Freud by się uśmiał!

Jak w każdej sprawie, tak i w tej są dwie szkoły, otwocka i falenicka. Jedni pisarze uważają, że nie należy reagować na krytykę, udawać, że nie zauważyło się paskudnej recenzji, zadręczać się w domu, a na wyjście wkładać zadowoloną twarz, inni zaś przeciwnie – sądzą, że należy walnąć z armaty jakiś sążnisty tekst. Do tej pory stosowałam metodę pośrednią, to znaczy pisałam niecenzuralny tekst, w którym obrażałam krytyka, potem zapisany papier wędrował utartą drogą, przy pomocy domowej Niagary, z biegiem rzeki do morza. Gdy któryś z ratlerków naraził mi się szczególnie, a byłam w posiadaniu jego fotografii, kłułam ją brzeszczotem, a wtedy autor tych bredni (nie dotyczy to rzetelnej, choćby nawet ostrej, krytyki) zapadał na zdrowiu. Bywało nawet tak, że upadała gazeta, w której pisał. Jeśli nie dysponujemy fotografią, rysujemy sylwetkę, taką jak na strzelniczej tarczy, w środku piszemy imię i nazwisko adwersarza i walimy do niego z rusznicy, jeśli mamy ją akurat pod ręką. Można także na potencjalnym denacie grać w strzałki.
Jerzy Pilch, w niesłychanym przypływie sił twórczych, po szczęśliwym przeniesieniu się z pisaniem do Warszawy, wspaniale opisał i rozsławił na cały kraj nie znanego nikomu dotychmiast (stara forma, używana przez Jana Kochanowskiego) Paliwodę, który to wcześniej głupawo recenzował osobę Pilcha. Tym samym przełamał Pilch zwyczaj wyniosłego milczenia pisarzy obrażanych głupotą recenzentów. Tenże sam Paliwoda wypowiedział się i na mój temat. Zagrzmiał ni mniej ni więcej, że nie zdaję sobie sprawy, iż pisząc przychylnie w “Wychowaniu seksualnym dla klasy wyższej, średniej i niższej” o seksie, nawołuję ludność do gwałtów i pedofilii. Do tego jeszcze nie byłabym w stanie rozwiązać (nawet wspólnie z Małgorzatą Domagalik) matematycznego zadania. Nie wiedziałam, że podobny twór powstał na łamach dziennika, więc nie mogłam odpowiedzieć. Oj, Życie, Życie! Jednakże nie wytrzymał tego damskiego boksu Piotr Adamczewski i wziął dwie słabe niewiasty w obronę w “Polityce”, za co składam w tym miejscu podziękowania. Choć i on przyczynił się tym do rozsławienia pana paliwodowej głupoty.
W mojej ulubionej “Gazecie W.” ukazała się z kolei recenzja pióra Piotra Bratkowskiego. Autor nie zauważył i nawet jednym zdaniem nie skomentował dziewięćdziesięciu (!) ilustracji Andrzeja Czeczota, mimo że stanowią one integralną część całości. I wiecie co, moi czytelnicy? Bratkowski, jak Paliwoda, recenzuje znów nie moją książkę, tylko jakiś “manifest ideologiczny” (każdy manifest jest ideologiczny, panie redaktorze!), jak się o niej paskudnie wyraża, w którym ja podobno wykazuję “polemiczne ostrze”. Pisze, że miał wrażenie, że obcuje (mój Boże, cóż to za obcowanie z polemicznym ostrzem! Freud by się uśmiał) “z utworem powstałym gdzieś na początku lat sześćdziesiątych”. Konia z rzędem, zdrapkę lub inne audiotele temu, kto wskaże choćby jeden jedyny “utwór” tego rodzaju napisany i opublikowany w Polsce w latach sześćdziesiątych, a niechby i później. Z sarkazmem odnosi się do tego, co piszę na temat pedofilii i nieuświadamiania dzieci o istnieniu tego rodzaju niebezpieczeństwa. Pisze z ironią: “Na nasze dzieci zatem nieustannie czatują pedofile”… Oczywiście, że dzieci zamożnych rodziców, wożone do szkoły, odbierane z niej, są mniej narażone niż te, których komputerowo zamazane twarze ogląda się w telewizji. Może się z tego nabijać, ja i tak będę pisała, że trzeba szkołom prawdziwego podręcznika, żeby dzieciaki wiedziały, co może im grozić. O matko, myślę nagle, a może ten gość sądzi, tak jak w jednej z księgarń, że moja książka z ilustracjami Czeczota to nowy podręcznik seksualnego wychowania dla szkół? Tu już jestem bezradna. Bratkowski poucza mnie, że wizerunek naszego seksu jest całkiem inny, że rodzice nastolatków to byłe dzieci-kwiaty, co wszystko o seksie wiedzą, że nasz kraj przeszedł rewolucję! Że istnieje różnica między “zawsze” a “czasami”. Jakbym tego nie wiedziała, jakbym choć w jednym miejscu napisała, że to, o czym piszę, jest regułą. Dostaję setki listów, wiem, o co chodzi wielu kobietom. Piszę o zmianach, jakie zachodzą, o nowej generacji, która żyje inaczej niż rodzice, piszę o samotności seksualnej w Internecie, a zadowolony z siebie recenzent wytyka mi XIX-wieczną poetykę. Tak to jest, jak się nie czyta książki, a pisze się o niej.
Czy pisarka nie może dostać schizofrenii, jeśli jeden Paliwoda w śmiesznym, pal je sześć, “Życiu” zarzuca jej prowokowanie gwałtów i pedofilii, a drugi całkiem nie-Paliwoda w porządnej “Gazecie” wyśmiewa i wyszydza ją za to, że ona, ta pisarka, wszędzie widzi niebezpieczeństwo pedofilii? Że śmie napisać o pijanych i bijących facetach w łóżkach, o czym wciąż się dowiaduje od kobiet? Kala więc wizerunek polskiego mężczyzny, o czym już mówił Kapera, zamykając program Przeciw Przemocy.
Ruth Cole, pisarka, bohaterka powieści Johna Irvinga “Jednoroczna wdowa”, nazywała nierzetelnych krytyków dupkami. Przyrost nadętych, nierzetelnych dupków krytycznych jest w naszym kraju dodatni. Inaczej, niestety, niż przyrost naturalny.
Jerzy Stempowski, wybitny eseista i znawca literatury, uważał, że w gazetach ważne są recenzje, i że w nich: “Czytelnik szuka przede wszystkim informacji kronikarskiej. Niestety, bardzo często recenzje dają ocenę książki, nie dając o niej żadnej użytecznej informacji. W stosunku do krytycznych sądów recenzenta czytelnicy zajmują w większości wypadków stanowisko negatywne: albo książkę tę przeczytam i wówczas sam będę wiedział, co o niej myśleć, albo też nie będę jej czytał, i wówczas opinie recenzenta są mi obojętne”.
Oby ta myśl Stempowskiego żyła wiecznie. Chyba wciąż istnieją czytelnicy, którzy tak myślą, jeśli nasza wspólna z Czeczotem książka znalazła się na listach bestsellerów. Mimo recenzji, czy dzięki nim?

Wydanie: 2000, 21/2000

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy