Jak Europa walczy z Pegasusem

Jak Europa walczy z Pegasusem

Technologiczne możliwości inwigilacji i podsłuchiwania społeczeństwa wymknęły się spod kontroli.

Europa próbuje ją przywrócić


Wojciech Klicki – prawnik związany z Fundacją Panoptykon. Współautor raportu „Osiodłać Pegaza. Przestrzeganie praw obywatelskich w działalności służb specjalnych – założenia reformy”.


Gdy aktywiści i dziennikarze rozmawiają o Pegasusie, zwracają uwagę, że to nie jest po prostu podsłuch, lecz coś znacznie poważniejszego – cyberbroń i system do totalnej inwigilacji. Ale dlaczego ta różnica jest tak podkreślana?
– Te systemy – celowo używam liczby mnogiej, bo jest ich więcej – to narzędzia inwigilacyjne nowej generacji. A różnica względem klasycznych podsłuchów jest kluczowa. Można zaatakować kogoś bez angażowania pośrednika, „trzeciej strony”, czyli bez udziału operatora telekomunikacyjnego, który miałby taki podsłuch założyć. Nie trzeba fatygować się do jego siedziby – wystarczy kilka kliknięć i telefon jest już przejęty. Można go wtedy wykorzystać do wielu innych rzeczy, nie tylko do podsłuchu. Zyskujemy dostęp do cudzych zdjęć, aktywności w przeglądarce internetowej, konta na Facebooku i konta w banku.

I można ofiarę np. zdalnie szantażować.
– Tak. Spójrzmy na to z perspektywy osoby oskarżonej. Jeśli na czyimś telefonie zostanie znaleziona notatka o tym, jak zabić prezydenta (a Pegasus technicznie pozwala na jej podrzucenie), oskarżonemu bardzo trudno będzie się wytłumaczyć, że nie ma z tym nic wspólnego. Nawet jeśli to rzeczywiście spreparowany dokument. Były takie sprawy, jedna w Indiach, gdzie na szczęście udało się to udowodnić. Ale tylko z powodu błędu autorów tej operacji. Plik z kompromitującymi materiałami rzeczywiście był w telefonie podejrzanego, ale okazało się, że nie ma żadnych śladów edycji tego dokumentu w metadanych, czyli nie mógł zostać na tym urządzeniu napisany. I to dowiodło, że został podrzucony.

To jednak prowadzi nas do dużo poważniejszego wątku – pytania, czy w ogóle demokratyczne społeczeństwa powinny się zgadzać, żeby służby podobnego narzędzia używały.

Chyba na to jest już za późno? Państwa, także te demokratyczne, używają narzędzi w rodzaju Pegasusa, a społeczeństwa z tym się pogodziły.
– Ale czy ty jako obywatel zgadzałeś się kiedyś na używanie Pegasusa? Ja sobie nie przypominam. Żadnej zgody nie wyrażałem, niczego podobnego nie podpisywałem. Kupno i stosowanie Pegasusa w Polsce dokonało się za naszymi plecami. Co więcej, służby nie przypuszczały, że kiedykolwiek to się wyda. Nie tylko w naszym kraju, lecz globalnie. Myślano, że ten system nie zostawia śladów. Dzięki działaniu Amnesty International czy kanadyjskiego Citizen Lab po prostu udało się to pokazać. I dopiero wiedząc, co się stało, możemy wyrazić zgodę. Wiem, naiwnie to brzmi, ale mamy narzędzia czy pomysły, które pozwoliłyby ograniczyć używanie kolejnych Pegasusów w przyszłości.

Jakie?
– W Parlamencie Europejskim działa komisja, która zajmuje się badaniem, jak wykorzystywano Pegasusa – nie tylko w Polsce, ale i w Grecji, na Węgrzech, w Hiszpanii czy wobec urzędników samej Komisji Europejskiej. Handel takimi narzędziami szpiegowskimi można ograniczyć. Tak aby państwa, które nie zapewniają należytego nadzoru nad służbami – np. Polska – nie mogły sobie sprowadzić z Izraela czy od innego dostawcy oprogramowania szpiegowskiego.

Brak kontroli nad służbami oznacza, że służby mogą podsłuchiwać każdego?
– Tak.

I winnych naruszeń nie spotka kara, a nad całym procesem nie ma legalnej – mówiąc kolokwialnie – czapy?
– Nie. Publicznie dostępne statystyki pokazują, że liczba wniosków o podsłuch stale rośnie. W ciągu ostatnich kilku lat liczba konwencjonalnych podsłuchów zwiększyła się o 20%, a liczba pobranych billingów czy lokalizacji o 60%. Chciałbym wierzyć, że te billingi czy podsłuchy są pobierane i zakładane wyłącznie wtedy, gdy zachodzi podejrzenie, że mamy do czynienia z podejrzanymi o naprawdę poważne przestępstwa. Ale nic na to nie wskazuje. Zaufanie do służb w Polsce spadło zaś poniżej zera. Afera Pegasusa tylko do tego się przyczyniła, bo wiemy, że jeśli służby chcą kogoś podsłuchać, mogą to zrobić. I nie musi to być przestępca. Może to być przeciwnik polityczny albo ktoś z firmy, która konkuruje z biznesem naszego szwagra, naprawdę! Pamiętasz wybory z 2020 r.? Wtedy pojawiła się informacja, że sztab Trzaskowskiego mógł być podsłuchiwany. Tyle że w Polsce tak często rzuca się najpoważniejsze oskarżenia, że łatwo było tę informację zignorować. Jeśli jednak naprawdę wykorzystano oprogramowanie szpiegowskie do podsłuchiwania kogoś, to całe wybory stają pod znakiem zapytania. Rzecz w tym, że to możliwe i nie mamy nikogo, kto mógłby to rzetelnie wyjaśnić.

Kiedy Donald Trump krzyczał, że jest podsłuchiwany, też go zignorowano – uznano, że to typowe dla niego myślenie spiskowe. Po latach okazało się, że istotnie podsłuchiwano jego kampanijnego doradcę na podstawie zmanipulowanych dowodów. Winnych nadużyć nawet ukarano, ale wtedy już mało kogo sprawa interesowała.
– Ale to jest kluczowa różnica: jednak kogoś ukarano. Są mechanizmy, które pozwoliły – nawet jeśli za późno – pociągnąć winnych nadużyć do odpowiedzialności. W Polsce niestety ich nie mamy. A charakterystyczne dla służb jest to, że oczywiście koledzy na kolegów nie donoszą. Brak kontroli i odpowiedzialności działa zresztą nie tylko w jednym przypadku. Kiedy podczas tzw. audytu rządów PO minister Kamiński ujawnił, że poprzednie rządy miały podsłuchiwać aż 60 dziennikarzy i dziennikarek, również niewiele się wydarzyło w celu wyjaśnienia sprawy, poza prywatną inicjatywą niektórych ofiar.

Problem Pegasusa, choć mamy czasami takie poczucie wyższości, nie dotyczy państw autokratycznych i dyktatur. Przeciwnie, to w demokracjach dochodzi do tych nadużyć. Lista krajów, które mają problem z podejrzeniem wykorzystania Pegasusa do działań stricte politycznych, jest dość długa: od Izraela, przez Finlandię, po Hiszpanię…
– Pomyśl, jak wielką pokusę stanowi Pegasus. Wystarczy kilka kliknięć i już jesteś w telefonie przeciwnika politycznego albo krytycznego dziennikarza. Mechanizmy zabezpieczające obywateli nie są dostosowane do tych zagrożeń, bo prawo powstawało w czasach, gdy podobnie zaawansowanej technologii po prostu nie było. Gdy to zrozumiemy, jaśniejsze staje się, że cała Europa musi dogonić rzeczywistość i właśnie próbuje to robić.

To znaczy?
– Słyszymy o nadużyciach, do których doszło, a nie słyszymy o wykorzystaniu Pegasusa do walki z terroryzmem czy przestępczością zorganizowaną. I to interesuje komisję Parlamentu Europejskiego. Jednym z mechanizmów, które sugerujemy także komisji, aby wziąć Pegasusa i podsłuchy pod kontrolę, jest informowanie ludzi, że byli podsłuchiwani. Oczywiście po fakcie, z wyjątkiem spraw bardzo wrażliwych z punktu widzenia bezpieczeństwa narodowego. To, poza jawnością, może umożliwić ludziom dochodzenie przed sądami swoich praw, jeśli zostały one naruszone przez np. przekroczenie uprawnień.

Jednak w Polsce policja i prokuratura wsadzają ludzi do aresztów tymczasowych na lata, nie martwiąc się przesadnie ani o nadużycia, ani odszkodowania, które potem idą w miliony. Dlaczego w sprawie podsłuchów miałyby się bać pozwów ze strony obywateli?
– Podsłuchy i nadużywanie aresztów tymczasowych mają ze sobą tyle wspólnego, że i tu, i tu elementem, który umożliwił nadużycia, była niedostateczna kontrola sądów. Sędziowie są zmuszeni niejako zaufać prokuraturze i służbom. Co powoduje, że w niektórych środowiskach w Polsce zwracanie na to uwagi jest mało komfortowe. Ale co do zasady jestem przeciwnikiem rozumowania, że skoro z jednym problemem państwo polskie sobie nie radzi, czy wręcz tworzy patologie, to nie powinniśmy mieć nadziei, że uda się naprawić inny problem. Naprawmy jeden i drugi.

Czy inwazja Rosji na Ukrainę zwiększyła przyzwolenie na ignorowanie czy łamanie praw obywatelskich w imię kolektywnego bezpieczeństwa?
– Nawiązując do przykładu z Trumpem, zwrócę uwagę na pewną osobę, która też nie jest jakoś powszechnie lubiana i szanowana. Mowa o Marcinie Roli, twórcy internetowego kanału wRealu24, który jest oskarżany o szerzenie prorosyjskich podobno narracji. Służby, razem z cyfrowymi gigantami, blokują kanały internetowe tego człowieka. Ja bym chciał, choć sam nie jestem fanem twórczości Marcina Roli, żeby on jednak miał szansę się odwołać od tych decyzji i by podobne decyzje zapadały w przejrzysty sposób. Tak samo z blokowaniem przez rząd stron Poufna Rozmowa, które publikują mejle ministra Dworczyka i jego kolegów z KPRM.

Jedno i drugie motywowane jest tym, że jesteśmy niejako na wojnie. A zbiorowe emocje nie pozwalają zauważyć, że choć dziś blokowany jest ktoś, kogo nie lubimy, jutro może to dotknąć nas. Prawdę mówiąc, obawiałem się, że wykorzystanie zagrożenia, ta atmosfera stanu wojennego, posłuży do mocniejszego dokręcenia śruby. Może nie było potrzeby?

Ale z wrzuceniem do lodowatej rzeki kobiety z Konga albo obywatelki Syrii na drut żyletkowy na granicy polsko-białoruskiej nie ma problemu. Zaostrzenie retoryki zagrożenia rzeczywiście nie odbiło się jeszcze na mieszkańcach Warszawy albo Łodzi, ale w strefie przygranicznej pozwala robić dosłownie wszystko, nawet gdy nie obowiązuje już stan wyjątkowy.
– To prawda, stan wojny został wykorzystany do dalszej dehumanizacji ludzi na granicy. Ale to też zaczęło się przed 24 lutego. Dehumanizacja uchodźców miała miejsce wcześniej, a wskazywanie, że „inni” uchodźcy – czyli ci z krajów Afryki i Bliskiego Wschodu – stanowią dla nas zagrożenie, jest stałym elementem dyskursu publicznego w Polsce. Gościnność wobec obywateli Ukrainy w uderzający sposób przypomniała o różnicach w traktowaniu uchodźców ze względu na ich kolor skóry i granicę, przez którą trafiają do Polski.

A ustawa o obronie ojczyzny daje wojsku dostęp do danych Polaków i z wyjątkiem pięciu posłów Konfederacji zagłosował za nią cały polski parlament: i Sejm, i Senat.
– Ale opozycja zaproponowała poprawki, które wprowadzały kontrolę nad przekazaniem wojsku tych danych i szły w słusznym kierunku.

Ale zostały odrzucone!
– Jednym głosem w komisjach, gdzie popierała je cała opozycja. To była bardzo wyrównana walka. Jednak kiedy trzeba było zagłosować za całą gigantyczną ustawą, te wątki danych osobowych przepadły. Nie dziwię się, że posłowie i senatorowie nie zagłosowali przeciwko ustawie o obronie ojczyzny, bo to by ich wystawiło na atak. Tylko sobie to wyobraźmy: „Jak to? Opozycja jest przeciwko obronie ojczyzny?”.

Edward Snowden, sygnalista, który 10 lat temu ujawnił skalę globalnej inwigilacji przez amerykańskie agencje rządowe, otrzymał właśnie rosyjskie obywatelstwo. W kontekście prowadzonej przez Rosję wojny spowodowało to, że dziś media znów kwestionują jego motywację. Co o tym sądzisz?
– Narracja, że Snowden był i jest rosyjskim agentem, z pewnością jest bardzo wygodna z punktu widzenia osób i służb, których działanie i metody Snowden ujawnił. Ja jednak nie zajmowałem się nigdy motywacjami i metodami działania Snowdena, a tym bardziej nie interesuje mnie ocena jego osobowości czy moralności. Ważne są fakty. Tego, co zostało ujawnione na temat działania amerykańskich służb, szpiegowania sojuszników czy dezinformowania własnych obywateli, nie zmieni już to, że Snowden po latach przyjął z powodów rodzinnych rosyjskie obywatelstwo. To, co ujawnił, było skandalem, o którym nie powinniśmy zapominać. A że znalazł się w Rosji, to nie był jego wybór. Ważniejsze jest meritum, to, o co w tej aferze chodzi.

Czyli?
– Amerykańskie korporacje i służby wykorzystywały to, że są – obrazowo mówiąc – w samym centrum internetu. I działały zgodnie z logiką: bierzemy wszystko. Wszystkie informacje, jakie da się wyciągnąć o użytkownikach. A potem będziemy to przeczesywać. W ten sposób zasysano informacje o każdym z nas, o milionach jeśli nie miliardach osób, które nigdy nie były o nic podejrzewane i oskarżone.

Ale krytycy Snowdena powiedzą dziś tak: czy mu się to podoba, czy nie, jest narzędziem w rękach Moskwy, które służy do uderzania w Zachód.
– Gdy zaczęła się wojna 24 lutego, w trakcie jednej z sejmowych debat padł argument, pod którym i ja się podpiszę. Bronimy dzisiaj nie tylko terytorium czy pewnych instytucji Zachodu, ale tego, kim jesteśmy, naszej kultury i tożsamości. Nie możemy jednak w wojnie z Rosją stać się Rosją. Jeśli tak ma się to odbywać – z przyzwoleniem na inwigilację, przemoc, kłamstwa – to ja nie chcę w takiej wojnie brać udziału.

A czy przypadkiem to się nie dzieje?
– Zachowajmy miarę i proporcje. Możemy w Polsce i Europie mówić o wielu problemach z naruszaniem naszej prywatności, bezpieczeństwa i praw. Ale wciąż możemy o tym mówić. Mimo że jako Fundacja Panoptykon jesteśmy bardzo krytyczni wobec polskiego rządu, włos z głowy jeszcze nam nie spadł. Gdybyśmy byli po drugiej stronie granicy, drżałbym jednak o swoje bezpieczeństwo. Pewne tendencje w naszym kręgu cywilizacyjnym są naprawdę niepokojąco podobne do tego, co się dzieje w Rosji, ale nadal myślę, że symetrii nie ma.

A przyzwolenie na przemoc?
– Mechanizm wykluczania ze wspólnoty i dopuszczania się przemocy wobec tych, którzy nie są nami, oczywiście istnieje. Udowodniła nam to granica polsko-białoruska. Ale aktywiści i lokalni mieszkańcy też przeciwko temu się buntują. W sądach zapadają korzystne dla uchodźców wyroki. Nie ma mimo wszystko w Polsce podobnego przyzwolenia na brutalność, jakie jest w Rosji. Choć sceny z ubiegłego roku spod granicy budzą naprawdę gorzkie wspomnienia i pytanie, czy to przyzwolenie na dehumanizację innych w kontekście wojny rośnie, czy maleje.

Fot. Krzysztof Żuczkowski

Wydanie: 2022, 42/2022

Kategorie: Kraj, Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy