Chcecie mnie rozliczyć? Popatrzcie na to, co napisałem, popatrzcie na to, co zagrałem. Robię to na najwyższym poziomie
„Teraz rozumiem, po co to wszystko. Jestem pośrodku ciemnej i zimnej nocy. (…) Jestem tutaj. Skoro tak, daj mi latarnię, a jeśli proszę o zbyt wiele, daj iskrę, a postaram się ją rozpalić. Będę was szukał, gdyż obawiam się, że jest zbyt ciemno, byście mnie znaleźli. Mam przeczucie, że robiłem to już wielokrotnie, może więc i tym razem przypomnę sobie, którędy droga”, pisze Krzysztof Pieczyński w książce „Dom Wergiliusza”, wydanej w 2013 r. Ceniony aktor filmowy (m.in. „Dom”, „Życie Kamila Kuranta”, „Jezioro Bodeńskie”, „Pianista”, „Daleko od okna”, „Ziarno prawdy”) i teatralny, myśliciel, poeta, pisarz. Pełen wiary w człowieka krytyk rzeczywistości z Kościołem w roli głównej.
Pan poszukuje. I się nie zgadza.
– Poszukiwanie bierze się z głodu poznania. Bez głodu, pragnienia nie ma niczego nowego. Powiedzenie ludziom, by zaakceptowali świat, jakim jest, oznacza brak poszukiwań, brak rozczarowań, ale i brak rozwoju. Człowiek musi sam wejść na drogę poznania, zrozumieć mechanizmy przede wszystkim po to, by nie pozwalać sobą manipulować. Jest bardzo wiele dróg.
Wiem od pana kolegów z PWST, że uchodził pan jako student za osobę niepokorną. Inni mówią: trudną. Te poszukiwania zaczęły się w pana życiu wcześnie, również na emigracji w USA. W pańskich wczesnych wierszach pojawia się często motyw Boga, krzyża, Chrystusa. Listy z Ameryki kończył pan często słowami „Z Bogiem”. Jak to się ma do pana postawy dzisiaj?
– 25 lat temu szukałem swojej drogi wśród mistyków chrześcijańskich i to był ten początek, stąd ta symbolika. Wynika też z tego, że urodziłem się w Polsce. Natomiast jakiś czas zajęło mi dostrzeżenie, że odwoływanie się do krzyża wzmacnia siłę tej martyrologii i siłę Kościoła. Spadanie łusek z oczu to powolny proces.
Wyrósł pan w tradycji katolickiej?
– Kościół w PRL miał znacznie mniej do powiedzenia i nie straszył. Nie miał takiej siły indoktrynacji i reklamy. Dopiero po konkordacie wróciliśmy do tysiącletniej niewoli. Kiedyś dzieci, które nie szły na religię, nie były piętnowane i nie stawały się przedmiotem ostracyzmu. Dziś jest inaczej, dlatego włączam się w starania o wyprowadzenie religii ze szkół.
Był pan u komunii?
– Nie. Ale byłem katolikiem z powodu chrztu w okresie niemowlęctwa. A Kościół upokarza nawet wtedy, kiedy człowiek chce się z niego wypisać. Musi przyprowadzić ze sobą świadków, bo sam nie wystarczy.
A pan próbował się wypisać?
– Ja się wypisałem i musiałem przyprowadzić dwóch świadków, ponieważ nie mogłem zdecydować o sobie samym. Miałem duże kłopoty z uzyskaniem z miejsca mojego chrztu wszystkich papierów potrzebnych do apostazji. To jest ta pogarda Kościoła.
Dawno to było?
– Niedawno.
Trudno było panu znaleźć takich świadków?
– A skąd.
I poczuł pan coś?
– Nic nie poczułem. To wypisanie było spowodowane arogancją, która płynie z Kościoła. Gdyby ludzie Kościoła uznali, że ja, człowiek dorosły, mówię, że nie jestem katolikiem, i to wystarczy, zaakceptowałbym to. Ale oni tego nie akceptują i uważają, że jestem ich własnością. Dlatego dokonałem tego formalnie, żeby zakończyć proceder wtrącania się katolików do mojego życia.
Nie każdy ma odwagę wypisać się z Kościoła, ponieważ społeczność, zwłaszcza niewielka, naznacza takich „odszczepieńców”, wyrzuca poza obręb.
– Nie trzeba do tego odwagi. Do tego potrzeba sumienia. Jeżeli uznamy 2 mld katolików za ciało Chrystusa, to Kościół to ciało codziennie krzyżuje, znieważa, wyśmiewa, gwałci ludzi. Wpisał w człowieka swoją matrycę niewoli, niskiego poczucia własnej wartości, matrycę życia w grzechu. Ma doskonały bat, bo tylko on może człowieka zbawić. Kościół stanął między człowiekiem a nim samym. Zablokował dostęp do głębszej świadomości.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy