Gabinet cieni

Kogo weźmie do rządu Leszek Miller?

Obracamy się w kręgu rzeczy pewnych. W wyborach 23 września zwycięży koalicja SLD-UP. Niewiadoma jest w zasadzie jedna: czy zdobędzie ona bezwzględną większość mandatów, czy też będzie musiała wejść w koalicję – albo z PSL, albo też, co mniej prawdopodobne, z Unią Wolności. W zależności od tego, jak będzie wyglądała polityczna mapa Polski po wyborach, tak premier Leszek Miller ułoży rząd.
Miller zapowiedział już, że jego skład Polacy poznają w tydzień po wyborach i że wcześniej żadne nazwiska nie zostaną ujawnione, „po to, by nie odwracać uwagi lewicowych kandydatów do parlamentu od sprawy najważniejszej, od przekonywania wyborców do programu lewicy”. Ale nie tylko dlatego. Otóż skonstruowanie składu przyszłego gabinetu będzie bardzo mozolnym zajęciem – dopasowywaniem trybów w nowej maszynie. To wszystko, tak naprawdę, będzie można zrobić, znając wyniki wyborów, nowy układ sił. Czy oznacza to, że Leszek Miller dopiero 24 września usiądzie nad kartką papieru i zacznie wybierać ministrów? Oczywiście, nie. Przypomnijmy sobie rok 1996, kiedy Miller został ministrem spraw wewnętrznych i administracji. Wtedy to jednym ruchem pozwalniał szefów policji, straży granicznej, straży pożarnej, mianując na ich miejsce nowych ludzi. „Byłem dobrze przygotowany do nowego stanowiska” – mówił wówczas. Nie ma wątpliwości, że będzie dobrze przygotowany i teraz.

Czwórka plus prezydent

Jak takie przygotowania wyglądają? Najważniejsze decyzje w SLD podejmowane są w wąskim gronie. Leszek Miller konsultuje je z Krzysztofem Janikiem. Albo w szerszej grupie – dopraszając jeszcze Marka Borowskiego i Jerzego Szmajdzińskiego. Obok tej czwórki wielki wpływ na kształt przyszłego gabinetu będzie miał prezydent Aleksander Kwaśniewski. To oczywiste – pozycja prezydenta wykracza dziś poza konstytucyjne zapisy, jest kluczową postacią polskiej polityki.
Nie oznacza to, że po wyborach liderzy lewicy pogrążą się w długich dyskusjach, kogo wziąć do rządu. Leszek Miller już zapowiedział, że konsultacje w tej sprawie potrwają najwyżej dwa dni. I tak będzie, bo pool kandydatów, z którego wybierani będą przyszli ministrowie, jest w zasadzie znany.
Sporo wyjaśniła tu konferencja Leszka Millera 31 sierpnia. Lider SLD ogłosił na niej, że Rada Ministrów liczyć będzie 16 członków, że z czterech stałych komitetów Rady Ministrów zostanie jeden, że z obecnych 17 pełnomocników rządu pozostanie czterech, że zlikwidowanych zostanie ponad 20 urzędów i agencji rządowych. Rząd Leszka Millera ma więc być zdecydowanie chudszy od rządu Jerzego Buzka – o 39 wiceministrów, 16 wicewojewodów, 18 kierowników i zastępców kierowników urzędów. Tzw. erka w nowym rozdaniu liczyć będzie 85 nazwisk.
Tego planu Leszek Miller nie wymyślił ad hoc. Nad koncepcjami państwa taniego i skutecznego w SLD trwają prace od dawna. Koordynuje je Grzegorz Rydlewski, szef Kancelarii Premiera w czasach Włodzimierza Cimoszewicza, dziś szef doradców w klubie parlamentarnym SLD. Rydlewski to jedna z kluczowych postaci w sztabie Leszka Millera, przez niego przechodzą opracowania programowe, wystąpienia przewodniczącego. Naukowo zajmuje się systemami rządzenia, przez kilka lat, szefując Kancelarii Premiera, miał możliwość weryfikowania teorii i praktyki.
Plan nowej Rady Ministrów miał w swej szufladzie już wiele miesięcy temu. To nie była kartka papieru, ale opasłe tomisko z zapisem podziału kompetencji, podległości, wyliczające nie tylko wiceministrów, ale idące dalej w dół. Przedstawił go Leszkowi Millerowi, a potem, po kolejnych modyfikacjach, plan (a raczej jego skrót) został zaprezentowany jako oficjalne zobowiązanie wyborcze SLD.
Tak więc przyszły rząd konstruowany jest niejako z dwóch stron. Leszek Miller, w konsultacji z prezydentem i liderami lewicy, określi jego skład personalny. Z drugiej strony, ten skład dopasowany będzie do struktury nowego gabinetu, którą zaakceptował i ogłosił.
Te wszystkie czynniki złożą się na personalny kształt ekipy Leszka Millera. Do tego dorzućmy jeszcze jedno: ministrowie będą musieli cieszyć się jego zaufaniem i posiadać umiejętność gry w drużynie.
Trudno przypuszczać, by Leszek Miller zdecydował się na wzięcie do swego rządu osób mających opinię konfliktowych. A to przesądza o pewnych rozstrzygnięciach. Na przykład w wielu środowiskach SLD panuje opinia, że to nie Marek Belka jest najlepszym specjalistą od gospodarki i finansów, ale Grzegorz Kołodko. Za Kołodką stoją sukcesy, za jego kadencji polska gospodarka rozwijała się najlepiej. Sęk w tym, że najlepszy fachowiec okazał się mistrzem do zrażania sobie ludzi. To wystarczyło – Kołodce pamięta się wpadki, pomijając jego osiągnięcia. I dlatego w rankingu kandydatów na ministra finansów zajmuje on miejsce daleko za Markiem Belką, który, obok kompetencji, ma instynkt gry drużynowej i kindersztubę.

Wicepremier – jeden czy dwóch?

Zgodnie z koncepcją, którą ogłosił Leszek Miller, w nowym rządzie powinien być jeden wicepremier. Z drugiej strony, przewodniczący SLD przyznał na konferencji prasowej, że stanowisko to powinien otrzymać lider partii sojuszniczej, czyli Marek Pol. Więc?
Pol cieszy się opinią bardzo dobrego organizatora, był ministrem przemysłu, potem pełnomocnikiem ds. reformy centrum administracyjnego, wiadomo więc, że będzie wzmocnieniem nowej ekipy. Na jakim stanowisku? Tu rozpatrywanych jest kilka wariantów. Pierwszy, najczęściej powtarzany, zakłada, że Pol byłby wicepremierem i równocześnie ministrem gospodarki. Drugi mówi, że będzie tylko wicepremierem, bez teki, i będzie miał powierzony nadzór na pracami Komitetu Rady Ministrów oraz nad sprawami gospodarczymi. Trzeci wariant – to Pol w roli wicepremiera i jednocześnie ministra pracy i polityki społecznej. Który z nich zostanie zrealizowany?
O ile praktycznie przesądzone jest, że Marek Pol będzie wicepremierem, o tyle trwają cały czas przymiarki do tego, czy wicepremierem zostanie również Marek Belka, żelazny kandydat na ministra finansów. Tylko że dwóch wicepremierów od spraw gospodarki w jednym rządzie nie wyglądałoby zręcznie.

Gra Marka Belki

Jeżeli Marek Belka jest wymieniany jako główny kandydat na stanowisko ministra finansów, dlaczego on sam tak często mówi, że nie pociąga go ta praca? W SLD oceniane jest to jako element gry. Otóż, już po wyborach, Belka zagra va banque: powie, że przyjmie stanowisko ministra finansów, ale postawi swoje warunki. Bardzo ciężkie dla SLD. Część z nich jest już znana: Belka na pewno będzie chciał być wicepremierem, a także mieć wpływ na obsadę Ministerstwa Gospodarki, Skarbu i Pracy.
Czy te warunki zostaną przyjęte? Wcale nie jest to powiedziane. Leszek Miller ma w zapasie innych kandydatów, którzy mogliby podjąć się kierowania polskimi finansami. Tu naturalnym kandydatem jest Marek Borowski. Choć on sam najchętniej widziałby się w roli marszałka Sejmu, nie jest wykluczone, że w momencie fiaska rozmów z Belką (ale panuje opinia, że zakończą się one porozumieniem) przejmie stanowisko ministra finansów.
A co będzie, gdy i Belka, i Borowski odmówią? Wtedy do gry wejdą następni kandydaci. Na przykład Grzegorz Kołodko, z którym Leszek Miller odbył w ostatnim czasie długą rozmowę i o którym jak najcieplej wypowiada się PSL. Dalsze poszukiwania dotyczyć będą ludzi z gospodarczej ekipy lat 1994-97. Tu wymienianych jest sporo nazwisk, ale raczej na stanowiska wiceministrów. Mówi się więc m.in. o Krzysztofie Kalickim, swego czasu I wiceministrze finansów, o Grzegorzu Wójtowiczu z Rady Polityki Pieniężnej czy też o Janie Monkiewiczu, byłym szefie PZU – chociaż on częściej widziany jest w Ministerstwie Skarbu.
Jeszcze jedno – otóż oczywiste jest, że gdy Marek Belka zostanie szefem finansów, Leszek Miller będzie chciał, by sekretarzem stanu w tym ministerstwie został ktoś z jego poręki. Bardzo długo mówiono, że tą osobą ma być Marek Wagner, poseł SLD, szef KERM w czasach Kołodki i Belki. Jednakże ten wariant był ostatnio mniej ćwiczony, bo Wagner zaczął być przymierzany na stanowisko szefa Kancelarii Premiera. Więc kogo w takim przypadku Miller wysłałby do finansów? Czy kogoś z wyżej wymienionego grona, czy też kogoś z SLD, np. Wiesława Ciesielskiego?

Dylematy w Kancelarii

Ta cała układanka zależy od tego, kto zostanie szefem Kancelarii Premiera. Naturalnym kandydatem jest tu Grzegorz Rydlewski. Pełnił on tę funkcję w czasach Cimoszewicza, ma silną pozycję u boku Leszka Millera, więc to on powinien „wziąć” Kancelarię. Tymczasem rozeszły się informacje, że zaczął obstawiać stanowisko szefa zespołu doradców premiera. Jeżeli więc Rydlewski zrezygnuje ze stanowiska szefa Kancelarii Premiera, wówczas weźmie je Marek Wagner.
Kolejne dwa ważne stanowiska w Kancelarii mają naturalnych kandydatów. Otóż wprawdzie w nowej strukturze nie będzie stanowiska ministra-koordynatora ds. służb specjalnych, ale zdecydowanie potrzebny będzie polityk prowadzący prace Kolegium ds. Specjalnych oraz Agencji Wywiadu i Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Jeżeli tak by się stało, ta rola przypadłaby Zbigniewowi Siemiątkowskiemu. Chociaż ten polityk ustawiany jest również w innych miejscach, np. w MSWiA.
Z kolei oczywistym kandydatem na stanowisko rzecznika rządu jest Michał Tober. Zbiera on bardzo dobre recenzje, jest świeżą twarzą SLD, cieszy się poparciem Leszka Millera. I trudno byłoby znaleźć kogoś, kto mógłby zagrozić jego pozycji.

Pool dla biznesu

Z kolei wiadomo, że do końca będą trwały przymiarki do obsady resortów gospodarczych. Przede wszystkim nie wiadomo, czy Marek Pol będzie ministrem gospodarki. Jeśli by nie był, wówczas do tego stanowiska aspirować będą Marek Wagner, Wiesław Kaczmarek lub też ktoś z ekipy Kołodki. Na przykład prof. Jerzy Hausner, którego nazwisko przewija się w rozmaitych układach.
Jeżeli Pol wywalczy dla siebie kierowanie gospodarką (a Belka finansami), dla SLD zostaną dwa resorty gospodarcze – infrastruktury i skarbu. Jak zostaną obsadzone? Tu klucz wydaje się być taki: ministrami zostaną politycy, ale do pomocy dostaną specjalistów. Zacznijmy od infrastruktury. O ten resort, obejmujący telekomunikację, drogi, koleje, rywalizowało kilku wpływowych polityków. Nic w tym dziwnego – w najbliższych latach to właśnie infrastruktura będzie tym miejscem, do którego popłyną największe fundusze, przede wszystkim z Unii Europejskiej. Do objęcia infrastruktury aspirował więc Wiesław Kaczmarek, a także Andrzej Szarawarski, szef SLD na Śląsku, wiceprzewodniczący sejmowej Komisji Łączności oraz Jacek Piechota – lider Sojuszu w Zachodniopomorskiem. Dziś w tym wyścigu prowadzi (o metr) Piechota. Dlaczego? Jest kilka dobrych odpowiedzi na to pytanie: Piechota to nie ograna twarz SLD, poza tym premier będzie miał w nim lojalnego współpracownika.
Podobnie rzecz się ma z obsadą Ministerstwa Skarbu. Andrzej Piłat, którego nazwisko pojawiło się przed kilkoma tygodniami, szef SLD na Mazowszu, od lat należy do grona współpracowników Leszka Millera. Ma opinię dobrego organizatora – był pełnomocnikiem ds. zwalczania skutków powodzi, szefem Krajowego Urzędu Pracy, opracowywał plany zwalczania bezrobocia. Alternatywną propozycją dla Piłata byłoby więc Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej. Ale tutaj kandydatem numer 1 jest Jerzy Hausner. Zaś na sekretarza stanu w tym ministerstwie typowana jest Jolanta Banach. Swoje w resorcie pracy chciałaby też wziąć Unia Pracy, rekomendując Izabelę Jarugę-Nowacką.
Gdyby Piłat objął resort skarbu, wówczas ważne byłoby, kto byłby u jego boku wiceministrem, a także, kto dyrektorem generalnym. Jeśli chodzi o wiceministrów, dużo mówi się o dwóch postaciach – Ireneuszu Nawrockim oraz o Janie Monkiewiczu. Monkiewicz pamiętany jest z czasów Kołodki, kiedy znakomicie prywatyzował spółki sobie podległe. Nawrocki to menedżer nowego typu, szef jednego z NFI.
Czy ten scenariusz zostanie zrealizowany? Na przeciwnika Piłata wyrasta w tej chwili Marek Belka, który zdążył już parokrotnie powiedzieć, że Ministerstwem Skarbu powinien kierować fachowiec. Czyli nie Piłat, ale na przykład Wiesław Kaczmarek.
Kaczmarek jest zresztą „drugą opcją”, ale – biorąc pod uwagę stanowisko Leszka Millera – mniej prawdopodobną od „opcji pierwszej”. Tak więc bardzo możliwe, że nie otrzyma on w rządzie Leszka Millera żadnej teki. I nie będzie tym zmartwiony – bo nastawia się, jak mówi się w SLD, na stanowisko szefa Zarządu Orlenu.
Rywalizacja o wpływy w resortach gospodarczych będzie trwała niemal do samego końca. Marek Belka będzie chciał mieć kontrolę nad większością z nich, albo wszystkimi, z kolei premier Miller nie będzie mógł pozwolić sobie na to, żeby nie kontrolować połowy rządu.

Pewniacy i inni

Ale są też resorty, gdzie wszystko jest rozstrzygnięte. Jerzy Szmajdziński na pewno będzie ministrem obrony. Pewniakiem jest też Krystyna Łybacka na stanowisku ministra edukacji narodowej i sportu. Pytaniem jest tylko, kto będzie u niej wiceministrem odpowiedzialnym za sport. Na to stanowisko brane są pod uwagę dwie kandydatury – Stefana Paszczyka, prezesa PKOl i Jana Wieteski, lidera warszawskiej SLD, burmistrza gminy Centrum.
Jasne jest też, że ministrem spraw wewnętrznych i administracji, jeśli tylko zechce, będzie Krzysztof Janik. Kto będzie u niego wiceministrem, odpowiedzialnym za sprawy policji. Tu faworytem jest Zbigniew Sobotka. Aczkolwiek stanowisko wiceministra przypaść może Zbigniewowi Siemiątkowskiemu. W MSWiA znaleźć się ma też Józef Winiarski, wiceminister w czasach Leszka Millera.
Raczej pewne jest też, że ministrem nauki i informatyzacji zostanie Lech Nikolski, bo to ministerstwo, powstałe z przekształcenia KBN, robione jest praktycznie „pod niego”. Stanowisko ministra zabrać może tylko Nikolskiemu wezwanie do innych zajęć – bo, jako zastępca sekretarza generalnego SLD, może zostać poproszony o zajmowanie się partią. W tym przypadku nauka i informatyzacja przypadłaby najpewniej prof. Stanisławowi Speczikowi, byłemu szefowi Państwowego Instytutu Geologicznego, bardzo sprawnemu organizatorowi, z dużym dorobkiem naukowym. W dużo dalszej kolejności wymieniani są profesorowie Bogdan Marciniec, były rektor Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz Leszek Kuźnicki.

Rywali dwóch i…

Z kolei do stanowiska ministra sprawiedliwości aspiruje, z jednej strony, Grzegorz Kurczuk, z drugiej Ryszard Kalisz. Za nimi, w dalszej kolejności, wymieniany jest Krzysztof Czeszejko-Sochacki. Faworytem jest Kurczuk. Z kolei głównym atutem Kalisza jest przyjaźń z Aleksandrem Kwaśniewskim i sympatia dziennikarzy. Więc w Sojuszu trwają zabiegi, by go przekonać, że z takimi cechami najlepiej sprawdzi się w parlamencie. Co ciekawe, z ostatnich przecieków wynika, że to właśnie w resorcie sprawiedliwości Miller zaprezentuje jedną ze swoich niespodzianek – i ministrem sprawiedliwości zostanie ktoś spoza układu, z autorytetem i tytułem profesorskim.
Podobnie jest z Ministerstwem Rolnictwa. Do jego objęcie aspiruje dwóch kandydatów, SLD-owski fachowiec od rolnictwa, były wiceminister, Jerzy Pilarczyk, oraz były PSL-owski minister, szef PLD, Roman Jagieliński. Dziś zdecydowanie z przodu jest Pilarczyk. Jednakże bardzo prawdopodobne jest, że fotel ministra otrzyma ten trzeci – „fachowiec, uwikłany politycznie w obecny układ”.
Dwóch kandydatów jest też na stanowisko ministra środowiska. To Krzysztof Szamałek, który był już sekretarzem stanu w tym resorcie w latach 1994-97, obecnie dyrektor departamentu w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego i Czesław Śleziak. Tu faworytem jest Szamałek, postrzegany jako lepszy menedżer, osoba lepiej „wychodząca” na Zachód, do Unii Europejskiej oraz mająca bardziej racjonalny stosunek do ochrony środowiska.
Dwie – z kolei – kandydatki aspirują do stanowiska sekretarza stanu, szefa Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej (szefem Komitetu będzie premier). To Ewa Freyberg, odpowiadająca w SLD za sprawy integracji, zasiadająca w imieniu Sojuszu w Komitecie Integracji. Ona jest faworytką, choć ma kompetentną rywalkę – byłą szefową UKIE i Kancelarii Prezydenta – Danutę Hübner. W dalszej kolejności, jeśli chodzi o integrację europejską, mówi się też o Stanisławie Truszczyńskim, podsekretarzu stanu w Kancelarii Prezydenta, wcześniej ambasadorze przy UE w Brukseli. Natomiast – jak wynika z przecieków – liderzy SLD nie zamierzają pozbywać się głównego negocjatora – Jana Kułakowskiego. Zamierzają wręcz wzmocnić jego pozycję.
Z kolei bardzo ciekawa jest sytuacja, jeśli chodzi o MSZ. Otóż mocną pozycję w staraniach o to ministerstwo ma Włodzimierz Cimoszewicz. Jest tylko jedno ale – Cimoszewicz nie jest osobą, z którą łatwo się pracuje, wielokrotnie też uszczypliwie wypowiadał się o liderze SLD. Więc z przyczyn charakterologicznych może nie zostać szefem MSZ. W takiej sytuacji stanowisko to proponowane będzie Jerzemu Koźminskiemu, byłemu ambasadorowi w USA. Koźmiński, który słynie z umiejętności gry drużynowej, wydawał się być już pewnym kandydatem, gdy nagle w SLD gruchnęła wieść, że rezygnuje z ubiegania się o ministerialny fotel. Ile było w tym prawdy? W każdym razie zaczęto rozważać kolejne kandydatury – w tej grupie pojawiło się nazwiska byłego wiceministra, Eugeniusza Wyznera (co w MSZ uznano za gest bezradności), a także Tadeusza Iwińskiego, głównego specjalisty SLD od spraw międzynarodowych, polityka, który stale towarzyszy Millerowi w jego zagranicznych wizytach. Zaczęto też mówić o Dariuszu Rosatim i Marku Siwcu.
Ciekawa z kolei jest sytuacja związana z objęciem Ministerstwa Zdrowia. Do tego ministerstwa, jednego z najtrudniejszych, aspirowało kilku ludzi. Z jednej strony, był to Mariusz Łapiński, reprezentujący lobby lekarzy, z drugiej – spora grupa tzw. lobby menedżerskiego, którego opinię najpełniej wyrażał szef Lux-Medu, Wojciech Pawłowski, a której kandydatem na ministra był Andrzej Celiński. Spór był tu jak najbardziej programowy.
Początkowo wydawało się, że Łapiński przegra tę walkę z kretesem, bo był w niej samotny, poparcie miał tylko od Leszka Millera. Ale wytrwał i to on wysforował się na pozycję niekwestionowanego kandydata na ministra. I tutaj, rzecz ciekawa, pozycja Łapińskiego osłabła niespodziewanie, gdy zaczął mówić, że jest kardiologiem Leszka Millera. Czy na tyle, że straci pewny fotel? Tym razem na rzecz Marka Balickiego, którego akcje ostatnio rosną? Albo też Andrzeja Celińskiego, który zbudował sobie pozycję menedżera od służby zdrowia?
W każdym razie Celiński po śmierci Andrzeja Urbańczyka widziany jest również w fotelu ministra kultury. W tym rankingu jest numerem 1. Aczkolwiek ma nie najgorszych rywali – Tomasza Nałęcza z Unii Pracy, Rafała Skąpskiego z Zarządu Polskiego Radia oraz – w dalszej kolejności – Aleksandrę Jakubowską.

A niespodzianki?

Tak przedstawia się pool kandydatów do ministerialnych foteli i ich obecne szanse. Te szanse cały czas się zmieniają. I tak, na przykład, Leszek Miller zadał kandydatom na ministrów prace domowe – mają przekazać mu na piśmie plan zamierzeń i projekty zmian, które zamierzają przeprowadzić w pierwszym miesiącu po objęciu urzędu, w pierwszych trzech miesiącach i w pierwszym półroczu. Złe odrobienie pracy może kandydata wyeliminować. Miller najwyraźniej postanowił zastosować selekcję a la Jerzy Engel, ustawiając ranking na miejsce w swojej „jedenastce”. A co z niespodziankami, które zwykł przygotowywać? Otóż, jak zapewniają jego współpracownicy, niespodzianki będą. Ministerstwo Sprawiedliwości, Rolnictwa – tu są pierwsze zapowiedzi. Czy się potwierdzą?


Wicepremier Marek Pol
Szef Kancelarii Premiera Grzegorz Rydlewski
Marek Wagner
Minister finansów Marek Belka
Marek Borowski
Grzegorz Kołodko
Minister gospodarki Marek Pol
Wiesław Kaczmarek
Minister infrastruktury Wiesław Kaczmarek
Jacek Piechota
Andrzej Szarawarski
Minister skarbu Andrzej Piłat
Wiesław Kaczmarek
Minister pracy i polityki społecznej Andrzej Piłat
Minister obrony Jerzy Szmajdziński
Minister spraw wewnętrznych i administracji Krzysztof Janik
Minister spraw zagranicznych Włodzimierz Cimoszewicz
Jerzy Koźmiński
Eugeniusz Wyzner
Tadeusz Iwiński
Minister sprawiedliwości Grzegorz Kurczuk
Ryszard Kalisz
Minister rolnictwa Jerzy Pilarczyk
Roman Jagieliński
Minister środowiska Krzysztof Szamałek
Czesław Śleziak
Minister zdrowia Mariusz Łapiński
Andrzej Celiński
Minister edukacji i sportu Krystyna Łybacka
Minister nauki i informatyzacji Lech Nikolski
Stanisław Speczik
Minister kultury Andrzej Celiński
Tomasz Nałęcz
Rafał Skąpski

 

Wydanie: 2001, 37/2001

Kategorie: Wydarzenia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy