Głupcy muszą odejść

Gdyby nie ta wściekła susza, gnębiąca moje ogrody, ten warszawski, w Kaczym Dole, i tamten puszczański, w Mikaszówce, zaliczałbym ostatnie dni do najpiękniejszych w życiu, bo oto spełnia się kolejny raz marzenie mego życia i mogę z radością patrzeć, jak głupcy idą precz, głupcy wracają do domu, Polska pozbywa się głupców na ich własne żądanie. Rzecz nie jest jeszcze przesądzona, ale widać na horyzoncie błękit – upada na skutek własnych machinacji koalicja rządząca Polską, źle i złośliwie, od blisko trzech lat.
Kilka, jeśli nie kilkanaście razy słałem w moich felietonach wezwanie do Unii Wolności, by zdecydowanie porzuciła swą marną sojuszniczkę, AWS, co mogłoby przynieść konieczność nowych wyborów parlamentarnych, których nawet zły wynik dałby krajowi lepszą ekipę rządową niż obecna. Unia ma jednak obsesję sprawowania władzy, choćby za cenę fatalnego sojuszu politycznego, w jakim tkwi obecnie. Unii wydaje się, że mając udział w rządzeniu krajem, robi dla nas wszystkich wiele dobrego… Reformuje, organizuje, dokonuje rewolucji samorządowej – jak z dumą mówią działacze uważający swoje szlachetne zamiary za realizowaną już w praktyce rzeczywistość.
Kłopot z Unią Wolności polega właśnie na tym fałszywym postrzeganiu przez nich świata i uznawaniu fatalnej realizacji ich marzeń za wspaniałe działanie. Obawiam się, iż moje widzenie Unii jest nazbyt optymistyczne. Nie wszyscy Unici, lecz wielu spośród nich ceni władzę dla władzy, niekoniecznie zaraz z przyczyn ideowych, z chęci działania dla dobra Polski. Lubię jednak zbyt wielu Unitów, by im dokuczać akurat w chwili, gdy ich postawa wydaje się dla Polski zbawienna. Zanosi się na to, że Unici wreszcie przejrzeli, z kim mają do czynienia i zamierzają zachować się po męsku, czyli zerwać tę szkodliwą dla Polski koalicję i doprowadzić do nowego rozdania kart na scenie politycznej, czyli do rozwiązania przed upływem kadencji parlamentu i do nowych wyborów. Piszę na kilka dni przed ostateczną decyzją Unitów i wiele się może zdarzyć. Np. Unici pójdą – jak już wiele razy – na kompromis, co sprawi, że głupcy pozostaną na swoich stanowiskach i nadal będą szkodzić krajowi, gdzie tylko potrafią, zaś potrafią wszędzie.
Nie jestem w stanie zrozumieć, jak to się dzieje, że nasi Unici, ludzie na ogół mądrzy, przyzwoici i mający już niemałe doświadczenie polityczne, nie dostrzegają zabójczych dla Polski skutków powołania i trwania tej koalicji, z łaski której roje głupców obsiadły kluczowe, a nawet podrzędne stanowiska w kraju, by ciągnąć kolosalne osobiste korzyści z tego usytuowania na drabinie władzy. Z dawnych lat, mimo niezbyt udolnego panowania komuny, Polska wydobyła się ze sporą liczbą fachowców, którzy nie robili wielkich karier politycznych, lecz posiadali olbrzymią wiedzę zawodową, umiejętności oraz doświadczenie organizacyjne. Niektórzy z nich należeli do PZPR, to prawda, ale nawet ci partyjni bywali solidnie wykształceni i mieli spore doświadczenie zawodowe. System krępował im ręce – przeto wydawałoby się, że upadek systemu wyzwoli zapasy ich wiedzy oraz tłumionej przez długie lata partyjnymi układami inicjatywy. Niestety, po upadku starych układów partyjnych pojawiły się nowe, na czele których pojawili się nieśmiertelni głupcy, umiejący to jedno: stworzyć sobie mocne zaplecze polityczne, które – jak Polska długa i szeroka – zastępuje wiedzę i doświadczenie zawodowe.
AWS oparła swoje panowanie na takich właśnie ludziach, potrafiących tworzyć sobie zaplecze polityczne. Unia Wolności – przecież rozmawiam z tymi ludźmi – uparcie nie chce dostrzegać katastrofalnych dla Polski skutków dewastacji kadrowej prawie we wszystkich dziedzinach życia. Sensowni i przyzwoici są masowo usuwani na rzecz głupców o wątpliwych walorach moralnych. Za to biernych, miernych, ale wiernych. Ta niezdolność do przenikliwego postrzegania rzeczywistości dawała Unitom poczucie zadowolenia z dobrze pełnionych obowiązków, ponadto wyposażała ich w specyficzny optymizm władców tak bardzo uszczęśliwionych samym faktem panowania oraz rozkoszą dobrobytu, jakie bywają zawsze udziałem rządzących, że przestają zauważać biedę panującą w kraju i ludzi złamanych niesprawiedliwościami nowego ustroju, jak choćby utratą pracy i stanowisk na rzecz leniwych ciemniaków. Unici przestają wreszcie rozumieć społeczeństwo, które ślepy los oddał w ich ręce.
Ktoś mnie spyta, czy wówczas, gdy waliła się z trzaskiem komuna, miałem złudzenie co do przyszłości, przecież nie byłem młodym, naiwnym chłopcem, wierzącym w zmianę jako taką – byle się zmieniało i z samej tej zmiany wynikała nieodzowność owego lepiej. Wyznaję, że miałem takie złudzenia co do jasnej nieuchronnie przyszłości, lecz bardzo szybko je utraciłem. Zostałem bowiem wybrany do specyficznego rodzaju władzy związkowej w NSZZ “S”. Były nią dwie komisje rewizyjne, krajowa i regionalna, mazowiecka. Bardzo szybko radość ze zmiany zastąpiła mi przerażenie tym, co nadciąga.
Prócz nieskazitelnie uczciwych, ofiarnych, cudownych, młodych ludzi, dziewcząt i chłopców, którzy później w okresie stanu wojennego dawali popisy odwagi i rzetelności działania, “Solidarność” zaczęła przyciągać do siebie, samą potęgą swego istnienia, elementy karierowiczowskie, różnej maści głupców węszących okazje znalezienia dobrego miejsca dla swej nieudolności i tak dalej, i dalej. Jeszcze trudniejsi do akceptacji byli ci, co czerpali wzory zachowania się z czasów młodego komunizmu, ambitni, butni, przekonani o szczególnej łasce boskiej, spływającej na tych, co mają choćby odrobinę władzy.
Co było jeszcze bardzo podobne do tego, co się dzieje teraz, to niechęć do słuchania jakichkolwiek uwag krytycznych. Elity “Solidarności” były od samego początku zafascynowane faktem nagłego i bezbolesnego zdobycia władzy, choćby na tym minimalnym terytorium, jakim były struktury związkowe. Stan wojenny nie oczyścił tego środowiska – więcej – utrwalił złe cechy. Powiedziałem to kiedyś twórcy stanu wojennego, że najgorszą konsekwencją tej decyzji było beatyfikowanie wszystkich ludzi “Solidarności”, i tych dobrych, i tych złych. Wystarczyło, że ktoś dostał dwa razy pałą i posiedział dwa tygodnie w areszcie, a już rżnął bohatera i odważał się w nowojorskiej polonijnej paradzie chodzić obok więźniów Oświęcimia czy łagrów Kołymy.
Teraz znowu wstępuje we mnie nadzieja. Nadchodzi czas, gdy głupcy muszą odejść. Czy los będzie łaskawy?
25 maja 2000 r.

Wydanie: 2000, 22/2000

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy