Elektorat nie wierzy sondażom

Dlaczego przewidywane wyniki wyborów, podawane przez TVP i TVN, znacząco różniły się od rzeczywistości?

Tegoroczne wybory ujawniły tendencje i nastroje zaskakujące badaczy. Okazało się bowiem, że przewidywane wyniki wyborów, podawane przez TVP i TVN podczas niedzielnego wieczoru wyborczego, znacząco różniły się od rzeczywistości. Dlaczego tak się stało? Ankieta przeprowadzona dla TVN przez Pracownię Badań Społecznych mówiła, że zwycięska koalicja lewicowa uzyska 43,5% głosów i 231 mandatów. Jeszcze bardziej optymistyczny był Ośrodek Badania Opinii Publicznej, pracujący dla telewizji publicznej, który ocenił, iż SLD-UP zdobędzie 44,1% głosów i 233 mandaty. Jak wiemy, było 41,04% i 216 mandatów. OBOP wyraźnie zaniżył natomiast wynik Ligi Polskich Rodzin, która uzyskała nie 6,4% głosów i 25 mandatów, lecz 7,9% głosów i 38 mandatów. PBS, chcąc uzyskać wynik najbardziej zbliżony do prawdy, sporządziła ostatnią prognozę możliwie jak najpóźniej, w niedzielę o godz. 24, opierając ją już o faktyczne rezultaty z niektórych punktów wyborczych. Jednak i to niewiele pomogło – wg ustaleń PBS, koalicja SLD-UP miała uzyskać 42,7% poparcia i 229 mandatów.
Czy więc nasze społeczeństwo po raz kolejny zachowało się nieco inaczej, niż przewidywali rozmaici specjaliści od badania jego upodobań?
A wydawało się, że tym razem pomyłki być nie powinno, bo przecież ankieterzy OBOP i PBS rozmawiali z wyborcami nie na kilka dni przed wyborami, lecz kilka minut po głosowaniu, zwracano się tylko do tych, co rzeczywiście wybierali, zaś pytanie było najprostsze z możliwych: Na kogo Pan(i) głosował(a)? Red. Piotr Kraśko podczas wieczoru wyborczego w TVP 1 zapewniał, że błąd takiego badania nie przekroczy jednego procenta. Tymczasem zaś zwycięzcy uzyskali w rzeczywistości poparcie dużo mniejsze od wykazywanego w ankietach powyborczych.

Wyjście smoka

Badanie przeprowadzane wśród osób wychodzących z lokali wyborczych (które w środowisku fachowym nosi nazwę „exitpol”) jest uznawane za bardzo wiarygodne. Jego największym atutem jest to, iż – odmiennie niż w sondażach przedwyborczych – ankieterzy docierają nie do próby reprezentatywnej, złożonej zaledwie z tysiąca osób (spośród których duża część przecież w ogóle nie pójdzie głosować), lecz zadają pytania aż stu tysiącom ludzi, którzy naprawdę wzięli udział w wyborach. Zasadą jest, że możliwie jak największa grupa ankieterów obsadza punkty wyborcze, dobrane proporcjonalnie w miastach wielkich i mniejszych, miasteczkach oraz wsiach – i co dziesiątą osobę, opuszczającą lokal wyborczy, pyta o to, jak głosowała.
OBOP w tym roku zmobilizował aż 2700 ankieterów, którzy od godz. 6 do 20 zadawali pytania pod 1200 lokalami wyborczymi. Telewizja publiczna, w szczytnym zamiarze dostarczenia obywatelom jak najprawdziwszych wyników wyborów, zapłaciła za to badanie Brytyjczykom (OBOP po prywatyzacji należy do firmy TNS) 720 tys. zł. PBS zmobilizowała mniejszą grupę – ponad pięciuset ankieterów. 80 punktów wyborczych było przedmiotem negocjacji pomiędzy PBS i OBOP, bo okazało się, że obie strony zamierzały je obsadzić, co groziło tym, że ankietujących będzie więcej od głosujących. Po negocjacjach konkurenci zrezygnowali z 40 lokali.
Mobilizacja sił i środków była więc potężna, zaś wyniki – dalekie od oczekiwań. Tym razem elektorat okazał się dla badaczy tajemniczy, niczym potwór z Loch Ness.

Ankieterowi się nie odmawia

– Po prostu Polacy nie mówią prawdy – zauważył Michał Błoński z PBS, który twierdzi, że mimo pełnej anonimowości, część obywateli woli nie chce ujawniać swoich poglądów. Czym innym jest bowiem postawienie krzyżyka w ciszy kabiny, za kotarą, a czym innym – mówienie o tym publicznie. Przedstawiciel PBS zapewnia jednak, że w istocie dużej pomyłki nie było. Ankietowe badanie powyborcze dopuszcza bowiem większe widełki, niż mówił red. Kraśko, bo sięgające aż trzech punktów procentowych – tymczasem w wypadku SLD-UP różnica między rzeczywistością a ankietą PBS wyniosła „tylko” 2,5 punktu procentowego. Pytanie tylko, czy warto dokonywać prognoz obarczonych z założenia tak dużym błędem, powodującym zasadnicze wręcz różnice w liczbie otrzymanych mandatów?
W trzyprocentowych widełkach nie zmieścił się natomiast OBOP. – Na błąd statystyczny nałożył się czynnik ludzki, który jest czymś zmiennym i ulotnym. Nie sądziłem, że w tych wyborach tak silnie oddziaływać będą sprawy emocjonalne – mówi Andrzej Olszewski z OBOP.
Czynnik ludzki okazał się być mało podatny na zabiegi ankieterów. Prawie 20% głosujących w ogóle nie chciało z nimi rozmawiać. Zdaniem socjologów, najwięcej niechęci demonstrowali zwolennicy LPR oraz Samoobrony. – I Andrzej Lepper, i Antoni Macierewicz twierdzili, że sondaże to manipulacja – mówi Jerzy Głuszyński z Pentora. – Ponad połowa osób, które głosowały na LPR, odmawiała odpowiedzi naszym ankieterom. „Nasz Dziennik” atakował sondaże i to przyniosło efekt – dodaje Andrzej Olszewski. Doszło więc do samospełniającej się przepowiedni – ponieważ Andrzej Lepper wzywał, by nie wierzyć sondażom, bo kłamią, część wyborców nie rozmawiała z ankieterami, a w związku z tym prognozy wyborcze stały się nieprecyzyjne (choć akurat sukces Samoobrony przewidziały). Ponieważ wśród tych, co odmawiali ankieterom, było wielu zwolenników LPR i Samoobrony, więc elektorat obu tych partii okazał się niedowartościowany.

Powiał przeciwny wiatr

Natomiast zwolennicy SLD, odmiennie niż np. w 1991 r., kiedy to „nie uchodziło” przyznawać się do głosowania na lewicę, w tym roku nie mieli żadnego powodu, by wykazywać rezerwy wobec ankieterów. Sukces przyciąga i niemal każdy chętnie przyznaje się do sympatyzowania z obozem zwycięzców. Sukces jednak ma w tym wypadku dwa oblicza, gdyż na rosnących w sondażach notowaniach Samoobrony trochę straciła koalicja SLD-UP. – To jest poza dyskusją, że nastąpił odpływ elektoratu od SLD-UP do Samoobrony. Tuż przed wyborami w ogóle powiał przeciwny wiatr, dobry także dla LPR oraz Prawa i Sprawiedliwości. Skala frustracji w Polsce jest większa, niż to się wydaje warszawskim inteligentom – twierdzi Jerzy Głuszyński.
Pewne znaczenie miała też frekwencja, która w Polsce była zdecydowanie mniejsza niż w ogromnej większości państw europejskich (przykładowo, w ostatnich wyborach w Danii głosowało 87% uprawnionych, na Słowacji – 84%, zaś w Niemczech – 82%). Stopień świadomości obywatelskiej jest w naszym społeczeństwie bardzo niski, ale partie radykalne, popierane przez „elektorat buntu i gniewu”, zdołały zmobilizować swych zwolenników, by poszli do urn.
Trudnym orzechem do zgryzienia dla socjologów była natomiast w tych wyborach koalicja SLD-UP. Tak duże ugrupowanie dysponuje bowiem zróżnicowanym elektoratem, pochodzącym ze wszystkich warstw społecznych, więc precyzyjna ocena preferencji wyborców nie jest tu łatwa. W wypadku mniejszych partii, o bardziej jednorodnym elektoracie, możliwość błędu jest mniejsza – choć tej regule zaprzecza wynik LPR, zaniżony o półtora punktu w ankietach OBOP. Nie było natomiast większej pomyłki w przypadku Samoobrony – największej niespodzianki tych wyborów. Wprawdzie partia ta wykonała gigantyczny skok w rankingach – przypomnijmy, że wszystkie sondaże dokonywane przed wrześniem nie dawały jej szans przekroczenia progu wyborczego – ale już ankiety powyborcze, przeprowadzone przez PBS i OBOP były zbliżone do rzeczywistości: przyznawały Samoobronie 9,3% i 9,7%, podczas gdy uzyskała ona 10,2%. – Tu widać, jak skuteczna może być dobra kampania telewizyjna. Gdy Andrzej Lepper wystąpił z konstytucją w dłoni, wielu wyborców uznało, że nie będzie on politykiem zamierzającym łamać prawo – mówi Jerzy Głuszyński.

Tylko jeden krzyżyk

Andrzej Olszewski z OBOP uważa ponadto, że na nieprecyzyjny wynik ankiet zawyżających rezultaty SLD-UP, a zaniżających wynik LPR, wpłynęła bardzo duża liczba głosów nieważnych. Pewną winę za to ponosi telewizja publiczna, która jakby zapomniała o swej misji i nie informowała wyborców o tym, jak prawidłowo wypełniać karty do głosowania. W istocie głosów nieważnych padło 4%, aż dwa razy więcej niż w poprzednich wyborach. Przyczyny tego stanu rzeczy najlepiej chyba podsumował ks. prymas Józef Glemp: – Było tyle papieru, a tylko jeden krzyżyk… Trudno jednak pojąć, dlaczego błędy miałyby sprzyjać partiom radykalnym, skoro wiadomo, że popełniali je najczęściej ludzie gorzej wykształceni – a więc ci, których było wielu wśród elektoratu LPR, PiS i Samoobrony.
Na to, że ankiety dokonywane w dniu wyborów tak wyraźnie odbiegały od rzeczywistości, mogła wpłynąć też niesolidność samych ankieterów. O ile w wypadku sondaży przedwyborczych łatwo skontrolować, czy rzeczywiście osoba przeprowadzająca badanie odwiedziła wytypowanych rozmówców, o tyle w wypadku rozmów przeprowadzanych po wyjściu z lokali wyborczych skuteczna kontrola pracy ankieterów jest praktycznie niewykonalna. Nikt bowiem nie sprawdzi, czy ankieterzy rzeczywiście regularnie „odpytują” co dziesiątego wyborcę. Jeżeli zaś nie przestrzegają tego wymogu, to łamie się cała reprezentatywność takiej prognozy. Nie ma wtedy już żadnych szans na to, by wśród pytanych osób zostały zachowane takie proporcje co do płci, wieku, czy wykształcenia, jakie rzeczywiście panują wśród głosujących.
Z punktu widzenia interesów establishmentu sprawującego władzę, należałoby zaś rozważyć zmianę terminu wyborów. Elektorat „buntu i gniewu” najłatwiej ujawnia się bowiem we wrześniu. W tym miesiącu Polacy tradycyjnie już mają kiepski nastrój, bo wracają z urlopów, dzieci idą do szkoły i jest masa wydatków. Stąd też nie pozbawione logiki są propozycje, by wybory przesunąć na końcówkę maja, gdy jest ciepło, wszystko kwitnie, a ludzie myślą o wakacjach. Jeżeli zaś wyborcy są w dobrych nastrojach, to chętniej popierają rządzących i nie dają tak łatwo posłuchu rozmaitym radykałom.

 

 

Wydanie: 2001, 40/2001

Kategorie: Wydarzenia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy