Facebook. Nam wolno wszystko

Facebook. Nam wolno wszystko

Jak to się stało, że na platformie tak się rozchodzą treści nienawistne, dezinformacja, propaganda


Cecilia Kang – dziennikarka technologiczna „New York Timesa”, współautorka (z Sheerą Frenkel) książki „Brzydka prawda. Kulisy walki Facebooka o dominację” (wyd. polskie Rebis, 2022).


Waszą książkę o Facebooku otwiera rozdział zatytułowany „Za wszelką cenę”. I o to właśnie chciałbym najpierw zapytać: co takiego Facebook próbuje „za wszelką cenę” osiągnąć?
– Rosnąć, wygrywać, osiągać jak największe zyski – to podejście Facebooka dokumentujemy w „Brzydkiej prawdzie”. Konkurencja i rywalizacja są tak ważnymi elementami kultury w Dolinie Krzemowej, że nie brakuje tam ludzi, którzy widzą je jako cel sam w sobie. A to na dalszy plan spycha pytanie: po co? Dlaczego musimy rozwijać tę usługę? Czemu potrzebujemy aż tylu użytkowników? Po co dokonujemy ekspansji na cały świat? Nie zawsze ktoś zadaje sobie te pytania.

Ale słowo wzrost brzmi bardzo niewinnie. Każda firma, jak sądzę, chce zarabiać, a każdy prezes czy prezeska chce osiągnąć sukces. I zarabiać pieniądze. To biznes.
– Facebook bardzo wcześnie zaczął opowiadać światu fałszywą opowieść. Firma Marka Zuckerberga prezentowała się jako pewnego rodzaju usługa publiczna. Przekonywali, że rozwijając platformę społecznościową, robią coś w interesie społecznym, a nie tylko gonią za zyskiem. Że nie są normalnym kapitalistycznym przedsięwzięciem, ale firmą, która popycha rozwój ludzkiej cywilizacji do przodu. Misją firmy, przedstawianą przez Zuckerberga w kolejnych wywiadach i uparcie promowaną, było „łączenie ludzi” i dawanie im narzędzi do utrzymywania kontaktu z bliskimi.

Dziś jednak decydenci i politycy już wiedzą, że Facebook przedstawia tylko jedną, tę pozytywną, stronę swojej działalności, ale nie wyjaśnia, jak to się stało, że na platformie tak szeroko rozchodzą się treści nienawistne, dezinformacja, propaganda…

Jaki był zatem koszt realizacji planów? Wielkiej ambicji, aby połączyć świat, stać się największą platformą do komunikacji na planecie, przyćmić wszystkie inne pomysły na sieci społecznościowe?
– Odpowiedź na to pytanie to również wyjaśnienie tytułu naszej książki. Andrew Bosworth, jeden z czołowych inżynierów Facebooka i bliskich współpracowników Marka Zuckerberga, opublikował w 2016 r. wewnętrzną notatkę do pracowników o tytule „Ugly” (brzydkie, paskudne), w której przedstawia im tytułową „brzydką prawdę” o ich firmie. Oto, co pisze do współpracowników i podwładnych: Facebook jest siłą, która działa z pożytkiem dla świata – ostateczne korzyści z sukcesu firmy uzasadniają zatem metody, jakimi trzeba się posłużyć, aby Facebook dalej się rozwijał. „Wszystko, co robimy, jest uzasadnione. Kropka”, pisał. Po czym wymieniał, co może się stać: może jakieś dziecko odbierze sobie życie z powodu nękania przez rówieśników, może naruszona zostanie czyjaś prywatność, może kolejny zamach terrorystyczny zostanie zorganizowany właśnie przy użyciu narzędzi Facebooka…

Gdy po raz pierwszy trafiłem na ten dokument, lektura była dla mnie szokiem. Dla pani też?
– Oj, tak. Dzięki tej notatce zobaczyliśmy po raz pierwszy tak wyraźnie, że najwyżsi rangą inżynierowie i dyrektorzy ze świata Doliny Krzemowej mają pełną świadomość, jakie mogą być konsekwencje rozwoju ich usług i platform za wszelką cenę. „Brzydkie, paskudne” konsekwencje. Jako dziennikarki wiedziałyśmy oczywiście o tym stylu myślenia w korporacjach technologicznych, słyszałyśmy o tym od ludzi „ze środka”. Dopiero jednak takie wypowiedzi jak ta obnażyły to w całym bezwstydzie.

To właśnie Dolina Krzemowa mówi sobie o tych wszystkich okropieństwach, gdy chce ukoić sumienie i spać spokojnie. Ludzie pytają mnie: „Jak Mark Zuckerberg czy Sheryl Sandberg mogą spojrzeć w lustro, gdy w Birmie Facebook używany jest do ludobójstwa?”. Moim zdaniem notatka Boswortha przybliża nas do odpowiedzi.

Wymienia pani różne rzeczy, które zarzuca się Facebookowi i jego usługom: promocję dezinformacji, szkodliwy wpływ na zdrowie psychiczne nastolatków, tolerowanie przemocy… A jest jedna konkretna sprawa, w której chciałaby pani „złapać ich za rękę”?
– Wszystkie te rzeczy same w sobie są niebezpieczne, ale „brzydka prawda” o Facebooku to nie pojedyncze przypadki nadużyć. Wadliwy jest cały system, technologia, „maszyna” – jakkolwiek to nazwać. Technologia Facebooka opiera się na powielaniu najbardziej emocjonalnych i poruszających przekazów na platformie, aby podbijać – jak to nazywają – zaangażowanie użytkowników. Czyli, trochę upraszczając, czas i liczbę kliknięć po stronie użytkowników, które z kolei napędzają ruch reklamowy. My jednak wiemy, że kłamstwo szerzy się szybciej niż prawda – a strona główna Facebooka, powiadomienia i sugestie polecanych stron prowadzą nas nierzadko w jego najbardziej toksyczne zakątki. Sam model biznesowy jako taki jest problemem.

Zdarza mi się – pani z pewnością również – występować podczas paneli dyskusyjnych czy konferencji, gdzie lobbyści platform cyfrowych podnoszą następujący kontrargument: „To nie my publikujemy radykalne treści, tylko media. I według badań to dziennikarze się zradykalizowali i coraz bardziej dzielą społeczeństwo. Ty wy, dziennikarze, uczyniliście Trumpa sławnym”. No i co z tym fantem zrobić?

– Radykalne treści to nie jest problem, który występuje wyłącznie na platformach cyfrowych – pełna zgoda. Telewizja, szczególnie kablówka w USA, radio, prasa, wszystkie media… ten ekosystem też nie jest wolny od radykalnych czy polaryzujących przekazów. Ale powiem to od razu: wizja platform cyfrowych jako neutralnych kanałów, które jedynie przekazują cudze materiały, jest fundamentalnie fałszywa. To kłamstwo. Platformy cyfrowe decydują o tym, jakie treści widzisz. Jakiego rodzaju materiały są nagłaśniane i powielane. I to one podsuwają ci to, co według ich algorytmów wywoła u ciebie pożądaną reakcję emocjonalną. To nie ma nic wspólnego z neutralnością. Absurdem jest przekonywanie, że wielkie sieci społecznościowe to tylko takie wodociągi albo kable, które dostarczają ludziom na świecie informacji i wszystko to odbywa się mechanicznie, jakby chodziło o przepompowywanie wody z miejsca na miejsce. Otóż nie.

Można nas jako dziennikarzy krytykować za błędy, np. za fiksowanie się na jakimś kandydacie w wyborach. I powinniśmy mieć świadomość naszej omylności. Ale im prędzej media tradycyjne i społecznościowe przestaną wytykać się nawzajem palcami i przyznają, że jedne wpływają na drugie, tym lepiej. To w końcu zamknięty obieg.

Napisałyście, że rosyjscy hakerzy i autorzy operacji dezinformacyjnych czy kampanii propagandowych towarzyszących wyborom prezydenckim w USA w 2016 r. po prostu „wykorzystali Facebooka zgodnie z przeznaczeniem”. Co to znaczy?

– Twórcy Facebooka nie stworzyli platformy po to, żeby Rosjanie mogli ją wykorzystać do dezinformacji, pewnie w głowach im się nie mieściło, że może do tego dojść. Ale to, jak działa Facebook, powoduje, że jest on wymarzonym instrumentem wywierania wpływu przez obce służby i, jak to się mówi, „nieprzyjaznych aktorów zewnętrznych”. To idealne narzędzie do tego, by publikować zmanipulowane treści, fabrykować zainteresowanie jakimś tematem albo wydarzeniem, kupować reklamy polityczne… Facebook dał Rosji całe menu dezinformacji. „Proszę bardzo, drodzy Rosjanie, wybierajcie, co tylko wam zasmakuje”.

W jakimś sensie obce służby korzystały z Facebooka całkowicie „legalnie”. Sięgnęły po prostu po narzędzia i usługi, które platforma udostępniała wszystkim. Dlaczego więc i one nie miałyby ich wykorzystać? I tak zrobiły.

Jak pani mówi, Facebook nie został wymyślony z intencją, by służył do kampanii propagandowych. Ale jaką odpowiedzialność za nie ponosi?

– Cóż, jeśli jesteś firmą, która ma globalne ambicje i której zależy na połączeniu ze sobą nawzajem dosłownie wszystkich ludzi na świecie, to ponosisz odpowiedzialność za przynajmniej niektóre skutki swoich działań. Tym bardziej jeśli sam zachęcasz polityków – a tak było w przypadku Facebooka – by korzystali z twoich usług i sięgali po nie w swoich kampaniach. Facebook poświęcił mnóstwo czasu na przekonywanie przywódców w różnych krajach, aby komunikowali się za pośrednictwem platformy – bo to przyciąga ich wyborców i media, a więc generuje większy ruch oraz pomnaża liczbę zaangażowanych użytkowników. I za to Facebook ponosi odpowiedzialność.

To znaczy?

– Jedni nazywają to naiwnością, drudzy celowym przymykaniem oczu – nie moim zadaniem jest oceniać, co to było. Tak czy inaczej, szefowie Facebooka zdawali się nie wiedzieć lub nie chcieli wiedzieć, do czego doprowadzi zachęcanie do korzystania z platformy np. Jaira Bolsonara, byłego radykalnie prawicowego prezydenta Brazylii. A co mogło się stać? Sami widzieliśmy. Podobnie z Trumpem. Oni naginali standardy, regulaminy i robili wszystko, żeby użyć Facebooka dla swojej korzyści, ale niekoniecznie z pożytkiem dla demokracji. Znów nie jest moim zadaniem oceniać, czy demokracja przez nich ucierpiała, ale na pewno istniało ryzyko, które Facebook z jakiegoś powodu zbagatelizował lub przeoczył.

Powiedziała pani, że nie chce dokonywać psychoanalizy szefów Facebooka, Marka Zuckerberga czy Sheryl Sandberg, ale muszę zapytać, jak to jest, że ci niezwykle przecież utalentowani i sprawni w biznesie ludzie zdają się nieświadomi skutków własnej działalności. Tego, jak naprawdę wyglądają interakcje międzyludzkie czy świat polityki.

– Mark Zuckerberg otoczony jest ludźmi, którzy mówią mu, że wszystko robi dobrze: „Nie słuchaj hejterów, skup się na celu, nie przejmuj się krytyką”. W jakimś sensie jest też po prostu niedojrzały – stał się miliarderem i szefem globalnej firmy w bardzo młodym wieku, zanim zdążył przeczytać parę książek na temat tych dylematów, które teraz musi rozstrzygać. Na przykład dotyczących wolności słowa – ma braki nawet w dziedzinie najnowszej historii, zdaje się nie wiedzieć albo nie rozumieć, dlaczego kiedyś telewizja i radio stały się narzędziami propagandy. Interesuje go za to rozwój technologii i kolejnych gadżetów oraz projektów, nad którymi z obsesyjną dokładnością pracuje.

A pomysłodawczyni modelu biznesowego i wielkiego sukcesu w zarabianiu przez Facebooka na reklamach, Sheryl Sandberg?

– Z nią jest inaczej. Ona przybiera niezwykle defensywną pozycję. Gdy jest konfrontowana z zarzutami na temat Facebooka, odbiera to jako atak i od razu zaczyna się bronić. „Czemu ludzie nie pokazują pozytywnych stron naszej platformy? Czy nie słyszeli, że dzięki nam ludzie znajdują dawców organów, odszukują zaginionych krewnych, odnawiają relację z bliskimi – czemu nikt o tym nie mówi?!”. I powstaje taka kombinacja: jeden szef skupiony tylko na technologii i rozwoju, obojętny na ludzki wymiar, i druga szefowa, która nie dopuszcza krytyki. To trochę zabawne, że akurat oni prowadzą firmę, która zajmuje się właśnie relacjami i kontaktami między ludźmi. Jak ktoś kiedyś trafnie zażartował, gdyby Zuckerberg bardziej się przykładał w szkole do przedmiotów humanistycznych, żylibyśmy dziś w innym świecie.

Skoro jesteśmy przy wolności słowa: mamy nieco dziwną sytuację, w której na cenzurę i ściślejszą kontrolę tego, co ludzie piszą, nalegają przedstawiciele mediów i dużych redakcji. To jeszcze bardziej kontrowersyjne w świetle amerykańskiej wolności słowa, pierwszej poprawki do konstytucji i samej misji mediów.

– Odpowiedź na pytanie, jak zachować równowagę między wolnością słowa a regulacją platform cyfrowych, jest bardzo trudna. Żyjemy w szczególnym momencie – skończyły się dawne regulacje czy standardy w mediach, za to wciąż obowiązują prawa i przywileje, które chronią wielkie platformy cyfrowe. W USA mamy tzw. art. 230, dzięki któremu platformy cyfrowe nie odpowiadają prawnie za publikowane przez nie treści. I mamy impas. Nie wszystko jednak stoi w miejscu. W Waszyngtonie panuje już zgoda co do tego, że brak regulacji dotyczących platform cyfrowych prowadzi do wzrostu liczby szkodliwych wypowiedzi.

Jakiś przykład?

– Właśnie niedawno współautorka książki Sheera Frenkel i inni koledzy z „New York Timesa” policzyli, o ile zwiększyła się liczba nienawistnych wypowiedzi i rasistowskich wyzwisk wobec czarnych Amerykanów, po tym jak Elon Musk przejął Twittera i rozwiązał zespoły odpowiedzialne za nadzorowanie takich zagrożeń. Musk, a wcześniej również Zuckerberg, wierzy, że w kwestii debaty „lepszy pieniądz wypiera gorszy” – że ostatecznie wygrywają lepsze idee. Praktyka pokazuje niestety, że jest odwrotnie.

Ale koniec końców – pokazał to głośny proces skandalisty Alexa Jonesa – to sądy i instytucje wymiaru sprawiedliwości demokratycznego państwa były w stanie ukarać winnych zniesławiania czy szerzenia nienawiści na platformach cyfrowych. Nie media, nie same platformy, nie politycy tej albo innej partii.

– Jedna dezinformacja nierówna drugiej. Ale historia regulowania różnych branż – tytoniowej, motoryzacyjnej – czy nakładania na nie ograniczeń pokazuje, że wyroki sądów były tylko wstępem do długiej walki o zakazanie jakichś szczególnie szkodliwych praktyk. I sądy odgrywają w tym swoją rolę. Kiedyś też trzeba było całych dekad walki, by nawet najpotężniejszy, najbardziej wzbraniający się przed regulacjami biznes pociągnąć do odpowiedzialności.

Fot. Bewulf Sheehan

Wydanie: 2022, 51/2022

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy