Film zwany pożądaniem

Film zwany pożądaniem

Własnoręcznie zaś najskuteczniej dobrze zrobiła sobie Fionulla Flanagan z „Kobiet Jamesa Joyce’a” (1985). Jak na nią spojrzeć, od razu rozumiemy: umiejętności przychodzą z wiekiem. Madonna („Sidła miłości”, 1993) we właściwe miejsce kieruje własny pośliniony paluch, na co zmuszony jest patrzeć Willem Dafoe. Z zazdrością! Natomiast Diane Lane w „Nie igraj z kobietą” (1987) używała do seksu nocnej lampki w kształcie pelikana (ogromny dziób!). Z tym że tym dziobem pobudzała partnera, nie siebie. To dopiero perwera!

Damski orgazm najlepiej zagrała Jacque­line Bisset („Secrets”, 1971). Choć i Suzanna Hamilton inspirowana przez Johna Hurta na dywanie zielonych traw w „1984” (1984) wypadła całkiem przekonująco. A Wielki Brat patrzył!

Z kobiet stanowcze No! w sytuacji napastowania najpewniej mówiła Susan George w „Nędznych psach” (1971), kiedy Dustin Hoffman poszedł sobie na polowanie i zostawił ją na pastwę gwałcicieli. Z panów przy No! najskuteczniej obstawał Michael Doug­las, który tylko w jednej scenie wykrzyczał to Demi Moore kilkadziesiąt razy („W sieci”, 1994). Bohater.

Polska miłość

Tytułem suplementu odnotujmy i nasze osobliwości. Osobliwości, bo nasze kino jak nie umiało, tak nie umie przykrawać seksu do życia w sensownej proporcji. Oglądamy więc albo gabinet ginekologiczny, albo grę wstępną, po której kamera się unosi nad łóżko i ukazuje oleodruk na ścianie. O polskim Buñuelu na razie nie słychać.

Erotyczny Biskupin to Hanna Skarżanka. Jako pierwsza po wojnie błysnęła biustem w „Młodości Chopina” (1951), wiodąc lud paryski na barykady. Pod koniec życia za to mocno przychylała się ku wartościom konserwatywnym. To pewnie jakaś prawidłowość, bo podobnie słyszy się o Ewie Dałkowskiej, która jednakowoż zaprezentowała się w całej okazałości w „Sprawie Gorgonowej” (1977). Mimo że nie miało to najmniejszego uzasadnienia w fabule.

Ale jako pierwszy kobietę całkiem nago, od przodu i przez dłuższą chwilę, pokazał Tadeusz Konwicki. Był to „Ostatni dzień lata” (1958), a przed obiektywem paradowała Irena Laskowska. Niestety, w odległości kilkuset metrów.

Jak osobliwości, to oczywiście pupa Kasi Figury, po której jak po batucie skacze kilkucentymetrowy Jacek Chmielnik w „Kingsajzie” (1988). Za późnego Jaruzelskiego było to technicznie trudne, ale pomogli filmowcy z zaprzyjaźnionej Czechosłowacji. Odrysowali pupę Kasi na potężnym kawałku dykty, Chmielnik po niej (znaczy: po dykcie) skakał. A w filmie podmieniło się dyktę na pupę.

Przytaczamy te ekscesy dla czystej uciechy, bo merytorycznie to było nic. Seksu z jego złożonością nie rozpatrywano. Jakoś ani partia, ani Kościół nie kwapiły się do tego. Tu od lat mówiły jednym głosem. Pozostawała sekundowa pornografia podrzucana wygłodniałej widowni. Bywało jednak, że mignął na ekranie rzetelniejszy polski seks, choć gołej d… nie pokazywano wcale. Ot, Zapasiewicz jako docent do wynajęcia („Barwy ochronne”, 1976), na obozie naukowym. Chciałby sobie ulżyć, ale z podrywaniem babki za długa kołomyja. Zachodzi więc od tyłu pomoc kuchenną, która byłaby nie od tego, by dorobić, lecz jemu szkoda forsy. Więc w jednej garści trzyma spodnie, a w drugiej banknot i biegnie rozmienić.

W „Wodzireju” (1977) Stuhr próbuje od firmowej personalnej wyciąg­nąć „haki” na konkurentów. Ta – tak, owszem, ale jak się z nią prześpi. Bo ona to stara panna, z chorą matką w sąsiednim pokoju i bez widoków na chłopa. Więc Stuhr się przesypia, ale raz. A potem rzuca jej w twarz, że jest stara, brzydka. I wali na odlew.
Seks – nasz, polski do bólu. Ale ledwo muśnięty. Szkoda.

Strony: 1 2 3 4

Wydanie: 01/2016, 2016

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy