Gasiński w „Przeglądzie”

Gasiński w „Przeglądzie”

Demaskator talibów z Klewek próbował ukraść telefon w naszej redakcji

Bogdan Gasiński, znany demaskator afgańskich talibów z Klewek i czołowy informator Andrzeja Leppera w kwestii łapówek branych przez polityków, najwyraźniej nie ma szczęścia. Oto bowiem znów przyszło mu stanąć w szranki z wymiarem sprawiedliwości. Tym razem zarzut wydaje się być błahy – ot, zwyczajna próba kradzieży telefonu komórkowego.
Historia potyczek Bogdana G. z Temidą nie takie znała przypadki. Dość przypomnieć, iż wśród mieszkańców Klewek Gasiński uchodził za „wariata z paralizatorem”. Zarządzanie gospodarstwem rolnym w jego wykonaniu polegało bowiem na rażeniu bydła prądem z tego urządzenia. Oczywiście, nie dla sadystycznej przyjemności, ale dla pobudzenia zwierząt do produkcji mleka.

Jadę walczyć za Saddama

Dzisiaj jest już jasne, że gdyby nie ta nowatorska metoda, nie mielibyśmy żadnej „Klewkigate”.
– Krowy padały masowo, bo talibowie prowadzili na nich eksperymenty, chcąc wyhodować wąglika – wyjaśniał wyjątkowo liczny pomór Gasiński.
O ile jednak nie miał problemów ze wskazaniem winnych wysokiej śmiertelności zwierząt, o tyle trudno mu było znaleźć odpowiedzialnych za blisko 400-tysięczne braki w kasie właściciela gospodarstwa – firmy Inter Commerce. Ostatecznie to właśnie Gasińskiemu olsztyńska prokuratura przypisała wyłudzenie takiej kwoty.
A skoro mowa o talibach, zaskakująca jest metamorfoza postawy Gasińskiego. Ujawniając nielegalne eksperymenty medyczne, nasz bohater pałał oburzeniem wobec afgańskich wojowników. Kilkanaście miesięcy później, już po wybuchu wojny w Iraku, rozesłał do różnych redakcji e-maile, w których deklarował solidarność z Osamą bin Ladenem i Saddamem Husajnem. Zaś w połowie zeszłego roku zasypał znajomych SMS-ami o treści: „Jadę do Iraku walczyć za Saddama. Bogdan Gasiński”.
Nie ma najmniejszych poszlak wskazujących na to, by Gasiński wyjechał na Bliski Wschód. Są za to dowody, z których wynika, iż podając się za Waldemara Milewicza, Gasiński oszukał rodzinę aresztowanego członka gangu pruszkowskiego (a ponadto kilkunastu konduktorów – jeżdżąc po Polsce na gapę, kazał sobie wypisywać bilety kredytowe na nazwisko znanego reportera). Podszywając się pod nieżyjącego już dziś dziennikarza, zaproponował rodzinie D. załatwienie zwolnienia syna za skromne 4 tys. zł. O dziwo, pieniądze otrzymał…
Przed niechybną zemstą państwa D. uchronił Gasińskiego areszt, do którego trafił w listopadzie zeszłego roku właśnie za oszustwa. Wcześniej jednak zdołał jeszcze zaliczyć sprawę sądową w Gostyniu – tamtejszy sąd ukarał go dwuletnim zakazem prowadzenia pojazdów mechanicznych, grzywną w wysokości 1,5 tys. zł oraz 200-złotowym datkiem na cele społeczne za jazdę po pijaku.
Zapewne nie poświęcilibyśmy Gasińskiemu tyle uwagi, gdyby nie to, że „sojusznik” Saddama usiłował ukraść telefon dziennikarce „Przeglądu”. Co więcej, próbował tego dokonać na terenie naszej redakcji.

On to nie on

Latem zeszłego roku Gasiński nawiedzał nas kilkakrotnie, pytając o szefa działu politycznego, o numer faksu do niego bądź też przez „przypadek” wchodząc do pokojów różnych dziennikarzy.
Feralnego dnia zastał naszą koleżankę rozmawiającą przez telefon stacjonarny. Nieoczekiwanie chwycił leżący na biurku telefon komórkowy i rzucił się do ucieczki. Zgubiły go kręte schody naszej redakcji, krzyki okradzionej dziennikarki i czujność dwóch pracowników – panów Roberta i Radka. Od stworzonego przez nich żywego muru Gasiński odbił się jak piłka…
Wówczas nie wiedzieliśmy, z kim mamy do czynienia. Trzeba było dopiero sądowej rozprawy, by się przekonać, że nawiedził nas słynny demaskator z Klewek.
Co na to sam Gasiński? Fakt, iż do pruszkowskiej prokuratury dobijają się prokuratorzy z całego kraju (oficjalnych zarzutów jeszcze mu nie postawiono, wiadomo tylko, iż chodzi o kolejne oszustwa), specjalnie go nie speszył. Radykalnie zmienił fryzurę, a naszej dziennikarce usiłuje wmówić, że on to nie on.
– A nawet przyjmując, że miałbym tam być, to po co mi ten telefon? Przecież wtedy pracowałem, zarabiając miesięcznie 7 tys. zł – przekonywał przewodniczącą składu sędziowskiego.
Na nic jednak jego oratorskie popisy. Świadkowie, w tym przybyli na miejsce policjanci, jak dziś pamiętają Gasińskiego, który błagał, by dziennikarka zlitowała się nad nim, odesłała mundurowych i zapomniała o sprawie.
Koleżanka okazała się bezlitosna. Nie naszym zadaniem jest ferowanie wyroków, jednak mamy nadzieję, że sąd okaże się równie bezlitosny. I za wszystkie dotychczasowe przewinienia umieści Gasińskiego w stosownym miejscu. Biorąc pod uwagę, że rodzina D. raczej nie wybaczyła Gasińskiemu zniewagi, byłby to w istocie akt miłosierdzia.

 

Wydanie: 2004, 23/2004

Kategorie: Kraj
Tagi: Marcin Kulpa

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy