Głód się nasila, chory system zyskuje

Głód się nasila, chory system zyskuje

Dlaczego tak wielu ludzi na świecie nie ma co jeść

Głośne i ostre były słowa polityków Unii Europejskiej po zablokowaniu przez Rosję transportu zbóż z ukraińskich portów morskich. Na czerwcowym szczycie UE premier Mateusz Morawiecki mówił: „Putin chce doprowadzić do głodu. Kreml chce wywołać głód w północnej Afryce i na Bliskim Wschodzie. Chce doprowadzić do wielkiej fali migracji”. Kanclerz Niemiec Olaf Scholz powiedział nieco później: „Zagrożenie światowym kryzysem głodowym zależy od Rosji, wynika z wojny Putina”. A przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen dodała z mocą: „Żywność stała się częścią arsenału terrorystycznego Kremla”.

Trudno o bardziej zero-jedynkowe odwracanie uwagi od systemowych powodów głodu, podszyte chwytliwym wątkiem moralnym. Bo głód był obecny w wielu częściach świata już przed 24 lutego 2022 r., i to od dziesięcioleci, bynajmniej nie z powodu Rosji. Teraz kryzys jedynie się zaostrza, a Rosja swoimi działaniami może go łatwo podsycać, wykorzystując słabe punkty i błędy systemowe światowej gospodarki żywnościowej.

Niewidzialny głód

Jeszcze przed wojną niedożywienie – które nie prowadzi bezpośrednio do śmierci – dotykało ok. 2 mld ludzi, czyli co czwartego mieszkańca ziemi. Szwajcarski socjolog, były polityk i światowej sławy krytyk globalizacji, Jean Ziegler, nazwał to „niewidzialnym głodem”. Mało widoczny był i jest choćby fakt, że niedostateczne spożycie żelaza to problem (długo przed wojną) 1,8 mld ludzi. Szczególnie cierpią na jego brak kobiety w ciąży, niedobór żelaza jest najczęstszą przyczyną śmiertelności niemowląt. Niewidoczny jest też fakt, że niedobór jodu, cynku i witaminy A w diecie powoduje śmierć ok. 800 tys. dzieci rocznie. Albo że wśród umierających z głodu są głównie dzieci, które nie ukończyły piątego roku życia.

Argentyński dziennikarz i pisarz Martín Caparrós opublikował w 2015 r. bestseller „Głód”. Na ponad 800 stronach skrupulatnie opisuje przyczyny głodu, ukazuje dramat dotkniętych nim osób i to, jak wstrząsnęło nim zetknięcie się z głodem w różnych częściach świata. „Jeśli zabierasz się do lektury tej książki i przeczytasz ją w ciągu, dajmy na to, ośmiu godzin, w tym czasie umrze z głodu 8 tys. ludzi. To dużo: 8 tys. Jeśli tego nie zrobisz, ludzie umrą i tak, ale będziesz miał to szczęście, że się o tym nie dowiesz”.

Wymykający się dziś spod kontroli problem żywnościowy sięga głębiej, to nie wyłącznie kwestia zakłócenia eksportu zbóż z Ukrainy i Rosji. 20-25 mln ton zbóż, których eksport został tymczasowo zablokowany, to mniej niż 1% rocznej światowej produkcji – w sumie na świecie w zeszłym roku wyprodukowano ok. 3 mld ton zbóż (ryżu, pszenicy, kukurydzy, prosa, żyta, owsa i jęczmienia). Ceny zbóż na rynkach światowych wzrosły do czerwca br. o ponad 60% w porównaniu z latami 2014-2016. W przededniu wojny tona pszenicy kosztowała ok. 270 euro, w czerwcu już ponad 400 euro, aby pod koniec sierpnia spaść do 320 euro.

Jak wytłumaczyć drastyczny wzrost i wahania cen zbóż na rynkach, skoro chodzi o ułamek rocznej produkcji światowej? Prof. Elżbieta Mączyńska, prezes honorowa Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego (PTE), w wywiadzie dla PRZEGLĄDU wskazała, gdzie szukać odpowiedzi: „Dzisiaj zachodni eksperci i publicyści zwracają uwagę na Ukrainę i niszczenie spichlerza Europy. Podkreślają, że przez blokadę portów i działania wojenne nie będzie można tą drogą eksportować zbiorów pszenicy (…). I to prawda, ale czy wcześniej te bogate kraje nie narzucały niekorzystnych warunków rolnikom w biedniejszych krajach? Czy nie tworzyły przewagi same dla siebie za pomocą różnych kwot importowych i ceł? Czy nie pozwoliliśmy wielkim firmom zniszczyć małych, rodzinnych gospodarstw?”.

Istotnie, głód na świecie wiąże się z faktem, że rynek handlu podstawowymi produktami żywnościowymi od lat 90. był sukcesywnie liberalizowany – a w wielu częściach świata ludzi po prostu nie stać na rosnące w związku z tym ceny. Socjolog i filmowiec Rupert Russell w głośnej książce „Price Wars” (Wojny cenowe) argumentuje, że faktycznie w ostatnich 15 latach na świecie nie brakowało żywności – wręcz przeciwnie. Nie ma zatem w zasadzie „kryzysu żywnościowego”, pisze Russell, tylko jest „kryzys cen żywności”, spowodowany m.in. rozregulowanymi rynkami finansowymi.

Spekulanci

Popatrzmy wstecz: jeszcze do początku lat 2000 w USA giełdowy handel podstawowymi produktami rolnymi był znacząco uregulowany i reglamentowany – a handlowali w większości branżowcy. Administracja prezydenta Billa Clintona w 2000 r. zliberalizowała ten handel ustawą Commodity Futures Modernization Act (CFMA). Na CBOT w Chicago, najważniejszej na świecie giełdzie produktów rolnych, odsetek firm branżowych, które faktycznie obracają zbożami, spadł z 88% w 1996 r. do 35% w 2008 r. W ciągu zaledwie kilkunastu lat 65% kontraktów na zboża stało się przedmiotem obrotu spekulantów finansowych, kupujących i zbywających wyłącznie kontrakty futures. Fizyczny towar ich nie interesuje. Efekt? Podczas gdy w dziesięcioleciach przed liberalizacją ceny zbóż były względnie stabilne, w 2008 r. po raz pierwszy spekulanci niebranżowi i kapitał finansowy doprowadzili do gwałtownego wzrostu cen zbóż i zaostrzyli sytuację kryzysową w biednych krajach świata. „W rządach państw G7 siedzą tylko chłopcy na posyłki wielkich korporacji – mówił w 2015 r. Jean Ziegler. – Cała władza leży w rękach korporacji, nie w rękach wybranych rządów. One nie mają władzy, aby przeprowadzić reformy strukturalne i zniszczyć mordercze mechanizmy generujące głód: nadmierne zadłużanie się biednych państw, dumping cenowy w UE dotyczący rynku rolnego, spekulacje giełdowe na podstawowe produkty rolne oraz grabież ziemi w krajach Trzeciego Świata przez fundusze i wielkie korporacje”.

Światowa produkcja, obrót i handel zbożami zdominowane są obecnie przez kilka potężnych korporacji – Archer Daniels Midland, Bunge, Cargill, Louis Dreyfus – które w ostatnich latach generowały rekordowe zyski. Weźmy Cargill, ta jedna z największych na świecie firm zajmujących się handlem i przetwórstwem żywności odnotowała w bieżącym roku obrotowym rekordowy zysk i rekordowe obroty w wysokości 165 mld dol. (ok. 700 mld zł) – to wzrost o 23% w stosunku do roku poprzedniego. Według niemieckiej organizacji pozarządowej FIAN, która promuje żywność jako prawo człowieka, korporacje takie jak Cargill same gromadzą w magazynach zboża w celach spekulacyjnych, choć nie wiadomo ile. Jak pokazuje kwerenda organizacji pozarządowej Lighthouse Reports „The Hunger Profiteers”, już krótko przed wybuchem wojny w Ukrainie spekulacja na rosnące ceny żywności nabrała tempa.

Dlaczego więc tak wielu ludzi na świecie nie ma co jeść? Według Martína Caparrósa od lat pojawia się „mnóstwo życzliwie nastawionych opracowań, (…) rozpoczynających się zwykle od śmiałego stwierdzenia, że główną przyczyną głodu na świecie jest ubóstwo. Wydaje się to logiczne, niemal oczywiste. Niemniej jednak jest to retoryczna mistyfikacja w czystej postaci. (…) Główną przyczyną głodu w świecie jest bogactwo, fakt, że nieliczni zagarniają dla siebie to, czego potrzebuje wielu, w tym żywność”. Możemy o tym się przekonać w dowolnym większym sklepie spożywczym, jeśli namierzymy wszystkie zbędne czy śmieciowe produkty, które zawierają składniki podstawowych produktów rolnych: zbóż, mleka, olejów itd. Jeszcze bardziej wątpliwą sferą korzystania z (bez)cennych zasobów i plonów ziemi są tzw. biopaliwa – w minionym roku globalna produkcja biopaliw wyniosła ekwiwalent ok. 1,7 mln baryłek ropy naftowej dziennie, czyli 600 mln ton rocznie. Według szacunków spalone na świecie biopaliwa to odpowiednik potrzebnego rocznego spożycia kalorii dla 1,9 mld dorosłych.

Mięso i degradacja

Jednak bodaj najbardziej wątpliwe „zagarnianie”, o którym pisze Caparrós, dotyczy mięsa. Co roku na świecie hoduje się ok. 70 mld zwierząt (to głównie drób, krowy i świnie) na nasze potrzeby. Całkowita powierzchnia użytków rolnych na świecie wynosi ok. 50 mln km kw., to mniej więcej tyle, ile kontynenty Afryka i Ameryka Południowa razem wzięte. Powierzchnia wykorzystywana pod uprawę pasz dla zwierząt oraz pastwiska stanowi dwie trzecie tego obszaru, czyli ok. 33 mln km kw. – to symbolicznie cała Afryka. Również w UE ze 105 mln ha gruntów rolnych prawie dwie trzecie, czyli 66 mln ha, wykorzystuje się pod uprawę pasz dla zwierząt. Do produkcji kilograma wołowiny potrzeba od 3,9 do 9,4 kg paszy, np. w postaci soi i innych zbóż. Do tego dochodzi 15,4 tys. litrów wody zużytej na kilogram (sześć razy więcej niż w przypadku roślin strączkowych), powierzchnia użytkowa 27-49 m kw.

oraz emisja 20 kg ekwiwalentu dwutlenku węgla, głównie metanu. Większość mięsa spożywana jest… w bogatych krajach Zachodu.

Poważna redukcja upraw pod paszę w zamian za uprawy zbóż do bezpośredniego spożycia przez człowieka znacząco przyczyniłaby się do poprawy sytuacji żywnościowej na świecie – dzięki zwolnionym polom i malejącym cenom zbóż. Zachodni poziom konsumpcji żywności, zwłaszcza mięsa, w dużej mierze przyczynia się także do faktycznej rekolonizacji krajów, które już niegdyś były koloniami, i degradacji zasobów naturalnych. „Rosnąca populacja, urbanizacja i erozja pochłaniają żyzne ziemie w zastraszającym tempie”, piszą Philip Lymbery i Isabel Oakeshott w książce „Farmagedon. Rzeczywisty koszt taniego mięsa”. „W większości grunty te znajdują się w Afryce i Ameryce Łacińskiej, co oznacza, że aby zrobić miejsce, flora i fauna zostaną prawdopodobnie staranowane. W rezultacie dochodzi do globalnego zagrabienia ziem na olbrzymią skalę. To XXI-wieczny odpowiednik wyścigu o Afrykę za panowania królowej Wiktorii. Chociaż napędza go wiele czynników, głównym winowajcą jest nienasycony popyt na paszę w fermach przemysłowych”.

Pozostaje pytanie, w jaki sposób kraje bogatego Zachodu i Północy są w stanie narzucać swój interes państwom słabszym. Kraje globalnego Południa (niegdyś Trzeci Świat), biedne i rozwijające się, są uzależnione od importów żywności w dużej mierze dlatego, że wskutek zadłużenia zostały zmuszone do otwarcia rynków na dotowane produkty rolne z Europy i USA, które wyparły lokalną produkcję. Aby zrozumieć źródła tego zadłużenia, trzeba spojrzeć kilkadziesiąt lat wstecz.

Większość krajów w Afryce do lat 60. XX w. była koloniami wyzyskiwanymi przez mocarstwa kolonialne, takie jak Wielka Brytania, Francja, Portugalia, Holandia, Belgia, do 1918 r. także Niemcy. Kolonizowane kraje traktowano jako źródło surowców, po części też jako rynek zbytu dla własnej nadprodukcji. Po uzyskaniu przez byłe kolonie w latach 50. i 60. niepodległości Zachód nie wspierał w nich budowy nowoczesnych gospodarek i demokracji. Wspierał własny interes – w bezwzględny sposób.

Dobrym, a raczej tragicznym przykładem jest dzisiejsza Demokratyczna Republika Konga. Ten wielki (osiem razy większy niż Polska) kraj w środkowej części Afryki, przez dziesięciolecia brutalnie wykorzystywany jako belgijska kolonia, uzyskał niepodległość w 1960 r. Zarówno Belgia, jak i USA za pomocą swoich służb specjalnych przyczyniły się do obalenia demokratycznie wybranych rządów, zamordowania charyzmatycznego lidera Patrice’a Lumumby, później do umocnienia dyktatury pod rządami Mobutu Sese Seko, drenującego swój kraj (Zair) w pełnej zgodzie z państwami Zachodu. Krótko przed śmiercią Mobutu w 1997 r. Zair wpadł w spiralę wojen domowych, które do 2003 r. pochłonęły co najmniej 3 mln ofiar, w większości na skutek załamania się produkcji żywności i służby zdrowia. Dziś Kongo jest w dużej mierze eksploatowane przez zachodnie i chińskie korporacje, konkurujące choćby o zasoby kobaltu – połowa złóż tego surowca, niezbędnego do produkcji baterii i akumulatorów, znajduje się w Kongu – czy koltanu, nieodzownego przy produkcji urządzeń elektronicznych i smartfonów. W 2019 r. Kongo doświadczyło drugiego najpoważniejszego kryzysu żywnościowego na świecie, ok. 15,6 mln osób cierpiało wówczas z powodu braku bezpieczeństwa żywnościowego. Śmiertelność niemowląt i opóźnienie wzrostu u dzieci są nadal wysokie. Ogromna liczba ludności – 72% 90-milionowej populacji – żyje w ubóstwie.

Eksperyment kolonialny

To tylko jeden z przykładów. Kraje takie jak Kongo żyły i żyją z surowców, więc w wydobycie czy uprawę rządy tych krajów inwestowały od lat 60. – za pomocą zagranicznych kredytów. Musiały się zapożyczać w amerykańskich dolarach. W 1973 r. nadszedł kryzys naftowy, eksplodujące ceny ropy i stagflacja. Gdy bank narodowy USA (Federal Reserve, Fed) na przełomie lat 70. i 80. radykalnie podniósł stopy procentowe (czasowo do ponad 20%), zadłużone w dolarach kraje globalnego Południa popadły w głęboki kryzys, nie mogąc obsłużyć kredytów. Efektem były tzw. strukturalne programy dostosowawcze (Structural Adjustment Programmes, SAP), dyktowane dłużnikom przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW) i Bank Światowy, oba zdominowane przez USA i inne kraje Zachodu.

W ramach tych programów strukturalnych faktycznie zmuszono kraje, głównie w Afryce i Ameryce Południowej, do cięcia kosztów publicznych, otwarcia rynków dla zagranicznych (subsydiowanych) produktów rolnych i dla zagranicznych inwestycji oraz do prywatyzacji. Jednocześnie jako lekarstwo zaaplikowano przekształcenie produkcji rolnej w eksport tzw. cash crops, tj. surowców potrzebnych w krajach Zachodu (kawa, kakao, kwiaty itd.). „W wielu krajach polityka MFW i Banku Światowego obejmowała także eliminowanie subsydiowanych produktów żywnościowych oraz likwidację mechanizmów regulujących ceny wewnętrzne, opartych na uruchamianiu rezerw zboża i innej żywności – pisze Caparrós. – W przypadku takich krajów jak Niger przyniosło to bezpośredni rezultat: po prostu i zwyczajnie doprowadziło do śmierci głodowej tysięcy ludzi”. Główne zasady tej polityki MFW i Banku Światowego znane są jako konsensus waszyngtoński. Polska w ramach tzw. terapii szokowej na początku lat 90. również odczuła efekty niektórych jej elementów: otwarcie rynku, dziką prywatyzację, wycofanie państwa, cięcia socjalne.

Na dodatek w wielu biednych krajach świata do dziś panuje niemal bezprawie w przywłaszczaniu gruntów rolnych lub „inwestowaniu” w nie – lokalni rolnicy są wywłaszczani, często brutalnie wypędzani, niejednokrotnie mordowani, a na ich polach powstają wielkie plantacje monokultur przeznaczonych na eksport: palmy olejowej, bananów, soi. Ten proces, znany jako land grabbing (grabież ziemi), od początku lat 2000 nasilił się głównie z powodu nowych dotacji dla biopaliw w USA i Europie, znacznego wzrostu cen podstawowych artykułów spożywczych od 2008 r. oraz wzrostu konsumpcji mięsa na świecie.

Procesy tego wywłaszczania opisują Philip Lymbery i Isabel Oakeshott w książce „Farmagedon”, choćby na przykładzie Indian Qom, którzy stracili grunty zamieszkiwane i uprawiane od setek lat przez ich przodków na rzecz wielkiej korporacji produkującej soję. „Kilka lat temu pewna międzynarodowa firma kupiła naszą ziemię. Władze prowincji sprzedały ją razem z nami, bo tak się złożyło, że akurat tam mieszkaliśmy. Oczywiście nie mieliśmy żadnej wartości. Kiedyś mieszkaliśmy w lasach, zbieraliśmy miód, polowaliśmy na aligatory, iguany i ryby, a także uprawialiśmy warzywa i bawełnę. Nie chcemy jałmużny, lecz uznania naszych praw”, mówi Abel Paredes, jeden z przedstawicieli ludności Qom.

Głód „częścią arsenału terrorystycznego Kremla”?

Nie tylko na lądzie, lecz również na wodzie zachodni kolonializm nie ustał – i powoduje niewidoczny dla nas głód. Zachodnie, ale i chińskie korporacje przemysłowego rybołówstwa wyławiają ryby milionom rybaków na wybrzeżach Afryki. Ryby te w dużej części przerabiane są na mączkę – do hodowli innych zwierząt czy łososi. Dokument „Stolen Fish. Kiedy zabraknie ryb” w reżyserii Małgorzaty Juszczak pokazuje to poprzez sytuację rybaków z Gambii. „Gdy te łodzie płyną, zgarniają wszystko, co stoi na ich drodze, bo ich sieci sięgają samego dna”, mówi Saine, jeden z bohaterów filmu. Zubożali i głodujący rybacy i ich rodziny uciekają do Europy – a tysiące z nich giną na Morzu Śródziemnym.

Wojna przykrywa niemal wszystko, czyni świat czarno-białym. Choć nie do końca wojna, to raczej kwestia naszego punktu widzenia i ignorancji. „Musimy przemyśleć naszą perspektywę na żywność – nie patrzeć na nią jak na towar, który należy dobrze sprzedać, tylko jak na prawo każdego człowieka”, powiedział w zeszłym roku sekretarz generalny ONZ António Guterres na pierwszym szczycie dotyczącym systemów żywnościowych. Światowy Program Żywnościowy (WFP) z ramienia ONZ deklaruje, że potrzeba mu w tym roku 24 mld dol., aby pomóc 153 mln ludzi w największej potrzebie. 24 mld dol. to ok. 0,02% światowego PKB, sięgającego niemal 100 bln dol. W ostatnich latach WFP nigdy nie uzbierał tych środków, a pomoc programu w 80% idzie na ostre sytuacje kryzysowe, nie zaś na mniej widoczne, średnio- czy długoterminowe wsparcie rozwojowe.

Tymczasem długofalowo kraje te nie potrzebują jałmużny i dobroczynności, tylko sprawiedliwych relacji handlowych. Lub krócej: sprawiedliwości zamiast dobroczynności.

Fot. AP/East Newsi

Wydanie: 2022, 40/2022

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy