Tylko flirt, a nie miłość

Tylko flirt, a nie miłość

W romansach Agnieszki Osieckiej najważniejsze było olśnienie partnerem

„Oj, nie mam ja szczęścia do niedzielnych przedpołudni z ukochanym. W czasach studenckich Andrzej [Jarecki] wywoził mnie do teściów do Radości, kładł na hamaku i leżałam tak pół dnia w panieńskich grymasach pt. »I to ma być już wszystko?«… Znękana tymi grymasami ruszyłam po przygodę i trafiłam na Fryka”.

W romansach Agnieszki była ogromna rozpiętość zainteresowań. Najważniejsze było olśnienie partnerem.

„Wojtek z nosem boksera i lekkim grymasem ust miał w sobie coś supermęskiego i wyglądał jak wykidajło z nocnego lokalu”, tak zapamiętał Frykowskiego Roman Polański, kiedy poznali się na balu gałganiarzy w szkole filmowej.

Określany przez Agnieszkę „wędrownym obserwatorem zdarzeń” Mieczysław Jahoda pamięta, że w pewnych kręgach znali go wszyscy, przede wszystkim dlatego, bo miał za żonę rewelacyjnej piękności dziewczynę – Ewę, z którą się jednak rozwiódł.

Frykowski, kończąc w 1963 r. studia na wydziale włókiennictwa Politechniki Łódzkiej, zdał egzaminy do szkoły filmowej na wydział reżyserii. Razem z Markiem Piwowskim i Grzegorzem Królikiewiczem. Już po pierwszym semestrze go wylali, bo nie chciało mu się zrobić zdjęć na egzamin i po prostu je od kogoś kupił. Gdy egzaminator go zapytał, jakiego użył filtra do tych fotografii, odpowiedział – zgodnie z prawdą – że nie wie. Bo w istocie interesowała go tylko strona obyczajowa filmu, chciał się dowiedzieć, czym to się je.

Bliżej go poznał Wojciech Solarz przy kręceniu „Noża w wodzie”: – Byłem w ekipie kulturalno-oświatowym, on ratownikiem. Świetnie się do tej roli nadawał, doskonale pływał. Imponowała mi jego fantazja – łobuz, bokser i wałkoń, ale uroczy, niezwykły człowiek, z ogromnym poczuciem humoru, taki brat łata.

Ten twardziel, jak o nim mówili, czasem zdumiewał delikatnością i brakiem pewności. Bo pod powierzchnią brutala kryła się natura łagodna, wręcz złote serce, graniczące z sentymentalizmem, oraz absolutna lojalność.

Kochał robienie kawałów. Kiedyś zadzwonił do niego kolega:

– Co robisz?

– Bankietuję – odpowiedział mu  Wojtek.

– Jak to? Przecież u ciebie cisza jak makiem zasiał.

– Wiesz, wszyscy już śpią, ale znajdzie się coś wolnego dla ciebie. Bierz litra i przyjeżdżaj!

Kolega przyjeżdża, od razu w przedpokoju rozbiera się do naga, triumfalnie wkracza z dwiema połlitrówkami i widzi… Agnieszkę Osiecką z Fredką Elkaną – obie skupione przy pianinie, całkowicie pochłonięte przygotowywaniem nowej piosenki…

– Wojtek był na pewno wyrazistą osobowością, w pewnym sensie nawet negatywną – charakteryzuje go Mieczysław Jahoda.

– Miał wrodzoną błyskotliwość i fantazję oraz zmysł organizacyjny. W towarzystwie był mistrzem w aranżacji pomysłów. Te cechy mogły na pewno się złożyć na taki jego wizerunek, że zauroczył Agnieszkę.

„Jeśli idzie o mojego pierwszego męża, Wojtka Frykowskiego – pisała – to podejrzewam, choć nie najlepiej to o mnie świadczy, bo już byłam wtedy mocno dojrzałą dziewczyną, że to również był tylko flirt, a nie miłość. Wojtek był postacią tak malowniczą, że w wielu ludziach, nie tylko we mnie, wzbudzał fascynacje literackie. Posiadał swoisty dar uwodzenia ludzi, nie tylko kobiet, ale i mężczyzn. Każdy miał wrażenie, że w chwili poznania Wojtka otwierał się przed nim baśniowy świat kolorowych przygód”.

Spodobały się jej opowiadane przez Frykowskiego „niestworzone historie. A miał diabelne wyczucie, co kogo może zainteresować. Na przykład pisarzowi amerykańskiemu opowiadał, jak złodzieje w Łodzi grają w »dziewiątego wała«, a chłopcu z przedmieść Łodzi – snuł bajki o życiu gwiazd w Hollywood. Ludzie go słuchali jak wędrownego łódzkiego Homera. Był pisarzem niepiszącym”.

Wojciech Solarz stał się niezamierzonym ojcem chrzestnym „całej tej awantury”. Często opowiadał Agnieszce o tym legendarnym facecie: pierwszym w PRL prywatnym współproducencie filmu, w którym sam zagrał sprzedawcę gorących kiełbasek („Ssaki” Romana Polańskiego), kreatorze bankietów w swoim przedwojennym mieszkaniu w Łodzi na Sosnowej – słynnych „non-stopów dla dorosłych”, brawurowym kierowcy opla rekorda, świetnym pływaku, który na basenie Legii, ścigając się z klubowymi zawodnikami, przyjmował zakłady i wygrywał, kawalarzu podkładającym banknoty 500-złotowe pod nogę kiwającego się stolika, a również o jego ojcu, potentacie finansowym. Według Krzysztofa Kąkolewskiego „jego ojciec był artystą pieniądza, on był artystą życia”.

W rezultacie Solarzowych opowieści Agnieszka w końcu nie wytrzymała:

„Co ty jesteś tak zafascynowany tym Frykowskim? Muszę go poznać!”

I nawet dwa tygodnie nie minęły, gdy Solarz dostał kartkę z Kazimierza:

„Kochamy Cię, pozdrawiamy – Agnieszka i Wojtuś”…

– Realizowała nasze umowne określenie: „nowość przeżycia” – wspomina Solarz. – Lubiła równie dobrze odkrywać mężczyzn, jak odkrywać Tatry, Amerykę czy literaturę. (…)

Pobrali się w Zakopanem. Cała rodzina Agnieszki była temu związkowi zdecydowanie przeciwna, nawet jej ukochana ciocia Basia Sikorska.

Świadkami na ich ślubie byli Bogumił Kobiela i Krzysztof Komeda.

Agnieszka notowała:

„U mnie w domu była cholerna wolność. Ojciec dla zasady, a mama ze strachu nie bronili mi niczego. Może przez to tak bezmyślnie popłynęłam za Frykiem. Właśnie – bezmyślnie. Przez parę tygodni byłam zakochana, jak głupia koza. Serce mi skakało jak na zabawie…

Do dziś nieraz się wzdragam na myśl o restauracyjnym charakterze tego ślubu. Ten smoking w upalną niedzielę, ten biały opel, to towarzystwo pensjonatowe… Jeszcze dziś czuję jakby zapach sałatki francuskiej. Aż dziw bierze, że kelner nie przyniósł rachunku na ołtarz. Przez cały czas miałam poczucie grzechu. To śmieszne, ale wydawało mi się, że to może sen, że się przerwie…

Dopiero potem (to do dziś ostro pamiętam), kiedy oglądałam duże, ładne zdjęcia zrobione chyba przez Mietka Jahodę, poczułam zdziwienie na widok siebie w tym wszystkim. I to siebie – takiej łagodnej, takiej wkomponowanej. Wydawało mi się, że nie powinnam wyjść na tych zdjęciach, że przecież mnie tam nie było. A jednak – byłam, byłam”.

W szaleństwach tygodnia miodowego młodej pary brał udział Mieczysław Jahoda:

– Mieszkaliśmy w domu ZAiKS-u, Halamie, i robiliśmy wypady, zadając szyku wspaniałym oplem Wojtka. Na ówczesne czasy taki samochód był dowodem posiadania wielkich pieniędzy. Jeździliśmy np. do pięknych Jaworek położonych w samym sercu Pienin. Wojtek był wobec Agnieszki pełen rewerencji, aż wyglądało to sztucznie.

 

Po miodowym tygodniu nowożeńcy osiedli pod Warszawą, w posiadłości ojca Wojtka – Radonicach niedaleko Błonia. Jan Frykowski, znany w kraju tzw. prywaciarz, umiał na wszystkim zarabiać pieniądze. Najpierw na oranżadzie i farbowaniu materiałów, potem na produkcji i druku apaszek. Młodszy brat Wojtka, Jerzy Kajetan Frykowski, tak charakteryzuje ojca:

– Za co tylko się wziął, to zaraz rozwijało się doskonałe, przynosząc duży zysk. My, jego synowie, mieliśmy kompleks, bo nie mogliśmy mu w żaden sposób dorównać. Zawsze i we wszystkim był najlepszy. Nie dawał nam zbyt dużo pieniędzy, uważał, że sami powinniśmy zapracować, ale przede wszystkim uczyć się. Majątek w Radonicach traktował jako dobrą lokatę kapitału, dlatego kupił ziemię z okazałym budynkiem o charakterze polskiego dworu, nawet z basenem, tyle że pustym.

O posiadłości Frykowskich pisano: „Radonicki dwór powstał w latach 30. Jego budowniczym i pierwszym właścicielem był płk Romuald Kohutnicki (1898-1974) dowódca 80. Pułku Piechoty w Słonimie.

Pułkownik brał udział w kampanii wrześniowej, potem niewola, ucieczka, ukrywał się w Radonicach i prowadził gospodarstwo rolne.

Piętrowy, kryty blachą, 10 pokoi, stryszki, 2 werandy, zagórki.

Cały dom zbudowano z bali modrzewiowych przewiezionych z Puszczy Białowieskiej do Błonia, a stamtąd wozami konnymi do Radonic (3 km). Bale obrabiano na miejscu. Do domu prowadzi aleja modrzewiowo-orzechowa. Stary park wokół z tujami, jodłami, lipami.

Zachowała się autentyczna stolarka okienna w stylu art déco, a na strychu domu odnaleziono XVIII-wieczny tulski samowar”.

W tym dworze – miejscu, gdzie od pokoleń gromadziło się dzieła sztuki, cenne meble, nadania królewskie, zbroje i konterfekty przodków, gdzie skupiało się życie towarzyskie, polityczne, społeczne regionu, a w PRL te skarby roztrwoniono, utracono i zaprzepaszczono wspaniałe dziedzictwo, które na oczach nowych właścicieli jeszcze bardziej dziczało i umierało – obok domowników państwo młodzi zajęli pokoiki na górze. Jerzy Frykowski zobaczył młodą dziewczynę z całkiem innego świata, która przekonywała, „że za stypendium można się cały miesiąc spokojnie utrzymać”.

Do radonickiej posiadłości przyjeżdżali w doborowym składzie: Dygatowie, Morgensternowie, Jahoda, Kobiela, Czyżewska, Cybulski, Skolimowski. Gościli też Siemion i Sadowski. Agnieszka nigdy nie pretendowała do tytułu „pani na Radonicach”. Czuła się tam raczej zagubiona i nie na swoim miejscu. Wojciech Frykowski zapraszał znanych ludzi, bo zapewne chciał być w środowisku, starał się też imponować Agnieszce. Na radonickich obiadach bywało po 50 osób. (…)

Bohaterka „Zabiłam ptaka w locie” budzi się w nieznanym domu. Wychodzi na taras i widzi: „Jakiś ogród czy zaniedbany sad… Zeszłoroczna słoma na uschniętym krzaku… Stary basen bez wody. Na dnie basenu, wśród popękanego betonu i śmieci, na wyschniętym liściu łopianu siedzi ciężka, brunatna ropucha… Naokoło płaskie pola. Oset. Popielate krzaki ostu. Rów. W rowie kaczeńce. Błoto. Ważka. Znów płaskie pola. Monotonnie, żałośnie. Nie miał Handlarz szczęścia do pejzaży. Pusto… Płasko.

Ta willa jakaś dziwaczna…

– Hm… Teraz to wszystko nasze! Odtąd aż do szosy. I telefon mamy. Wszystko! Tylko że teraz pan starszy w więzieniu siedzi.

Za nadużycia.

– Za nadużycia?…

– Aha. Tak się mówi. Przez to nam właśnie gospodarstwo nie idzie. Ten młody to nic nie jest wart.

– Za jakie nadużycia! W handlu pomidorami?

– Ja tam nie wiem. Nie znam się. Za gospodarcze. On nie jeden interes robi, ale sto. Domy sprzedaje. Lekarstwa. Nie wiem… Ale serce ma dobre”.

 

Mieczysław Jahoda opowiada historię, która obrosła legendą i jak wiele wątków z życia rodziny Frykowskich bardziej przypomina scenę z filmu Coppoli „Ojciec chrzestny” niż rzeczywistość:

– Senior Frykowski był otoczony ludźmi, którzy byli ze sobą, mówiąc ostrożnie, w „układzie”. „Wpadł” na jakichś sprawach niezgodnych z ówczesnym prawem. Po aresztowaniu wszyscy odsunęli się od niego, a nawet go pogrążyli. Ledwie minął rok i Jan Frykowski wyszedł z więzienia. Niebawem wydał przyjęcie w Radonicach – suto zastawione stoły kazał ustawić w parku przed pałacem, na polanie otoczonej gazonami wspaniałych róż. Zaproszeni goście dość długo musieli czekać na gospodarza. Mimo objawów gościnności jednak lękali się, jak wypadnie teraz konfrontacja z „szefem”, którego przecież tak łatwo opuścili w trudnej sytuacji. Wreszcie zjawia się ojciec Wojtka, z sekatorem w ręku. Jedną po drugiej ścina róże, same główki… W grobowej ciszy słychać tylko szczęk sekatora… W końcu zwraca się do swoich osłupiałych gości: „I z wami tak będzie, jeżeli jeszcze raz mnie opuścicie w potrzebie”…

„Pewnego dnia zbudziłam się w cudzym domu i miałam ochotę powiedzieć: »Panowie, ludzie, chwileczkę, ja tylko żartowałam«. Ale było już za późno. Dokumenty podpisane, słowa powiedziane, nowa rodzina, nowa sytuacja, nowi znajomi. Jacyś ludzie, którzy myślą, że ja jestem panią Frykowską… Miałam ochotę podchodzić do nich po kolei i mówić: »Kochani, jak to, co to? Przecież ja tylko żartowałam, to była taka gra, obudźmy się, już mam dosyć«. Wszystko za późno. Trzeba było w to grać dalej. Wyjeżdżać, rozwodzić się, zmieniać dokumenty. A wydawało się – wystarczy powiedzieć pas i Pan Bóg wszystko zatrze”.

Kolega Agnieszki z STS-u i Filmówki, Marek Nowicki, uważa:

– Może być miłość emocjonalna i miłość intelektualna. Ona stwarzała sobie czasem nowe sytuacje i pod wpływem chwili mówiła: „jestem zakochana”. Okupiła to wielką ceną. (…)

 

Wśród przyjaciół i znajomych Agnieszki krążyła opinia, że wyszła za mąż za Frykowskiego, bo chciała „zrewanżować się” Andrzejowi Jareckiemu, który właśnie się ożenił. Nie podziela tej opinii Wojciech Solarz:

– Związek z Andrzejem zaczął się rozwiewać, nim Jarecki zaczął myśleć o ślubie z Anną Prucnal. Przecież Agnieszka nigdy niczego nie kalkulowała. Tak naprawdę to nie widziała swoich partnerów – dla niej istnieli w formie idealnych portretów, bardzo indywidualnych, bardzo subiektywnych, które sobie stwarzała. Jej miłość miała zawsze swój początek w więzi emocjonalnej, duchowej. Dlatego kończyło się klęską przejście od fascynacji do prozy codziennego, małżeńskiego życia. Obydwa małżeństwa: z Wojciechem Frykowskim oraz młodym reżyserem z Krakowa, Wojciechem Jesionką, nie przetrwały dłużej niż pół roku. Niektóre ważne decyzje podejmowała gwałtownie, pod wpływem silnych emocji, chwilowego impulsu. Jej drugi mąż, Wojciech Jesionka, reżyserował wtedy w STS-ie, pracował z nią, był szalenie lubiany. Chyba to wspólne działanie ich zbliżyło. Myślała zapewne: „Jak to, zawróciłam mu w głowie, a teraz go zostawię?…”.

Alina Janowska poznała Wojtka Jesionkę, gdy małżonkowie mieszkali w jej sąsiedztwie, przy ul. Armii Ludowej, nad pocztą:

– Ich mieszkanie sprawiało wrażenie miejsca tymczasowego: gołe okna, tylko parę niezbędnych mebli, żadnych bibelotów. On był reżyserem teatralnym, a później spektakli cyrkowych. W domu bywał niezwykle rzadko. Ten ich związek trwał tak bardzo krótko i był tak zwyczajny, że popadł w całkowite zapomnienie. Nawet nie mogę sobie przypomnieć twarzy Jesionki…

„Ja nie popadłam w kilka małżeństw, bo nie stawałam na ołtarzu iks razy – tłumaczyła Agnieszka. – Miałam jednak w życiu parę poważnych znajomości, których może normalna kobieta mieć nie powinna. Wołałabym oczywiście jedno trwałe i głębokie małżeństwo niż taki poszarpany życiorys”.

Pisała: „Bez chwili wahania rzucałam się w mętne bajoro życiorysu Wojtka Frykowskiego, w sadzawkę Jesionki, a jeszcze przedtem – w farbowany, Markowy ocean. Mam skłonność do życia we śnie, do zmyślania sobie ludzi i sytuacji. Do urabiania życia na kształt teatru. Do nierzeczywistości. Wychodzę za mąż za nieznajomych, opowiadam o nieznajomych”.

Fragmenty książki Zofii Turowskiej Osiecka. Nikomu nie żal pięknych kobiet, Marginesy, Warszawa 2020

Fot. Wojciech Olszanka/East News, Witold Rozmysłowicz/PAP

Wydanie: 2020, 50/2020

Kategorie: Kultura