzi od 200 tarlaków pstrąga tęczowego zarówno z okresu tarła wiosennego, jak i jesiennego. W banku przechowuje się nasienie ważnych gospodarczo gatunków hodowlanych, takich jak karp czy pstrąg tęczowy.
Kriokonserwacja, czyli głębokie zamrażanie, umożliwia przechowywanie materiału biologicznego z zachowaniem jego pełnej wartości przez bardzo długi okres. Podczas przechowywania w temperaturze poniżej -139 stopni Celsjusza woda zgromadzona w materiale biologicznym przechodzi w stan krystaliczny, z tej przyczyny cząsteczki chemiczne nie przemieszczają się, co uniemożliwia przebieg jakichkolwiek reakcji chemicznych. To gwarantuje zachowanie materiału genetycznego w stanie nienaruszonym.
W przypadku hodowli stad zachowawczych, gdy dochodzi do awarii urządzeń, chorób ryb albo drastycznych zmian warunków środowiska, można utracić w krótkim czasie całe stada utrzymywanych gatunków. Banki nasienia, określane również często jako banki genów, umożliwiają zgromadzenie w jednym miejscu puli genowej, reprezentującej różnorodne cechy osobnicze danego gatunku. Dzięki temu możliwe jest przechowywanie genomów osobników należących do cennych linii hodowlanych oraz ochrona naturalnych populacji zagrożonych wyginięciem. Zagrożenie to może bowiem wynikać z obniżenia się poziomu zmienności osobniczej w populacji.
Bank Nasienia Ryb działa przy Instytucie Rozrodu Zwierząt i Badań Żywności Polskiej Akademii Nauk w Olsztynie od 1999 r. Został utworzony dzięki staraniom prof. dr. hab. Jana Glogowskiego – kierownika Zakładu Andrologii Molekularnej, prof. Krzysztofa Goryczki – kierownika Zakładu Hodowli Ryb Łososiowatych w Rutkach (Instytut Rybactwa Śródlądowego w Olsztynie) oraz doc. dr. hab. Andrzeja Ciereszko – kierownika Zakładu Biologii Nasienia.

# Krab wełnistoszczypcy, czy pospolity dziś u nas małż racicznica zmienna – to gatunki obce, które zadomowiły w polskich wodach. Na taką aklimatyzację nie mają raczej szans piranie. Co jakiś czas pojawiają się w Polsce nowe, nie występujące wcześniej gatunki. To efekt inwazji, czyli wędrówek zwierząt, bez których nie byłoby w naszych wodach wielu gatunków, które dziś uważamy za “swoje”. Zdarza się, że ich migracja jest powrotem na obszary zajmowane np. przed zlodowaceniem. Tak dzieje w przypadku racicznicy zmiennej (Dreissena polymorpha). Do naszych wód weszła kanałami łączącymi dorzecza Bałtyku oraz zlewiska Morza Czarnego i Kaspijskiego. Pierwsze wzmianki o racicznicy w Zalewie Szczecińskim pochodzą z przełomu XIX i XX wieku. Obecnie na jednym m kw. żyje czasem ponad 100 tys. osobników tego małża. Kolonie racicznicy obrastają urządzenia hydrotechniczne i zapychają urządzenia wodociągowe. Z drugiej strony, jednak filtrują wodę i wzbogacają skład łańcuchów pokarmowych, co jest korzystnym zjawiskiem z punktu widzenia ekologii. Przypuszcza się, że pojawienie się racicznic ułatwiło inwazję ze wschodu kaczki czernicy, dla której małż ten stanowi wyjątkowy przysmak.
Aż z Nowej Zelandii dotarł mały ślimak – wodożytka nowozelandzka (Potamopyrgus antipodarum). Wodożytka pojawiła się w Polsce w latach 30. XX w. Wciąż opanowuje nowe akweny: najpierw słonawe, potem słodkie. Jest to zwierzę żyworodne, rozmnaża się niemal wyłącznie poprzez dzieworództwo, jego europejska populacja to prawie wyłącznie samice. Wodożytka wypiera lub zastępuje rodzime ślimaki, bo jest odporna na zanieczyszczenia wód.
Charakterystyczny pierwotnie dla zlewiska Morza Azowskiego i Czarnego ślimak namułek pospolity występuje w Polsce od końca XIX w. Dziś, choć zamieszkuje większość dużych rzek, z powodu ich zanieczyszczeń nie ma większych szans na dalsze rozprzestrzenianie się.
Inny, znany od lat 30., mieszkaniec dna zbiorników – skorupiak bełkaczek wschodni – żyje w zbudowanych z piasku, przytwierdzonych do kamieni czy roślin wodnych rurkach. Przywędrował do nas szlakiem Dniepru, Dniestru i Dunaju z wybrzeża Morza Czarnego i Azowskiego.
Jednym z bardziej rozpowszechnionych gatunków inwazyjnych jest krab wełnistoszczypcy (Eriocheir sinensis). Do Europy dostał się z Chin w wodach balastowych statków. Krab ten rozmnaża się w akwenach słonych, żyje – w słodkich, wędrując w górę rzek, zgodnie ze swą bardzo silną potrzebą wędrówki. W momencie napotkania przeszkody pokonuje lądem wiele kilometrów, utrzymując pierwotny kierunek. Krab osiedlił się, rozmnożył i rozprzestrzenił w Polsce na początku XX wieku. Gdy rozmnaża się zbyt intensywnie, niszczy sieci i złowione ryby, a kopiąc nory, narusza wały przeciwpowodziowe.
Znaczenie gospodarcze mają migracje niektórych gatunków ryb, np.: śledzi iwasi, łososi pacyficznych, węgorza europejskiego. “Rybim chwastem” nazywa się amerykańskiego sumika karłowatego, który wyjada ikrę czy narybek innych ryb. Wprowadzenie różnych ryb łososiowatych do naszych górskich stawów było krokiem nie do końca przemyślanym – ryby te eliminują rodzime gatunki wioślarek planktonowych.

# Spada liczba Polaków nastawionych proekologicznie. Instytut na rzecz Ekorozwoju podał, że od 1992 r. grupa ta liczyła niezmiennie ok. jedną trzecią, a obecnie spadła do 22%. Polaków. Instytut, pozarządowa organizacja skupiająca naukowców zajmujących się ekologią, przedstawił w poniedziałek na konferencji prasowej raport o świadomości ekologicznej polskiego społeczeństwa u progu XXI wieku. Wyniki, które przedstawiono podczas konferencji to czwarte badanie od 1992 r. zlecone przez Instytut. Poprzednie były prowadzone w 1992, 1993 i w 1997 r. Ok. 70% pytań nie zmienia się i może stanowić materiał do porównań – tłumaczył autor opracowania, socjolog Tadeusz Burger.
Podkreślił, że utrwala się podział na zamożnych, dobrze wykształconych i nastawionych proekologicznie oraz ubogich, źle wykształconych mieszkańców wsi, którzy są obojętni ekologicznie. Naczelnym motywem skłaniającym Polaków do działań proekologicznych jest zdrowie, nie ma natomiast motywacji ekonomicznej, skłaniającej do dbania o środowisko nawet w regionach, których jedynym bogactwem i szansą rozwojową są walory przyrodnicze – powiedział autor opracowania. Ważniejsze dla ludzi staje się zaspokojenie potrzeb uważanych za podstawowe. Dopiero potem mogliby zająć się problemami ekologicznymi – wynika z opracowania.
Współpracujący z Instytutem Zbigniew Bochniarz z Uniwersytetu Minnesota w USA podał, że zauważalny moment zmiany nastawienia na zdecydowanie proekologiczny pojawia się w krajach, gdzie roczne dochody wynoszą ok. 6-8 tys. dol. rocznie na osobę. W niektórych krajach naszego regionu ten próg, przy którym następuje większa dbałość o ochronę środowiska następuje już przy dochodach rzędu 3,5-5 tys. dol. na osobę.
Według specjalistów z Instytutu, ten spadek wynika z mniejszego przyzwolenia na ograniczanie produkcji szkodliwej dla środowiska, kosztem wzrostu bezrobocia i mniejszego ocenianiania zatrucia środowiska naturalnego, jako groźnego dla Polski i Polaków. Burger uważa, że Polacy oswoili się z zagrożeniami ekologicznymi, wobec których jesteśmy bardziej bezradni – jak Czarnobyl czy emisja gazów z wielkich ośrodków przemysłowych. Obecne zagrożenia (spaliny samochodowe, śmiecie i odpady) wydają się łatwiejsze do ogarnięcia i zależą od nas samych – wynika z badań.
Polacy uważają, że za stan lokalnego środowiska naturalnego odpowiada samorząd terytorialny. Od 1992 roku wzrasta liczba osób, które tak uważają – w 1992 i 1993 r. było to 63% osób, w 1997 już 69%, a w najnowszych badaniach – 72% ankietowanych. Jednocześnie, w ocenie badanych, maleje znaczenie Sejmu i rządu w bezpośrednich działaniach dla ochrony środowiska.
Również wzrasta rola odpowiedzialności każdego Polaka za stan środowiska. W 1992 i 1993 r. o ważnej roli każdego z nas była przekonana jedna czwarta badanych, w 1997 r. 30%, a obecnie 35% ankietowanych.
# Elektrownie: “Turów” SA w Bogatyni oraz “Bełchatów” SA w Rogowcu skreślono z listy zakładów najbardziej uciążliwych dla środowiska w skali kraju – poinformował w środę Główny Inspektorat Ochrony Środowiska. Elektrownia “Turów” znalazła się na liście z powodu stałego ponadnormatywnego zanieczyszczania powietrza dwutlenkiem siarki, tlenkami azotu i pyłem. Oprócz tego zanieczyszczała ściekami rzeki: Miedzianka i Rybi Potok. Obecnie, po modernizacji elektrowni, nastąpiło znaczne zmniejszenie emisji zanieczyszczeń gazowych i pyłowych. Radykalnie zmniejszono ilość ścieków odprowadzanych przez zakład.
Elektrownia “Bełchatów” została uznana za “truciciela” z powodu zanieczyszczenia ponad normę powietrza dwutlenkiem siarki oraz uciążliwość związaną z eksploatowaniem składowiska odpadów paleniskowych. Zakład ograniczył emisję gazów o ok. 81%, w tym dwutlenku siarki o jedna trzecią, a tlenków azotu o 36%. Emisje pyłów zmniejszono o ok. 31%, a ilość składowanych odpadów o ok. 72%.
Obecnie na “Liście 80” jest 61 zakładów. Lista największych polskich trucicieli została stworzona w 1990 roku przez Głównego Inspektora Środowiska. O skreślenie z niej mogą ubiegać się przedsiębiorstwa, które uregulują sprawy ekologiczne lub dążą do realizacji programu proekologicznego.

# Dziewięć gmin leżących na terenie Biebrzańskiego Parku Narodowego chce pozyskiwać energię z liści, traw i gałęzi z terenu parku oraz odpadów żywnościowych, osadów ściekowych i gnojowicy. Program “Biebrzański system gospodarki ściekami” przygotowało stowarzyszenie Pracownia Architektury Żywej – organizacja pozarządowa zajmująca się ochroną środowiska. Atutem przedsięwzięcia ma być nie tylko energia ze źródeł ekologicznych, ale też niższa cena energii od tej pozyskiwanej w sposób konwencjonalny. System ma do spełnienia dwa główne zadania: pozwoli wykorzystać bagienną roślinność do celów innych niż rolnicze oraz wdrożyć na tym terenie racjonalną politykę gospodarki odpadami komunalnymi i osadami ściekowymi. System będzie opierał się na selektywnej zbiórce odpadów w gminach i pozyskiwaniu biomasy z zabiegów ochronnych w parku. Stanie się to podstawą organizacji międzygminnego zakładu utylizacji odpadów. Projekt zakłada m.in. budowę trzech kompostowni, które wyprodukują biogaz do produkcji energii cieplnej i elektrycznej oraz modernizację kilku kotłowni na opalanie odpadami drzewnymi. Według PAŻ, biomasa, wykorzystywana zamiast węgla, będzie paliwem opałowym tańszym o 30-40%. Energia będzie też pozyskiwana z biogazu powstającego w procesie przerobu odpadów.
W programie uczestniczy dziewięć gmin z terenu Kotliny Biebrzańskiej: Nowy Dwór, Lipsk, Dąbrowa Białostocka, Sztabin, Suchowola, Jaświły, Goniądz, Mońki, Trzcianne oraz Biebrzański Park Narodowy. Cały system ma zacząć działać w ciągu dwóch lat, bo projekt wszedł już w fazę projektowania technicznego. Pierwsze zmodyfikowane kotłownie na biomasę ruszą w przyszłym roku w Trzciannem i Osowcu Twierdzy. Pomysł i technologia pochodzą z Niemiec i Austrii. Tamtejsze firmy oferują urządzenia produkujące energię z odchodów zwierzęcych oraz biogaz z odpadów organicznych i osadów ściekowych. Przedsięwzięcie będzie drogie, jego wdrożenie szacuje się na ok. 40 mln złotych.

# Przepompownię cieków miejskich, zbudowaną kosztem ok. 9 mln zł uruchomiono w poniedziałek we Wrocławiu. Dzięki niej może ruszyć pełną parą nowoczesna oczyszczalnia ścieków. Budowana przez 15 lat wrocławska oczyszczalnia nie mogła w pełni działać, bo znajduje się wyżej niż główny miejski kolektor. Dotychczas wrocławskie ścieki były kierowane na niżej położone pola irygacyjne, gdzie w sposób naturalny, pośród trzcin i traw, oczyszczały się i były kierowane do Odry. Problem Wrocławia polegał na tym, że ta biologiczna oczyszczalnia została zaprojektowana i zbudowana przez niemieckie władze miasta jeszcze pod koniec XIX wieku. Obecnie jej moc czyszczenia wystarcza na mniej niż jedną trzecią płynnych odpadów. Rocznie potrafiono wypuścić ponad 100 mln metrów sześciennych ścieków. Poniemieckie pola irygacyjne będą nadal działały. Samorząd zdecydował więc, że pola pozostaną, a ponad 60% ścieków trafi do nowoczesnej oczyszczalni, która może uzdatnić 90 tys. m sześć. na dobę. To na razie wystarczy na wrocławskie potrzeby. Przedsięwzięcie było skomplikowane. Poniemieckie pola irygacyjne leżą po jednej stronie Odry – prowadzi do nich syfon z rury położonej na dnie rzeki – a oczyszczalnie po tej samej stronie, co główna część miasta, ale za to wyżej. Trzeba było więc zbudować rozdzielnię ścieków i zainstalować pompy, które podniosłyby poziom odpadów na ok. 6 m. Stamtąd swobodnie płyną już do oczyszczalni. Przepompownię zbudowano kosztem 9 mln zł, które miasto uzyskało z funduszu PHARE.

# Aby zaoszczędzić na energii zużywanej do klimatyzacji pomieszczeń, amerykańscy inżynierowie proponują zamienić dachy domów wielkich aglomeracji na ogrody. “Zielone dachy” oczyszczą powietrze i wyciszą miasto – podaje serwis CNN. Letnie upały i spowodowana nimi cyrkulacja powodują unoszenie się w powietrzu większej niż w chłodne dni ilości szkodliwych zanieczyszczeń. Podczas upałów zwiększa się też zapotrzebowanie na elektryczność (klimatyzacja, lodówki), której produkcja to dodatkowa emisja gazów. W związku z tym architekci z Weston Design Consultants (WDC) w Chicago rozważają pomysł powszechnego wprowadzenia na stałe w miejski krajobraz “zielonych dachów”. Choć ogrody na dachach spotkać można gdzieniegdzie już dziś w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie i niektórych miastach Europy, pełnią one tam raczej funkcję estetyczną. Architekci uważają jednak, że upowszechnienie tego rozwiązania przynieść może zanieczyszczonym, przegrzanym miastom wiele pożytku.
Roślinność powoduje, że podczas upału dach nagrzewa się jedynie do połowy temperatury dachu “nie obsianego”. Oznacza to zmniejszenie wydatków na klimatyzację i jednocześnie – ochłodzenie samego miasta. Ogrody na dachach mogą być również sposobem na miejski smog i hałas. Rośliny na budynkach zatrzymywałyby ponadto 50-70% wody z opadów, co zmniejsza ryzyko zatykania się studzienek.
Popularyzacja “zielonych dachów” wymagałaby jednak przekonstruowania domów – zainstalowania warstwy, która umożliwi roślinom wegetację, a jednocześnie zapobiegnie erozji budynku na skutek wrastania korzeni. Dach przeznaczony pod ogród musi być wodoszczelny i mieć wzmocnioną konstrukcję, by unieść ciężar ziemi i drenażu, gdzie zakorzenią się rośliny. Inżynierowie podkreślają, że koszty przekonstruowania dachów są duże, ale proporcjonalne do korzyści, jakie przyniosą na dłuższą metę. W mieście takim jak Chicago “zielone ogrody” pozwoliłyby w ciągu roku zaoszczędzić energię wartą 100 milionów dol.

# Populacja ryb trzonopłetwych, odkryta w końcu 2000 r. w wodach u wybrzeży południowej Afryki, będzie szczegółowo zbadana i skatalogowana – zapowiadają uczeni z JLB Smith Institute of Ichtyology w Grahamstown w RPA. Pod koniec 2000 roku u wybrzeży Republiki Południowej Afryki udało się sfilmować uważane za “żywą skamieniałość” ryby trzonopłetwe. Sfilmowana na głębokości ok. 100 m ryba to najprawdopodobniej należąca do rzędu trzonopłetwych latimeria, którą do 1938 r. uważano za wymarłą 70 mln. lat temu. Dotąd nieczęsto je spotykano, ponieważ zamieszkują podwodne jaskinie i rowy, czyli miejsca, w które nurkowie zapuszczają się bardzo rzadko. Okazuje się, że trzonopłetwe są bardziej rozpowszechnione, niż dotąd sądzono. “Sądzimy, że w okolicach wysp Komorów żyje 200 do 300 dorosłych osobników. Mogą też występować w innych rejonach” – mówi Hans Fricke, niemiecki biolog, który obejmie przywództwo ekspedycji naukowej, mającej zbadać liczebność populacji latimerii u wybrzeży Afryki. Uczeni nie wiedzą, czemu nie udało się nigdy zaobserwować młodych osobników trzonopłetwych. Przypuszcza się, że żyją one na stosunkowo dużych głębokościach, około 400 m pod powierzchnią wody.
Uważa się, że trzonopłetwe żyły w wodach Oceanu Indyjskiego, w rejonie wybrzeży Afryki Wschodniej i w wodach Oceanu Spokojnego wokół Indonezji. Ich skamieniałości pochodzą z przełomu ery paleozoicznej i mezozoicznej, od dewonu do kredy. Dzieliły się na co najmniej dwie grupy – wymarłe Rhipidistia i Coelacanthidae, z których do dziś przetrwała latimeria. Pierwszy okaz latimerii, rozpoznany przez kustosza muzeum w East London w Południowej Afryce, M. Courtenay-Latimera, złowiono w 1938 r. w pobliżu ujścia rzeki Chalumna. Stąd nazwa łacińska – Latimeria chalumnae.
Charakterystyczną cechą latimerii są płetwy, których szkielet przypomina budową pięciopalczastą kończynę. Jej ciało pokrywają ciemne, stalowoniebieskie łuski z cętkowaniem po bokach ciała. Ze względu na doniosłe znaczenie dla nauki latimeria objęta jest międzynarodowym zakazem połowów i znajduje się pod całkowitą ochroną.

# Posłowie klubu SLD przygotują lub będą opowiadali się za takimi zmianami w prawie, które poprawią los zwierząt w miastach, a także za rozsądnymi rozwiązaniami dotyczącymi funkcjonowania ogrodów zoologicznych. Podczas seminarium w Sejmie na temat “Zwierzęta w mieście”, Katarzyna Piekarska, wiceprzewodnicząca Krajowej Rady Ekologicznej SLD “Środowisko i Rozwój”, zadeklarowała wsparcie pozarządowych organizacji działających na rzecz zwierząt, zmierzających do zmian w przepisach. Wśród ustawowych zmian, które powinny doprowadzić do poprawy losu bezdomnych zwierząt, są poprawki do ustawy o samorządzie terytorialnym, precyzujące, że zadaniem własnym gminy jest zapewnienie opieki bezdomnym zwierzętom. Obecnie taki obowiązek znajduje się w ustawie o ochronie zwierząt, często jednak gminy się od niego uchylają.
W ustawie o finansach gmin powinno się określić, że pieniądze z podatku od posiadania psa przeznaczane są na opiekę nad zwierzętami, a nie na utrzymanie dróg czy inne gminne potrzeby. To mają być “znaczone” pieniądze, przeznaczone na ściśle określony cel – mówili uczestnicy spotkania. W ocenie posła Macieja Poręby (SLD), związki gmin lub instytucje ponadgminne powinny prowadzić schroniska dla zwierząt. “Rację bytu mają tylko duże schroniska, ponieważ małej czy średniej gminy nie będzie stać na ich prowadzenie” – uważa poseł.
Dyrektor warszawskiego zoo, Maciej Rembiszewski, poinformował, że obecnie przygotowywany jest zgodny z przepisami Unii Europejskiej projekt ustawy o ogrodach zoologicznyh i botanicznych. Wcześniej, w wyniku sprzeciwu dyrektorów tych ogrodów, na etapie prac parlamentarnych, z ustawy o ochronie przyrody wykreślono zapisy dotyczące tych podmiotów.

# Polsko-chińską spółkę joint venture, która będzie produkować w Chinach oczyszczalnie ścieków przemysłowych i komunalnych, ma utworzyć w połowie tego roku Fundacja Inkubator z Łodzi oraz Inkubator z Szanghaju. Produkcja zostanie uruchomiona w Szanghaju na terenie specjalnej strefy ekonomicznej. Oczyszczalnie wytwarzane będą według technologii i patentów firmy Sumax z Konstantynowa k. Łodzi, która będzie jednym z udziałowców spółki
Spółka powstanie w ramach podpisanej w 1999 roku umowy między łódzkim Inkubatorem a chińskim Stowarzyszeniem Międzynarodowej Współpracy Naukowej i Technologicznej. Wkładem polskich udziałowców do spółki będą – poza technologią – pomoc w uruchomieniu produkcji i szkolenia chińskich pracowników, instalujących oczyszczalnie. W Łodzi powstanie pracujący na rzecz spółki ośrodek badawczo-naukowy, współpracujący z Politechniką Łódzką.
Wielobranżowe Przedsiębiorstwo Produkcyjno-Usługowe Sumax z Konstantynowa produkuje, według własnych patentów, oczyszczalnie ścieków komunalnych i przemysłowych z osadem czynnym – od przydomowych po oczyszczalnie dla małych miast. W Szanghaju początkowo mają być produkowane instalacje dla restauracji, stołówek przyzakładowych, szkół i szpitali.


Głazy pod ochroną

W północnej i środkowej Polsce chronimy kamienie o obwodzie 8 m, na południu powyżej 3 m

Od dawna wiadomo, że głazy narzutowe pochodzą z innych krain, różne były tylko sposoby wyjaśniania, skąd i jak się u nas znalazły.
Lud ich obecność tłumaczył siłami nadprzyrodzonymi, zwłaszcza diabelskimi, i dlatego wielu głazom nadano nazwy Diabelski (Diabli) Kamień. Jedna z legend mówi, że olbrzym o obwodzie 28 m i wysokości 3 m, znajdujący się nieopodal dworca kolejowego w Bisztynku, został przyniesiony przez diabła aż z Afryki. Inny Diabelski Kamień – z leśnictwa Gródek – przydźwigał Boruta, żeby zagrodzić koryto Wdy i spowodować powódź. Na szczęście w porę zapiał kur i diabeł, chcąc się ratować, porzucił kamień obok rzeki.
Niektóre głazy mają związek z siłami boskimi. Na Pomorzu znajduje się kamień Boża Stopka, na którym odpoczywał Chrystus, (kto nie wierzy, niech sprawdzi – na głazie wyraźnie widoczne jest wgłębienie przypominające stopę). Głaz z Wanienką służył Matce Boskiej jako wanienka do kąpieli Dzieciątka.
Ludowa tradycja mówi, że płaskich głazów w Strzelnie kiedyś używano jako stołów, na których składano ofiary pogańskim bóstwom – Poświtowi i Perkunowi, co zdają się potwierdzać podłużne wyżłobienia na kamieniach, służące do odprowadzania krwi zabijanych zwierząt. Według późniejszej legendy, owe wyżłobienia to ślady kół wozu, którym podróżował św. Wojciech. Dodajmy, że imieniem tego misjonarza nazwano bardzo dużo głazów.

Pochodzenie głazów narzutowych

w sposób naukowy wyjaśniał m.in. Stanisław Staszic. Wielki przyrodnik i ojciec polskiej geologii mylił się jednak, pisząc w dziele “O ziemiorództwie Karpatów i innych gór i nizin Polski”, że głazy narzutowe zostały przetransportowane przez wodę ze wschodu na zachód (z Wołynia) i z południa na północ (z Sudetów).
Dzisiaj już wiadomo, że wielkie kamienie przyniosły do nas lodowce kontynentalne z północy – ze Skandynawii i dna Bałtyku. Tak bardzo zrosły się z naszym krajobrazem, że stały się jego trwałym elementem. Odnosi się to nie tylko do pojedynczych kamieni, ale też do głazowisk, jak np. Fuledzki Róg koło Giżycka, gdzie na 15 ha nagromadzonych zostało kilkaset kamieni różnej wielkości, kształtu i barwy. Dzisiaj stanowią cenny zabytek pierwotnego krajobrazu.
Krajobrazowe i geologiczne znaczenie głazów sprawiło, że wiele z nich uznano za zabytki przyrody nieożywionej i objęto ochroną. Zanim jednak wprowadzono ochronę prawną, przyjęła się

ochrona zwyczajowa,

chociażby w przypadku Kamienia św. Wojciecha w Budziejówku. Legenda mówi, że głaz ten służył świętemu za ambonę i właśnie dlatego okoliczna ludność była przywiązana do niego i opiekowała się nim, podobnie jak Stopką Matki Boskiej w okolicach Koronowa i dziesiątkami innych głazów.
Niektóre z kamieni narzutowych cieszyły się szacunkiem i ochroną, ponieważ wiązano je z najdawniejszymi dziejami Polski, ważnymi wydarzeniami lokalnymi i znanymi postaciami historycznymi, np. największy polski kamień (obwód 44 m, wysokość części nadziemnej – 3,8 m), zwany Ołtarzem Trygława. Jest wielce prawdopodobne, że jeszcze 150 lat po chrzcie Polski na głazie tym składano ofiary słowiańskiemu bożkowi – władcy ziemi, nieba i świata. Królewski Kamień przy północnym brzegu wyspy Chrząszczewskiej legenda wiąże z Bolesławem Krzywoustym i jego wyprawą na Pomorze Zachodnie. Inne podanie mówi, że od tego właśnie kamienia wzięło nazwę miasto Kamień Pomorski. Kamień Tatarski w Nidzicy ma być dowodem ataku Tatarów w 1650 r.
Na wielu głazach zachowały się różne ryty i napisy – od pogańskich znaków ognia i tajemniczych symboli krzyża oraz połowy tarczy słonecznej, a skończywszy na napisach w rodzaju: “R. 1331 d. 27 Wrześ. za Władysława Łokietka króla polsk. mieysce sławne zwycięstwem nad Krzyżakami odniesionem i pochowaniem rycerzów polskich wraz z 20 000 Krzyżakami tu pod Płowcami poległymi”. Niezwykle zwięzły ryt znajduje się na kamieniu w miejscowości Olek: “TK 1817-
-1917” (w ten sposób upamiętniono setną rocznicę śmierci T. Kościuszki). ”Tu dnia 6 września 1831 r. w walce z przemocą moskiewską została wysadzona w powietrze reduta Ordona, obrońcom ojczyzny – cześć!”, głosi napis na głazie w Warszawie.
Wiele głazów mówi o powstaniach narodowych i ich bohaterach. “Gdy pamięć ludzka gaśnie, wtedy mówią kamienie”. Chyba najwięcej napisów nawiązuje do wydarzeń z okresu II wojny światowej i lat PRL-u. Najnowszym przykładem jest 59 kamieni narzutowych, które – połączone w formie różańca – otaczają grób ks. Jerzego Popiełuszki.
Jednym z pierwszych, którzy zainteresowali się ochroną kamieni, był ich badacz, autor pracy “Nasze głazy narzutowe”, Józef Siemiradzki. Ochronie tych zabytków służyła inwentaryzacja głazów narzutowych rozpoczęta w 1919 r. Kilka lat później, z inicjatywy mineraloga i petrografa, Stanisława Markowskiego, powstała Komisja Ochrony Zabytków Przyrody Nieożywionej przy Państwowym Instytucie Geologicznym w Warszawie. W jednym z tekstów opublikowanych przez Komisję, pisano: “Wobec silnie rozwijającej się obecnie w naszym Państwie rozbudowy dróg, do której w znacznej mierze są używane materiały naniesione z północy, jest rzeczą wskazaną

zachować przed rozbiciem

głazy wyjątkowe, a to ze względów pamiątkowych jako pomniki przyrody, często będące równocześnie zabytkami sprzed historycznych dziejów człowieka (kamienie służące do rachuby czasu) i czasów nowszych, kamienie graniczne, głazy związane z legendą itp.
– a nadto ze względów naukowo-przyrodniczych”.
Problem ochrony głazów powrócił po II wojnie światowej, kiedy znowu zaczęto używać ich jako materiału do budowy dróg.
Na szczęście dosyć liczne są przypadki odkrywania nowych, zwłaszcza podczas wielkich prac budowlanych. Przykładem jest Warszawa, gdzie duże głazy znajdują się obecnie wokół Muzeum Ziemi, przy Bibliotece Narodowej i na Placu na Rozdrożu, a pojedynczo przy wielu ulicach poszczególnych dzielnic. Obowiązuje zasada: na terenach północnej i środkowej Polski ochroną objęte są głazy o obwodzie 8 m i większym, natomiast na południu kraju o obwodzie powyżej 3 m. Nie należy też niszczyć głazów mniejszych, jeśli mają nietypowe kształty, ciekawą budowę petrograficzną, charakterystyczne wygłady i rysy polodowcowe, a także tych, na których widnieją różne znaki i ornamenty.

Władysław Misiołek


Czy i jak Polacy myślą o ochronie środowiska?

Anatol Ochryciuk,
burmistrz Hajnówki
Żyjemy na terenie specyficznym. To jest perełka przyrody i nasze społeczeństwo egzystuje tutaj od stuleci, w zgodzie i symbiozie z bogactwem natury. Do dbałości o potrzeby przyrody nie trzeba nas przekonywać, ale wszyscy wiemy, że to kosztuje, bo inwestycje proekologiczne są bardzo drogie. Bardzo wiele się już u nas zrobiło przy pomocy państwa, ale i wysiłkiem budżetów samorządowych. Jest dużo problemów ekologicznych w samym mieście, z czego wiele na dobrej drodze do załatwienia, np. gospodarka wodna i kanalizacyjna, oczyszczalnia ścieków, która za 3-4 lata może objąć siecią prawie całe miasto. Mamy częściowo rozwiązaną kwestię gospodarki grzewczej, natomiast największym, jeszcze nie ruszonym problemem są odpady komunalne. Wiemy, że trzeba załatwić te sprawy i w miarę możliwości staramy się, by z naszego powodu przyroda nie cierpiała. Pomagają nam w tym nawet Duńczycy, podpowiadają nowoczesne rozwiązania, ale musimy się także nauczyć dostrzegać zagrożenia zewnętrzne i w miarę możliwości je ograniczać. Inny problem to pytanie, jak zarządzać największym skarbem, Puszczą Białowieską. Czy ma o ten teren dbać dyrektor Parku Narodowego, czy nadleśnictwo? Myślę, że jest to kwestia drugorzędna, bo najważniejsze jest, aby robić to dobrze.

Lech Płotkowski,
prezes Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej
Żyjemy w świecie, który szybko ewoluuje, a samoświadomość dotycząca ochrony środowiska zmienia się na lepsze. Nie znaczy to, że już jest dobrze, ale różnica jest jednak ogromna. Sam pamiętam, że kiedyś dyrektor pewnego dużego przedsiębiorstwa zapytany, jak rozwiązuje problemu ochrony środowiska, odpowiedział arogancko: “A co wy mi takimi sprawami zawracacie głowę? Ja daję produkcję dla kraju”. Dziś żaden dyrektor na taką wypowiedź by sobie nie pozwolił. Większość liczy się z reakcją społeczeństwa. Czasami nie bardzo wiemy, jak zachować się w różnych sytuacjach, bo za mało mamy wiedzy o ekologii. Wielu z nas chciałoby dobrze postępować np. z odpadami, ale ma wątpliwości, czy działają wszystkie ogniwa w łańcuchu. W każdym razie sytuacja dziś a kilkanaście lat temu, to niebo i ziemia. Poprawiła się również edukacja ekologiczna. Jestem optymistą, zwłaszcza kiedy obserwuję, jak zachowują się młodzi ludzie. Często dziecko zwraca ojcu uwagę, gdy ten wyrzuci jakiś papierek. Nadal jednak brakuje nam rzetelnej wiedzy, nie wiemy np. jak postępować z odpadami niebezpiecznymi, jak bardzo specjalistycznego postępowania wymagają. Dobrze że w szpitalach sytuacja się już poprawiła, ale wiele jest jeszcze w tej dziedzinie do zrobienia w innych sektorach. Na szczęście nikt nie kwestionuje już konieczności budowy oczyszczalni, ale np. spalarnie śmieci wciąż wywołują emocje, a zagospodarowanie odpadów jest jednym z najtrudniejszych społecznie problemów, bo każdy kojarzy to ze spalarnią i smrodem. Ponadto wciąż poważną barierą jest brak środków, bo inwestycje z tego zakresu są kosztowne. Wielu wolałoby, aby odpady składować “u sąsiada” i choć postęp techniczny jest ogromny, to nowoczesne technologie utylizacji są nadal kwestionowane. Problemy z ochroną środowiska mają bogaci i biedni. Może zbyt wolno przygotowujemy się, aby realizować programy kompleksowe. Jednym z promowanych rozwiązań są celowe związki gmin, które np. problem gospodarki odpadami rozwiązują całościowo na terenie kilku jednostek administracyjnych. W Narodowym Funduszu tłumaczymy, że pomoc tylko dla jednej gminy nie opłaca się i nie przynosi efektu, że lepiej pomóc związkowi gmin, który postara się uporządkować sprawy ochrony środowiska w większej skali. Środki pomocowe z zagranicy też przychodzą wtedy, gdy samorządy lokalne mogą się wykazać dobrymi pomysłami, gdy wiedzą, jak działać i realizują ambitniejsze programy. Nadal więc ważne jest rozmawianie i przekonywanie do wspólnych działań w tej dziedzinie.

Władysław Skalny,
prezes Zarządu Głównego Ligi Ochrony Przyrody
Problem ochrony środowiska nie jest obojętny dla większości ludzi, choć pewna część popiera tę ideę, bo tak jest wygodnie albo dla pozorowania działań. Inna grupa nie ma jeszcze wystarczającej świadomości, że szkodzi środowisku i z trudem zdaje sobie sprawę z błędów i zła wyrządzonego przyrodzie. Trzeba więc uświadomić sobie, że przyroda będzie istniała nawet bez ludzi, ale ludzie bez żywej przyrody nie mają szans przeżycia. Potrzebny jest tlen, czyste powietrze, woda, żywność nie szkodząca zdrowiu. W poglądach na ochronę środowiska wyróżniamy kilka kategorii. Większość, w mniejszym lub większym stopniu, rozumie wagę takich działań i stara się postępować zgodnie z zasadami ochrony środowiska, wielu jednak łatwiej domagać się respektowania tych zasad od innych niż samemu je przestrzegać i realizować. Takie postawy zdarzają się we wszystkich grupach społecznych, od lumpa po ministra. W tej chwili na szczęście jest moda, czy też wzmożona uwaga zwrócona na sprawy ekologii. Znaczny wpływ na postawy ludzkie mają też międzynarodowe układy, konwencje i wymogi Unii Europejskiej, choć przepisy obowiązujące w UE nie zawsze są skuteczniejsze od naszych. Jednakże samo nagłaśnianie tej sprawy i podnoszenie poprzeczki wymagań powoduje, że od szczebla dyrektora przedsiębiorstwa nie wypada już mówić, że się nie chroni środowiska. Spora grupa ludzi działa w tej dziedzinie autentycznie, nie tylko mówi i stwarza pozory. Barierą dla nich może być tylko brak środków.

Wojtek Owczarz,
Klub “Gaja”, Bielsko -Biała
Z naszych doświadczeń wynika, że deklaracje składamy bardzo chwalebne, bo około 90% społeczeństwa jest za ochroną zwierząt i przyznaje np., iż zwierzęta odczuwają, tak samo jak my, cierpienia i ból. Gorzej wyglądają natomiast konkretne działania. Im bliżej danej osoby rośnie drzewo, tym bardziej jej na nim zależy. Gdy jest tuż za płotem albo gdy chodzi o odcinek rzeki, która przepływa koło domu, to chroni się tę przyrodę jak własne terytorium, obszar własnego zamieszkania. Jednak, jeśli chodzi o sprawy ponadlokalne, ogólnopolskie czy wręcz światowe, jest już bardzo kiepsko. Ekologom ciężko znaleźć zrozumienie i partnerów do działań. Tutaj jest więc duże pole do popisu dla szkoły, różnych organizacji edukacyjnych, tutaj trzeba pracować całe lata, nieomal świetlne. Klub “Gaja” prowadzi dwie główne kampanie: “Teraz Wisła” i “Zwierzę nie jest rzeczą”. Otrzymujemy dużo listów od ludzi, głównie od młodzieży, która chce jakoś pomóc. Młodzież reaguje najbardziej emocjonalnie np. na sprawy ochrony zwierząt. Gdy protestowaliśmy przeciwko warunkom transportu żywych koni, zebraliśmy 200 tys. podpisów, był duży oddźwięk, bo to konkretna sprawa, która wywołuje duże zrozumienie. Drugi krąg odbiorców to osoby starsze, wyłączone już z aktywnego życia zawodowego, na emeryturze, szukające innych wartości. Każda nasza prelekcja wywołuje natychmiastowy odzew, możemy znaleźć wielu wspomagających. Jeśli chodzi o pozostałych, nie wygląda to najlepiej.

Prof. Zofia Benedycka,
chemia rolna, Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie
Poglądy na ochronę środowiska zależą trochę od tego, gdzie się w Polsce mieszka. Im bardziej piękna jest to kraina, tym mniej osób zdaje sobie sprawę z zagrożenia, jakie niesie cywilizacja. Natomiast tam, gdzie poczyniono już znaczne szkody w środowisku naturalnym, zrozumienie jest dużo większe, bardziej docenia się poczynania naprawiające te szkody. Jednak w rejonach mniej zagrożonych ludzie też powoli uczą się, poznają niebezpieczeństwa, choćby dzięki mediom, i ich świadomość rośnie. W Olsztyńskiem na pewno w mniejszym stopniu czuje się zagrożenie, bo my na razie żyjemy w komfortowej sytuacji. Jest nas mniej, mieszkamy na większej przestrzeni, a to odbija się również na sposobie myślenia. Jesteśmy w tej szczęśliwej sytuacji, że możemy uczyć się na błędach innych, np. na tym, co popełniono na Śląsku. Oni nie mieli tyle czasu, aby uniknąć zagrożeń, my możemy się trochę lepiej przygotować, gospodarować inaczej. Bardzo dużo się robi, aby chronić, co się da. Np. najazdy warszawiaków na wielkie mazurskie “daczowiska” nas przerażają, bo niestety nie są one zorganizowane zgodnie z ostrymi wymogami ochrony środowiska.

Notował BT


Bariery na drodze złomu

W krajach Unii Europejskiej odzyskuje się 85% materiałów ze starych aut 

Po wielu latach zapadła decyzja ministrów środowiska i finansów o zakazie prywatnego importu do Polski wraków samochodów od 25 marca br. Sprzedaż nowych, produkowanych w kraju samochodów spadła pod koniec ubiegłego i na początku bieżącego roku o 30-40%. Spowodowało to grupowe zwolnienia załóg w wielu fabrykach. Warto wspomnieć, że w 1999 r. sprzedano u nas 640 tys. nowych samochodów, a w 2000 r. niewiele mniej. Ostrości nabiera od kilku lat także problem złomowania zużytych pojazdów i odzyskiwania wielu cennych materiałów. Wraki samochodów i ich podzespoły uznane są za

odpady niebezpieczne.

W krajach Unii Europejskiej przepisy ekologiczne nakłaniają skutecznie do odzyskiwania 85% materiałów ze starych samochodów. Producenci od kilku lat chlubią się wytwarzaniem z odzyskanych materiałów wielu elementów wyposażenia nowych pojazdów. Ekologiczny wizerunek firmy produkującej samochody jest częścią polityki cenowej, marketingu i promocji pojazdów na targach motoryzacyjnych. W pierwszej połowie lat 90. Fiat, Mercedes czy Citroën pozyskiwały znaczne ilości cennych materiałów z około 600-700 tys. starych samochodów rocznie. Powszechne są – od kilku lat również w Polsce – zachęty, bonifikaty i upusty od ceny dla nabywców nowych samochodów, aby przekazali stare do systemowego złomowania.
W 1993 r. w Przemysłowym Instytucie Automatyki i Pomiarów w Warszawie opracowano Krajowy System Zorganizowanego Recyklingu Samochodów o Zakończonym Życiu. System ten zaczął się już sprawdzać w kilku dużych zakładach przerobu wraków samochodowych. Przybywa firm zainteresowanych zyskiem z utylizacji, selekcji i recyklingu tej specyficznej grupy odpadów. W jednej z największych w naszym kraju przetwórni złomu w Herbach koło Częstochowy powstał bazowy zakład Sieci Recyklingu Samochodów. Z wycofanych pojazdów odzyskuje się i regeneruje niektóre części, złom stalowy, metale nieżelazne, tworzywa sztuczne, ogumienie, płyny samochodowe (kwas akumulatorowy, płyn hamulcowy, oleje, substancje z urządzeń klimatyzacyjnych), a także szkło i tkaniny z tapicerki.
Od kilkunastu lat wiadomo, że co trzeci pojazd na polskich drogach ma więcej niż 15 lat. Zaległości w zagospodarowaniu ogromnej ilości materiałów z zużytych samochodów przybywa. Jedną z głównych przyczyn narastającego zagrożenia środowiska jest za mała sieć firm likwidujących pojazdy. Jak podaje Instytut Transportu Samochodowego, w 1995 r. zlikwidowano ponad 150 tys. pojazdów, zaś w następnych latach – 200 tys. rocznie. W związku ze wzrostem sprzedaży nowych pojazdów, ilość starych rośnie proporcjonalnie do niewydolności słabo zorganizowanego systemu.
Z danych o miejskich i gminnych składowiskach zużytych pojazdów wynika, że przynajmniej w co trzeciej gminie jest tzw. szrot – plac, na którym gromadzone są zużyte lub zniszczone w wypadkach resztki pojazdów. Nie jest to bezużyteczna masa, lecz ogromna ilość cennych materiałów. Corocznie wycofuje się z eksploatacji

100-125 tys. ton zużytych opon.

Ciągle jednak większość starego ogumienia samochodów i ciągników gdzieś znika. Ale kto pofatyguje się do najbliższego lasu, znajdzie odpowiedź na to pytanie. Złom gumowy zalega w krzakach, na wysypiskach odpadów komunalnych, w rzekach i stawach. Zimą stare “kapcie” są pożądanym wsadem do pieców i domowych kotłowni.
Przerobem starych opon zainteresowało się zaledwie pięć wyspecjalizowanych przetwórni, które są w stanie wyprodukować z nich rocznie 4,5-5tys. ton granulatu gumowego. Jedna z nich, w Gliwicach, może – jeśli uzyska na ten cel odpowiednie środki inwestycyjne – zwiększyć produkcję granulatu o 100% z 2 do 4 tys. ton rocznie. Tzw. regenerat, czyli surowiec do produkcji nowych opon, znacznie tańszy od importowanego kauczuku, może być stosowany jako domieszka do asfaltu drogowego albo do nawierzchni bezpiecznych boisk osiedlowych i placów zabaw dla dzieci. Stare opony w czasie spalania dają 7500 kcal/kG czyli o 1200 więcej niż średnia wartość energetyczna węgla. We wszystkich naszych cementowniach 300 tys. ton starych opon może zastąpić 10% zużywanego węgla, tym samym obniżyć koszty jego transportu i przyczynić się do zmniejszenia wydobycia.
Niewiele natomiast jest zachęt finansowych. Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska Gospodarki Wodnej w 1999 r. umożliwił uzyskanie pożyczek i dotacji na unieszkodliwianie odpadów powstających w związku z transportem samochodowym (auto-złom, płyny eksploatacyjne, akumulatory, ogumienie, tworzywa sztuczne) oraz zbiórkę i wykorzystanie olejów przepracowanych. W każdym przypadku nie więcej niż 10% kwoty pożyczki może być umorzone, pod warunkiem że zadanie zrealizowano bez opóźnień, osiągnięto założony efekt ekologiczny, spłacono co najmniej 50% kwoty pożyczki oraz jeśli umorzona kwota została przeznaczona również na ochronę i poprawę stanu środowiska. Dotacja może być udzielona także samorządom i firmom komunalnym.
Podobną politykę wspierania samorządów gmin środkami z redukcji naszego zadłużenia zagranicznego prowadzi Fundacja EkoFundusz. W 2000 r. firmy komunalne i związki gmin otrzymały dotację w wysokości 121,3 mln zł. 9% tej kwoty przeznaczono na poprawę gospodarki odpadami, utylizację oraz selektywną zbiórkę odpadów niebezpiecznych i komunalnych (budowę baz zbiórki, przerobu i selekcji butelek i akumulatorów). Najwięcej dużych urządzeń technicznych przeznaczonych do tego celu zakupiono w firmach szwedzkich i włoskich ze środków pochodzących z zamiany naszego zadłużenia na inwestycje dla ochrony polskiego środowiska. Ale – jak to doskonale widać w wielu osiedlach miejskich i poza miastami – była to kropla w morzu potrzeb.
Nasze prawo o ruchu drogowym nakazuje, aby ostatni właściciel pojazdu udokumentował przekazanie samochodu na złom. Potwierdzenie można uzyskać w 200 punktach na terenie całego kraju. W 1998 r. zakład w Herbach zlikwidował ponad tysiąc pojazdów. Strzępiarki w ciągu 30-40 sekund zamieniają karoserie na 2-3-centymetrowe kawałki. W tym zakładzie przez pół roku odzyskano do dalszego przerobu m.in. 500 t złomu stalowego, około 10 t metali nieżelaznych, 6 t olejów, 5 t ogumienia, 4 t ołowiu z akumulatorów i 3 t szkła. Niestety, za mało jest wyspecjalizowanych zakładów złomowania samochodów. W około 500 tzw. auto-złomach odzyskuje się części i materiały użytkowe, ale nie wszystkie mają “moce przerobowe” i urządzenia niezbędne do recyklingu.
Druga z nielicznych “jaskółek” w tej dziedzinie zadomowiła się koło Białegostoku w Dobrzyniewie Dużym. To jedyna w północno-wschodniej części kraju firma przerobu zużytych samochodów (600 wraków rocznie, a po rozbudowaniu nawet tysiąc). Z kolei Rafineria w Jedliczach skupuje i przerabia przepracowane oleje, także samochodowe, ale jest to zaledwie 35-45 tys. ton z ponad 330 tys. ton wprowadzonych rocznie do obiegu. Cementownia w Górażdżach koło Opola skupuje zużyte opony

po 10 zł za tonę

i spala je w piecu cementowym, ale tylko 20 tys. ton rocznie – gdyż nie ma własnego transportu, a innym się to nie opłaca. W odbiorze i transportowaniu akumulatorów do Huty Cynku “Miasteczko Śląskie”, Zakładu Hutniczego “Orzeł Biały” i Huty Metali Nieżelaznych “Szopienice” (w szczelnym pojemniku zakupionym dzięki Fundacji EkoFundusz) specjalizuje się firma “Baterpol” w Świętochłowicach. Ta ostatnia firma i ZH “Orzeł Biały” neutralizują kwas akumulatorowy i przerabiają obudowy z tworzywa sztucznego.
Rozporządzenie ministra środowiska i przepisy ministra finansów o zahamowaniu od 25 marca 2001 r. importu uszkodzonych pojazdów – ostatnio około 50 tys. rocznie – przyczyni się znacznie do poprawy sytuacji. Zmaleje strumień złomu na polskich drogach.

Grzegorz T. Tylmaniak


Chrząszcz “piroman”

ZWIERZĘTA Z CZERWONEJ KSIĘGI

Jelonek rogacz to rzadki gatunek chrząszcza. Nawet tam, gdzie nie jest zagrożony wymarciem, występuje tylko wyspowo, po kilkadziesiąt osobników na jednym stanowisku.
Jelonek wyróżnia się wyglądem. Żuwaczki samca mają postać chwytnych szczypiec i przypominają rogi (stąd nazwa owada). Samice są nieco mniejsze, a ich żuwaczki zostały wyposażone w dwa silne, wystające zęby. Pokrywy skrzydeł chrząszcza mają barwę kasztanowobrunatną, natomiast głowa, tułów i nogi są czarne.
Z powodu dużych rozmiarów i oryginalnego wyglądu jelonek rogacz od dawna budził zainteresowanie, przypisywano mu również nieprawdopodobne właściwości. Według XVIII-wiecznego przekazu w Polsce matki wieszały żuwaczki samca na szyi dziecka, co miało chronić niemowlę przed chorobami. Uważano też, że chrząszcz może być niebezpieczny dla ludzi, bo, jak w “Historyi naturalnej” pisał K. Funke: “Mniemano, że tymi długimi szczękami bierze, podobnie jak kowal w kleszcze, żarzące węgle, wynosi je i domy podpala, stąd też rzucano na niego potwarz podpalacza”. Tymczasem silne “rogi” samca służą mu jako oręż do walki z rywalami w okresie godowym. Mimo swojej wielkości jelonek rogacz może latać.
Chrząszcz ten związany jest ze starymi dębami, na których żeruje. Spotkać go można również na bukach, brzozach, a nawet na wierzbach i wiązach. Żywi się sokiem drzewa, który wydobywa ze szczelin kory i z ran rośliny.
Jelonki rozmnażają się od maja do sierpnia, kiedy samica składa jaja w okolicy szyi korzeniowej martwego lub obumierającego dębu, pod odstającymi płatami kory. Rozwój owada od stadium jaja do w pełni dojrzałego osobnika trwa od czterech do sześciu lat, w zależności od warunków termicznych.
W Polsce żyje prawdopodobnie niewiele ponad tysiąc jelonków. Kilka stanowisk chrząszcza znajduje się w parkach narodowych i w rezerwatach przyrody. Jak długo owad przetrwa? Tylko dopóty, dopóki będą istniały stare dąbrowy, a tych, niestety, ubywa. Dodatkowym zagrożeniem dla jelonka rogacza są środki owadobójcze, kolekcjonerzy i handlarze owadami.
W.M.


Trująca śmierć

Broń chemiczna nawet po 80 latach zagraża środowisku i ludziom

Było to wydarzenie bezprecedensowe w dziejach powojennej Europy. Mieszkańcy francuskiego miasta Vimy niespodziewanie otrzymali nakaz natychmiastowej ewakuacji. “Byłem zdumiony, gdy policjanci przyszli przed trzecią i powiedzieli z wyrzutem: Miał pan wyjechać najpóźniej o drugiej”, opowiadał później rolnik Claude Brabant.
13 kwietnia 12,5 tys. mieszkańców Vimy i obszaru położonego w promieniu trzech km od miasta musiało opuścić swe domy. Dla tych, którzy nie mieli własnych pojazdów, władze podstawiły ponad 100 autobusów. Ewakuowanych zakwaterowano prowizorycznie w szkołach, internatach, hotelach i budynkach publicznych, w których musieli spędzić ponad dziesięć dni. “Nie spodziewałem się, że Wielkanoc będę musiał obchodzić pod obcym dachem”, stwierdził rozżalony pracownik firmy ochroniarskiej, Bernard Bour-geois. Vimy zmieniło się

w miasto-widmo.

Tylko 30 najbardziej zdeterminowanych osób nie zgodziło się na wyjazd. “Zaryglowałem drzwi. Jeśli po mnie przyjdą, będą musieli mnie wynieść”, zapowiedział Christophe Cordonnier, który okazał się głuchy nawet na argumenty policyjnych psychologów. Pewien zrozpaczony hodowca oświadczył: “Jeśli moje kury mają zginąć, chcę umrzeć wraz z nimi”. Ostatecznie desperatom pozwolono zostać, otrzymali jednak zakaz opuszczania domów, otwierania okien i drzwi. Życiu zwierząt i ludzi pod Vimy zagraża broń chemiczna z czasów I wojny światowej, przechowywana od 1967 r. pod gołym niebem na wielkim składowisku, zwanym potocznie “Niedźwiedzią Paszczą”. W drewnianych skrzyniach rdzewiały tu 173 tony amunicji, ponad 16 tys. brytyjskich, francuskich i niemieckich min, pocisków i granatów kalibru od 75 do 210 mm. Większość z nich wypełniona jest trującymi gazami: fosgenem i – najbardziej toksycznym ze wszystkich bojowych chemikaliów użytych podczas I wojny światowej – gazem musztardowym, czyli iperytem. Gazy te po ponad 80 latach nie straciły swych toksycznych właściwości.
Usuwanie pocisków odbywało się powoli z uwagi na liczne zagrożenia. Dwóch francuskich saperów zginęło w wyniku eksplozji pocisku, a brytyjski specjalista, pułkownik Michael Watkins, stracił życie,

zasypany w podziemnym tunelu.

Na domiar złego armia francuska nie dysponowała odpowiednimi instalacjami do likwidacji broni chemicznej. Na poligonach można doprowadzić do wybuchów pocisków konwencjonalnych, jednak granaty z bronią chemiczną muszą być likwidowane w specjalnych urządzeniach, w całkowitej izolacji. Nawet niewielka dawka gazu musztardowego jest szkodliwa dla zdrowia. Niespodziewanie w marcu br. premier Lionel Jospin otrzymał raport Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, ostrzegający przed możliwością wielkiego wybuchu i regionalnej katastrofy. Oto wiele starych drewnianych skrzyń popękało, zardzewiałe pociski zaczynają się stykać, w wyniku jednej eksplozji może dojść do reakcji łańcuchowej. Szef rządu nie zastanawiał się długo i zarządził natychmiastową ewakuację. Mieszkańcy Vimy nie kryli oburzenia. “Władze wiedziały przecież o zagrożeniu od lat”, stwierdził Claude Brabant. Podobnego zdania jest organizacja ekologiczna Robin de Bois. Według obrońców środowiska, ministerstwa nie mają pieniędzy na likwidację trującego złomu i wolą o nim po prostu zapomnieć. A problem jest ogromny.
Pod Vimy, położonym w pobliżu Arras, toczyły się podczas pierwszej wojny światowej zaciekłe walki. Francuzi i Kanadyjczycy, przez długie miesiące szturmowali umocnione pozycje niemieckie na wzgórzach. W tej potwornej rzezi zginęło 130 tys. żołnierzy z Francji i 66 tys. z Kanady. Brawurowy atak Kanadyjczyków na niemieckie bunkry w Wielkanoc 1917 r. wspierało

tysiąc armat i haubic

na zaledwie 6-kilometrowym odcinku frontu. W 80 lat później ziemia wciąż usiana jest niewypałami. “Kiedy idę na spacer z psem lub biegnę przez pole, nie dziwię się, jeśli natrafiam na pocisk”, opowiada jeden z mieszkańców, Philippe Melin. Szacuje się, że na samym tylko terenie Pomnika Kanadyjskich Żołnierzy o powierzchni 37 ha spoczywa jeszcze milion pocisków, które nie wybuchły. Wiele spośród nich wypełnionych jest gazami bojowymi.
Władze postanowiły zmniejszyć skalę zagrożenia i wywieźć najbardziej niebezpieczne pociski ze składowiska pod Vimy. Po ewakuacji mieszkańców saperzy i eksperci z oddziałów przeciwchemicznych przystąpili do akcji. Na terenie “Niedźwiedziej Paszczy” mogło pracować jednocześnie tylko 21 ludzi. W razie wypadku lekarze nie byliby w stanie udzielić pomocy większej liczbie osób. Specjaliści ostrożnie wkładali pociski pojedynczo do nowych skrzyń. 15 kwietnia o mało nie doszło do tragedii, gdy z jednego z granatów zaczął wyciekać iperyt. Na szczęście wyciek był niewielki, saperzy, ubrani w zielone kombinezony ochronne, zdążyli założyć maski przeciwgazowe. Ostatecznie udało się umieścić w skrzyniach 3200 najbardziej przerdzewiałych pocisków o łącznej masie prawie 50 ton. Skrzynie trafiły do specjalnych kontenerów, które załadowano na siedem ciężarówek-chłodni. Panowała w nich temperatura minus 10 stopni C, w której gaz musztardowy przybiera stan ciekły. Ponad 4-kilometrowa kolumna, złożona z chłodni i 51 pojazdów eskortujących, wozów strażackich i karetek pogotowia wyruszyła w asyście śmigłowców i 470 policjantów. W operacji uczestniczyło też 700 strażaków, gotowych w razie wycieku do utworzenia ochronnego “muru z wody”. Na czas przejazdu tej “kolumny śmierci” władze zamknęły dwie autostrady i kilka bocznych dróg. Toksyczny ładunek dotarł do bazy wojskowej Suippes w pobliżu Reims. Tam pociski trafiły do ogromnego betonowego bunkra o powierzchni 4 ha, w którym wcześniej przechowywano

głowice nuklearne.

“Obecnie nie ma żadnego niebezpieczeństwa. Nawet jeśli wszystko wybuchnie jednocześnie i tak nic nie przedostanie się na zewnątrz”, zapewnia gen. Francois Gaubert. Trwają prace nad zabezpieczaniem składowiska w Vimy. Z Wielkiej Brytanii sprowadzono specjalne stalowe ogrodzenie, używane w Ulsterze do zabezpieczania posterunków policyjnych przez atakami bombowymi terrorystów z IRA. Płotem tym otoczono “Niedźwiedzią Paszczę”, przy czym stalowa konstrukcja została wypełniona żwirem. W ten sposób powstał solidny wał ochronny. Całe składowisko zostanie zasypane gruzem i ziemią. 20 kwietnia pierwsi mieszkańcy Vimy zaczęli powracać do domów.
Jak widać, władze francuskie tylko “zakopały” problem, nie potrafiły się jednak go pozbyć. Likwidacja broni chemicznej jest przedsięwzięciem niezwykle skomplikowanym i kosztownym. Przedtem pozbywano się gazowych pocisków, zakopując je w ziemi lub topiąc w morzu. Tysiące angielskich granatów leżą na dnie Kanału La Manche, a sowieckich i niemieckich na dnie Bałtyku. W ziemi czy w wodzie stalowe skorupy rdzewieją. Przedostanie się toksycznych substancji do środowiska, do łańcucha pokarmowego, jest tylko kwestią czasu. W Niemczech istnieje tylko jedna instalacja neutralizacji broni chemicznej – w bazie wojskowej w Munster. W hermetycznej komorze automatyczna frezarka oddziela zapalnik i materiał wybuchowy od części pocisku wypełnionej gazem bojowym. Eksperci obserwują ten proces na monitorach. Dopiero kiedy frezarka skończy swą pracę, ludzie w maskach i kombinezonach ochronnych, zakrywających każdy centymetr ciała, wchodzą do środka i pobierają próbki gazu, aby ustalić w laboratorium jego skład (każda substancja chemiczna neutralizowana jest w inny sposób).
W ziemi niemieckiej tkwią setki tysięcy pocisków gazowych z obu wojen światowych oraz te, które zakopała brytyjska armia okupacyjna. Baza Munster nie może nadążyć z ich likwidacją i oficjalnie nie przyjmuje nowych transportów, “z wyjątkiem przypadków alarmowych”, jak stwierdził Manfred Dornblut ze sztabu Bundeswehry. W 1998 r. zbudowano kosztem 200 mln marek drugą, supernowoczesną instalację, mogącą również oczyszczać zatrutą chemikaliami glebę. Z powodu problemów technicznych ta futurystyczna, rurowa konstrukcja nie została jednak jeszcze wprawiona w ruch. 40 tys. ton toksycznej ziemi czeka w hałdach na neutralizację. Co roku na terenie dawnych, niemieckich poligonów czy starych fabryk znajdowanych jest kilka tysięcy gazowych pocisków. “Pod Munster mieścił się ośrodek produkcji broni chemicznej, działający podczas obu wojen światowych. Jeśli kopiemy rów pod kabel czy rurociąg, zawsze odkrywamy śmiercionośny złom. Pracy starczy dla naszych wnuków”, mówi Werner Jacobi, dyrektor Wydziału Likwidacji Bojowych Środków Chemicznych.

Krzysztof Kęciek

Groźny iperyt
“Gaz musztardowy przenika przez ubranie i skórę, powoduje trudno gojące się rany, ślepotę i krwotoki wewnętrzne, powoli niszczy płuca ofiary, w większych dawkach zabija. Po 80 latach jest tak samo toksyczny, jak w dniu, gdy został wyprodukowany. Należy pamiętać, że tych środków nie wytworzono po to, by były nawozami dla roślin”, mówi dr Monique Mathieu, główny toksykolog północnych departamentów Francji.


WYDAWNICTWA

Ekoturystyka szansą dla Polski

Ekoturystyka to zjawisko interdyscyplinarne, dlatego publikacja Dominiki Zaręby pt. „Ekoturystyka. Wyzwania i nadzieje” jest pozycją korzystającą z dorobku różnych dziedzin nauki. Głównym założeniem tytułowej gałęzi gospodarki jest propagowanie turystyki zrównoważonej, usiłującej godzić sprzeczne interesy turysty, który pragnie przebywać w środowisku przyrodniczym jak najmniej zdegradowanym, a jednocześnie sam to środowisko niszczy, zarówno bezpośrednio, jak i wymagając coraz liczniejszych udogodnień cywilizacyjnych. Autorka próbuje znaleźć odpowiedzi na zasadnicze pytania: co przyczyniło się do ogólnoświatowego zainteresowania problematyką turystyki i ekologii?; czy ekologia może być sposobem na uratowanie ostatnich na świecie ostoi pierwotnej przyrody i rdzennej kultury?; jaką rolę w jej rozwoju odgrywa polityka państwa i samorządów, w tym działalność marketingowa? Książka jest napisana przystępnie, z dużym znawstwem przedmiotu i osobistym zaangażowaniem. Podano w niej ponadto liczne przykłady rozwiązań proekologicznych w turystyce krajowej i światowej.

Na przedmieściach Bydgoszczy jest niezwykłe miejsce. To schronisko dla zwierząt – jedyne w Polsce z certyfikatem Światowego Towarzystwa Ochrony Zwierząt. Działalność placówki nie kończy się na opiece nad zwierzętami. Dzieje się tak dzięki misyjnej wręcz aktywności Izabelli Szolgini. Z kwietniowego numeru miesięcznika „Mój pies” dowiadujemy się, że, czerpiąc z wiedzy zdobytej w Wielkiej Brytanii, prowadzi edukację w Polsce od 1992 r. w porozumieniu z kuratorium oświaty. Dwie, trzy prelekcje tygodniowo p. Izabella wygłasza w szkołach Bydgoszczy i okolicy. Łączy to ze zbiórką darów dla zwierzaków. Oby takich akcji w Polsce było jak najwięcej!

Jesienią ub.r. odbyło się II Ogólnopolskie Sympozjum pt. „Nowe rośliny i technologie w ogrodnictwie”. W numerze szóstym dwutygodnika „Owoce. warzywa. Kwiaty” zapoznamy się z wynikami nadesłanych prac. Okazuje się, że brak jest przygotowań do podjęcia badań nad roślinami transgenicznymi, ich uprawą i spożyciem. Niezbędne okażą się badania nad alergicznością i toksycznością tych roślin, prowadzone we współpracy ze specjalistami z innych dziedzin nauki, w tym głównie z zakresu medycyny.

ELŻ


Wkładka ”Ekologia i Przegląd” powstaje dzięki finansowemu wsparciu Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej

Wydanie: 19/2001, 2001

Kategorie: Ekologia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy