Gawęda o Gawędzie

Gawęda o Gawędzie

To chyba jedyne miejsce na świecie, gdzie końskie ogony od 50 lat wiąże się tak samo: na wysokości czubka ucha

Dębowe schody prowadzą na trzecie piętro Pałacu Młodzieży do sali zwanej „Teatrem”. Tu się wchodzi jak w dzieciństwo. Światło kolorowym refleksem odbija zatrzymane na ścianach sceny z bajek, w kącie elektryczna lokomotywa, wszędzie gwar. Starodawna już metaforyka lat 70. kontrastuje z nowoczesną, sprytną wyobraźnią internetowych gier. Zza barku wystaje koński ogon z kokardą i cienkim głosem informuje, że druh jest w harcówce. Maluch przed wejściem bez słowa ściąga tenisówki.
Pachnie woskiem, drewnem i bibułą.

Nikt do mnie nie mówi „proszę pana”

Andrzej Kieruzalski – inscenizator, chórmistrz, lalkarz, reżyser, menedżer, konferansjer, no i… druh. – Druh to harcerz, to człowiek życzliwy, powiernik, druh to po prostu nasz „drunio” – wyliczają na palcach dzieciaki. Druh to dla chłopców ojciec, a dla dziewcząt prawie bożyszcze… z czym chłopaki muszą się pogodzić.
Pokój 403 jest magiczną harcówką. Tu w jednym miejscu skumulował się czas. Potężne kroniki, koło od dorożki z trzynastoma świecami, totem obozowy ze Starej Dąbrowy, sztandar z krajką. Lalki z Chin, miś koala z Australii, wachlarz z Paryża, pamiątki podróży ze wszystkich kontynentów. Z portretu na sztalugach patrzy Stanisław Wyspiański, patron 170. drużyny, a z innego śp. Barbara Kieruzalska, dla dzieci druga matka i powierniczka największych nastoletnich tajemnic. Nazwiska członków zespołu odznaczonych srebrną i złotą maską wiszą na honorowym miejscu. Niektóre już w czarnych ramkach. – Nigdy nie potrafiłem odpowiedzieć, co za duch jest w tej mojej Gawędzie – drapie się w głowę Kieruzalski. – Nie wiem, co dzieciom każe przychodzić prawie codziennie, wkuwać na schodach biologię w przerwie próby, wyrzec się meczu, dyskoteki. Odchodzą, przychodzą… już od 50 lat. Jak liście na drzewie…
Siedzimy na drewnianych pieńkach i gawędzimy o Gawędzie. Coś druha Andrzeja „wewnętrznie kręciło”, żeby wymyślać kukiełki. Zaczęło się od konspiracyjno-okupacyjnego teatrzyku. Żył parę dni, bo wybuchło powstanie. – Któregoś dnia, zaraz po wojnie – opowiada druh – jeden z moich dawnych wychowawców, Stefan Wyrobek, spotkał mnie na ulicy: „Andrzej, to fantastycznie się składa. Czy mógłbyś na trzy miesiące zastąpić instruktora w Domu Harcerza na Targówku? Zostałem tam dyrektorem”.
50 lat temu w tej części Pragi diabeł mówił dobranoc. Kocie łby, domy często bez światła. Na pierwsze spotkanie, 13 października 1952 r., do sali przyszła mała grupka. – Dzieciaki nastawiły się na zabawę, a tu facet gada o teatrze – śmieje się pan Andrzej. – Gdy skończyły mi się argumenty (że dekoracje, lalki, kostiumy), jeden z chłopców podniósł rękę: „A czy moglibyśmy się bawić nie w lalki, tylko w sport?”. To była moja porażka. Ale pytam: „A w szachy umiecie grać?”. Jeden umie. Gramy więc. Jeśli wygra chłopak, bawimy się w sport, jeśli ja – w teatr. To najważniejsza wygrana partia w moim życiu i początek szaleństwa – naiwnego teatrzyku kukiełek zaniedbanych przedmieść Warszawy, który wyrósł na kolorowy teatr dziecięcej piosenki.

Warty z tekturowym „kałaszem”

Gdy na Szmulowiźnie (tak nazywa się ta część Pragi) wyłączano światło, druh zapalał świecę i siadał na parapecie… „Niech pan nam coś opowie…”, prosiły dzieci. Ściszonym, teatralnym głosem snuł bajki o obozach, namiotach, polowej kuchni, przeprawach na drugą stronę rzeki. Tak rodziło się harcerstwo, jakiego nie uczyły sztywne programy szkoły. „Niech nam pan to harcerstwo pokaże”, nalegała dziatwa, która wtedy tworzyła scenariusz gawędowej historii. I pojechali do… Powsina na pierwszy w życiu obóz.
Dzwonię po 60-letnich dziś gawędziarzach. – Zostały w pamięci jakieś strzępy wydarzeń, zdjęcia, no i piosenki – wylicza pani Danka Bątkowska, która z Gawędą jest od 1957 r. – Nigdy nie zapomnę nocy przy ognisku w Suchedniowie. Druh jak zawsze z akordeonem. Nigdzie indziej nie słyszało się wtedy „Jędrusiowej doli”… – nuci.
– Z adaptera podłączonego do prądownicy po raz pierwszy słyszeliśmy muzykę poważną. Każdy zamykał oczy i opowiadał obrazami, co widzi. To była magia chwili, która rozwijała w nas ciekawość. Nauczyliśmy się tam, że na świecie jest kolor. Tego nie mówiły szkoła, studia ani żadne instytucje – wspomina kolega z rocznika pani Danki, który dziś jest psychiatrą.
Biwaki w Aninie, obozy na odludziu w Tucholi, gdzie stało się na warcie z atrapą „kałasza”, Stara Dąbrowa. Co dzień ktoś inny był Nemeczkiem. Wybierał deser, czytał motto na każdy dzień, rozpalał ognisko. Mały i odważny bohater „Chłopców z Placu Broni” jest otoczony w Gawędzie kultem.
Pani Danka, wtedy jedna z niewielu solistek zespołu, przewraca kartki pożółkłego zeszytu z piosenkami. Opowiadają o wszystkim: podwórkach, strachach, stokrotkach, pomnikach, podróżach za ocean. – Druh Andrzej pokazał nam magiczny Dom Harcerza na Siedleckiej 39, po cichu, pioniersko, wtajemniczał w skautowe ideały. Najważniejsze było pomóc słabszemu.
Rodził się dekalog… Trzeba być uczciwym, umieć mówić po polsku, poświęcać swój wolny czas, wybierać, co dobre, a co złe. W harcówce zawieszono linki, na których przybywało supełków za honorowe postępowanie. – Tym żyliśmy, bo tego nikt nam nie kazał – wspomina druh. – A gdy linek zabrakło, w nagrodę nadawaliśmy kolory, bo życie jest przecież kolorowe. Tworzyliśmy swoją tradycję. Dziś na wstążkach w harcówce wisi kilkanaście tysięcy szkolnych tarcz.
– Dla nas zespół został takim klimatem świąt Bożego Narodzenia – analizują dorośli gawędziarze. – Wyrastamy z wiary w św. Mikołaja, nie czekamy na gwiazdkę. Przestaje nas to angażować, ale ciągle wzrusza. Taka jest Gawęda.
– Dzięki niej nigdy nie spoważniałem – zwierza się prawie w tajemnicy Wojciech Tomkowiak, dziś pracownik Ministerstwa Skarbu Państwa. Jeszcze w 1978 r., gdy już był statecznym urzędnikiem, z dziecięcą radością biegł do radia na Myśliwiecką, bo do nagrania potrzebne były męskie głosy, których w Gawędzie zawsze brakowało. – Gdybym chciał zobaczyć to, co zobaczyłem wtedy, życia by nie starczyło. W 1963 r. wynajęliśmy dwa wagony – kuszetkę i towarowy na sprzęt, doczepialiśmy je do składów i tak objechaliśmy Polskę. Nie raz kolejka się zatrzymała, gdy jakiś ciekawy świata wdrapał się na lokomotywę. Pan Wojtek zbierał wszystkie aforyzmy druha w swoim „Pamiętniku” (zapisywanie myśli jest w Gawędzie obowiązkiem). Najbardziej lubi ten, że nawet największa podróż zaczyna się od pierwszego kroku.
– Pierwszy raz w życiu przekroczyłem granicę w 1961 r., gdy zaprosili nas do ZSRR. Za żelazną kurtynę, do Francji, pojechaliśmy trzy lata później. Człowiekowi mózg stawał, gdy widział ogrody Wersalu, które dla nas uruchomiono. Pamiętam, że trasę do Francji trzeba było tak zaplanować ideologicznie, by różnica za bardzo nie utkwiła w głowach. Puszczono nas dołem przez Czechosłowację, żeby pozbawić możliwości porównania NRD z RFN.

Pakowaczki dziękują!

Gawęda, włączona w struktury ZHP, w latach 70. była pupilkiem władzy i najpopularniejszym zespołem w kraju. „Są rozpoznawalni w sklepie, gdzie wygrzebuje się dla nich właśnie taki materiał, taką koronkę, jakiej im potrzeba”, pisała „Trybuna Ludu” w 1977 r. W zakupionej 30 lat temu partii rajstop jedna z dziewcząt znalazła serdeczne życzenia od pakowaczek. Zielone i szare mundury, biało-czerwone chusty z naszytym symbolem – lalką – były ozdobą akademii „ku czci” i „z okazji”, kongresów i zjazdów partii, oklaskiwali ich wszyscy pierwsi sekretarze. Zespół występował w halach fabrycznych i na szpitalnych korytarzach, w zakładowych domach kultury i na scenach z przyczepy. Gdy w czynie społecznym porządkowano wsie i miasteczka, jeździli z apelem „Nie deptać stokrotek i wzruszeń”.
– To nie miało nic wspólnego z dętymi hasłami „Szturmem serc młodzieży”, „Cześć pracy”, „Wiwat, czerwone chusty”. Choć dychotomia utkwiła głęboko – wspomina Krzysztof Gradowski, który jako pędrak wszystkie wagary spędzał w kinie. A ponieważ pan Adam Gotwald z kółka filmowego, które było już „obłożone”, kazał iść do zespołu lalkowego, trafił na druha. – Próbowano nas indoktrynować, ale dziecko najszybciej wyczuwa fałsz, podróbki, sztuczne dialogi i charakteryzację. My nie byliśmy idiotami, choć niektórzy nie przyznają się do gawędowych korzeni. Uważam za wysoce krzywdzące, gdy słyszę dziś opinie, że prowadzono nas na pochody jak stado baranów. Wtedy jeszcze nie nurkowałem na tyle głęboko, żeby zrozumieć, co obliguje Andrzeja do takich zachowań w stosunku do Głównej Kwatery. Dziś wiem, że Kieruzalski wybrał genialne rozwiązanie. Zamieniał te uroczystości w karnawał. To nie pacholę podpierało struktury władzy ludowej, tylko kolorowe kukiełki, maski, tworzone na poczekaniu rekwizyty – tłumaczy Gradowski, który najpierw nosił baczki, potem był hipisem i w kolejności wszystkim tym, co pozwalało zaakcentować swoją odrębność.
Gdy występowali w Moskwie, ówczesny pierwszy sekretarz KC KPZR, Borys Jelcyn, dopytywał się: „Towarzyszu Kieruzalski, czy to możliwe, że wy nie należycie do partii?”. Nie mieściło mu się w głowie, że szef takiego zespołu jest spoza układu.
– On wykształcił umiejętność manewru, który w czasach propagandy sukcesu pozwalał zdobywać dla Gawędy środki – tłumaczy Gradowski. – Wszedł wtedy na dobrą drogę i byłby leniwą gapą, gdyby nie skorzystał z możliwości rozwoju tych dzieciaków.
A miał nosa do tego, co im potrzebne. Gdy młody reżyser Gradowski rozpoczął pracę nad „Akademią Pana Kleksa”, Andrzej Wajda proponował do głównej roli Jana Kobuszewskiego, a Kieruzalski radził: „Bierz Fronczewskiego”. I trafił.

Kuźnia charakterów

W Gawędzie recytowali wierszyki stolarze, nauczyciele, lekarze, artyści. – Anna Nehrebecka miała najpiękniejsze włosy – opowiada druh – Wojtek Mann strasznie nie lubił tańczyć, Krzysztof Gradowski potrafił mówić 10 minut o kompozycji krzesła, Marek Kościkiewicz już wtedy był „na opak”.
Magda szefowała bufecikowi. Była zwykłą, grzeczną dziewczynką i tak jak inne wiedziała, że druh to fanatyk pracowitości. Mimo to zakomunikowała pewnego razu, że od jutra nie będzie przychodzić: – Jak to!? Przecież tego nie wolno nawet przy mnie mruknąć – irytuje się druh. – Zdenerwowałem się: nie i koniec. Pytam: „A co ty, dziecko, będziesz robić?”, „Jadę na Wyspy Kanaryjskie”. „Niemożliwe! Przecież my szykujemy się do Garwolina!”. Sierotka stoi w korytarzu i mówi, że wygrała konkurs na fotomodelkę. Tym mnie rozsierdziła dokumentnie. Porządna dziewczynka wygrywa TAKI konkurs! Gdy wróciła z wielkim albumem pod pachą, nie mogłem uwierzyć, że to Magda. Myślę, cholera, ja się kształciłem w ASP i nigdy nie spostrzegłem, że któraś z moich dziewcząt jest piękniejsza. Stoi w drugim szeregu, ma numer 512, śpiewa w trzecim głosie i tańczy w polonezie – tyle wiedziałem.
– To, kim jestem, jest dużą zasługą druha – przyznaje Magda Mielcarz, dziś aktorka i modelka. – Nas po prostu tam wychowano i nauczono szacunku do człowieka. Panie woźne w każdej szkole uwielbiały dzieci z Gawędy, bo kłanialiśmy się w pas. Grupowe wyjazdy, pobyt w towarzystwie innych uświadamiały, że dobrem trzeba się dzielić.
Z pamięci ulatują fakty, ale zostaje to najważniejsze: wrażliwość, wyobraźnia, prawdziwe dzieciństwo. – Dziś jest inaczej. Dzieci tańczą i muszą wygrywać. Są jak dorośli. Dla nas najważniejsze było nie siedzieć bezczynnie i coś tworzyć. Gawęda to styl życia – kończy pani Magda.

Halo, tu mówią dzieci

– Gdyby stała tu drabina, już byśmy ruszyli – spokojnie mówi druh. – Ale na razie drabina jest… nie wiadomo gdzie. Chłopakom ta aluzja wystarczy. Za chwilę rekwizyt stoi tam, gdzie jego miejsce.
Właśnie zaczyna się uroczysta przysięga maluchów. 26 dzieci recytuje z pamięci 13 praw Gawędy: – Na egzaminie najtrudniej było powiedzieć z zamkniętymi oczami, w ile klawiszy druh uderzył na raz – zwierzają się dzieci, które dopiero stawiają pierwsze kroki w zespole i życiu. „Chcemy być aktywni i pełni inicjatywy, a najdrobniejsze nawet prace wykonujemy z dużym wkładem rozumu i uczucia”, klepie jedno z praw stremowany Łukasz z I klasy. Starsi dopingują, pstrykając palcami (oklaski są za głośne). Dzieci mocno przeżywają wyróżnienie. Dziś dostaną przecież zielone wizytówki. – To kolor nadziei, którą są dla zespołu – tłumaczy mi Agnieszka, właścicielka czerwonej, najwyższej rangą. – Żeby ją zdobyć, trzeba znać niemal cały gawędowy repertuar i umieć opiekować się młodszymi. Agnieszka jest w pałacu prawie codziennie. To mobilizuje ją w szkole, bo ma mniej czasu na naukę, a stopnie w Gawędzie trzeba mieć bardzo dobre. Jedna ze starszych dziewczynek wyjeżdża na stałe do taty w Wiedniu. Podchodzi do druha z czerwoną, pożegnalną różą i płacze.
„Kto ma 50 lat, jest w podeszłym wieku. Tak się często mówi o człowieku”, śpiewa dziś Gawęda jubilatka. Zespół niezmiennego stylu w zmiennych czasach, pod tym samym kierownictwem trwa 50 lat. – Czy jest dziś potrzebny? – zamyśla się dyrektor. – Z roku na rok mniej. Kiedyś był częścią narodowej edukacji. Gdy setką dzieciaków jechaliśmy do szarego Radomska, w piosence i tańcu wieźliśmy tam kulturę, kolory i zawsze jakieś przesłanie.
Ale jubileusz to smutne przeżycie. Dawniej Gawęda była niszą – oczkiem w głowie harcerstwa i władz. W dniach zapisu czekało się po 20 godzin, żeby wejść na sprawdzian. Kiedyś Kieruzalski siadał i akompaniował, a dzieci śpiewały na dwa głosy. To było wydarzenie. Teraz zatrudniony profesjonalista uczy fragmentów Verdiego. Dla maluchów to normalne: – Musimy śpiewać na cztery głosy, żeby się wyróżniać – mówią.

50 lat temu druh brał kartkę, kredkę i rysując, marzył razem z dziećmi, jaki mogą tworzyć teatr. Dziś wystarczy parę klawiszy, żeby zobaczyć Paryż czy Kraków. Kieruzalski nie otwiera już świata.
Zarzucają mu, że miał nieograniczoną szufladkę paszportów. – Rzeczywiście, nadano mi ten przywilej, bo ktoś zrozumiał, że Gawęda jest wizytówką. Dziś każdy ma w domu swój, a wyjazd do Pragi nie jest atrakcją po przyjeździe z wakacji na Krecie. Nikt zespołu nie rozpieszcza. Ale Kieruzalski, człowiek starego stylu, nie chce ubierać dzieci w koszulki z logo sponsorów. Założył fundację „Świat Gawędy” i jakoś zdobywa pieniądze: to sprzeda płytę, to zorganizuje loterię, da występ w McDonaldzie za 3 tys. – Czasem już nie wiem, kogo prosić – mówi. – Nie chcę wyjść na swoje, chcę, żeby te moje dzieci wyszły na ludzi.
– Kieruzalski rozpoczął podróż, która przeprowadziła pokolenia w nowy wiek – zauważa Gradowski. – Jeśli jego słowo w kulturze nie będzie miało znaczenia, to znak, że ona upada. Jubileusz Gawędy powinien być jubileuszem polskiego wychowania poprzez sztukę.


13 praw Gawędy
1. Poziom zespołu jest sprawą nas wszystkich, swymi staraniami i osiągnięciami wpływamy na jego podnoszenie.
2. Znamy historię i piękne tradycje Gawędy – są nam bliskie i drogie.
3. Staramy się być prawdomówni, koleżeńscy i uczciwi; wiemy, że są to podstawowe zasady współżycia w każdej gromadzie.
4. Mówimy poprawnym polskim językiem, pamiętając, że kultura naszych słów podkreśla jego piękno.
5. Chcemy być aktywni i pełni inicjatywy, a najdrobniejsze nawet prace wykonujemy z dużym wkładem rozumu i uczucia.
6. Uśmiech, uprzejmość i grzeczność na co dzień podkreślamy miłym i estetycznym wyglądem.
7. Nie zapominamy, że każda rzecz Gawędy jest zawsze przedmiotem naszej wspólnej troski i opieki.

  1. Potrafimy wyrzec się każdej rozrywki i przyjemności, jeżeli praca w zespole tego wymaga.
    9. Swoim zachowaniem staramy się dowieść, że można nam powierzyć każde zadanie.
    10. Z pełnym zaufaniem odnosimy się do starszych koleżanek i kolegów, bo wiemy, że na ich pomoc i radę możemy zawsze liczyć.
    11. Opiekujemy się młodszymi i nowymi, przekazując im nasze umiejętności i doświadczenia.
    12. Poważnie traktujemy nowo podjęte zamierzenia i propozycje, a gdy trzeba – z przyjemnością wykonujemy to, czego normalnie nie lubimy.
    13. Mamy ambicje, aby swą postawą i zachowaniem godnie reprezentować Gawędę.

50 lat – 16 tys. dzieci
* Teatr Lalek „Gawęda” powstał 13 października 1952 r. na Starej Pradze.
* W ciągu 50 lat przez zespół przewinęło się ponad 16 tys. dzieci. W zespole tańczyli m.in. reżyserzy Krzysztof Gradowski i Andrzej Zaorski, lider De Mono Marek Kościkiewicz, Wojciech Mann, aktorki: Anna Nehrebecka, Agnieszka Wagner i Magda Mielcarz oraz piosenkarka Danuta Stankiewicz. Obecnie Gawęda liczy 300 osób.
* Podczas 52 wyjazdów zagranicznych zespół odwiedził 29 krajów.
* Występował na 14 krajowych i zagranicznych festiwalach.
* Nagrał 350 piosenek i 11 płyt długogrających.

 

 

Wydanie: 2002, 28/2002

Kategorie: Kraj
Tagi: Edyta Gietka

Komentarze

  1. w-al
    w-al 29 maja, 2017, 21:23

    Wielki szacunek dla Pana Kieruzalskiego! Cześć jego pamięci!

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. ACh
    ACh 24 kwietnia, 2020, 22:59

    To była Siedlecka 37, nie 39 😉

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy