Fakty i pozy

Kuchnia polska

Czasy są tak poważne, że trzeba mówić prawdę. A więc warto się zastanowić, na ile Ameryka i jej sojusznicy wygrywa wojnę z terroryzmem.
Na pozór wygląda to świetnie, samoloty zrzuciły tysiące bomb na Afganistan, a żołnierze Sojuszu Północnego weszli do Kabulu. Jest to widoczny sukces i mamy powód, aby zacierać ręce.
Jeśli zastanowimy się jednak, jaki jest istotny cel międzynarodowego terroryzmu, wymierzonego przeciwko Stanom Zjednoczonym i Zachodowi, spostrzeżemy, że sprawy nie wyglądają tak różowo. Pomijam tu już dziwne niejasności, jakie wynikają z prowadzonej przez obie strony wojny propagandowej. Jakiś czas temu dowiedzieliśmy się na przykład, że w Afganistanie zrzucone zostały amerykańskie jednostki specjalne, mające prowadzić działania dywersyjne, mówiło się także o tym, że ma powstać na ziemi afgańskiej amerykańska baza lądowa z bodaj 800 żołnierzami, ponieważ – co jest prawdą – wojny w Afganistanie samymi samolotami wygrać się nie da, a tym bardziej wyłapać za pomocą samolotów kryjących się w tym kraju ludzi Bazy bin Ladena. Talibowie jednak podają, że ów oddział dywersyjny po prostu został wystrzelany, o bazie lądowej jakoś przycichło, a oddziałami walczącymi na lądzie są chyba wyłącznie siły afgańskiej opozycji, wspierane z powietrza przez lotnictwo USA.
Trudno się dziwić tej wstrzemięźliwości w wojnie lądowej. W Wietnamie też zaczynało się od małych oddziałów, które miały zrobić tam porządek, a potem niemal całe pokolenie amerykańskiej młodzieży znalazło się w dżunglach Wietnamu, czego do dzisiaj nie może zapomnieć.
Co jednak, powtórzmy, jest prawdziwym celem międzynarodowego terroryzmu takiego, z jakim mamy obecnie do czynienia?
Jest nim dezorganizacja Ameryki i świata zachodniego, doprowadzenie do stanu, w którym ta na pozór idealnie naoliwiona i skomputeryzowana globalna maszyna przestanie działać. A składa się na to masę czynników.
Pierwszym z nich jest czynnik psychologiczny. Nie wiadomo, co było prawdziwą przyczyną katastrofy pasażerskiego airbusa, który spadł na dzielnicę Qeens w Nowym Jorku. Być może rzeczywiście była to wada techniczna, w końcu samoloty spadały także wówczas, kiedy nie było jeszcze żadnej wojny z terroryzmem, choćby u nas, w Lasach Kabackich. Ale reakcją na tę tragiczną katastrofę jest i musi być potęgujące się poczucie zagrożenia, które działa na korzyść terrorystów. Nie trudno przewidzieć, że od tej pory każdy wypadek w Ameryce, katastrofa samolotu, pociągu, kolizja w metrze przypisywana będzie terrorystom, pogłębiając wrażenie, że są oni wszechobecni. A o to właśnie im chodzi.
Nie zapominajmy też, że Amerykanie od czasów wojny secesyjnej nie widzieli wojny na swoim terytorium, a więc ich odporność na podobne zdarzenia jest słaba. Toteż śmieszą mnie nasze pozy w rodzaju telewizyjnego programu, w którym rozmaici psychologowie zastanawiali się z namaszczeniem, jak uodpornić polskie dzieci wobec stresu wojny z terroryzmem. Są to nadgorliwe pozory, dzięki którym chcemy się upodobnić do Amerykanów, w rzeczywistości bowiem nasze dzieci wiedzą, że dziadek był na wojnie, pradziadek był na wojnie, wujka rozstrzelali, a prababci pocisk rozerwał wszystkie kury w kurniku i bardzo je to bawi.
Ale wróćmy do rzeczy. Poczucie zagrożenia, o które chodzi terrorystom, rozprzestrzenia się też na Europę. Kiedy w rozmowie telefonicznej powiedziałem mojej kuzynce z Paryża, że dziwię się, iż właśnie teraz postanowiła lecieć do Bejrutu, odpowiedziała, że tam będzie bezpieczniej niż w Paryżu, w który może huknąć jakiś bin Laden. Zaś brytyjski minister spraw wewnętrznych myśli o tym, żeby móc aresztować ludzi bez postawienia im zarzutu, co nie tylko przeczy nowoczesnej demokracji, ale nawet XIII-wiecznej Magna Charta. To jest właśnie nastrój, o który chodzi terrorystom.
Niepokój Zachodu wyraża giełda i wygląda na to, że terroryści solidnie podcięli już zachodni pasażerski transport lotniczy, a także sektor ubezpieczeń, który obraca największym kapitałem. Podcięli też rynek paliw. Są to ich sukcesy niezależnie od tego, czy zajęliśmy Kabul. A zajęcie Kabulu przez Sojusz Północny jest nowym bólem głowy, ponieważ nie wiadomo, co z tym dalej zrobić. Rząd północy, złożony z Tadżyków, Uzbeków i Hazarów nie jest na rękę Pakistanowi, Ameryka zaś musi się liczyć z Pakistanem, bo tylko stamtąd może mieć dostęp do Talibów. Mówi się więc o hipotetycznym rządzie jedności narodowej, ciekawe tylko, dlaczego takiego rządu nie udało się stworzyć w Kosowie, gdzie też przecież wygraliśmy wojnę.
I tu jesteśmy u sedna sprawy. 11 września, tragiczna data nowego stulecia, jest sygnałem, który trzeba umieć odczytać. Nie oznacza on, że trzeba wygrać w Afganistanie, przyłożyć terrorystom, a potem wszystko będzie tak jak przed tym. A więc polityka „domina”, z której wywodzą się zabiegi dookoła zdobycia Kabulu, albo polityka globalizacji prowadzona tak jak dotąd.
Tymczasem nic już nie będzie jak dotąd. W niektórych krajach, także zresztą i w Polsce, pojawiają się demonstracje przeciw bombardowaniu Afganistanu, sądzę jednak, że nie o bomby tu chodzi, lecz o to, że wygrać z terroryzmem naprawdę można jedynie, przebudowując świat. Nie wystarczy prężyć muskuły i „być w stanie wojny”, jak nasz minister Siwiec, którego deklarację tej treści prasa zachodnia skomentowała żywiej niż polskie wybory.
Owszem, należy być w stanie wojny. Ale z tym raczej, że na zaspokojenie potrzeb sanitarnych i żywnościowych krajów głodujących potrzeba, według „Le Monde Diplomatique”, 13 miliardów dolarów, a więc tyle, ile ludność USA i Unii Europejskiej wydaje rocznie na kosmetyki. Wojny z zadłużeniem krajów słabo rozwiniętych, które w ciągu ośmiu lat wzrosło z 609 miliardów do dwóch i pół biliona dolarów, a jego obsługa zjada 42% produktu narodowego tych krajów.
Po ataku 11 września świat zachodni stał się niestabilny, o co chodziło terrorystom. Ale naprawę od lat był już niestabilny, stojąc jedną nogą na górze złota, a drugą w przepaści nędzy. Nie dziw więc, że byle detonacja lub wystrzał pogrąża go w chaosie.
O co chodzi terrorystom.

 

Wydanie: 2001, 47/2001

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy