Górnicy zmusili parlament do błyskawicznego przyjęcia ich żądań Nasi górnicy wykazali perfekcyjną skuteczność w działaniu. Za cenę kilkunastu rannych i zatrzymanych plus koszty przejazdu autokarami ze Śląska do Warszawy zapewnili sobie dożywotni, emerytalny dobrobyt finansowy (jak na polskie warunki). Dożywotni – bo obecny system, który miał przestać obowiązywać z końcem przyszłego roku, będzie, mocą ustawy przyjętej przez parlament pod naciskiem stylisk od kilofów, kamieni, butelek i petard, obowiązywać przez czas nieograniczony. Koszty, jakie poniesie druga strona (czyli budżet państwa), są oczywiście znacznie wyższe. Resort polityki społecznej szacuje, że obciążenia związane z funkcjonowaniem przez dalsze lata obecnego systemu emerytur górniczych będą rosły na zasadzie kuli śniegowej i np. za 10 lat przekroczą 8,5 mld zł. Zwłaszcza że liczba górników przestanie się zmniejszać. Najatrakcyjniejsze przecież odprawy, jakimi zachęcano do dobrowolnego opuszczenia górniczego stanu, są przecież niczym w porównaniu z wizją relatywnie wysokich świadczeń do końca życia. Przeciętna emerytura ogółem w 2004 r. wynosiła 1237 zł. Przeciętna emerytura górnicza – 2495 zł. Można ją uzyskać praktycznie od 43. roku życia. Wtedy mogą odchodzić na emeryturę ci, którzy zaczęli pracę w wieku 18 lat, a pod ziemią przepracowali 25. W poprzednich latach średnia wieku, w którym górnicy szli na emeryturę, była jednak nieco wyższa i wynosiła 48 lat. Teraz z pewnością spadnie. Najszybsza ustawa świata Dziś górnicy mogą przechodzić na emeryturę po 25 latach pracy pod ziemią bez względu na wiek. A także w wieku 50 lat, jeśli pod ziemią przepracowali 15 lat i 10 lat na innych stanowiskach uznanych za równorzędne, oraz w wieku 55 lat, jeśli pracowali pod ziemią 10 lat i mają 15 lat pracy równorzędnej. Za pracę równorzędną przepisy uważają zaś np. dozór górniczy, zatrudnienie w związkach zawodowych, pracę nauczyciela w szkole górniczej, wykonywanie mandatu posła i senatora. W praktyce okresy pracy pod ziemią mogą być krótsze, gdyż każdy taki rok zalicza się do staży jako dłuższy, według przeliczników wynoszących od 1,2 do 1,8. Przykładowo najwyższy przelicznik mają członkowie górniczych drużyn ratowniczych, którym do uzyskania „podziemnej dziesięciolatki” wystarczy w praktyce niespełna sześć lat. Inna sprawa, że spędzenie choćby sześciu lat życia na ratowaniu kolegów w niebezpiecznych chodnikach to poświęcenie naprawdę wysokiej próby. Sejm i Senat w trybie ekspresowym 28 lipca przedłużyły bezterminowo istnienie tego systemu, z jednym małym wyjątkiem – za pracę równorzędną nie będzie już uważane zatrudnienie na etacie związkowym. Jednocześnie zdecydowano o przedłużeniu o rok, do końca 2007 r., obowiązywania obecnych systemów emerytalnych, zawierających przywileje dla wszystkich innych grup zawodowych. Posłom i senatorom zajęło to raptem dwa dni, czemu sprzyjały nie tylko odgłosy środowej bitwy z policją, dochodzące do gmachu na Wiejskiej, ale i czas kampanii wyborczej. Nigdy zaś nie ma lepszej pory na przyjęcie aktów prawnych utrzymujących bądź poszerzających uprawnienia różnych grup niż ostatnie trzy miesiące przed wyborami. Spadek po planie Balcerowicza Górnicy są wprawdzie najbardziej uprzywilejowaną grupą zawodową w Polsce, ale przecież niejedyną. W Polsce system przywilejów emerytalnych rozrastał się przez dziesięciolecia, kosztując coraz więcej. Dziś prawie 1,3 mln emerytów otrzymuje świadczenia na zasadach uprzywilejowanych. Specjalne uprawnienia przysługują przedstawicielom ponad 300 rozmaitych profesji – np. od rybaka, kowala czy specjalisty wiercącego dziury w ziemi do kierowcy, nauczyciela czy kontrolera NIK. Dodajmy do tego wreszcie rzesze funkcjonariuszy rozmaitych służb mundurowych, które mają prawo do emerytury już po 15 latach pracy. Nadzwyczajne uprawnienia emerytalne, z jakimi dziś mamy do czynienia, stanowią efekt jednego z grzechów pierworodnych planu Balcerowicza, odziedziczonych po procesie transformacji. – To nie jest kwestia jednego czy dwóch lat, to kwestia konsekwentnie prowadzonej od początków transformacji polityki, która traktowała świadczenia pieniężne z tytułu ubezpieczeń społecznych jako metodę radzenia sobie z problemami na rynku pracy. Skutek tych rozwiązań jest taki, że mamy bardzo wysokie składki na ubezpieczenia społeczne, najmłodszych emerytów w Unii Europejskiej i jeden z największych na świecie odsetek rencistów. A sytuacja na rynku pracy wciąż jest trudna, bo pracodawcy muszą płacić bardzo wysokie składki – mówi Agnieszka Chłoń-Domińczak, wiceminister polityki społecznej.
Tagi:
Andrzej Dryszel









