Fiu – bździu

Fiu – bździu

Do kina najchętniej przychodzę przed czasem. Siadam sobie w foteliku w kącie i przyglądam się ludziom, którzy wychodzą z poprzedniego seansu. Dawno temu zauważyłam, że ich twarze są pełne emocji, jakby przed chwilą się kochali. Lubię na nich patrzeć i zastanawiać się, co właśnie niedawno widzieli, z jakiego świata tutaj wracają. Czy film był smutny, nudny, przydługi? Czy czują się po nim w tej chwili szczęśliwi, czy raczej smętni, wręcz przygnębieni? Łapią kogoś za rękę czy przeciwnie – woleliby być sami? W jakiś sposób widać po nich ten film i jest jak w komiksie: stopklatki w oczach i przez chwilę jeszcze ci ludzie zupełnie nie mogą się odnaleźć. Są zaskoczeni, że np. jest północ, że jest lato, że zrobiło się ciemno na dworze. Czasami mam ochotę podejść do nich i zapytać choćby: „Która godzina?”. Tak tylko, żeby sprawdzić, czy sobie poradzą, czy łatwo im będzie tu wrócić. Wychodzą ze szklanymi, zamglonymi oczami, kobiety nierzadko z rozmazanym tuszem, mrużą oczy oślepieni światłem. I to uczucie ulgi, spokoju – że jest już po wszystkim, można zrobić siusiu i iść na colę. Właściwie było pięknie. Właściwie chcemy jeszcze raz. Dlatego w porządnym kinie powinien być bar.

Zastanawiałam się, dlaczego tak lubię ten obrazek. Wyobraźnia mi podpowiada, że w ten sposób projektuję sobie świat, w którym po wyrazie twarzy można by zgadnąć, co czuje obserwowany człowiek, co myśli, w jakim jest nastroju. Świat, w którym wystarczyłoby spojrzeć komuś głęboko w oczy i od razu byłoby wiadomo, co czyta chociażby ta siedząca w tramwaju dziewczyna. Albo ten starszy pan w bibliotece czy mama obserwująca kątem oka bliźniaki bawiące się w piaskownicy. I od razu by się wiedziało: o, mama akurat przerabia egzystencjalistów. Przechodzień podszedłby do niej i zagadał: „Nie sądzi pani, że »Upadek« Camusa nie pasuje do dzisiejszej pogody?”. A na to ona: „Tak! Tak, źle wybrałam” (i w ryk). Albo, powiedzmy, stoi przed nami mężczyzna przeglądający na przyjęciu bibliotekę gospodarza: otwiera książkę i z miejsca oblewa się rumieńcem, uśmiecha się do siebie, a w końcu obejmuje najbliższą osobę i obsypuje ją pocałunkami (bo przyjął znienacka akapit Raymonda Carvera i nic już nigdy nie będzie takie samo).

Cóż, takiego świata nie ma, upadek czytelnictwa twarzy ma charakter trwały, niepowetowany. Dorośli po wyjściu z kina w ciągu kilku chwil tracą umiejętność wyrażania uczuć, przyjmują barwy ochronne, ich twarze stają się emocjonalnymi pustyniami. Widzieliście kiedyś dzieci wracające z przedszkola albo ze szkoły? Jak to dzieci – płaczą, kiedy są smutne, krzyczą, kiedy są wściekłe, śmieją się głośno, kiedy są szczęśliwe lub poruszone. Tyle się dzieje na ich twarzach. I są w tym zupełnie niewinne, spontaniczne. Z wiekiem coraz rzadziej okazujemy emocje. Wolno to robić, stojąc w korkach, na wiecu antyrządowym, na stadionie. Ale na co dzień, jaka szkoda, nie!

Przyznajmy się może wreszcie: jesteśmy cywilizacją emocjonalnych analfabetów, nasze twarze to bełkotliwe palimpsesty, nikt nic z nich nie wyczyta. Codziennie sami ze sobą gramy w pokera. Na plakatach udajemy uczciwych i wiarygodnych, żeby nas ludzie wybrali. A nasze twarze nie mówią o nas niczego. Utraciliśmy też umiejętność czytania z twarzy. Z badań wynika, że ludzie, wnioskując na podstawie wyglądu twarzy o czyjejś kompetencji, inteligencji, pracowitości, mylą się praktycznie zawsze.

Może by nawet opłaciło się przywrócić w narodzie tę umiejętność? Może nasze kochane Ministerstwo Zdrowia powinno na dobry początek zainicjować kampanię społeczną na rzecz, dajmy na to, płaczu, frenetycznego śmiechu, wyrazistego kultywowania lęku? O ile mniej nerwic odnotowaliby eksperci! O ile mniej zawałów! I jaka ulga na rzecz miłości: „Płaczesz? A myślałam, że ci nie zależało”, „Boisz się? Myślałam, że jesteś impregnowany, spiżowy”, „Przykro ci? Myślałem, że masz to gdzieś”.

Kto wie, może kiedyś. Na razie przyjmujemy oficjalny wyraz i tylko czasem, wieczorem, po rozluźniającym koniaczku robimy do lustra kilka śmiesznych min. Dobrze, że są jeszcze sale kinowe, gdzie możemy się pośmiać, pobać i trochę sobie popłakać zewnętrznie, zanim znów pojawimy się na ulicach jako twardzi i skupieni obywatele, którym nie w głowie fiu-bździu.

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy