Film, którego boi się Ziobro

Film, którego boi się Ziobro

Tajemnice śmierci Barbary Blidy

Przez dwa miesiące nagrania ABW nie widział nikt spoza obozu władzy

Co się dzieje z filmem, który funkcjonariusze ABW kręcili w momencie aresztowania Barbary Blidy? Czy w ABW przy nim manipulowano? Czy go skracano? Wycinano niewygodne ujęcia? Mimo że od śmierci Barbary Blidy minęły już ponad dwa miesiące, nikt spoza obozu władzy tego filmu jeszcze nie widział. Nawet pełnomocnik Henryka Blidy, mecenas Leszek Piotrowski. Dlaczego film jest ukrywany? Dlaczego w ciągu kilku tygodni narosło wokół niego tyle kłamstw?
Początkowo film miał liczyć 12 minut i dokumentować wszystko, co się zdarzyło podczas aresztowania Barbary Blidy. Zbigniew Wassermann, koordynator ds. służb specjalnych, mówił 25 kwietnia w Sejmie, że wszystkie okoliczności śmierci byłej posłanki będzie łatwo wyjaśnić, bo cała akcja była dokumentowana.
Wassermann mijał się z prawdą – akcja, owszem, była dokumentowana, ale najwyraźniej nie na potrzeby ABW. Okazało się bowiem, że filmu jest kilka sekund i zapisany jest tylko moment wejścia funkcjonariuszy ABW do domu Blidów. Bo filmujący pozostali na zewnątrz. Przypomnijmy, funkcjonariusze weszli do domu Blidów nie tylko po to, by aresztować byłą posłankę, ale również po to, by dokonać tam przeszukania – tak brzmi oficjalna wersja. Dlaczego więc kamera została na zewnątrz? I nikt nie dokumentował przeszukania?
Wniosek jest oczywisty – dlatego, że

film kręcono w innym celu.

Tego dnia, kiedy aresztowano Blidę, ABW zatrzymała również 11 innych osób, w związku z tą samą aferą węglową. Jak się okazało, kamery wysłano tylko do dwóch – do Blidy oraz do drugiego polityka, Henryka Dyrdy, byłego posła BBWR, który zakładał struktury partii Lecha Wałęsy na Śląsku. Dlaczego do niego? Czy nie dlatego, że w gronie 12 osób tylko on i Blida byli politykami? I czy nie pięknie wyglądałyby wieczorne „Wiadomości”, w których zobaczylibyśmy dwóch polityków wychodzących w kajdankach, jednego z lewicy, drugiego z partii Wałęsy?
Nawiasem mówiąc, wszystkie osoby, które tamtego dnia były zatrzymane, dziś są na wolności. Tyle warte były zarzuty prokuratury.
Jeżeli z 12 zatrzymanych osób w jednej sprawie filmuje się dwie, warto zapytać, dlaczego akurat te dwie i na jakiej podstawie prawnej. Na takie pytanie ABW odpowiedziała najpierw, że na podstawie wytycznych szefa ABW. Te wytyczne w końcu zdobyła sejmowa Komisja ds. Służb Specjalnych. Okazało się, że jest to notatka Zbigniewa Marczuka, żeby nagrać film z aresztowania i przekazać do… biura prasowego ABW. A co miało się z nim stać w biurze prasowym? Gdzie miał trafić i wedle jakiej umowy? Na to pytanie odpowiedź mogłaby uzyskać tylko komisja śledcza…
Potem i obrona, i posłowie pytali, gdzie ten film jest. W międzyczasie film się skracał – z 12 minut do kilku sekund… Pierwszą odpowiedzią było, że film jest w ABW. Czyli że ABW nie przekazała go do prokuratury i ma go u siebie. W końcu to się stało. Prokuratura w Łodzi dała go do ekspertyzy do Komendy Łódzkiej Policji. Ta po jakimś czasie odpowiedziała, że nie ma możliwości technicznych, by go zbadać. Film przesłano więc do Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Komendy Głównej Policji. I tam, dwa miesiące po tragicznych wydarzeniach, jest. Tyle czasu trwa sprawdzenie parosekundowego nagrania.
Widać więc wyraźnie, że władza nie chce filmu pokazać. Czy dlatego, że zamierza śledztwo przewlekać i ściemniać, czy też boi się po prostu, że cała Polska zobaczy, że i film i akcja zatrzymania Blidy, to była

operacja propagandowo-telewizyjna?

To niejedyna dziwna historia i niejedyny przykład krętactwa.
Przez wiele dni nie wiedzieliśmy, ilu funkcjonariuszy brało udział w zatrzymaniu Blidy. Najpierw, podczas posiedzenia komisji sejmowej, minister Wassermann mówił, że trzech. Potem, już występując w Sejmie, poprawił się, mówił, że czterech. Bo jeden został na zewnątrz. Tymczasem okazało się, że było ich pięciu, bo „ekipa filmowa” liczyła dwie osoby, funkcjonariusza i funkcjonariuszkę.
Kluczowa do oceny zachowania funkcjonariuszy ABW jest instrukcja ABW o zatrzymaniach. Ona w sposób jednoznaczny określa, jak funkcjonariusze w takich przypadkach mają postępować, co mają robić. Wykroczenie wobec niej skutkuje sprawą karną. Czy więc funkcjonariusze złamali instrukcję? Tego… nie wiemy, bo jest ona wciąż tajna, ani posłowie ze speckomisji, ani mecenas Leszek Piotrowski, ani prokuratorzy z Łodzi jeszcze jej z ABW nie otrzymali.
Przez długie tygodnie wmawiano nam, że decyzja w sprawie aresztowania Blidy zapadła w przeddzień i że w związku z tym nie było czasu na sprawdzenie, czy posiada ona broń. Tymczasem już wiadomo, że decyzja o całej akcji zapadła tydzień wcześniej, a centrala doskonale o niej wiedziała. Charakterystyczne jest to, że już kilkanaście minut po tragedii w domu Blidów, na miejscu

pojawił się wiceszef ABW.

Dlaczego akurat był na Śląsku?
Wciąż niewyjaśnione jest też, jakie zarzuty prokuratura chciała postawić Blidzie i w jaki sposób je uzyskała. W Sejmie, po śmierci posłanki, minister Ziobro mówił m.in., że Barbara Kmiecik (oczywiście, po złożeniu obciążających zeznań wyszła na wolność) kupiła mercedesa na rzecz Barbary Blidy. Wystarczyło sprawdzić – mercedes był własnością Izby Budownictwa na Śląsku, której Blida była prezesem. Wiele wskazuje na to, że i pozostałe zarzuty są podobnej wagi. To wszystko wyjaśnić by mogli katowiccy prokuratorzy, którzy prowadzili śledztwo w sprawie mafii węglowej. Wreszcie zaczęto ich przesłuchiwać. Na przesłuchanie miał dotrzeć również Leszek Piotrowski, ale dzień wcześniej pobili go nieznani sprawcy i trafił do szpitala. Nie mógł więc zadawać pytań. Ale zapowiada, że dokładnie przeczyta protokoły z ich zeznaniami. I że będzie obecny podczas kolejnych przesłuchań – prokuratorów Janeczka, Błacha i Chmielewskiego.

 

Wydanie: 2007, 27/2007

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy