Trzy filmy – jeden wątek

Trzy filmy – jeden wątek

„Katyń”, „Smoleńsk” i „Wołyń” – trzy obrazy, rejestrujące trzy różne wydarzenia, mające miejsce w różnych okolicznościach i historycznych czasach, w antynomicznych (zdawać się może) sytuacjach i politycznych konotacjach, mają jedno wspólne tło, zapomniane i ukryte pod cieniem historii: obecność Polski na Wschodzie Europy (cokolwiek by pod tym terminem i pojęciem rozumieć) oraz polską rusofobię wynikającą ze skomplikowanych dziejów tej części Starego Kontynentu i kolonialnej historii Polski i Rosji. Zderzenie tych kolonializmów oraz fantazmatyczne podejście do historii w Polsce rzucają cały czas złowrogi cień na zdystansowany, racjonalny, pragmatyczny charakter polskiej polityki, kultury, edukacji, ekonomii etc. A w dalszym tle grasuje wszechobecny antykomunizm, nakazujący Polakowi nadal utożsamiać Rosję z centrum światowego komunizmu i prawosławia (czyli – gorszej jakości chrześcijaństwa, w przeciwieństwie do prawowiernego katolika made in Poland – tradycja kontrreformacyjna i jej zgubne skutki sprzed 300-400 lat widoczne są po dziś dzień), starający się traktować ten kraj-kontynent jako pole oraz materiał do jego podziału terytorialnego (koncepcja Zbigniewa Brzezińskiego z „Wielkiej szachownicy” jest tego adekwatna emanacją), jak również do nawrócenia: dawniej na katolicyzm, współcześnie – na zachodnią wersję demokracji.

I jeszcze jedno. W Polsce każdy film dotykający historii czy spraw społecznych jest traktowany jako prawda i fakt absolutnie jednoznacznie wartościujący. Zwłaszcza kiedy wpisuje się on w polskie imaginarium podrysowane współcześnie funkcjonującymi fantazmatami. Nie jako indywidualna wizja reżysera i autora scenariusza. To także wynik określonego – jak pisze Andrzej Leder – polskiego imaginarium oraz wspomnianej, fantazmatycznej interpretacji naszych dziejów.

Nawet kiedy w dalekiej przyszłości cały świat się
zracjonalizuje i zlaicyzuje, Polacy wciąż będą żądali
od Boga specjalnego traktowania. Historyczne lenie
tak właśnie próbują zrzucić z siebie odpowiedzialność.

Krzysztof VARGA („Ogryzanie Węgra”)

Namiętna dyskusja, jaka przelała się przez Polskę w kontekście wejścia na ekrany filmu „Wołyń” w reżyserii Wojciecha Smarzowskiego, argumenty polityczne i geopolityczne, wewnątrzkrajowej proweniencji i o międzynarodowym wydźwięku tego obrazu, moralne i historyczne oceny oraz interpretacje, jakie padają w tej debacie, skłaniają do kilku refleksji. Ale przede wszystkim jest to po raz kolejny przyznanie racji Jerzemu Józefowi Szujskiemu (połowa XIX w.), który stwierdził celnie, iż fałszywa historia jest mistrzynią fałszywej polityki. I to widać, słychać i czuć w perspektywie całej nadwiślańskiej narracji wobec historii Wschodu Europy. I naszego udziału w jej tworzeniu.

Te trzy obrazy łączy właśnie ów mistycyzm, fantazmatyczne „chciejstwo” i pospolity irracjonalizm w traktowaniu naszych dziejów nie jako realnego splotu przyczynowo-skutkowych faktów różnego pochodzenia i stąd wynikających nieszczęść spotykających Polskę i Polaków, ale jako sprzysiężenia złych mocy, dybiących cały czas na niepokalany i czysty jak Maryja zawsze Dziewica kraj nad Wisłą, gdzie lud bogobojny i miłujący tradycję, oddany Rzymowi i wierze ojców. O krajobrazie – w jakimkolwiek wymiarze pojmujemy ten termin (społecznym też) – gdzie wieś cicha, wieś spokojna, a my, Polacy kochamy się jak bracia. Kto tak nie kocha, kto tak nie wierzy, kto jest po prostu INNY, ten nie jest Polakiem. Taka konstrukcja opisu świata – powiedzmy: aksjologiczno- irracjonalna – zakłada, że my zawsze jesteśmy dobrzy i anielscy, a ci INNI szatańscy, wynaturzeni, źli i nieczyści (pod każdym względem). W takim ujęciu świat nie może być – a jest, bo to realizm i racjonalne nań spojrzenie – pełen konfliktów i sprzeczności, wynikających z edukacji, ekonomii, stosunku do własności i uwarunkowań klasowych.

Oliwy do ognia w tej narracji, zahaczającej już jawnie o swoisty onanizm i masochizm narodowo-kulturowy – w zależności od aktualnie zajmowanych pozycji politycznych i takich afiliacji argumentacja jest diametralnie różna, lecz podszyta bądź to rusofobią i ukrainofilią, bądź na odwrót: ukrainofobią i rusofilią – dolał fakt odwołania prezentacji tego filmu w Kijowie przez tamtejszy Instytut Polski na skutek nacisków polskiego MSZ. Zapewne stało się tak w wyniku międzypaństwowych konsultacji i wyraźnych sugestii na ten temat ze strony władz Ukrainy. Ostatnie wypowiedzi polityków w tej kwestii i to różnych opcji (np. Paweł Kowal, Aleksander Kwaśniewski czy Grzegorz Schetyna) ukazują drugie, albo i trzecie, dno tego problemu. Dno polityczne, dno osadzone w nadwiślańskich uprzedzeniach, fobiach, sympatiach i antypatiach (co w polityce bieżącej i perspektywicznie nigdy nie jest rysem korzystnym bądź skutecznym), ale podszyte aktualną koniunkturą i sprzecznościami. Doskonały komentarz do przyczyn tej sytuacji daje list prof. Marii Janion skierowany do uczestników niedawno odbytego Kongresu Kultury Polskiej, gdzie sędziwa Profesorka stwierdza m.in., iż nie ma wątpliwości, że trwała nasza niezdolność do modernizacji ma źródło w sferze fantazmatycznej, w kulturze przywiązania zbiorowej nieświadomości do bólu, którego źródeł dotykamy z największym trudem, po omacku. Naród, który nie umie istnieć bez cierpienia, musi sam sobie je zadawać.

Atmosfera wokoło tych obrazów – może najmniej dotyczy to „Katynia” Andrzeja Wajdy, gdyż sprawa została „wyjaśniona” i opisana w chwili upadku ZSRR ostatecznie i jednoznacznie (choć kręgi radykalnych, narodowo-rusofobicznych tzw. patriotów żądają od Moskwy ciągłego kajania się i klęczenia w kącie „na grochu” do końca „świata i jeden dzień dłużej) – jest histeryczna, pompatyczna, egzaltowana. Po prostu afektywna. W tych obrazach nie chodzi bowiem o żadną prawdę. A historyczną przede wszystkim. To opowieści zbliżające się – mniej lub bardziej (w perspektywie i zależności od mentalności i warsztatu intelektualnego każdego twórcy) – do niej.

Brak w naszej narracji – nie tylko w odniesieniu do tych trzech filmów, a do całej polskiej megadebaty wewnątrznarodowej – tego, co wspaniale określa myśl Marka Aureliusza, imperatora i filozofa, mówiąca że Wszystko co słyszymy jest opinią, nie faktem. Wszystko co widzimy jest perspektywą, a nie prawdą.

Kolejną refleksją budzącą się we mnie od dawna, ale na kanwie wspomnianej dysputy nabierającą realnych kształtów, jest pytanie, czy twórcy i animatorzy kultury mają do spełnienia jakąś uniwersalnie uznaną, w sposób nadprzyrodzony nadaną im misję, zadanie w przekazaniu na tej ziemi zamieszkującym obywatelom prawd absolutnych, drogowskazów postępowania, moralnych wektorów – bądź jednoznacznego opisania i interpretacji faktów historycznych? Czy w ogóle we współczesnym, rozproszonym i spluralizowanym świecie tak jednoznaczne, wedle czarno-białych drogowskazów, ujęcie naszego bytu, naszego jestestwa jest możliwe? I czy jest skuteczne? Przede wszystkim jako lek na nadwiślańskie fumy, lęki, fantasmagorie, uprzedzenia, kompleksy. Na fantazmatyczne postrzeganie siebie, sąsiadów, historii i faktów w niej zaistniałych (tych całkiem bliskich, dalszych i bardzo odległych w czasie).

To cierń folwarcznego myślenia i bytowania przez stulecia (w niektórych rejonach Polski do czasów II wojny światowej) w warunkach feudalnej wsi, dworku i czworaków, niewolniczej relacji Pan vs Cham. Cierń wdrukowany w świadomość „ludu” określonymi argumentami przez karbowych, ekonomów czy aparat przymusu burżuazyjnego i stojącego na straży posiadaczy kapitału państwa (reprezentującego bądź zaborców, bądź tzw. II RP). Takie relacje, rzutujące na mentalność wielkiej części społeczeństwa polskiego dziś (piszą o tym m.in. Andrzej Leder czy Jan Sowa), egzemplifikuje idealnie postać Maciejunia z „Przedwiośnia” Stefana Żeromskiego.

Na koniec warto zaznaczyć, iż podstawowy błąd – choćby w kręgach mieniących się lewicowymi – to retoryka dotycząca wydarzeń na tzw. Kresach w latach 1939-45 (a nawet do zakończenia Akcji „Wisła”). Bo to nie Ukraińcy, a ukraińscy faszyści dokonali rzezi na Wołyniu, ludobójstwa w dzisiejszym sensie rozumienia tego pojęcia. Faszyści owładnięci ideologią nienawiści do wszystkiego co INNE, do ludzi i kultury, religii i języka, skrajni antykomuniści i de facto – rasiści (antysemityzm jest klasycznym rasizmem). Faszyści – tacy sami jak niemieccy, słowaccy, chorwaccy, hiszpańscy, flamandzcy, austriaccy, włoscy czy… polscy (którzy jak na razie nie mieli okazji i zbyt szerokiego pola do popisu dla tego typu reakcji, zachowań czy rozwiązań).

Dziś dla tych ostatnich warunki stworzone w Polsce są wprost modelowe. A i klimat intelektualny, polityczny, stratyfikacja społeczna i nastroje dodatkowo im mogą sprzyjać. I sprzyjają.

Wydanie:

Kategorie: Od czytelników

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy