Europa pójdzie na bezrobocie?

Europa pójdzie na bezrobocie?

Nawet najbogatsze kraje muszą podwyższyć wiek emerytalny i ograniczyć zasiłki socjalne

Komunikaty jak z linii frontu, telewizyjne obrazy pełne ludzkiego gniewu i długich szeregów pikiet. Początek czerwca w kilku krajach Europy Zachodniej w niczym nie przypomina okresu szykowania się do wakacji. Od Francji i Włoch przez Niemcy po Austrię Starym Kontynentem wstrząsają strajki przeciwko pomysłom obniżania czasu pracy, ograniczania uprawnień emerytalnych, zaciskania pasa nie tylko w budżetach rządów, ale także w domowych kasach pracujących obywateli.
Największe protesty objęły kraj nad Sekwaną. Jedna z depesz PAP podawała: „Funkcjonowanie transportu publicznego we Francji nadal było zakłócone w środę, 11 czerwca, dzień po wielkiej akcji strajkowej i demonstracjach przeciwko rządowemu projektowi reformy emerytalnej. Ruch kolejowy zakłócony był na liniach regionalnych, gdzie wyruszyło na trasy średnio 50% pociągów. W Paryżu o 50% ograniczony był ruch szybkiej kolei regionalnej RER. Działało 60% pociągów metra. W Marsylii na trasy wyruszyło 50% pociągów metra i 9% autobusów. Tramwaje nie wyjechały z zajezdni. Autobusy nie jeździły w Bordeaux, gdzie nadal strajkowano. Nie wyruszyły również na trasy w Rouen, gdzie

strajkujący zablokowali zajezdnię.

We wtorkowych demonstracjach uczestniczyło według policji 440 tys. osób, według organizatorów – ponad 1,5 mln”.
Lista branż strajkujących we Francji była długa. Bank Centralny, niektóre gałęzie przemysłu chemicznego, porty, stocznie, szpitalnictwo, poczta, telekomunikacja, pracownicy autostrad, śmieciarze. Wszystko działo się w czasie, gdy deputowani do francuskiego Zgromadzenia Narodowego rozpoczęli debatę nad projektem ustawy emerytalnej. Przewiduje on wydłużenie okresu składkowego z obecnych 37,5 do 40 lat w sektorze publicznym i zrównanie go z obowiązującym w sektorze prywatnym. Do 2012 r. okres składkowy zostanie wydłużony do 42 lat. Oznacza to podwyższenie wieku emerytalnego.
Tydzień wcześniej największy strajk od czasu II wojny światowej – z podobnego powodu – wstrząsnął Austrią. Tam także chodziło o sprzeciw wobec planów reformy systemu emerytalnego przewidujących zmniejszenie świadczeń społecznych o prawie 11% i wydłużenie okresu aktywności zawodowej Austriaków z 40 do 45 lat.
Demonstracje uliczne przeciwko cięciom w wydatkach socjalnych zaburzyły w pierwszych dniach czerwca także życie publiczne we Włoszech i w Niemczech. Kanclerz Gerhard Schröder postawił wszystko na jedną kartę na nadzwyczajnym zjeździe SPD. Rozpoczynając obrady, wezwał socjaldemokratów do walki o zmianę mentalności niemieckiego społeczeństwa. „Kto uważa, że wszystko może pozostać po staremu,

ten mydli ludziom oczy”,

powiedział. W Niemczech trzeba „wiele zmienić”, aby utrzymać dobrobyt i opiekę społeczną na obecnym poziomie. Schröder zapowiedział, że w przypadku zaniechania reform system ubezpieczeń społecznych i zdrowotnych oraz system finansowy bogatych Niemiec załamie się.
Celem Schrödera, który bardzo nie podoba się niemieckim związkowcom, jest m.in. zmiana podejścia do bezrobocia. Niemiecki minister gospodarki i pracy, Wolfgang Clement, wskazał podczas dyskusji na zjeździe, że bez pracy nad Renem i Sprewą pozostaje 6-7 mln osób, a liczba zatrudnionych wynosi raptem 38 mln. Powiedział wprost: „Żaden kraj na świecie nie może sobie pozwolić na takie wydatki”.
Nowe przepisy w Niemczech mają wejść w życie od 2006 r. Przewidują one m.in. sankcje wobec bezrobotnych unikających podjęcia pracy oraz liberalizację przepisów chroniących przed zwolnieniem zatrudnionych w małych firmach. Ograniczone mają zostać bezpłatne świadczenia medyczne. Koszty ubezpieczenia chorobowego, ponoszone obecnie po połowie przez pracodawców i pracobiorców, przejmą w całości pracownicy.
Czy oznacza to, jak chce jedna z brytyjskich gazet, że „Europa idzie na bezrobocie”? Na pewno trwa w Europie Zachodniej – i to od dobrych kilku lat – ożywiona dyskusja, jak ratować obywateli UE przed… przymusowym odpoczynkiem rozciągniętym na całe lata. Coraz częściej padają propozycje pójścia drogą amerykańską, tj. skłaniania ludzi, by za pracą wędrowali z własnej inicjatywy nawet na drugi kraniec kontynentu, a nie dotychczasową europejską polegającą na zapewnieniu bezrobotnym miękkiego lądowania w postaci nie najgorszych i długoterminowych zasiłków czy koncentrującą się na zapewnianiu osobom pozbawionym pracy możliwości przekwalifikowania i wyuczenia nowego zawodu.
W czerwcu 2003 r. nawet najbogatsze kraje Zachodu nie widzą wyjścia z obecnego klinczu na rynku pracy poprzez zwiększanie funduszy na walkę z bezrobociem. Dziennikarz brytyjskiego „Financial Times” posunął się nawet dalej, stwierdzając z brutalną szczerością: „Nie ma takich pieniędzy, które mogłyby uratować ludzkość przed narastającym brakiem pracy”.
Nie wszyscy widzą w tym zapowiedź dramatu. Już dawno sformułowano przecież w nauce ekonomii tezę, że pewien stopień bezrobocia jest nieuniknioną cechą każdej gospodarki rynkowej. W ostatnich latach trwa natomiast dyskusja, jaki wskaźnik w tej dziedzinie należy uznawać za zgodny z normą, a jaki za dowód choroby toczącej konkretny gospodarczy organizm. Stare tezy o naturalności trzy- a nawet pięcioprocentowej stopy bezrobocia traktowane są dzisiaj jako zbytnie uogólnienie. Każde państwo ma własną specyfikę i dopiero te indywidualne realia decydują o skali bezrobocia, twierdzi wielu badaczy. Dlatego w Japonii naturalna jest stopa bezrobocia w wysokości 2-3%, gdzie indziej 5-6%, a w wielu krajach rozwijających się nie da się obniżyć tego wskaźnika poniżej 15-20% (ciekawy mógłby tutaj być także polski przypadek).
Zwolennicy liberalizmu łączą ściśle stopień bezrobocia z prowadzoną przez dany kraj polityką społeczną. Amerykanin Robert Samuelson uważa np., że wysokie świadczenia socjalne i poważne obciążenia podatkowe nie tylko nie stymulują budowy nowych stanowisk pracy, ale też tworzą swoiste „błędne koło bezrobocia, szczodre zasiłki ułatwiają ludziom

przetrwanie bez pracy”.

Według Samuelsona, utrwala to nawyk życia na koszt państwa i stopniowo buduje rosnącą klasę ludzi, którym coraz trudniej powrócić na rynek pracy z powodu utraty zawodowych kwalifikacji.
Krytykowane są też coraz częściej inne środki stosowane przez rządy do ograniczania skali bezrobocia. Krytyka dotyczy m.in. idei grupy francuskich ekonomistów, by „podzielić się” pracą. Pomysł z lat 90., by robotnicy ograniczyli się do czterodniowego tygodnia pracy i w ten sposób ustąpili nieco miejsca bezrobotnym kolegom, nie zdał egzaminu. Zatrudnieni we Francji zachowywali w takich przypadkach prawie identyczną płacę, czyli innymi słowy zarabiali za mniejszą pracę prawie tyle samo. Równocześnie, co wykazały np. doświadczenia belgijskie, pracodawcy potrafili dostosować się do nowej sytuacji i nie wynajmowali nowych pracowników.
Lepiej sprawdzają się programy przekwalifikowywania ludzi bez pracy. Wszystkie prognozy mówią, że popyt na zwykłych robotników i generalnie ludzi bez specjalistycznego przygotowania w dziedzinie tzw. technologii przyszłości będzie w rozwiniętym świecie systematycznie spadał. Już teraz bezrobocie rozszerza się prawie wyłącznie w tzw. prostych segmentach rynku pracy, podczas gdy wzrasta popyt na programistów komputerowych czy wysoko kwalifikowanych księgowych i techników. „Kapitał ludzki to najlepsza dziś inwestycja”, twierdzą eksperci. Ich zdaniem, „zawodowe wywindowanie w górę” dolnych dwóch trzecich społeczeństwa może decydować o sukcesie bądź klęsce walki z bezrobociem w konkretnym kraju.
Inna teza stawia punkt ciężkości na antynomii pomiędzy zwalczaniem bezrobocia a inflacją. Dominująca dziś w świecie tendencja do dawania pierwszeństwa dławieniu wzrostu cen zamiast pobudzania popytu jest główną przyczyną wzrostu bezrobocia nawet w tych krajach, które w poprzednich dekadach mogły pochwalić się wskaźnikiem osób pozostających bez pracy w granicach 4-5%, stwierdza raport Centre for Economic Performance londyńskiej School of Economics. Według OECD, aby utrzymać inflację na poziomie chociażby 5%, kraje zachodnie w ostatnich 20 latach musiały z góry godzić się z minimum siedmioprocentowym bezrobociem. „Czy nie nadszedł czas, by porzucić tę błędną strategię i postawić na popyt, który wygeneruje nowe miejsca pracy?”, pytał już kilka lat temu lewicowy „The Guardian”.
Główna oś sporów w dzisiejszej Europie Zachodniej nie ogranicza się jednak wyłącznie do dylematu, co zrobić z bezrobotnymi, którzy chcieliby dotychczasowej opieki socjalnej, i jak stworzyć nowe miejsca pracy.

Jeszcze większy problem

dla rządów w krajach UE stanowi fakt, że coraz mniej ludzi pracuje, a coraz więcej jest na emeryturze. W wielu krajach Europy Zachodniej proces dostosowywania systemów ubezpieczeń do nowych tendencji demograficznych i starzenia się społeczeństw spowodował działania pod hasłem: „Musimy pracować dłużej”. W Danii już w 1984 r. podniesiono granicę wieku emerytalnego dla kobiet do 67 lat, zrównując ją w ten sposób z granicą obowiązującą mężczyzn. Ograniczono tam również prawa do wcześniejszego przechodzenia na emeryturę i rentę inwalidzką. W Belgii ustalono maksymalny pułap świadczeń, ograniczono skalę waloryzacji emerytur i obcięto wiele przywilejów branżowych w tej dziedzinie.
Opracowany jakiś czas temu raport Banku Światowego pod wymownym tytułem „Przeciwdziałanie kryzysowi wieku podeszłego” przynosi dodatkowe argumenty przeciwko tradycyjnym systemom emerytalnym istniejącym w Europie. Jego autorzy piszą m.in. że nieprawdziwe jest przekonanie, jakoby ludzie starzy należeli do kategorii najbardziej ubogich warstw społeczeństwa. W większości krajów stopa ubóstwa jest w tej grupie niższa niż wśród czynnych zawodowo ludzi młodych obarczonych licznym potomstwem. Wynika to z innego mitu, jakim jest teza, że państwowe programy emerytalne sprawiedliwiej dzielą tort emerytalny. Nic bardziej fałszywego, piszą autorzy raportu Banku Światowego. Ludzie obejmowani nowymi programami świadczeń to niezmiennie reprezentanci średnich i wyższych grup zarobkowych, otrzymujący w efekcie wyższe przychody emerytalne. Ponieważ żyją oni przeciętnie dłużej, korzystają też więcej z powszechnych systemów emerytalnych.
Stawka na redystrybucję dochodów i finansowanie emerytur z bieżących podatków nigdzie w tej sytuacji nie przyniosła jeszcze jednoznacznie pozytywnych efektów. Jest ona niczym noszenie wody dziurawym wiadrem. Zamazuje sens indywidualnej troski o własną przyszłość. Skazuje władzę na ciągłe podnoszenie obciążeń podatkowych, by podołać rosnącym zobowiązaniom.
Przeciętni ludzie z trudem godzą się jednak z takimi argumentami. Proponowane przez rząd Jeana-Pierre’a Raffarina czy Gerharda Schrödera podwyższanie wieku emerytalnego wywołuje protesty, podobnie jak zapowiedzi cięć w zasiłkach socjalnych. Na zjeździe SPD krytycy programu reform Schrödera głośno wołali, że narusza on zasady sprawiedliwości społecznej, obciążając przede wszystkim gorzej sytuowanych obywateli. „Dlaczego brak wam odwagi do opodatkowania dużych majątków?”, pytała podczas dyskusji Andrea Nahles. Ottmar Schreiner nazwał reformy „złamaniem obietnic wyborczych”. Partyjna lewica w Niemczech cały czas domaga się podniesienia podatków i zwiększenia zadłużenia publicznego, co ma umożliwić poprawę koniunktury i zachowanie „państwa opiekuńczego”.
Eksperci Międzynarodowej Organizacji Pracy ostrzegają jednak, że unikanie bolesnych zmian jest drogą donikąd. Powołując się na laureata ekonomicznej Nagrody Nobla, Jamesa Buchanana, piszą o „dylemacie samarytanina”, jaki mają niektórzy politycy Europy. Próbując w imię niedrażnienia potężnej grupy wyborców utrzymać dotychczasowe przywileje socjalne, w efekcie szkodzą przyszłym emerytom. Osłabiają zdolności adaptacyjne ludzi i stępiają ich osobiste poczucie troski o przyszłość. „Hodują pokolenia nędzarzy”, stwierdza wręcz analizujący ten raport „International Herald Tribune”.
Raport MOP krytykuje m.in. popularną na Starym Kontynencie metodę ograniczania bezrobocia, jakim jest wysyłanie starszych na wcześniejsze emerytury, by zwolnić miejsca pracy dla wchodzących w dorosłe życie roczników. Zatem prawdziwym problemem jest stworzenie takiego systemu – czy też systemów ubezpieczeń emerytalnych – który skłaniałby ludzi do pracowania możliwie jak najdłużej, twierdzą eksperci MOP. Mogłoby to być na przykład podwyższanie emerytury tym, którzy zdecydują się pracować dłużej niż przyjęta granica wieku emerytalnego. Taki system działa już w Szwecji, gdzie opóźnienie skorzystania z prawa przejścia na emeryturę premiowane jest wzrostem obliczania jej podstawy o 10%. Wcześniejsze ucieczki na emeryturę to bowiem, według MOP, plaga Europy i dodatkowe obciążenia dla pracujących. Wyliczono, że np. w Austrii faktyczny przeciętny wiek rezygnacji z pracy wynosi dla mężczyzn 61,3 lat, zaś dla kobiet 58,6. „Bardzo dziwny kraj młodzieńców korzystających ze świadczeń społecznych”, napisano kiedyś właśnie dlatego o Austrii w jednej z ekspertyz.


Cywilizacja bez pracy?

Są naukowcy, którzy twierdzą, że ludzkość powinna przygotować się na nową erę w swoich dziejach, w której pracy… nie będzie wcale. Jeremy Rifkin w głośnej książce „Koniec pracy” („The End of Work”) już kilka lat temu postawił tezę, że nowa era informatyczna wyeliminuje zapotrzebowanie nie tylko na niewykwalifikowanych robotników, których zastąpią maszyny i roboty nawet dziś nazywane niekiedy „nowym proletariatem”, ale także na ludzi o znacznie wyższych kwalifikacjach – bowiem już teraz dobrze zaprogramowany komputer jest np. w stanie postawić diagnozę w wypadku większości typowych chorób.
W przeciwieństwie do poprzednich rewolucji technologicznych, pisze Rifkin, podczas których likwidację pewnych sektorów, powiedzmy w przemyśle w latach 50. i 60., zastępował jeszcze szybszy rozwój sektora usług, na przełomie XX i XXI w. automatyzacji i komputeryzacji procesów gospodarczych nie towarzyszy budowa nowych rynków pracy w wielkiej skali. Eliminowana jest na dodatek nie tylko praca fizyczna, ale i umysłowa na większości średnich szczebli nadzoru i zarządzania.
Według Williama Bridgesa, autora książki „Zwrot w zatrudnieniu” („Jobshift”), powrócimy w ten sposób do czasów przedindustrialnych, kiedy ludzie najmowali się do wykonywania konkretnych zadań. „Przyszłość to tworzenie sobie portfela umów o pracę w niepełnym wymiarze godzin albo praca na własny rachunek”, przewiduje Bridges.


Bezrobocie w Europie
(% osób zawodowo czynnych)

Unia Europejska jako całość 7,9
Luksemburg 2,8
Holandia 3,4
Austria 4,2
Irlandia 4,5
Wielka Brytania 4,9
Dania 5,0
Szwecja 5,1
Portugalia 6,7
Belgia 7,7
Finlandia 8,8
Włochy 9,0
Grecja 9,6
Hiszpania 11,9

USA 5,8
Japonia 5,2
Polska 18,8

Źródło: Eurostat

Wydanie: 2003, 26/2003

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy