Gliniarze z celuloidu

Gliniarze z celuloidu

Geniusz czy degenerat – dwa oblicza policjantów w polskich filmach Na policję nie trzeba napuszczać żadnej mafii – wykończy się sama. To puenta filmu Patryka Vegi, najnowszego polskiego thrillera policyjnego. I pierwszego, który tak brutalnie mówi o psychicznych kosztach pracy w policji. Vega napatrzył się na policyjny alkoholizm, neurozy, zobojętnienie na śmierć, kiedy kręcił dla telewizji dokumenty „Prawdziwe psy” i „Taśmy grozy”. Ale telewizja nie chciała na ekranie „czarnej propagandy”, więc Vega co ciekawsze kawałki odkładał na później. Teraz zmontował je w serię scenek z życia branży policyjnej i przedstawia widzom w filmie „PitBull”. Wprawdzie ta fabuła rozłazi się w szwach już po kwadransie, niechlujnie nagranych dialogów nie sposób zrozumieć, ale to nawet nie przeszkadza. Bo widza wciąga sam pomysł – pokazanie naszej policji jako organizacji, której przestępcy nie są do niczego potrzebni. Jej funkcjonariusze jeden po drugim tracą kontrolę nad własnym życiem, więc nie ma mowy o tym, by upilnowali porządku w stolicy. Zresztą najbarwniej wygląda to w szczegółach. Alkoholicy, ćpuny, alimenciarze Gliniarz o ksywie „Metyl” od lat nie wychodzi z amoku alkoholowego. Otępiały od wódki pracuje jako oficer dyżurny. Rzuca żonę, robi dziecko przygodnej partnerce, w alkoholowym szale wybija zęby kumplom, wreszcie strzela do kobiety, którą niedawno po wódce zapłodnił. Podobnie „Benek” – do emerytury zostały mu dwa miesiące, a na koncie ma tylko rozwód, zagraconą kawalerkę i zaawansowaną chorobę wieńcową. W napadzie duszności strzela, gdzie popadnie. „Gebels” nie pije, bo opiekuje się synkiem, którego na godziny użycza mu była żona. A ta zdziera z niego bez litości alimenty – glina musi więc dorabiać jako parkingowy. Ale i tego mało – aby wyjść na swoje, kradnie benzynę z baków w samochodach, których miał pilnować. Młodzi policjanci wcale nie są lepsi. Taki „Nielat” w wydziale zabójstw pracuje zaledwie dwa lata, a już zdążył poważnie zakosztować heroiny. Na Dworcu Centralnym udaje, że poluje na dilerów, ale chodzi mu tylko o to, by jakiemuś przytrutemu ćpunowi zgarnąć bodaj jedną działkę. Taka policja obrasta najgorszymi szumowinami. Trafi się tu prokurator, który za biurkiem zarabia grosze, ale po godzinach zgarnia miliony – jako kurier, który mafijne pieniądze przekazuje „zaufanym” policjantom. Trafi się gangster średniego szczebla, co to na zamówienie „pana władzy” połamie nogi, komu trzeba. Ale też zażąda umieszczenia kamery w policyjnym wozie, żeby mógł kolegów „pana władzy” szantażować. I biznesmen zza wschodniej granicy, który oferuje policjantowi górę forsy za sprzątnięcie ormiańskiej konkurencji na Stadionie Dziesięciolecia. A na deser zidiociały polityk. Ten ma dla policjanta, który odmówił wzięcia milionowej łapówki, prezent od władzy – 800 zł „nagrody pieniężnej”. I już wiadomo – tak traktowany policjant nie będzie tracił resztek zdrowia na szerzenie prawa i sprawiedliwości. Spróbuje się prześlizgać – byle do emerytury. Kiedy schwyta przestępcę, to go albo zamknie, albo wypuści – zależy, co mu się będzie bardziej opłacać. Egzekwowanie prawa jest fikcją. Na linii policja-świat przestępczy panuje chaos i korupcja. I trudno mieć o to pretensje do samych policjantów. Po paru latach pracy są ludzkimi wrakami, którym w dodatku nie wystarcza do pierwszego. Wzorzec „psa”, rocznik ‘92 Znamy? Znamy. I to z filmu „Psy” Władysława Pasikowskiego, który w 1992 r. otwierał policyjną paradę filmową w odrodzonej Polsce. Policja polityczna, jaką tam oglądaliśmy, wyszła z lat 80. jako zgrana paczka kumpli do wypitki i wybitki. Owszem, kogoś tam stłukli na przesłuchaniu, kogoś zaszantażowali, ale bez osobistej złości. Zresztą jakich oni mieli dotąd przeciwników? Studentów kolportujących bibułę? A tu na rynek weszli dilerzy narkotyków, dla których zabić „psa” to tyle, co splunąć. I milicyjni „twardziele” z lat 80. w latach 90. zaczynają się łamać. Albo dają się przekupić bandytom, albo biegają na gwizdnięcie byle polityka. Albo występują przeciw całej tej bandyckiej sitwie. Oczywiście w pojedynkę. Dzięki temu taki bojownik, Franz Maurer o twarzy Bogusława Lindy, kojarzy się mile nawet widzowi, który ledwie skończył podstawówkę. Przypomina mu „bohatera romantycznego” z lektur obowiązkowych. I frekwencja gotowa. Kryminały kręcone „z metra” No to może by z niej skorzystać? – pomyśleli twórcy i zaczęli powtarzać schemat Pasikowskiego bez umiaru. „Psy” w wersji cynicznej? Proszę bardzo. W „Młodych wilkach” (1995) Jarosława Żamojdy stróże porządku przyglądają się z bezpiecznej odległości, jak grube ryby świata przestępczego rozprawiają się z młodszą

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 17-18/2005, 2005

Kategorie: Kultura
Tagi: Wiesław Kot