Fundowana bezmyślność

Fundacja Polsko-Niemieckie Pojednanie straciła 50 mln zł

Polska jest jedynym krajem, który wolał odebrać odszkodowanie za przymusowe roboty w III Rzeszy we własnej walucie. Decyzję o przyjmowaniu odszkodowania w złotówkach Fundacja Polsko-Niemieckie Pojednanie podjęła bez uzgodnienia z rządem.
Prezes Fundacji, Bartosz Jałowiecki, twierdzi, że Niemcy, przekazując pierwszą pulę odszkodowań, nie mieli prawa wymieniać całej sumy na złotówki, bo nie skontaktowali się w tej sprawie ze stroną polską. Kwota na wypłatę odszkodowań została wyliczona po bardzo niekorzystnym kursie z początku czerwca. W związku z tym poszkodowani dostaną mniej, niż gwarantuje im federalna ustawa odszkodowawcza. – Gdyby pieniądze przekazano po bieżącym kursie – upiera się Jałowiecki – otrzymalibyśmy o 50 mln zł więcej.
Prezes zapowiedział wynajęcie w Berlinie niemieckich adwokatów. Pojawiło się jednak pytanie, dlaczego fundacja nie chciała przyjąć marek. Jałowiecki tłumaczył, że jego biuro (284 osoby, roczne koszty administracyjne – 19 mln zł) utrzymuje się z odsetek, które narastają w ciągu 10 dni od przekazania Polsce danej transzy do rozpoczęcia wypłat. Przyjmując marki i sami wymieniając je na złote, moglibyśmy stracić nawet 10 mln zł.
Niemcy odrzuciły zarzut, że oszukały polskich poszkodowanych. Hans Otto Braeutigam, zastępca szefa niemieckiej Fundacji Pamięć-Odpowiedzialność–Przyszłość, która wypłaca odszkodowania, podaje, że kurs wymiany został oparty na średniej cenie z trzech ostatnich dni czerwca br. Był to moment, kiedy Niemcy wymieniali marki na złotówki, aby wpłacić drugą ratę odszkodowań.

Komu jeszcze obciąć
Skandal ze złotówkami zamiast marek nie jest pierwszym działaniem Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie na szkodę jej beneficjentów. W lutym tego roku Rada fundacji postanowiła, że wstrzyma się z wypłatami zaliczek na poczet odszkodowań dla najstarszych robotników przymusowych. Polecenie wypłaty zaliczek wydał prezesowi Jałowieckiemu sam premier.
Kolejny zamach na chude portfele robotników przymusowych nastąpił pod koniec lutego br., w chwili rozdzielania 1,8 mld marek między blisko pół miliona uprawnionych. Już na starcie fundacja pozbawiła część poszkodowanych prawa do wypłat. Mocą wewnętrznego zarządzenia, nie uzgadnianego ze stroną niemiecką, fundacja wprowadziła dodatkowy warunek: deportowany do pracy przymusowej musiał przekroczyć granicę policyjno-administracyjną między byłymi hitlerowskimi prowincjami, np. między Generalną Gubernią a Krajem Warty. W ten sposób odebrano prawo do odszkodowań robotnikom przymusowym mieszkającym w granicach tej samej prowincji. Tego warunku nie podano do publicznej wiadomości; skandal wykryła „Gazeta Wyborcza”. Jak tłumaczył zasiadający we władzach Fundacji Karol Gawłowski – „rozszerzenie odszkodowań na wszystkich możliwych pokrzywdzonych w Polsce oznaczałoby wypłatę po kilka fenigów. W którymś miejscu trzeba powiedzieć, że ci otrzymują, a ci nie”. Szczególne rozumowanie!

Gdzie byli doradcy
W ub. tygodniu rząd powołał komisję rządową pod kierunkiem min. Steinhoffa, która ma ocenić postępowanie Zarządu fundacji. Być może podejmie decyzję o odwołaniu Zarządu.
Prezes fundacji zawiaduje ogromnym majątkiem. Ma sześciu doradców i wyspecjalizowane biuro prawne. Mimo to popełnia istotne błędy, do których zresztą nie chce się przyznać. Naprawienie szkody, o ile jest to w ogóle możliwe, będzie kosztowało. Bartosz Jałowiecki, aby uratować własną skórę, już zapowiedział wynajęcie adwokatów w Berlinie.
Tylko byłych robotników przymusowych nikt nie broni. Nawet stowarzyszenia skupiające ofiary wojny – ich przewodniczący zasiadają we władzach fundacji i głosują zawsze tak, jak chce prezes.

Wydanie: 2001, 33/2001

Kategorie: Wydarzenia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy