Gaffa?

Z rozbawieniem obserwuję zamieszanie, jakie wywołała rzekoma gafa naszego negocjatora z Unią Europejską, ambasadora Kułakowskiego, który według niemieckiej edycji “Financial Times” miał powiedzieć, że Polska nie musi być koniecznie w Unii Europejskiej od 1 stycznia 2003 roku, lecz może tam być później, za to na dobrych, odpowiadających nam warunkach.
Sam pan Kułakowski, oczywiście, przeczy, że powiedział coś podobnego, tłumaczy, że mówił po polsku, używając trybu warunkowego, który to tryb przerobiono mu po niemiecku na tryb oznajmiający, mówi też, że jego wypowiedź mogli przeinaczyć dziennikarze – słowem – wykonuje wszystkie zabiegi, jakie powinien wykonywać zawodowy dyplomata, który popełnił gafę.
Nie w tym rzecz jednak.
Reakcja na opinię p. Kułakowskiego jest dla mnie kolejnym dowodem, jak dalece żyjemy w kleszczach najrozmaitszych dogmatów, traktowanych niczym prawdy objawione. Te prawdy objawił nam jak z krzaka ognistego pierwszy rząd “solidarnościowy” i od tej pory nikt, ani z prawa, ani nawet z lewa, nie ośmielił się podać ich w wątpliwość, ani zapytać: dlaczego? Tak więc nie wiemy nadal, dlaczego np. prywatne zawsze i wszędzie jest lepsze niż państwowe i społeczne, dlaczego interwencja państwa w życie gospodarcze i społeczne jest bezeceństwem, albo dlaczego Ukraina jest naszym strategicznym partnerem na Wschodzie i co to znaczy. Do tych prawd objawionych należy także przekonanie, że do UE mamy dostać się jak najszybciej, obojętne, za jaką cenę.
Nie dziwię się, dlaczego do tych aksjomatów przywiązana jest Unia Wolności, która sama je wymyśliła, albo rząd AWS, który nie ma już nic do stracenia, co widać było wyraźnie w telewizyjnym wystąpieniu premiera Buzka, który zaliczenie Polski do drugiej grupy kandydatów do Unii, po Malcie i Cyprze, starał się sprzedać jako sukces. Myślę jednak, że normalny obywatel powinien mieć przynajmniej prawo się nad tym zastanowić.
A więc wyobraźmy sobie, że ambasador Kułakowski rzeczywiście powiedział w Niemczech to, czego, oczywiście, nie powiedział. Cóż by to mogło znaczyć? Mogło by to znaczyć, że jak każdy handlarz – a negocjacje są rodzajem handlu – zdenerwowany zachowaniami swego kontrahenta postanowił odejść od lady, mówiąc, że jak nie, to nie. Każdemu z nas zdarzały się takie sytuacje i normalną reakcją sprzedawcy jest wówczas wybiec za opuszczającym sklep klientem i nakłonić go do kontynuowania transakcji.
Ale błąd p. Kułakowskiego polegał na tym, iż to my jesteśmy zainteresowani kupieniem naszego uczestnictwa w UE, natomiast Unia jest coraz mniej zainteresowana tym, aby nam je sprzedać. Wskazują na to, poza wykrętnymi wypowiedziami rozmaitych dygnitarzy Unii, także ogłoszone niedawno wyniki ankiet, z których wynika, że średnio zaledwie 40% obywateli krajów unijnych pragnie znaleźć się w większym towarzystwie. A więc pozycja przetargowa ambasadora Kułakowskiego była raczej zbyt słaba, aby wychodzić ze sklepu, nawet bez trzaskania drzwiami.
Nasza słaba pozycja w negocjacjach unijnych bierze się stąd, że kraje unijne i ich gospodarki zyskały już w Polsce niemal wszystko, czego mogły oczekiwać. I wolny dostęp do naszego rynku, i prawo większościowych udziałów w naszych bankach, przemyśle i mediach, i wreszcie możliwość zamykania w Polsce tych działów produkcji, które mogłyby być wobec gospodarek unijnych nadmiernie konkurencyjne. Owo pospieszne podporządkowanie się regułom, których nikt jeszcze od nas nie wymagał, jest błędem, przez niektórych uważanym wręcz za przestępstwo.
Skutkiem tego błędu czy też przestępstwa są pogarszające się także w Polsce notowania opcji unijnej. Polacy z zamykanych kopalń, z zakładów pracy objętych drastycznymi redukcjami zatrudnienia czy z gasnących gałęzi produkcji kojarzą te fakty z naszymi ustępstwami unijnymi – co jest o tyle niesłuszne, że udział ma w tym także kapitał amerykański – i wyobrażają sobie, że w momencie przystąpienia do Unii będzie jeszcze gorzej. I w tym miejscu pewnie się mylą, ponieważ gorzej już być nie powinno. To, co się miało stać, już się w zasadzie stało i teraz powinniśmy się raczej nastawiać na korzyści, z którymi – co całkiem zrozumiałe – Unia wcale się nie spieszy.
I w tym miejscu powrócić możemy do tego, czego, oczywiście, nie powiedział p. Kułakowski, ale mógł przecież powiedzieć. Otóż mógł on powiedzieć – chociaż nie powiedział tego, rzecz jasna – że w naszych negocjacjach z Unią, jak w każdych negocjacjach, liczyć się powinien rachunek strat i zysków. Np. taki drobiazg, jak sprawa dopłat bezpośrednich do produkcji gospodarstw rolnych, co gwarantuje prawo unijne, ale na co w wypadku Polski nasi unijni partnerzy kręcą nosem. Albo związana z tym bezpośrednio sprawa limitów produkcyjnych w rolnictwie. A także sprawa dostępu naszych produktów i naszych pracowników do europejskich rynków pracy. Przed paroma dniami w “Gazecie Wyborczej” przeczytałem wywód, że rozładowanie obecnego wyżu demograficznego w Polsce bez emigracji będzie niemożliwe. Ale czy wystarczą tu tylko wyjazdy do Czech, gdzie ponoć Polacy coraz częściej szukają pracy?
Sprawa polskiego akcesu do UE jest transakcją i tak należy ją traktować. Żeby się jednak na to zdobyć, trzeba nareszcie oderwać się od prawd objawionych i zacząć mówić o wartościach, ważąc ich znaczenie. Czy większą wartością jest dla nas przechodzenie na lotniskach przez przejście z napisem “Kraje Unii Europejskiej”, czy też ochrona naszego rynku pracy? Czy większą wartością jest dla nas dopłata do naszego rolnictwa, czy termin 1 stycznia 2003 r. jako data naszego akcesu?
Jeśli załamujemy dziś ręce nad obniżającą się w Polsce akceptacją dla naszego partnerstwa w Unii, to jedynym realnym sposobem odwrócenia tej niekorzystnej opinii jest pokazanie społeczeństwu, że w naszych negocjacjach rząd – jakikolwiek by nie był – stawia na pierwszym miejscu nasz narodowy interes i interes poszczególnych polskich grup społecznych. Że nie kieruje się dogmatami, lecz interesami.
Może to więc miał na myśli p. Kułakowski, nawet jeśli powiedział owo zdanie – którego, rzecz jasna, nie powiedział – choćby przez sen?
KTT

Wydanie: 2000, 46/2000

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy