Facebook przeprasza się z prawdą

Facebook przeprasza się z prawdą

Mark Zuckerberg chce walczyć z dezinformacją

Nikt już nie ma wątpliwości, że media społecznościowe są współwinne eksplozji populizmu na świecie i przyczyniły się do najważniejszych wydarzeń politycznych z brexitem czy wyborem Donalda Trumpa na prezydenta na czele. Było to jasne dla większości użytkowników, na alarm bili specjaliści w dziedzinie przetwarzania danych oraz sławy politologii. W minionym roku do tego chóru dołączyli śledczy amerykańskiego rządu, którzy zidentyfikowali tysiące sterowanych przez Rosję kont na Facebooku i Twitterze, aktywnych zwłaszcza w kampanii wyborczej w 2016 r.

Miliony fałszywych kont

Odpowiedzialności tych platform za sukcesy antyliberalizmu najdłużej wypierali się twórca FB Mark Zuckerberg oraz legion prezesów z Doliny Krzemowej. Przyznanie się do roli, jaką Facebook odegrał w amerykańskim procesie wyborczym, zajęło Zuckerbergowi prawie rok. Dopiero w listopadzie 2017 r., a więc niemal 12 miesięcy po sukcesie Trumpa, ujawnił on miażdżące wyniki wewnętrznego audytu w firmie. Facebook ślepo sprzedawał internetową powierzchnię reklamową rosyjskim firmom słupom, które wydatnie zwiększały w ten sposób polaryzację amerykańskiego społeczeństwa i szanse republikańskiego kandydata na zwycięstwo. Przy okazji na jaw wyszedł jeszcze jeden fakt. Aż 12%, czyli ok. 250 mln kont na FB, to konta sztuczne, nigdy nieużywane lub duplikujące istniejących użytkowników. Odsetek ten okazał się dużym zaskoczeniem i od razu odbił się na cenie akcji giganta. Wcześniej szacowano bowiem, że sztucznych kont w serwisie jest dwa razy mniej.

Sam Zuckerberg bardzo rzadko zamieszcza treści na swoim portalu, jeśli już – dotyczą one najczęściej fundamentalnych zmian w serwisie lub wydarzeń w jego życiu prywatnym. Na początku stycznia publikuje też postanowienie noworoczne. Tym razem zapowiedział walkę z dezinformacją, fake news i sztucznymi kontami. Kluczowymi elementami strategii promowania prawdy mają być zmiana algorytmów rządzących serwisem, tak aby skuteczniej „ukrywały” treści pochodzące ze sztucznych i podejrzanych kont oraz intensywniejsza współpraca z mediami, których teksty mają być weryfikowane pod względem jakości oraz bliżej niezdefiniowanego jeszcze zaufania publicznego.

Innymi słowy, Facebook od początku stycznia wprowadził własny ranking zaufania wobec kont reprezentujących media, zarówno tradycyjne, jak i internetowe. Choć program na razie znajduje się w fazie pilotażu i dostęp do niego ma tylko wybrana grupa amerykańskich użytkowników, nieoficjalne przecieki wskazują na to, że niedługo zostanie wprowadzony na całej platformie. Nie oznacza to jednak cenzury mediów ani podejmowania decyzji przez pracowników portalu.

Ocena zaufania

Podobnie jak wielu liderów w branży technologicznej Zuckerberg jest przeciwnikiem zajmowania przez to środowisko pozycji rozjemcy w sporach politycznych. Dlatego weryfikacji konkretnych profilów mediowych będą się podejmować sami użytkownicy Facebooka. Wybranej grupie, odpowiednio reprezentatywnej pod względem rasowym, demograficznym, geograficznym i najpewniej także pod kątem poglądów politycznych (do czego Facebook oficjalnie się nie przyzna, jednak wiadomo, że jest w stanie takiej selekcji dokonać), zostaną wyświetlone pytania o opinię pod każdym wpisem gazety, stacji telewizyjnej czy portalu. Dotyczą one m.in. wiarygodności danych, liczby cytowanych w artykule źródeł, opinii odbiorcy na temat ewentualnych naruszeń prawa, wolności słowa czy obraźliwych i rasistowskich treści. W ten sposób Facebook zgromadzi wkrótce ogromną bazę opinii, na podstawie której zostaną wystawione tymczasowe oceny zaufania.

Według szacunków „Wired”, wiodącego magazynu zajmującego się nowymi technologiami, obecnie nieco ponad 5% wszystkich postów na Facebooku to wpisy generowane przez media. Autorzy miesięcznika oceniają, że po wprowadzeniu zmian na skalę globalną wynik ten spadnie do ok. 4%. Tytuły z najniższym rankingiem zaufania nie będą oczywiście usuwane z portalu. Facebook zamierza po prostu dawać im znacznie mniej miejsca, „zakopując” je głębiej na tablicy, czyli stronie startowej każdego użytkownika na portalu. Fani będą mieli do nich dostęp, ale o wiele trudniejszy.

Trudno jeszcze ocenić, czy program oceny zaufania mediów rzeczywiście zadziała w walce z fake news. Dotychczasowe doświadczenia branży nie napawają optymizmem. Niedawno Google po cichu wygasił trwający dwa miesiące eksperyment o nazwie Panel wiedzy (Knowledge Panel), w ramach którego treści medialne pojawiające się w serwisach firmy były weryfikowane pod kątem merytorycznej rzetelności przez niezależnych ekspertów z organizacji pozarządowych i świata nauki. Co ciekawe, program ten zakończono wcale nie z powodu niskiej wydajności procesu czy problemów logistycznych, ale w następstwie zarzutów natury politycznej. Wiele konserwatywnych organizacji i kilku republikańskich kongresmenów oskarżyło Google o nieproporcjonalnie negatywne traktowanie prawicowych mediów.

Zuckerberg wierzy jednak, że jego eksperyment się powiedzie. Tajną bronią rankingu zaufania ma być właśnie fakt, że to sami użytkownicy, a nie anonimowi eksperci, ocenią wiarygodność tekstów. Co więcej, nowe algorytmy mają być odporne na sztuczne zwiększanie popularności niektórych kont. To zaś pozwoli skuteczniej bronić się przed botami niewiadomego pochodzenia, które mogą zostać aktywowane w celu wpływania na wyniki rankingu zaufania. Wreszcie zrzucając odpowiedzialność na użytkowników, których liczba w tej chwili przekracza już 2 mld, Zuckerberg buduje własną linię obrony przed zarzutami o działania motywowane politycznie. W przypadku redukcji zasięgu konkretnego medium trudno będzie mu przypisać złą wolę – wynik stanie się wspólnym dziełem algorytmów i internautów. Być może to właśnie jest najważniejszą motywacją twórcy FB, kluczową do zrozumienia nowych zasad na portalu.

Prezydent Mark

W USA coraz częściej spekuluje się, że Zuckerberg przymierza się do kandydowania w wyborach prezydenckich w 2020 r. W obliczu bezkrólewia wśród demokratów widzi on swoją szansę jako outsider spoza zawodowej polityki (co łączy go z Trumpem), który jednak hołduje liberalnym wartościom (co ma mu utorować drogę do elektoratu Partii Demokratycznej). Nie należy też ignorować faktu, że wśród niedawno zatrudnionych przez Zuckerberga współpracowników jest mała armia ekspertów od kampanii wyborczych i marketingu politycznego, znanych ze współpracy m.in. z Barackiem Obamą. Ranking zaufania i walka z fake news mogą być zatem pierwszym ważnym krokiem w karierze politycznej magnata technologicznego.

Pytanie, czy uda mu się wygrać z dezinformacją. Świat mediów już odpowiedział, że proponowane reformy nie wystarczą. Rupert Murdoch, kontrowersyjny miliarder i magnat prasowy, jest zdania, że FB powinien płacić mediom za ich treści. Według niego to media społecznościowe zyskują więcej na umieszczaniu treści niż tytuły prasowe czy telewizyjne. W sukurs przyszedł mu David Chavern, szef News Media Alliance, organizacji zrzeszającej ponad 2 tys. amerykańskich tytułów prasowych, radiowych i telewizyjnych. W wypowiedzi dla „The Washington Post” podkreślił, że wydawcy i właściciele tytułów potrzebują nowego systemu, w którym należy wprowadzić uczciwe zasady ekonomiczne, zastępujące obecny „wyzysk mediów przez platformy społecznościowe”. Na poparcie swoich argumentów przytoczył badania Pew Research Center, z których wynika, że aż dwie trzecie Amerykanów czerpie informacje o świecie przede wszystkim z mediów społecznościowych.

Choć Zuckerberg nie odniósł się publicznie do pomysłu Murdocha, nieoficjalne doniesienia z Doliny Krzemowej wskazują, że może szybko do tego pomysłu się przekonać. Zgodni są natomiast eksperci, w tym popularny w USA statystyk i lider opinii Nate Silver, którzy twierdzą, że prędzej czy później opłaty dla mediów staną się koniecznością.

Najgłośniej przeciwko zmianom protestują republikanie. I nie powinno to nikogo dziwić. Oni przecież są głównymi beneficjentami dezinformacji w mediach społecznościowych. Wygląda więc na to, że i dla nich przyjdzie czas prawdy, może się bowiem okazać, że republikańskie poparcie w ostatnich latach było jedynie fake news.

Wydanie: 05/2018, 2018

Kategorie: Media

Komentarze

  1. Marek
    Marek 29 stycznia, 2018, 02:50

    Nie wiem jak Rosja ale redaktor Mateusz Mazzini jest prawdziwym mistrzem desiformacji. Do jednego paragrafu wrzucajac z jednej strony globalny wzrostu populizmu, wyniki wyborow w USA oraz Bexit a z drugiej wyniki przesluchania w kongresie wskazujace na rosyjskie firmy sponsorujace ogloszenia polityczne na stronach FB, Tweetera i YT udalo mu sie uczynic Rosje autorem zachowan spolecznych oraz wynikow wyborow nie po mysli elit. Zeby kontynuowac watek poki goracy nastepny paragraf zatytulowany zostal tlustym drukiem 12 milionow falszywych kont i zdaje sie sugerowac ze Rosja naprawde posunela sie za daleko w swojej propagandzie ale juz po chwili dowiadujemy sie ze to 12 milionow nie ma nic wspolnego z Rosja ani z kampania wyborcza – wydycham z ulga. A moze dla dziennikarza lewicowego przeciez tygodnika ciekawsze niz powtarzanie za CNN czy Fox narracji wydarzen przedstawionej przez elity byloby dowiedziec sie i wyjasnic jak enigmatyczne rosyjskie firmy ktore za $4,700 kupily polityczne reklamy od YT i za $160,000 od FB i Tweetera za tak symboliczna sume odwrocily losy wyborow na ktore Trump i Clinton wydali razem 2.6 milliarda dolarow? Albo moze zastanowic sie czy byly na swiecie jakies precedensy proby wplywu na wybory przez obce panstwo i czy kongres okazywal w tej sprawie podobne zaniepokojenie i organizowal przesluchania. Nie wspominam tutaj o brutalnych formach wplywu na wyniki wyborow jak mialo to miejsce z iranskim premierem Mosaddegh’iem czy chiliskim Allende – ale o formach bardziej wyrafinowanych jak sponsorowanie roznej masci NGOs w roznych krajach. A moze warto byloby zainteresowac czytelnikow na co amerykanski departament stanu wydal 5 miliardow dolarow na Ukrainie (slowa Viktorii Nulland podsekretarza stanu w listopadzie 2013 roku (https://www.youtube.com/watch?v=U2fYcHLouXY&t=13s) promujac demokracje ktora na razie na Ukrainie wyglada jak utrata Krymu i 11 tysiecy smiertelnych ofiar na Wschodniej Ukrainie czy 56 spalonych zywcem w Odessie? No ale trudno zeby redaktor lewicowego tygodnika probowal wyjasnic dlaczego lewica w demokratycznych panstwach od Polski, poprzez Niemcy, Francje po Stany Zjednoczone nie robi niczego zeby zapobiec rosnacej nierownosci spolecznej ktora kiedys w Republice Weimarskiej doprowadzila Hitlera do wladzy a dzisiaj w Stanach Trumpa. Przeciez latwiej nakrecac rusofobiczna kampanie propagandowa rozkrecona przez bankierow w przygotowaniach do prawdziwej wojny na wschodzie.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy