Emigrant, morderca, żołnierz wyklęty

Emigrant, morderca, żołnierz wyklęty

Po 29 latach z więzienia w Pretorii wyjdzie na wolność Janusz Waluś. Dla Afrykanów morderca, dla niektórych Polaków – bohater

21 listopada sędzia Raymond Zondo, przewodniczący Trybunału Konstytucyjnego Republiki Południowej Afryki, nakazał Ministerstwu Sprawiedliwości oraz służbie więziennej podjęcie niezbędnych kroków w celu warunkowego zwolnienia z więzienia Janusza Walusia. Określił też termin – 10 dni.

Waluś, polski emigrant, działacz skrajnej południowoafrykańskiej prawicy, w przeddzień Wielkanocy, 10 kwietnia 1993 r., strzałem w głowę zamordował Chrisa Haniego, sekretarza generalnego Południowoafrykańskiej Partii Komunistycznej i dowódcę Umkhonto we Sizwe (Włóczni Narodu) – zbrojnego ramienia Afrykańskiego Kongresu Narodowego.

Chris Hani uważany był powszechnie za następcę Nelsona Mandeli. Jego śmierć mogła wywołać wojnę domową i wstrzymać pokojowy proces przekazywania władzy w RPA przez białych Afrykanerów czarnoskórej większości. Z dnia na dzień media całego świata chciały się dowiedzieć, kim był zamachowiec.

Z Radomia do Pretorii

Janusz Waluś urodził się 14 stycznia 1953 r. w Zakopanem, w rodzinie pochodzącej z Kresów Wschodnich. Wkrótce jego ojciec zdecydował, że przeniosą się do Radomia, gdzie otworzyli zakład produkcji kryształów. Sytuacja materialna rodziny Walusiów była bardzo dobra. Interes kwitł na tyle, że Janusz mógł jako zawodnik brać udział w wyścigach samochodowych. Zdobył nawet tytuł mistrza Polski w kategorii Fiat 127.

Jako pierwsi, w połowie lat 70., wyemigrowali z Polski ojciec i starszy brat Janusza Witold. Chcieli wyjechać do Australii, ale coś poszło nie tak i osiedli w Republice Południowej Afryki. W tamtym czasie kraj ten chętnie przyjmował białych imigrantów, oferując im wysoki poziom życia. Walusiowie wkrótce otworzyli niewielką hutę szkła. Janusz dołączył do nich w roku 1981. W Polsce zostawił żonę i córkę Ewę.

Wbrew temu, co piszą jego sympatycy ze skrajnej prawicy, nie był zaangażowany w działalność antykomunistyczną. O swoich poglądach mówił później, że był sympatykiem Solidarności, choć bliżej mu było do Konfederacji Polski Niepodległej.

W połowie lat 80. afrykańska huta Walusiów upadła. Popyt na kryształy był w RPA niewielki, a eksport co najmniej utrudniony ze względu na sankcje wobec tego państwa wprowadzone przez kraje zachodnie ze Stanami Zjednoczonymi na czele. Zniechęcony niepowodzeniami Waluś ojciec opuścił Afrykę, Witold założył własną firmę, a Janusz został kierowcą ciężarówki.

W 1986 r. przyjął obywatelstwo południowoafrykańskie i zaangażował się w działalność polityczną w szeregach Afrykanerskiego Ruchu Oporu i Partii Konserwatywnej. Miał wówczas 33 lata. Wysoki, szczupły blondyn, o jasnej cerze, posiadacz czarnego pasa w karate, mógł uchodzić za wzór Aryjczyka. Jego żarliwy antykomunizm i zrozumienie dla segregacji rasowej budziły sympatię Afrykanerów.

Gdy na początku lat 90. prezydent RPA Frederik Willem de Klerk, przywódca Partii Narodowej, rozpoczął proces demontażu systemu apartheidu, część białych skupionych w Partii Konserwatywnej uznała to za zdradę i doszła do wniosku, że należy się temu przeciwstawić z bronią w ręku. Jednym z ultrasów był Clive Derby-Lewis, parlamentarzysta o skrajnych nawet jak na białego konserwatystę poglądach, który wciągnął Walusia do polityki. Kiedy w lutym 1990 r. wyszedł z więzienia Nelson Mandela, dla takich jak Derby-Lewis było to zbyt wiele.

Dwa lata później w ogólnokrajowym referendum biali obywatele RPA opowiedzieli się za zniesieniem apartheidu. Dla radykałów był to sygnał, że czas działać. W kraju coraz częściej dochodziło do aktów przemocy, zarówno ze strony białych, jak i czarnoskórych.

Na początku kwietnia 1993 r. Clive Derby-Lewis wręczył Januszowi Walusiowi pistolet Vektor Z88 oraz listę polityków, których miał zastrzelić. Jak później zeznał Waluś, pierwszy na liście był Nelson Mandela. „Zrezygnowałem, bo ten stary kozioł był zbyt dobrze strzeżony i niewart ryzyka – mówił. – Drugim był przywódca komunistów Joe Slovo, ale nie znałem jego adresu. Postanowiłem więc zabić trzeciego, Chrisa Haniego”.

Było to tym łatwiejsze, że Hani zrezygnował z ochrony osobistej. Dramat rozegrał się w Boksburgu na podjeździe domu, w którym Chris Hani mieszkał wraz z rodziną. „Zawołałem go po imieniu: Mister Hani – zeznawał Waluś. – Odwrócił się i odpowiedział: »Cześć«. Wtedy strzeliłem. Pierwsza kula trafiła w brzuch. Krzyknął i upadł na ziemię. Dobiłem go trzema strzałami w głowę. Byłem ostatnim, który by po nim płakał… Hani był przywódcą komunistów i nienawidziłem go za to”.

Wyrok

W zamieszkach, które po zabójstwie Chrisa Haniego wybuchły w całym kraju, zginęło ponad 70 osób. Przemoc powstrzymało telewizyjne wystąpienie Nelsona Mandeli, który wezwał do zachowania spokoju i podkreślił, że szybkie ujęcie sprawców było możliwe dzięki mieszkającej w sąsiedztwie białej Afrykanerce. Retha Harmse wróciła do domu, bo zapomniała torby na zakupy, i zapamiętała samochód oraz kierującego nim sprawcę. Dzięki niej policja nie miała problemów z ujęciem Walusia, przy którym znaleziono niepodważalne dowody – broń, z której strzelał, oraz listę polityków, których miał zgładzić.

Śledczy bardzo szybko skłonili go do zeznań i wskazania współuczestników. Tak za kraty trafili Clive Derby-Lewis i jego żona Gaye. On sam twierdził, że zabił Haniego z powodów politycznych. Jako Polak i antykomunista nie mógł postąpić inaczej, gdyż – jego zdaniem – komunizm jest najbardziej przestępczym systemem, jaki znała historia. A Hani był wyszkolonym w Moskwie terrorystą. Waluś kreował się na żołnierza, a nie pospolitego mordercę.

Wyrok w procesie, który toczył się w 1994 r., był łatwy do przewidzenia. Waluś i Derby-Lewis zostali skazani na karę śmierci, Gaye uniewinniono. Rok później w RPA zniesiono karę śmierci, a obu skazanym zamieniono wyrok na dożywocie.

W 1997 r. Janusz Waluś zeznawał przed Komisją Prawdy i Pojednania, która miała rozliczyć zbrodnie apartheidu. Stanęli przed nią m.in. Dirk Coetzee, szef szwadronów śmierci, terroryści z Armii Wyzwolenia Ludów Azanii, którzy w lipcu 1993 r. podłożyli bombę w kościele w Kapsztadzie (w zamachu zginęło 11 osób, prawie 60 zostało rannych), oraz były pułkownik policji w RPA Eugene de Kock, któremu za tortury i morderstwa działaczy afrykańskiego ruchu narodowego w czasach apartheidu nadano przydomek Samo Zło. Wszyscy oni wyszli na wolność. Także Clive Derby-Lewis w 2015 r. opuścił więzienie i rok później zmarł w areszcie domowym w Pretorii.

Janusz Waluś do niedawna nie mógł liczyć na wolność. Nie tylko dlatego, że zeznał przed komisją: „W świetle moich przekonań Chris Hani był komunistą i radykałem, a także wyszkolonym terrorystą”, zapominając, że mówi o jednym z bohaterów narodowych Republiki Południowej Afryki. Wdowa po Chrisie Hanim, Limpho, nigdy nie ustała w zabiegach, by Polak pozostał za kratami do końca życia.

Polityczni obrońcy

Niemalże od chwili, gdy media podały imię i nazwisko zabójcy Haniego, znaleźli się w Polsce ludzie gotowi usprawiedliwić jego czyn. W 1993 r. grupa Salut nagrała piosenkę „Janusz Waluś”. Pojawił się też pomysł, by przyznać mu honorowe obywatelstwo Krakowa.

Dla środowisk kibicowskich Waluś stał się ikoną. Na trybunach często można było oglądać plakaty oraz instalacje z jego podobizną i napisem „Stay strong Brother” (Bądź silny Bracie). Dużą popularnością cieszyły się również takie szaliki. Następnie przyszła kolej na koszulki z wezwaniem: „Wolność dla Janusza Walusia”. Kilka lat temu w internecie można było kupić bluzy z napisem: „Shooting Club. Poland – South Africa. Tribute to Janusz Waluś”. O zabójcy powstały dwie książki: „Zabić Haniego. Historia Janusza Walusia” Michała Zichlarza oraz „Nic osobistego. Sprawa Janusza Walusia” Cezarego Łazarewicza.

Spośród rodzimych polityków jako pierwszy uwolnienia Walusia domagał się były poseł Artur Zawisza. Właśnie on powiedział, że to „ostatni żołnierz wyklęty”, który powinien wrócić do domu. Także poseł Grzegorz Braun wielokrotnie wypowiadał się w tej materii. W maju 2016 r. poseł Robert Winnicki skierował zaś interpelację do ministra spraw zagranicznych „w sprawie uwolnienia polskiego emigranta osadzonego w więzieniu w RPA”, w której pytał: „Czy rząd RP zamierza podjąć stosowne kroki, by wynegocjować niezwłoczne uwolnienie Janusza Walusia?” oraz

„Czy rząd RP po warunkowym zwolnieniu Janusza Walusia zamierza sprowadzić do Polski obywatela naszego państwa, w związku z możliwym, czekającym go w RPA ze względów politycznych, zagrożeniem?”.

W czerwcu 2016 r. zapytanie do ministra spraw zagranicznych złożyli ówcześni posłowie Kukiz’15 Tomasz Rzymkowski (obecnie sekretarz stanu w Ministerstwie Edukacji i Nauki), Bartosz Józwiak i Sylwester Chruszcz (obecnie dyrektor Elektrowni Dolna Odra). Odpisano im, że już w 2015 r. nasza ambasada w RPA przekazała polskiemu resortowi sprawiedliwości prośbę Janusza Walusia, by umożliwiono mu odbycie reszty kary dożywotniego więzienia w Polsce. I by nasz rząd zwrócił się o to do władz Republiki Południowej Afryki. Tak też się stało, lecz odpowiedź z Pretorii nigdy nie nadeszła. Poza tym w sprawie ojca z prośbą o interwencję pisała do prezydenta Andrzeja Dudy córka Janusza – Ewa Waluś.

W 2017 r. Waluś zrzekł się obywatelstwa południowoafrykańskiego, co zdaniem prawników miało ułatwić przekazanie go do Polski. Tak się nie stało. Nie przyniosły również efektu podejmowane przez niego od 2011 r. sądowe próby uzyskania zwolnienia. Przeciw był minister sprawiedliwości RPA. Dopiero w tym roku Trybunał Konstytucyjny RPA orzekł, że czas, by Janusz Waluś został warunkowo zwolniony.

Krzyk Limpho Hani

Stacje telewizyjne w RPA, relacjonując ogłoszenie postanowienia sędziego, który nakazał zwolnienie Janusza Walusia z więzienia, pokazały wdowę po Chrisie Hanim, która wybiegła z sali rozpraw, krzycząc, że ten wyrok jest diaboliczny, a sądowi nie zależy na sprawiedliwości. Przekonywała dziennikarzy, że sędzia Zondo pośrednio przyznał, że Waluś dobrze zrobił, zabijając Haniego. „A przecież gdyby nie to morderstwo, nie mielibyśmy w RPA wolnych wyborów, które w 1994 r. dały władzę liderom Afrykańskiego Kongresu Narodowego. Gdyby nie ono, tkwilibyśmy nadal w apartheidzie – mówiła wzburzona wdowa – a sędzia Zondo wraz z kolegami prowadziłby swoją praktykę adwokacką w glinianej chacie. Biały cudzoziemiec może przyjechać do Republiki Południowej Afryki, by zabić mojego męża. A sędzia Raymond Zondo wygłosił o nim wykład”.

Obecny na sali sekretarz generalny Południowoafrykańskiej Partii Komunistycznej Solly Mapaila stwierdził, że wyrok jest rozczarowujący i oparty na wielu niespójnościach. Dodał, że Janusz Waluś nigdy nie okazał skruchy, a nawet rzekomo zaatakował współwięźnia za to, że miał na ścianie zdjęcie Nelsona Mandeli.

Nie ulega wątpliwości, że społeczeństwo południowoafrykańskie jest w sprawie naszego rodaka głęboko podzielone. Część białych uważa go za bohatera, a część rdzennych mieszkańców za potwora, który do końca życia powinien pozostać w celi.

Po ogłoszeniu postanowienia Trybunału Konstytucyjnego w Pretorii i Johannesburgu wybuchły protesty i zamieszki. Waluś został w celi zaatakowany nożem przez współwięźnia i trafił do szpitala. Jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.

Otwarte pozostaje pytanie, czy „ostatni żołnierz wyklęty” wróci do Polski. Zwolnienie ma charakter warunkowy, można więc sobie wyobrazić, że władze RPA zechcą zatrzymać zabójcę w areszcie domowym. Jest pewne, że pozostanie on w szpitalu tak długo, aż stan zdrowia pozwoli mu wyjść na wolność.

W mediach społecznościowych ktoś napisał, że najlepiej, gdyby władze więzienne wypuściły naszego rodaka w centrum największej zamieszkanej przez czarnoskórych obywateli RPA dzielnicy Johannesburga – Soweto.

Fot. East News

Wydanie: 2022, 50/2022

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy