„Fakty” kontra „Wiadomości”

„Fakty” kontra „Wiadomości”

W wieczór wyborczy i „czarny wtorek” 11 września starły się ze sobą dwa programy informacyjne

Jedenasty września, „czarny wtorek” w USA. Samoloty terrorystów uderzają w nowojorski budynek World Trade Center, a ramówki w stacjach telewizyjnych są wywracane do góry nogami. Na ekranach telewizorów zamiast seriali pojawiają się dziennikarze informacyjni i zostają tam na kilka godzin. Na antenę TVN wchodzi bliźniaczy kanał informacyjny, TVN24. Później w studiu zasiada Tomasz Lis. Wieczorne wydanie „Faktów” trwa kilkadziesiąt minut, a nie, jak zazwyczaj, pół godziny.
Około godziny 15.00 wydawca „Wiadomości”, Grzegorz Kozak, rezygnuje z podania informacji o chorobie premiera. Zamiast tego w studiu Jolanta Pieńkowska, a później także Piotr Kraśko i Kamil Durczok, komentują wydarzenia w USA i rozmawiają z ekspertami.
Tego dnia widzowie są niczym przykuci do foteli. „Fakty” ogląda 3,77 mln osób, a „Wiadomości” – 8,27 mln.
– TVN zaimponował mi ciągłą relacją – mówi prof. Tomasz Goban-Klas z Uniwersytetu Jagiellońskiego. – TVP ma lepszą sieć korespondentów. Na miejscu, w Nowym Jorku, był ich człowiek, Max Kolonko, więc ich relacje stamtąd były pełniejsze. TVN nie ma takich macek. Oba programy nie różniły się jednak jakością, wypadły dobrze.
Starcie numer dwa. 23 września, wybory parlamentarne. Po raz pierwszy w historii polskiej telewizji widzowie mają dwa konkurencyjne wieczory wyborcze.
TVP, dopingowana współzawodnictwem, przeznacza na ten cel 3 mln zł i mobilizuje siły. Przy produkcji widowiska pracuje ponad 300 osób. Po raz pierwszy telewizja publiczna prezentuje wizualizacje komputerowe. Wieczór wyborczy prowadzą gwiazdy: Piotr Kraśko i Kamil Durczok.
Jednak TVN postanawia złamać monopol TVP i po raz pierwszy realizuje swój własny wieczór wyborczy. Również tu gospodarzami programu są znani dziennikarze: Monika Olejnik i Tomasz Lis. Zgodnie z zapowiedziami, stacja jako pierwsza podaje do publicznej wiadomości przybliżone wyniki wyborów. I niemal natychmiast procentowe poparcie przeliczane jest na mandaty w Sejmie i Senacie.
TVP bije jednak komercyjnego konkurenta oglądalnością. Wyborczy wieczór w telewizji publicznej gromadzi przed ekranami 8,5 mln widzów, a w TVN – 3 mln. Doświadczenie zebrane w poprzednich latach wyraźnie zaprocentowało: sprawni reporterzy w sztabach wyborczych podawali zwarte, konkretne relacje, byli lepiej zorganizowani i przygotowani do rozmów. Relacje TVN były bardziej chaotyczne, a Tomasz Lis ze studia podpowiadał niektórym dziennikarzom w sztabach, o co mają pytać rozmówców. TVP miała również tę przewagę, że jej reporterka rezydowała w Pałacu Prezydenckim, dzięki czemu widzowie mogli na gorąco obejrzeć komentarz Aleksandra Kwaśniewskiego zaraz po podaniu pierwszych, wstępnych wyników. Dopiero późnym wieczorem na kanale informacyjnym TVN24 nadano pełną relację z konferencji prezydenta.
Mimo to TVN uważa, że wieczór wyborczy był jej wielkim sukcesem. Po pierwsze, TVN ma o wiele mniejszy zasięg niż TVP – obejmuje 60% powierzchni kraju. Po drugie: – Jako pierwsza stacja komercyjna zdecydowaliśmy się podjąć wyzwanie i zrealizować własny program tego typu – mówi Katarzyna Alińska z biura prasowego tej stacji. – Obejrzały go 3 mln widzów. Pierwsi podaliśmy wyniki i okazały się one najdokładniejsze. W miastach powyżej 100 tys. mieszkańców mieliśmy oglądalność zbliżoną do telewizji publicznej, a prawie 10 mln widzów chociaż przez minutę oglądało nasz program.
Dzięki tym wydarzeniom polscy widzowie stali się świadkami informacyjnego wyścigu, który co prawda zaczął się już dawno, ale dopiero teraz stał się tak wyraźny.

Zamach na „Wiadomości”

Cztery lata temu, w 1997 r., gdy o 19.30 startowały „Fakty”, nic nie wskazywało na to, że ktoś może zagrozić monopolowi „Wiadomości”. I choć ówczesny szef informacji w TVN, Grzegorz Miecugow, zapowiadał, że „Fakty” w ciągu roku odbiorą konkurencji połowę widowni, w sukces wierzył tylko zespół TVN. Pierwsze wydania „Faktów” oglądał zaledwie 1% widzów. Polacy byli przyzwyczajeni do oglądania „Wiadomości” w telewizji publicznej. Kiepskie wyniki oglądalności „Faktów” uśpiły czujność szefostwa Telewizyjnej Agencji Informacyjnej. Zespół „Wiadomości” czuł się pewnie. Wytykał konkurencji wszystkie potknięcia i drwił z wzorowanego na amerykańskim sposobu kadrowania studia, wszechobecnego błękitu i kubka na biurku Tomasza Lisa.
Tymczasem dziennikarze „Faktów” uczyli się na błędach. Kiedy w maju 1998 r. „Fakty” przesunięto na 19.00, po kilku miesiącach oglądało je prawie 10% odbiorców (ponad 3,6 mln widzów). Program osiągnął wyższą oglądalność niż „Panorama” w „Dwójce” (6,6%). 2 stycznia 2000 r. „Fakty” ogłosiły, że po raz pierwszy pokonały „Wiadomości”. Według AGB Polska, wówczas po raz pierwszy więcej widzów obejrzało „Fakty” (3,7 mln) niż „Wiadomości” (3,5 mln). Wtedy zaczął się prawdziwy wyścig.

Technika może wiele

W redakcji „Wiadomości” pracuje 50 osób. Jest pięć sekcji: polityczna, społeczno-gospodarcza, ośrodków regionalnych, zagraniczna oraz kultury, cywilizacji i obyczajów. Za przygotowanie wydania największą odpowiedzialność ponoszą wydawca i kierownicy produkcji. Wydawca zamawia tematy i podpisuje reporterom zlecenia na wyjazd z ekipą. Wstępne planowanie odbywa się o 10.00, choć już o 5.00 rano w redakcji urzędują dziennikarze przygotowujący pierwsze wydanie o 8.30. Po powrocie do redakcji reporterzy piszą teksty do materiałów i dopiero po zatwierdzeniu ich przez wydawcę mogą przystąpić do montażu. O 15.00 odbywa się popołudniowe kolegium, podczas którego planowana jest kolejność materiałów. Najbardziej nerwowa atmosfera panuje po 18.00, przed głównym wydaniem.
„Wiadomości” dysponują szeroką siatką korespondentów zagranicznych i krajowych, mają też dostęp do szerokiego zaplecza technicznego TVP – wozów transmisyjnych itp. Jednak nie zawsze potrafią to wykorzystać i na terenie kraju często przegrywają z „Faktami”. – Mają znacznie lepszy dostęp do serwisów informacyjnych, lepsze zdjęcia, większe możliwości techniczne, więcej korespondentów, rozbudowane oddziały itd., ale – Bogu dzięki – tego wszystkiego nie wykorzystują – mówił „Gazecie Wyborczej” półtora roku temu szef informacji TVN Piotr Radziszewski.
Kilka miesięcy po premierze „Faktów” TAI uruchomiła nowoczesne, cyfrowe studio. – Technicznie „Wiadomości” są znakomite i mają lepsze możliwości pokazywania świata. Od lat są wyrobione i sprawdzone w tym zakresie – podkreśla prof. Tomasz Goban-Klas z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
W „Faktach” dzień zaczyna się planowaniem o 9.30. Po południu dziennikarze montują materiały. „Fakty” dysponują o wiele skromniejszym zespołem niż „Wiadomości”. Przy produkcji magazynu informacyjnego TVN pracuje niewiele ponad 20 osób. Na zdjęcia jadą zaledwie dwie osoby: dziennikarz i operator kamery. (W „Wiadomościach” w teren wyruszają jeszcze oświetleniowiec, kierowca i dźwiękowiec). W redakcji „Faktów” prawie nie ma kobiet. Tomasz Lis uważa, że nie wytrzymują one zawrotnego tempa pracy i, w przeciwieństwie do mężczyzn, nie są skłonne do wyrzeczeń. Również niektórzy panowie nie umieją sobie poradzić ze stawianymi im wymaganiami. Dlatego rotacja jest ogromna – z pierwszego składu pozostało zaledwie kilka osób.

Stateczność kontra sensacja

Szpigiel (scenariusz wydania) „Wiadomości” najczęściej ułożony jest według schematu: rząd, parlament, kraj, zagranica, tematy lekkie. Poszczególne bloki informacyjne przerywane są zapowiedziami kolejnych materiałów albo przypomnieniem obejrzanych. Od pewnego czasu przejawem postępu ma być pojawianie się w pierwszej części programu prezenterki przedstawiającej skróconą prognozę pogody i zapraszającej na szczegółową po programie.
Choć „Wiadomościom” zarzuca się, że nadmiernie zajmują się relacjami z kręgów prezydenckich, rządowych i parlamentarnych, i tak częściowo udało im się wyplątać z tej konwencji. Z drugiej strony „Wiadomości” nie chcą stać się programem, w którym większość informacji bazuje na sensacji. Jako program nadawany w telewizji publicznej mają informować, ale jednocześnie pełnić funkcje dydaktyczne, wychowawcze, umożliwiać politykom prezentację poglądów. – Widz „Wiadomości” jest szalenie konserwatywny. Wymaga, byśmy byli poważni i mówili o poważnych rzeczach. Telewizja publiczna ma ustawowo narzucone ograniczenia w walce o widza, ale specjalnie nad tym nie bolejemy – potwierdza były szef tego programu, a obecnie dyrektor TAI, Michał Maliszewski. – Chcemy być tytułem poważnym, ale nie nudnym – dodaje.

– „Wiadomości” są solidniejsze. Mają duże poczucie odpowiedzialności za to, o czym się informuje naród – chwali dyrektor Programu I Polskiego Radia, Andrzej Turski.
Ta powaga i solidność zaprocentowały we wrześniu – kiedy większość Polaków, szukając informacji z Ameryki czy na temat wyborów do Sejmu i Senatu, bardziej zaufała telewizji publicznej.
Mimo że dziennikarze „Wiadomości” podkreślają, iż wiele rozwiązań, stosowanych w „Faktach”, w TVP nie jest do przyjęcia, zespół wprowadził parę znaczących zmian. Dziennikarze „Wiadomości” zaczęli wygłaszać własne komentarze, co wcześniej było to w telewizji publicznej nie do pomyślenia.
Kilka miesięcy temu w roli prowadzącego zadebiutował Kamil Durczok. Zgodnie z umową, którą Durczok zawarł z szefami, ma wpływ na kształt programu. Udało mu się przeforsować kilka pomysłów. Więcej wejść na żywo, luźniejszy styl prowadzenia, nowe rozwiązania techniczne – to wszystko pojawiło się ostatnio. Wcześniej o materiale na żywo w głównym wydaniu można było pomarzyć. – W „Wiadomościach” jest mniej gwiazdorstwa niż w „Faktach” – ocenia prof. Tomasz Goban-Klas. – Pod wpływem programu TVN „Wiadomości” stały się mniej oficjalne, a bardziej żywiołowe, ludzkie.
Z tą opinią pośrednio zgadza się Michał Maliszewski. – Dawniej istniał ideał prezentera przezroczystego jak szkło – mówi. – Dziś widz chce prezentera, który byłby osobowością, chce żeby ta osobowość dodawała pieprzu programowi. Tak jak przed wojną ludzie chodzili do teatru na aktora-gwiazdę, tak dzisiaj oglądają program ze względu na prowadzącego.

Celność i dynamit

Ale i tak w „Wiadomościach” jest mniej dynamiki niż w „Faktach”. I wciąż za dużo powtarzających się ujęć sejmowych korytarzy i sal obrad, w relacjach z konferencji prasowych – zdjęć notujących dziennikarzy. Pochwały zbierają za to dziennikarze „Wiadomości” za rzetelność i kompetencję.
„Fakty” to autorski program informacyjny wzorowany na amerykańskich dziennikach. Podobnie jak „Wiadomości”, rozpoczynają się od zapowiedzi najważniejszych wydarzeń. Z tą jednak różnicą, że mogą być to informacje różne. Bo hierarchia ważności w „Faktach” jest jasna. – Jesteśmy tam, gdzie dzieje się coś ważnego i mówimy o tym, co wydaje się nam ważne dla naszych widzów – mówi Tomasz Lis. W TVN polityka została zepchnięta na dalszy plan. Dziennikarze pamiętają, że Polska to nie tylko Warszawa i tzw. „trójkąt bermudzki”, czyli Kancelaria Premiera, Sejm i Pałac Prezydencki. „Fakty” zazwyczaj decydują się na wyeksponowanie tematów związanych z przemocą i niebezpieczną codziennością. Do tego jak najwięcej materiałów z komentarzem na żywo.
– Informacji poważnych w „Faktach” jest stosunkowo mało – ocenia Wojciech Giełżyński. – Natomiast wiele jest tam sprawnie zrealizowanych minireportażyków.
– W „Faktach” podoba mi się entuzjazm ludzi, którzy ten program tworzą, ich radość z pracy – mówi Andrzej Turski. – Można przypiąć im łatkę za nadmiernie barokowy sposób przekazywania wiadomości przez prowadzącego.
– Brakuje mi informacji ze świata kultury i nauki, które są w „Wiadomościach”. Nie można też popadać w skrajność i mówić, że dla przedstawicieli władz nie ma miejsca w dobrych porach oglądalności, bo przecież nasze życie bardzo zależy od tego, co powiedziano w Sejmie i jak premier odpierał ataki – mówi prof. Goban-Klas. – Czasami pokazują też obrazy, które podgrzewają emocje, a nie wnoszą żadnej informacji. Np. jest jakaś tragedia i w zbliżeniu pokazuje się twarze rozpaczających członków rodziny ofiary. Niepotrzebnie naruszają intymność tej rodziny. „Fakty” to taki telewizyjny RMF czy „Superexpress”. To telewizja akcji, taktyka TVN – być obecnym tam, gdzie się coś dzieje.
– Klasą samą w sobie jest Tomasz Lis. To wspaniały prezenter – ocenia Wojciech Giełżyński. – Natomiast w „Wiadomościach”, od kiedy odeszła Grażyna Bukowska, fason trzyma tylko Jolanta Pieńkowska. Nie tylko ładnie wygląda, ale jest inteligentna. I jeszcze jedno. Szczególnie dotyczy to „Wiadomości”. Chodzi o „eeee” i „yyyyyyyy”. Kiedyś spikera to dyskwalifikowało.

Słowa

Język, którym posługują się prezenterzy i dziennikarze, jest prostszy w „Faktach”. Informacje są podawane w jasny, przystępny sposób. Komentarze zawierają pytania, ale zaraz po nich następuje odpowiedź. Zbyt często infantylna. „Wiadomości” emanują powagą.
Dr Maciej Mrozowski z Instytutu Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego uważa, że troska o łatwość przekazu jest zaletą „Faktów”. – Wiedzą, że odbiorcy jeżeli czegoś nie zrozumieją, są sfrustrowani. W związku z tym w „Faktach” jest wyraźna troska o łopatologiczne przedstawianie informacji, czyli wyrazisty opis faktów, powtarzanie i uwiarygodnianie. Ich minusem jest to, że często mówią o rzeczach mało istotnych, np. że dziecko wypadło, w wypadku zginął człowiek. – To oczywiście jest dramatem człowieka, ale w skali krajowej jest informacją mało krzepiącą. Z kolei „Wiadomości” lubię za to, że próbują opisywać, jak działa system, instytucje. Mankamentem jest, że oni nie potrafią znaleźć odpowiedniej do tego formy.
Mrozowski dotyka jednej z najistotniejszych spraw, nad którymi głowią się w zespołach redakcyjnych – co zrobić, żeby być zrozumiałym? – Badania wykazały, że 70% populacji w Polsce nie rozumie słowa „struktura” – mówi Michał Maliszewski. – Czyli nie rozumie również takich słów jak „infrastruktura” czy „restrukturyzacja”. I to jest konkretne ograniczenie, z jakim przychodzi nam się zmagać.
W „Faktach” z tym ograniczeniem dziennikarze radzą sobie za pomocą komentarzy wygłaszanych przez dziennikarza po materiale filmowym. Zbyt często banalnych i moralizatorskich. – Nie wiem, po co na końcu materiałów wychodzi dziennikarz i mówi zdanie w stylu premiera Buzka: że jest to poważna sprawa, nad którą trzeba się poważnie zastanowić – narzeka Wojciech Giełżyński. – To jest niepotrzebne. Świetnie komentuje Tomasz Lis, inni próbują go naśladować, ale im to nie wychodzi.

Wszechobecna polityka

„Wiadomości” są ulubionym programem polityków. Jednak to, co stanowi siłę programu, jednocześnie jest jego piętą Achillesową. – Wszyscy politycy uważają, że w „Wiadomościach” jest ich za mało – mówią dziennikarze. Do szefów wpływają skargi zarówno z lewej, jak i prawej strony sceny politycznej.
Można twierdzić, że „Wiadomości” skłaniają się ku SLD i PSL, tylko jak z tym pogodzić fakt, że żaden z programów tak wiele miejsca nie poświęca papieżowi i prymasowi, życiu Kościoła, jak właśnie „Wiadomości”? Albo że czołowa reporterka polityczna publikuje artykuły w „Tygodniku Powszechnym”? Rzeczywistość jest tu więc bardziej skomplikowana, aczkolwiek, jak zapewnia dyrektor TAI „staramy się być bezstronni”.
Z kolei „Faktom” przypisuje się sympatię do Platformy Obywatelskiej. A świadczyć o tym mają m.in. programy z sierpnia i września, gdzie szczególnie ciepło traktowani byli politycy tego ugrupowania.
Czy tak jest w rzeczywistości?
– Nie widzę, żeby TVN był za PO, Polsat za kimś, a „Wiadomości” za PSL. Na pewno są jakieś przegięcia, sympatie, ale nie jest to żaden dramat – uważa Wojciech Giełżyński. – Nie ma świecie apolitycznych mediów. Nikt by nie czytał apolitycznej gazety. Media muszą mieć zabarwienie polityczne, bo inaczej nie znalazłyby odbiorców.
Co ciekawe, wiele do zarzucenia programom mają sami politycy.
– Te programy mają swoje wyraźne sympatie i nie ukrywają tego – mówi rzecznik Unii Wolności Andrzej Potocki. – Wolę tego nie precyzować, ale chyba każdy, kto ogląda, widzi, że nie ma w nich prób udawania obiektywizmu.
– TVN i TVP są w zupełnie różnej sytuacji. „Fakty” mogą martwić się tylko o jakość swoich materiałów, ich dziennikarze nie muszą mieć w głowie tabelek podliczających obecność ugrupowań na antenie – podkreśla rzecznik SLD Michał Tober. – W TVN proporcje obecności poszczególnych partii nie równoważą się, ale telewizja komercyjna nie musi sobie tym zawracać głowy. TVP jest nieustannie stawiana pod pręgierzem opinii polityków i tak będzie, niezależnie od tego, kto będzie rządził.
– „Fakty” są zbliżone do liberalnej części społeczeństwa, natomiast „Wiadomości” pokazują życie w pozostałej części kraju, małych miejscowościach – wypowiada się ostrożnie rzecznik PSL Przemysław Szustakiewicz. – Ale w telewizji publicznej PSL ma dwa razy mniej czasu niż SLD, a zdarzają się miesiące, że nawet mniej niż więdnąca Unia Wolności.

Być najlepszym

Oba programy mają często wspólnych widzów. – Oglądam jedno i drugie. „Wiadomości” po to, by dowiedzieć się, co naprawdę dzieje się na świecie, a „Fakty” dlatego, że zawsze dają kilka smacznych kawałków – mówi Wojciech Giełżyński.
– Oglądam i „Fakty”, i „Wiadomości”. Traktuję je jako uzupełnienie – stwierdza prof. Jerzy Bralczyk. – Myślę, że jest wiele osób, które oglądają je jako coś łącznego, jakby to był jeden program.
Jednak każdy chce być zwycięzcą. Co powinny więc zmienić „Fakty” i „Wiadomości”?
– „Wiadomościom” życzę, żeby trochę się rozluźniły – mówi Wojciech Giełżyński. – „Faktom” – żeby trochę spoważniały.
– Żeby „Wiadomości” nie próbowały być drugimi „Faktami” – marzy się prof. Gobanowi-Klasowi. – Nie pokazywały na początku pogody, chyba, że nadciąga olbrzymia burza. I żeby „Fakty” zaczynały się od informacji z Sejmu, a nie od newsa o przejechanym kocie.


Durczok czy Lis

Kamil Durczok przyszedł do „Wiadomości”, by dodać im luzu, niezbędnego w potyczce z „Faktami”. Zyskał od razu miano „Tomasza Lisa TVP” Pojedynek jest tym ciekawszy, że obaj są laureatami nagrody dla dziennikarzy, przyznawanej przez miesięcznik „Press”. Jak te zmagania oceniają eksperci?
– Tomasz Lis jest klasą sam w sobie. Inni próbują go naśladować, starają się, tak jak on, komentować na luzie, ale im to nie wychodzi. On to robi naturalnie. Na tym polega talent. Kamil Durczok bardzo mi się podobał, ale od kiedy częściej zaczął pojawiać się na ekranie, zszedł do rzędu średnich prezenterów – uważa Wojciech Giełżyński.
– W TVN polityków przepytuje Monika Olejnik. Tomasz Lis jest prowadzącym. Kamil Durczok robi jedno i drugie. Dwa w jednym to eksperyment, ale lepiej nie przekraczać granic. Specjalizacja jest lepszą rzeczą – ocenia prof. Goban-Klas.


Najlepiej opłacani
W „Wiadomościach” dziennikarze pracują w systemie honoraryjnym. Najczęściej zarabiają 3-4 tys. zł, gwiazdy nawet 8-9 tys. Początkujący reporter może liczyć na 1,5 -2 tys. zł. Najlepiej opłacanym prowadzącym jest Kamil Durczok, który nie jest zatrudniony na etacie, podpisał z TVP specjalny kontrakt. Jego wynagrodzenie wynosi podobno ok. 50 tys. zł.
Wynagrodzenie początkującego reportera w TVN to 2,7-3,5 tys. zł. Wprawieni dziennikarze zarabiają ok. 10 tys. zł. W światku dziennikarskim mówi się, że pensja Tomasza Lisa jest liczona w dolarach amerykańskich (10 tys. USD).

 

 

Wydanie: 2001, 40/2001

Kategorie: Media

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy