W głowie mam cały czas głos Ferdka

W głowie mam cały czas głos Ferdka

Andrzej Grabowski: Byłem przekonany, że taki serial nie może chwycić i zniknie z anteny, zanim się pojawi

BOŻE SKRAWKI. MAKING OF

W 2000 r., kiedy byłem już nieźle rozpędzony w serialu „Świat według Kiepskich”, dostałem zaproszenie na casting do Warszawy. Zadzwoniła do mnie śp. Ewa Andrzejewska, specjalistka od wyszukiwania obsady do filmów dla wielu reżyserów. Powiedziała mi, że chodzi o nowy film Jurka Bogajewicza, który będzie koprodukcją polsko-amerykańską, ale żebym nie liczył na rolę, bo tak naprawdę szukają młodszego ode mnie faceta. Mówiła, że jednak warto przyjechać choćby po to, żeby poznać Jurka. Ten argument do mnie przemówił, bo o Jurku Bogajewiczu czy też Yurku Bogayeviczu – aktorze, scenarzyście, reżyserze i producencie filmowym – w branży krążyło wiele ciekawych opowieści (…).

Spotkanie z nim na castingu było bardzo profesjonalne – był świetnie przygotowany i wiedział, czego chce. Przy okazji dowiedziałem się, że jedną z głównych ról ma zagrać Willem Dafoe. Fajnie, pomyślałem. Wracając do Krakowa, nie dotarłem nawet do Radomia, kiedy znów usłyszałem Ewę w słuchawce: „Masz tę rolę, Andrzej! Gratuluję! A może odpowiedniej będzie: congratulations!?”.

Film „Boże skrawki” to przejmująca wojenna historia żydowskiego chłopca, który zostaje uratowany z krakowskiego getta. Ukrywa się na polskiej wsi i razem z innymi dziećmi chodzi do szkoły czy na lekcje religii. Bogajewicz włożył w nią całe serce. Powiedział mi, że inspiracją scenariusza były autentyczne wspomnienia i odnalezione gdzieś dziecięce pamiętniki z tamtego trudnego czasu. Główną rolę zagrał 12-letni wówczas Haley Joel Osment, który już wtedy miał na koncie kilkanaście ról filmowych i sukcesy w USA. Bardzo ważną rolę księdza Jurek powierzył Willemowi Dafoe. (…) Mnie przypadła rola paskudnego wiejskiego chłopa, szmalcownika Kluby. (…)

Mieszkaliśmy w Krynicy w ekskluzywnym hotelu z basenem, jednak większość scen kręciliśmy w urokliwej wsi Zbyszyce nad Jeziorem Rożnowskim. (…) W przerwie poszliśmy z Willemem na papierosa – wtedy jeszcze paliłem. Nagle na horyzoncie pojawił się nadciągający w naszą stronę spory tłumek statystów. (…) Odszedłem kilka kroków w bok, żeby grupka z karteczkami i notesami spokojnie mogła okrążyć Willema. Oni jednak mijają gwiazdę kina i podchodzą do mnie, prosząc o pamiątkowe autografy od Ferdynanda Kiepskiego. Trwało to kilka minut. Willem, czekając na mnie, zapalił jeszcze jednego papierosa, a kiedy wszyscy odeszli, rozpromieniał swoim wielkim amerykańskim uśmiechem.

– Musisz być tu sławny!

– Gram od roku w serialu, który leci chyba już codziennie. Tak się porobiło. (…)

Film nie doczekał się wielkiej oglądalności w Polsce, jednak został doceniony na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Jurek został uhonorowany Złotym Lwem za najlepszy scenariusz. Pamiętam pewną historię z festiwalowej konferencji prasowej, która z jednej strony była nieprzyjemna, a z drugiej bardzo dla mnie miła. Siedzimy polskim składem aktorskim z Jurkiem Bogajewiczem przed dziennikarzami, odpowiadamy na pytania i nagle słyszymy: Jak można było w takim pięknym, wzruszającym, historycznym dziele filmowym obsadzić w jednej z ról człowieka, który gra głupka i pijaka w kretyńskim serialu „Świat według Kiepskich”?

Zatkało mnie. Trudno na coś takiego w ogóle odpowiedzieć. Jurek też się wzburzył, ale odpowiedział spokojnie i pięknie: – Proszę pani, to, co pani prezentuje, to jest właśnie Polska. Gdyby pan Grabowski w Stanach Zjednoczonych był tak popularny i rozpoznawalny, jak jest w Polsce, latałby na plan własnym odrzutowcem albo helikopterem. Grałby tylko w najlepszych produkcjach. Tylko tu, w Polsce, może się zdarzyć to, że przez udział w serialu „Świat według Kiepskich” jest eliminowany z innych produkcji.

Od tamtego czasu nie jeżdżę na festiwal do Gdyni. I żebym został dobrze zrozumiany – nie latam na niego również prywatnym odrzutowcem.

CZASAMI CIEPŁO POMYŚLĘ O TYCH MOICH ZIELONYCH DRESACH

Zaczęło się od spotkania we Wrocławiu z Okiłem Khamidowem, reżyserem tadżyckiego pochodzenia, facetem po moskiewskiej szkole filmowej, który nie wiedział wtedy jeszcze, że przez następne siedem lat będzie dowodził ekipą filmową ponad 300 odcinków „Kiepskich”. Praktycznie w ciemno i bez żadnego castingu zaakceptował mnie jako przyszłego – uwaga – Ludwika Kiepskiego. (…)

Kiedy po powrocie do Krakowa przeczytałem scenariusz pierwszego odcinka, zrobiło mi się trochę niedobrze. Ale cóż, zawsze sobie w takich sytuacjach powtarzam, że gram różne role, bo to mój zawód, nie hobby. Pieniądze z tego maleńkie, ale zawsze. Poza tym byłem przekonany, że taki serial nie może chwycić i z pewnością zniknie z anteny, zanim się pojawi – tyle z tego będzie.

Zgodnie z umową po paru dniach pojechałem na Dolny Śląsk. Producenci poprosili mnie, żebym przywiózł na nagrania stare fotografie rodzinne, które wzbogaciłyby scenografię. (…) Wygrzebałem jednak portret ze sztuki Zofii Kossak-Szczuckiej „Gość oczekiwany”, na którym wyglądam jak swój dziadek. (…) Portret ten do dzisiaj wisi w salonie Kiepskich. Pierwszego dnia na planie stanąłem sobie obok tego mojego „przodka” i pomyślałem: ciekawe, jak by ten mój dziadek miał na imię? I przyszło mi do głowy, że mógłby się nazywać Ferdynand Kiepski! (…)

Planem produkcji pod nic nikomu niemówiącym tytułem „Kiepskich świat” stała się stara wrocławska kamienica przy ul. Podwale. Tytuł serialu został wkrótce zmieniony na „Świat według Kiepskich”, ale Krzysiek Skiba dostał zamówienie na piosenkę tytułową trochę wcześniej, stąd w czołówce Big Cyce śpiewają: „Pa, pa, pa, pa, pa, pa, to jest właśnie Kiepskich świat”.

Z powodu ograniczonej przestrzeni na planie panował spory chaos. Każde ujęcie wymagało przerzucania kamer, świateł, kabli, a do tego jeszcze kolorowi muzycy z Big Cyca przyjechali nakręcić czołówkę. Chłopaki wprowadzili iście rockandrollowy klimat, co świetnie wpłynęło na integrację świeżo zebranej ekipy filmowej. Podczas rozmów między scenami wyczułem dużą niepewność wśród aktorów co do

powodzenia serialu. Słyszałem nawet, że moja rola była wcześniej proponowana bardzo znanym aktorom, ale odmawiali po przeczytaniu scenariusza. Może gdybym przeczytał, zanim się zgodziłem, to też bym odmówił? (…)

Pamiętam, jak po pierwszych zdjęciach szedłem z Darkiem Gnatowskim, czyli serialowym Boczkiem, przez wrocławski rynek.

– Zobaczysz, Andrzej, za parę miesięcy będą nas tu zaczepiać.

– Coś ty, zwariował?

– Zobaczysz.

Tymczasem dzień po emisji trzeciego, pilotażowego odcinka „Kiepskich” Polsat bez wahania zlecił następne 10, a w trakcie ich realizacji pojawiło się zamówienie na kolejne 30. Później rok w rok kręciliśmy po kilkadziesiąt odcinków serialu. Aktorzy pozwalniali się z teatrów i poświęcili swoje życie zawodowe tylko temu serialowi. W pewnym momencie jego oglądalność doszła do 8 mln widzów. W 2001 r. Tomek Kurzewski, twórca marki ATM i człowiek, który ma łeb do interesów, przeniósł produkcję do nowo wybudowanego studia filmowego w Bielanach Wrocławskich. Układ mieszkania rodziny Kiepskich w nowym miejscu został precyzyjnie odwzorowany, łącznie z tapetami, futrynami, meblami, dywanami i wszystkimi bibelotami. „Świętej pamięci dziadek Ferdynand” zawisł dokładnie w tym samym miejscu. Wprawne oko znajdzie tylko jedną różnicę pomiędzy kamienicą na Podwalu a studiem – jest nią szerokość korytarza. W studiu został on poszerzony, co bardzo ułatwiło pracę operatorom. (…)

Po kilku miesiącach spełniła się przepowiednia Darka, a dla mnie zaczęło się przekleństwo. Bywało, że kiedy przyjeżdżałem do jakiegoś miasta, żeby zagrać swój program kabaretowy, to ustawiały się dosłownie komitety powitalne – oczywiście na cześć Ferdka! Pamiętam, jak w Łodzi, już po występie, musiałem uciekać ze sceny w eskorcie ochrony. Przemknąłem do jakiegoś pomieszczenia, gdzie panowie ukrywali mnie dobre pół godziny. Siedziałem sam na taborecie w półmroku i tylko współczułem Beatlesom i Stonesom. Ludzie ciągle się dobijali i nie mieli zamiaru odejść. Wreszcie ktoś podstawił mój samochód pod drzwi na zapleczu, dał mi kluczyki i powiedział: „Uciekaj!”. Pobiegłem w te pędy, ale rozweselony tłum rzucił się za mną. (…) Dwóch zdesperowanych fanów uczepiło się klamek. Szaleństwo jakieś! Autentycznie zacząłem się bać. Całe szczęście nie pourywali klamek, ale było mi głupio, bo widziałem w lusterkach, jak od nich odpadali – zjawisko dla mnie zupełnie nowe, dziwne i niezrozumiałe.

Innym razem, w Gorlicach, po moim występie na scenę wszedł znany zespół – gwiazda wieczoru – a ja, opuszczając imprezę, musiałem przejechać autem prawie pod sceną. Kiedy tłum mnie zobaczył, zespół kompletnie przestał się liczyć. Publika zbiegła się wokół mojego wozu, byleby dotknąć choć karoserii – jakby to miało zapewnić szczęście na przyszłe lata. Czułem się niemal jak papież. Ale na szczęście to mija. Nowe gwiazdy wypierają stare o wiele szybciej, niż te stare mogłyby się spodziewać. Obecnie coraz rzadziej zdarza mi się słyszeć za plecami: „Ty, Ferdek! Kurna! Chono na browara!”.

Do pewnego momentu nie znosiłem „Kiepskich”, bo ciągle nie byłem przekonany, czy widzowie odbierają nasz serial tak, jak byśmy chcieli. Czyli żeby dostrzegli tę nadgłupotę wynurzającą się z głupoty, która jest tutaj tylko środkiem wyrazu, a nie szczytem możliwości naszego dowcipu. Dowodem tego niezrozumienia była okropna i niesprawiedliwa reakcja mojego środowiska na „Świat według Kiepskich”. Pamiętam telefon od Izy Cywińskiej.

– Andrzej! Rany boskie, w jakim ty gównie grasz! Co ty robisz?

– Iza, ja jestem tylko aktorem. Daj mi jakąś ambitną rolę, bardzo chętnie zagram. Znasz mnie.

– Bycie aktorem do czegoś zobowiązuje, a tu…

– Iza, a w ogóle obejrzałaś cały odcinek „Kiepskich”?

– Skąd! Nawet nie zamierzam. Oglądałam trzy minuty. Wystarczy na zawsze.

– To może spróbuj obejrzeć, może w to wejdziesz?

Myślę, że trzeba zobaczyć kilka odcinków, żeby zrozumieć, że ta głupota nie jest tam przypadkowa. To serial i dla ambitnych, i nieambitnych. Jednym wystarczą jajca z powodu kopa w cztery litery, drudzy widzą w nim absurdalną ironię i lusterko, w którym dobitnie odbijają się cechy Polaków.

*

W 2005 r., kiedy serial ma na koncie ponad 200 odcinków i nadal osiąga świetne wyniki oglądalności, na stanowisko osoby odpowiadającej za ramówkę Polsatu wchodzi śp. Waldemar Dziki i decyduje o zdjęciu „Kiepskich” z anteny, bo są mało ambitni. Po roku przerwy, kiedy na antenie regularnie emitowano tylko powtórki serialu, okazało się, że zgodnie z teorią Ferdka „prawa handlu są bezprawne” – ATM dostało zlecenie na wyprodukowanie 40 nowych odcinków. Tymczasem Polsat, chcąc się dowiedzieć, kto faktycznie ogląda „Kiepskich”, zlecił badania rynku. Okazało się, że dość dużą widownię stanowią osoby z wyższym wykształceniem. Bardzo się ucieszyłem i mój stosunek do „Kiepskich” zaczął się zmieniać.

Może jest tak, jak mówił mi kiedyś Skiba – ludzie z niższej warstwy społecznej nie chcą oglądać patologii i wstydzą się tego, co mają na co dzień. Wolą seriale typu „Dynastia” czy „Moda na sukces”, ponieważ chcą bajek o pałacach, bogaczach i ich problemach miłosnych. Chcą zobaczyć, jak ona nieszczęśliwa płacze, siedząc na milionach, a on ją zdradza z pokojówką czy inną niewolnicą. A Ferdek ma jednak swój narodowy honor. Jeżeli się obraża, to mówi: „Panie Paździoch, pan jesteś gnida, pan jesteś padalec, pan dobrze o tym wiesz!”. Po kilku latach nawet Iza Cywińska, będąc gdzieś na wakacjach, obejrzała kilka odcinków „Kiepskich” i powiedziała mi, że to jednak fantastyczny serial, lepszy od kina moralnego niepokoju. (…)

*

Absolutną gwiazdą serialu była Krysia Feldman, która zgodziła się zagrać babcię z tych samych powodów co ja – aktorstwo to zawód, a nie hobby. Rozpoczynając przygodę z serialem, miała 83 lata. Była niesamowicie zwinna i gibka – chciałoby się powiedzieć „jak na swoje lata”, ale nie – ona była nie do zdarcia! Kręciliśmy odcinek „Gumowy interes”, w którym Ferdek zainspirowany znalezionymi na śmietniku starymi dętkami, kaloszami, szlauchami i kondomami wymyśla interes życia. Będzie produkował ferdygumki, czyli zabawki dmuchane, które opchnie dzieciom na plażach całej Europy! Rodzina jest zachwycona, prócz babci oczywiście, którą Kiepski zmusza do dmuchania dętek samochodowych. W pewnym momencie babcia w odwecie oblewa Ferdka supersilnym klejem i przypadkowo skleja się z nim plecami. Zaczynam biegać po pokoju, a maleńka Feldmanowa macha rękami i nogami w powietrzu. Wtedy mnie krew zalewała, że muszę to grać, ale niedawno widziałem ten odcinek i szczerze się ubawiłem.

Krysia, choć świetnie sobie radziła, to zawsze protestowała przed takimi karkołomnymi scenami. „Ja się nie godzę!” – pokrzykiwała. Raz wspólnie oprotestowaliśmy treść odcinka. Powiedzieliśmy, że nie będziemy tego grać i już. Pomysł był taki, że Kiepscy jadą na urodziny Jana Pawła II do Watykanu. To był odcinek z pierwszej serii, kręconej jeszcze w 1999 r. Dzisiaj są dowcipy o papieżu, wielu też ma do niego pretensje, ale wtedy kult żyjącego jeszcze Jana Pawła II był olbrzymi. Powody naszej niezgody były różne. Krysia protestowała, bo była praktykującą katoliczką – wręcz ortodoksyjną. (…) Ja z kolei uważałem, że jeszcze za wcześnie na taki mocny żart. (…) W rezultacie scenariusz został całkowicie zamieniony na historię, w której Kiepscy wybierają się na Festiwal Piosenki Radosnej Duchem i Ciałem do Częstochowy. Po wielu perypetiach z repertuarem i stylami muzycznymi decydujemy się na kapelę punkową pod nazwą Kanalia i dajemy ostrego czadu. Z czerwonym irokezem na głowie, agrafką w nosie, zielonymi wąsiskami i w koszulce z flagą brytyjską drę się wniebogłosy do mikrofonu niczym „Siczka” z KSU śpiewający „Jabol punk”. (…)

Być może dlatego wiele lat później zadzwonił do mnie prawdziwy „Siczka” z prawdziwego KSU i zaproponował, żebym zaśpiewał z nimi piosenkę „Po drugiej stronie drzwi” na jubileuszowej płycie. (…) Później dałem się jeszcze namówić na kilka wspólnych występów z KSU – już nie akustycznych, ku uciesze publiczności, być może pamiętającej tamte punkowe wariactwa w „Kiepskich”. (…)

*

Scen poszczególnych odcinków nigdy nie nagrywamy chronologicznie, robimy to obiektami. Kiedy wchodzimy do kuchni, to skręcamy wszystkie sceny kuchenne, a potem przenosimy się do pokoju, na korytarz itd. Bez trudu pamiętałem konteksty wszystkich sytuacji, kiedy mieliśmy wyprodukować pierwsze trzy odcinki. Teraz mam do nagrania 17 scen w kuchni i gdy po raz szósty jem kaszankę, to mimo że smaczna, już nie mogę na nią patrzeć, a reżyser krzyczy: „Andrzej, pochłaniaj z apetytem!”, poza tym muszę jeszcze pamiętać, czy akurat jestem poirytowany, wesoły, czy może wystraszony – wszystko to jest ogromnie wyczerpujące. Psychicznie człowiek odlatuje. Do tego przecież trzeba się totalnie otworzyć, schować wstyd i przestać robić z siebie durnia, udając, że nie jest się durniem. Oglądałem takie sitcomy, gdzie aktor grał durnia, ale cały czas „mrugał okiem” do widza, że on tylko tak udaje, przecież normalnie jest bardzo inteligentny. To nie może tak wyglądać – ludzie szybko się połapią, że coś jest nie tak.

Na szczęście ja się nie uczę tekstu. Czytam sobie przed sceną i gram. Tylko w nowych filmach muszę się trochę pouczyć – choć też nie zawsze. W „Kiepskich” jest mi o wiele łatwiej, ponieważ ten niegramatyczny język Ferdka, przekręcanie słów również wymyśliłem ja. Stworzyłem postać, która już sama gra. Wymagało to jednak kilku lat pracy. A spotykam się czasem z komentarzami, że zrobienie takiego jajcarskiego serialu to czysta przyjemność. „Ty masz dobrze! Powygłupiacie się trochę, piwa się napijesz, najesz się tych kiszek. Żreć nie umierać!”, piszą rozbawieni internauci.

W ogóle odnoszę wrażenie, że ci, którzy znają mnie jedynie z serialu „Świat według Kiepskich”, myślą, że ja mieszkam na ul. Ćwiartki 3/4 we Wrocławiu, jestem bezrobotny i piję wódkę lub browary na okrągło. Kiedy widzą mnie za kierownicą, to się dziwią, dlaczego pijany jadę samochodem – takie pomieszanie z poplątaniem. Oczywiście potrafię to jakoś okiełznać w swojej głowie i myślę o tym w kategoriach komplementu. Jeżeli o aktorze mówią, że to prawdziwa postać, a nie aktor, to znaczy, że zagrał idealnie.

W ostatnim czasie serial kręcimy krótszymi seriami niż kiedyś, po pięć, góra sześć dni, ale i tak w mojej głowie dzieje się coś, co dotyka wiele osób z tej branży. Cały dzień obracam się jednak na planie, wokół mnie dziesiątki ludzi pracują po to, żebym mógł jak najlepiej zagrać: „Panie Andrzeju, zapraszam, poprawimy makijaż”. „Podłóżcie mu poduszkę pod plecy”. „Andrzej, a może to, tamto…”. I zawożą mnie w końcu do hotelu. I jestem sam. Cisza. Nie wiadomo, co robić. Wtedy przychodzą myśli depresyjne. Po co to wszystko? Przecież ja żyję w jakimś złudnym świecie, a ten prawdziwy jest okropny. Jestem w jakimś hotelu, większość życia spędzam w hotelach! Mam tego dosyć. Jutro znowu muszę wstać i zagrać te wszystkie sceny. I z jednej strony się cieszę, już bym chciał wstać i wynieść się z tego pokoju, ale z drugiej – chcę od wszystkiego odpocząć. Muszę odpocząć. Może coś przeczytam, ale jak czytać, kiedy w głowie mam cały czas głos Ferdka? Czasem zejdę do restauracji. Tam czasem ktoś przyjdzie i do czegoś namówi. (…)

Już nie pamiętam, od którego momentu zacząłem lubić Ferdka. Nigdy go nie pokochałem, ale teraz patrzę na niego z wielkim sentymentem. Szczególnie wtedy, gdy nie kręcimy – obecnie jestem w trakcie realizacji kolejnego sezonu, więc sentyment trochę mi przeszedł. Ale dobrze wiem, że jak skończę i miną dwa, może trzy tygodnie, to nagle sobie ciepło pomyślę o tych moich zielonych dresach, o tym fotelu, na którym siedzę już ponad 20 lat, o tym łóżku, o tych podkoszulkach, białych skarpetkach, Maryjkach na ścianach, które cały czas są takie same. Zmieniali się scenarzyści, reżyser jest już trzeci z rzędu, większość naszej ekipy postarzała się o 21 lat – to połowa mojego zawodowego życia. Kiedy zaczynaliśmy, Rysiu Kotys był prawie w tym wieku, co ja teraz, miał 67 lat. (…)

Z uśmiechem wspominam śp. Kazimierza Ostrowicza, serialowego Boryska. Urodził się pod Lwowem 18 lat przed wybuchem wojny. Swoje nazwisko zawsze tak wyniośle wymawiał – jakby wielkimi literami. Pocieszne było, jak nigdy nie rozumiał, że scenę trzeba powtórzyć, zrobić dubla, czasami nawet na wszelki wypadek. I wtedy z tym lwowskim, cudnym zaśpiewem zdziwiony wyjaśniał.

– Przecież ja już to zagrałem.

– Tak, panie Kazimierzu, ale jeszcze zrobimy powtóreczkę.

– Po co? Jak ja to już zagrałem? (…)

W końcu nastąpiło wyciszenie w naszym organizmie, który się nazywa „Świat według Kiepskich”. Przyjeżdżamy i rozjeżdżamy się. Powtórki 600 nakręconych odcinków lecą we wszystkich kanałach Polsatu każdego dnia. Dzięki temu dla wielu widzów Feldman i Smoleń nadal żyją. A Grabowski? Oprócz tego Ferdka to chyba niewiele w życiu zagrał?


Fragmenty książki Andrzeja Grabowskiego, Pawła Łęczuka i Jakuba Jabłonki Jestem jak motyl, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2020


Fot. materiały prasowe

Wydanie: 2020, 52/2020

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy