Ekonomia społeczna – nowe pojęcie, stare treści

Spółdzielczość stoi przed szansą otrzymania poważnych środków z unijnego budżetu. Trzeba wykorzystać tę okazję

Termin „ekonomia społeczna” nie jest dobrze znany nad Wisłą, lecz to jedynie kwestia czasu. Państwa wchodzące w skład Unii Europejskiej, mimo znanych kłopotów, przyjmą w końcu unijny budżet, w którym zarezerwowano poważne środki na rozwój inicjatyw kierujących się celami społecznymi i socjalnymi.
Bo kapitalizm w wydaniu, jakie znamy, w krajach zachodnich stał się niemodny. Rzecz jasna, nikt nie kwestionuje zasady wolnej konkurencji, a jednak coś się zmieniło. Społeczeństwa zachodnie po upadku banku Lehman Brothers i wybuchu kryzysu szybko zaczęły zmieniać poglądy na temat funkcjonowania sektora finansowego.

Sposób na kryzys
Islandczycy, których rok przed krachem zapewniano, że ich poziom życia jest najwyższy na świecie, odkryli z dnia na dzień, że są bankrutami. Podobnie Irlandczycy, cieszący się z nadwyżki budżetowej, zostali zepchnięci do europejskiej drugiej ligi. I tak mogą się cieszyć, że nie spotkał ich los Greków i Hiszpanów. Zielona Wyspa przestała być symbolem sukcesu. Ostatecznemu załamaniu rynków finansowych zapobiegła interwencja rządów, które wpompowały w prywatne banki komercyjne już nie setki miliardów, lecz biliony euro i dolarów z pieniędzy publicznych.
Środki te mogły w innych okolicznościach zostać przeznaczone na rozwój innowacyjnej gospodarki, służbę zdrowia, poprawę jakości życia najuboższych warstw społeczeństwa, tworzenie nowych miejsc pracy. Wściekłość obywateli wzbudziło też to, że żadna z osób odpowiedzialnych za krach sektora bankowego nie poniosła konsekwencji. Przeciwnie, prezesi banków wyciągających rękę po pomoc publiczną opuszczali swoje gabinety z sutymi odprawami. Przypominało to sytuację, w jakiej znalazły się Polskie Linie Lotnicze LOT. W ostatnich latach spółka zapewniała o sukcesach i postępach w restrukturyzacji, by tuż przed świętami ogłosić zapotrzebowanie na 400 mln zł pomocy państwa, bez których zmuszona będzie ogłosić upadłość.
Jednym z rozwiązań, które zyskały uznanie urzędników Komisji Europejskiej, okazała się ekonomia społeczna. Czyli stare, dobrze znane nie tylko w Polsce idee spółdzielczości, podane w nowym opakowaniu.

Jak rozładować napięcia społeczne
W listopadzie 2011 r. Komisja w specjalnym komunikacie podała, że wśród celów przyszłego budżetu Unii znajdą się „stworzenie nowych instrumentów finansowych, rozwój inwestycji społecznych oraz promocja przedsiębiorczości społecznej”, a także „budowanie ekosystemu sprzyjającego przedsiębiorstwom społecznym w centrum społecznej gospodarki i społecznych innowacji”.
„Przedsiębiorstwo społeczne” zostało zdefiniowane jako podmiot, w którym racją bytu działalności komercyjnej jest cel socjalny lub społeczny, zyski zaś są w większości reinwestowane w realizację tego celu.
Komisja Europejska zwróciła też uwagę na szczególną rolę, jaką ekonomia społeczna odgrywa w jednym z najważniejszych elementów strategii „Europa 2020” – walce z ubóstwem i wykluczeniem społecznym. Autorzy owej strategii uznali, że przedsiębiorstwa społeczne nie tylko lepiej od komercyjnych realizują cele społeczne oraz środowiskowe, lecz także – co o wiele ważniejsze – wzmacniają spójność społeczną i zwiększają konkurencyjność gospodarek poprzez swoją innowacyjność.
W praktyce takie firmy zapewniają pracownikom o wiele większe bezpieczeństwo zatrudnienia niż typowe spółki. Polacy, od 20 lat przyzwyczajeni do wysokiego bezrobocia, nie zwracają na ten fakt uwagi, lecz dla Greków, Hiszpanów, Włochów, Francuzów czy Portugalczyków 20-procentowe bezrobocie okazało się wstrząsem. Stąd intensywne poszukiwanie rozwiązań, które rozładują napięcia społeczne, nim staną się one poważnym problemem politycznym.

Fundamenty edukacyjne
III RP od 1989 r. zrobiła wiele, by zniechęcić Polaków do zakładania i rozwijania spółdzielni. Mimo to sukces stał się udziałem spółdzielczych kas oszczędnościowo-kredytowych, które powstając na początku lat 90. praktycznie z niczego, są dziś stałym elementem rynku finansowego.
Podobnie rzecz się ma z bankami spółdzielczymi. Te, które przetrwały trudne lata transformacji ustrojowej, obecną działalność opierają na solidnych fundamentach.
Po doświadczeniach kolejnych światowych kryzysów gospodarczych mało kto dziś wierzy, że kryzys „nie ma obywatelstwa”. Gdy przychodzi co do czego, interesy narodowe liczą się bardziej niż ewentualne zyski. W Europie dobrze o tym wiedzą Niemcy, Francuzi i Szwajcarzy. Boleśnie przekonali się o tym Grecy i Węgrzy.
Jeśli nas ominęły nieszczęścia, to przecież nie mamy gwarancji bezpieczeństwa na przyszłość. Przeciwnie! To dlatego w debacie publicznej pojawiło się hasło „renacjonalizacji banków”. Szkoda tylko, że politycy nie dostrzegli potencjału tkwiącego w samorządowych instytucjach finansowych. I nie chcą go wzmacniać, zgodnie zresztą z duchem rezolucji Parlamentu Europejskiego z 19 lutego 2009 r. w sprawie gospodarki społecznej, która wzywa rządy państw członkowskich do wspierania instytucji realizujących nie tylko zyski. Ale największy kapitał tkwi w inicjatywach oddolnych.
W 1997 r. grupa działaczy spółdzielczych kas oszczędnościowo-kredytowych powołała do życia Stowarzyszenie Krzewienia Edukacji Finansowej, które postawiło sobie za cel m.in. edukację społeczeństwa, ochronę konsumentów i pomoc im, a także wspieranie działań na rzecz edukacji finansowej. Stowarzyszenie ma dziś status organizacji pożytku publicznego, prowadzi seminaria i szkolenia, zwołuje konferencje. Wydaje również poradniki dotyczące tego, jak rozsądnie korzystać z kredytów lub założyć własną firmę. Pożyteczną publikacją jest też „Przewodnik po dobrych praktykach w zakresie edukacji finansowej i pomocy dla osób nadmiernie zadłużonych”. Wnioski są jasne. Prawdziwe gwarancje bezpieczeństwa daje nam tylko przestrzeganie prostych zasad, takich jak uczciwość, działanie z myślą o dobru ogółu i brak skłonności do nadmiernego ryzyka.
Cechą charakterystyczną spółdzielczości finansowej jest daleko posunięty konserwatyzm, który zmusza ją do ostrożnego inwestowania powierzonych środków. Klienci banków spółdzielczych i spółdzielczych kas oszczędnościowo-kredytowych mogą być pewni, że ich oszczędności nie zostaną zainwestowane we wprawdzie bardzo dochodowe, lecz najczęściej niezwykle ryzykowne instrumenty.
Wolno się spodziewać, że działania podjęte przez Komisję Europejską na rzecz rozwoju gospodarki społecznej zaowocują w przyszłości nie tylko takimi programami jak europejskie instrumenty finansowe, mające na celu ułatwienie dostępu przedsiębiorstw społecznych do finansowania przeznaczonego na rozpoczęcie działalności i rozwój. Urzędnicy Komisji wspominają o potrzebie stworzenia wyspecjalizowanych instytucji finansowych, które zajęłyby się obsługą takich firm.
Z natury rzeczy w Polsce najlepiej przygotowane do takich zadań są banki spółdzielcze i SKOK-i, które ze względu na doświadczenia i rozwiniętą sieć placówek bardziej nadają się do tego niż banki komercyjne.

Bezcenne zaufanie
Trudno dziś powiedzieć, jakimi kwotami przeznaczonymi na te cele będzie dysponowała w ramach przyszłego budżetu Komisja Europejska, ale na pewno będą to poważne środki. Obawiam się natomiast, że ich absorpcja w Polsce może przebiegać z kłopotami. Jest to jednak wyzwanie, które będziemy musieli podjąć. I sądzę, że spółdzielcze kasy oszczędnościowo-kredytowe będą w stanie wykorzystać tę szansę.
Z opublikowanych w tym roku badań „Zaufanie do wybranych instytucji sektora finansowego”, prowadzonych przez TNS Pentor na zlecenie Komisji Nadzoru Finansowego, wynika, że klienci SKOK-ów kasy cenią znacznie bardziej niż banki. Banki komercyjne przestały już być symbolem pewności i bezpieczeństwa. Przy czym ankieterzy odpytywali tylko osoby, które zdeponowały w danej instytucji oszczędności. Okazało się, że zaledwie 4% klientów SKOK-ów wątpi, czy w razie upadłości kasy odzyska powierzone jej pieniądze. W przypadku banków aż 11% deponentów spodziewa się, że w razie plajty nie odzyska pieniędzy, chociaż lokaty do równowartości 100 tys. euro (czyli prawie wszystkie detaliczne w Polsce) są objęte gwarancjami Bankowego Funduszu Gwarancyjnego.
Wizerunkowo SKOK-i osiągnęły duży sukces. Badania wykazały też, że jakość obsługi w kasach spółdzielczych jest lepsza niż w bankach komercyjnych. Te i inne przymioty predestynują je do zajęcia się tym, co Komisja Europejska nazywa „ekonomią społeczną”.
Zresztą SKOK-i od dawna robią to, o czym urzędnicy w Brukseli mówią od kilku lat. Kasy przeciwdziałały wykluczeniu finansowemu, zaoferowały obsługę osobom prowadzącym indywidualną działalność gospodarczą. Poza tym obsługują klientów, którzy słabiej orientują się w zawiłościach instrumentów finansowych. Przypuszczalnie ci, którzy w przyszłości zdecydują się na założenie przedsiębiorstw społecznych lub socjalnych, początkowo nie będą wiedzieli, po jakie środki finansowe mogą sięgnąć. SKOK-i z pewnością będą budziły w nich większe zaufanie niż banki z ich skomplikowanymi procedurami i umowami, których treść nie zawsze jest zrozumiała nawet dla prawników.
To nie jest odległa wizja. W roku 2013 w Polsce spodziewany jest wzrost bezrobocia, więc środki unijne adresowane do osób chcących rozpocząć działalność w obszarze ekonomii społecznej będą miały szczególne znaczenie. Z pewnością przydałoby się, aby rząd, np. Ministerstwo Rozwoju Regionalnego, dokonał przeglądu obowiązujących regulacji prawnych i podjął trud dostosowania ich do nowych potrzeb.

Byle nie przeszkadzać
Jest to też szansa dla całego sektora spółdzielczego. Wydaje się oczywiste, że te sprawdzone formy własności doskonale nadają się do wypełniania zadań wspieranych dziś przez Unię Europejską.
Dlaczego tak się stało? Czy tylko rozczarowanie skrajnymi formami kapitalizmu zmusiło Komisję do poszukiwania alternatywnych rozwiązań? Moim zdaniem to zwykły pragmatyzm. Nie jest tajemnicą, że spółdzielnie oferują swoim członkom stałe zatrudnienie i są mniej podatne na załamania rynków. Jeśli Europa chce uniknąć w przyszłości poważniejszych wstrząsów politycznych, musi rozwiązać problem bezrobocia wśród młodych, coraz lepiej wykształconych ludzi. Jeśli zostaną oni pozbawieni perspektyw, ich niezadowolenie zyska kształt polityczny i nikt nie wie, czym może się to skończyć. Doświadczenia z przeszłości pokazują, że lepiej zapobiegać takim scenariuszom.
Spółdzielcze kasy oszczędnościowo-kredytowe mają do odegrania istotną rolę. Mogą nie tylko walnie się przyczynić do rozwoju ruchu spółdzielczego w Polsce, lecz także wesprzeć inicjatywy, których celem będzie tworzenie nowych miejsc pracy. Byle im nie przeszkadzano.

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy