Golden Sixties?

Tak się złożyło, że otwartą w warszawskiej Zachęcie wystawę “Szare w kolorze”, poświęconą latom 60. w Polsce, obejrzałem w tym samym czasie, kiedy lekturą leżącą na moim stoliku jest książka Andrzeja Walickiego “Polskie zmagania z wolnością”. W zebranych w tym tomie szkicach Walicki uporczywie tłumaczy, że od 1956 roku Polska Ludowa nie była systemem totalitarnym, lecz przechodziła stopniowe i zawiłe stadia detotalizacji. “Ustrój taki – pisze profesor – nie wzbudzał szacunku, ale nie mobilizował nienawiści. Gardzono nim, ale przyzwyczajono się do niego i w jakimś istotnym sensie uważano go za własny”.
Wynikają stąd rozliczne konsekwencje, raczej kłopotliwe lub wręcz ośmieszające zarówno dla głosicieli tezy o okupacyjnym charakterze władzy w PRL, jak i dla herosów utrzymujących, że w roku 1989 powalili totalitarnego gada w pełnym jego rynsztunku i z pyskiem pełnym kłów.
Nie wiem, czy książkę tę czytała pani Anda Rottenberg, organizując swoją wystawę w Zachęcie, uderzające jest jednak, do jakiego stopnia wystawa ta stanowi potwierdzenie tez prof. Walickiego.
Pomysł tej wystawy, jak mi mówiono, wziął się początkowo z chęci pokazania, jak na tle szarzyzny lat 60. kolorowymi plamami rozkwitały studenckie kabarety i piwnice artystyczne, stanowiąc oazy normalności i swobody. Być może więc chodziło tu po prostu o wypromowanie jeszcze jednego środowiska, które we własnym mniemaniu odmieniło bieg historii w Europie Wschodniej, podobnie jak niedawno rock and rollowi gitarzyści doszli do wniosku na specjalnym seminarium, że to oni zmienili reżim.

Ale wystawa się rozrosła i wyszła setkami zdjęć na ówczesne ulice, a także do miejsc takich, jak: bar mleczny, komis, sklep odzieżowy, wreszcie typowe, lecz pomysłowo urządzone wnętrza mieszkalne w ciasnych klitkach wielkopłytowego budownictwa. Pokazała codzienne życie, niebogate, lecz wcale nie takie strasznie szare. I oto, w rezultacie, opuszczając sale Zachęty, trudno nie przypomnieć sobie dawnego radzieckiego dowcipu o starym przechodniu, który wspominał wygląd niegdysiejszych wystaw sklepowych w przedrewolucyjnym Petersburgu, kończąc swoją opowieść zdziwionym pytaniem: I komu to właściwie szkodziło?…
A więc “Golden Sixties”, złote lata 60.?
Niezupełnie. Dla mnie lata 60. to niemal wczoraj, no, może przedwczoraj. Bez trudu więc na fotografiach rozpoznaję twarze znajomych i to nie tylko tych z pierwszego rzędu, ale także sylwetki znajomych dziewczyn, odmłodzonych kibiców towarzysko-artystycznych wydarzeń, zapomnianych bywalców ówczesnych biesiad. Nie wiem, czy perspektywa ta ułatwia, czy też utrudnia oglądanie wystawy “Szare w kolorze”. Jako czynnemu wówczas publicyście lata 60. – które oglądałem w kraju tym dokładniej, że pozbawiony byłem wówczas paszportu, czyli prawa wyjazdu za granicę – ułożyły się też w mojej pamięci pod pewnymi względami gorzej, niż można to wywnioskować z tej wystawy. Były to przecież lata systematycznego gaszenia nadziei, które rozbudził wcześniej Październik 1956, brnięcia w coraz bardziej oczywisty marazm polityczny, zakończony na domiar inwazją moczaryzmu i Marcem 1968.
Ale z drugiej strony, właśnie w salach Zachęty widać, że był to również okres niezwykle intensywnego przyswajania sobie i adaptowania do krajowych możliwości nie tylko zdobyczy kultury artystycznej, aktualnych na świecie, ani nawet nie tylko form użytkowych, niezwykle przemyślnie dopasowywanych do obowiązujących metraży mieszkalnych przez projektantów głównie z kręgu Wandy Telakowskiej, ale przede wszystkim czas radykalnie rysującej się granicy pomiędzy tym, co publiczne i oficjalne, a tym, co – jak pisze Walicki – “w istotnym sensie uważano za własne”.
Walicki tę właśnie granicę wskazuje wielokrotnie jako symptom detotalizacji. Prawdziwy totalitaryzm ze swoim przymusem ideologicznym nie zatrzymywał się przed progiem mieszkania, wejściem do kawiarni lub do klubu. W Polsce lat 60. już się zatrzymywał. Mógł zamknąć klub lub kawiarnię, ale nie mógł wejść do środka. Tam panował już demokratyczny pluralizm.
Że nie widzą tego rozwydrzeni, antykomunistyczni politykierzy, naginający historię do własnych potrzeb, to ich sprawa. Gorzej jednak, że ów prymitywizm myślowy, z którym uparcie walczy Walicki, nie ogranicza się wyłącznie do teoretycznego sporu o pojmowanie historii, albo nawet do walki o polityczną władzę. Pozostawia on po sobie także całkiem dosłowne i nieodwracalne zniszczenia materialne. Świadczy o tym nie tylko to, że na wystawę w Zachęcie, podobnie jak na niedawną wystawę “Rzeczy pospolite” w Muzeum Narodowym, z najwyższym jedynie trudem zdobywano obiekty kultury materialnej z lat 60. czy 70., ponieważ większość z nich uległa zniszczeniu jako rzekome wspomnienie koszmaru. Czytam też w “Rzeczypospolitej” (15-16.07.br.) artykuł Janusza Miliszkiewicza, który z prawdziwą rozpaczą opisuje obraz dewastacji wnętrza stołecznego Dworca Śródmieście, dzieła Zbigniewa Ihnatowicza, Jerzego Sołtana i Wojciecha Fangora, a więc artystów polskich, bez których nie może się obejść żadna kompetentna encyklopedia form przemysłowych i użytkowych. Czytam o losie stworzonego przez Sołtana i Ihnatowicza baru “Wenecja” na Woli, który – obecnie burzony i przebudowywany – oglądać można jako wzorzec w światowych podręcznikach nowoczesnej architektury. Winą tych dzieł jest, oczywiście, to, że powstały w latach 60., a więc stanowią, zdaniem obecnych decydentów, “złom po komunie”. Całkowitej rozbiórce uległo stołeczne kino “Moskwa”, budynek, o którym cytowany przez Miliszkiewicza historyk sztuki, dr Baraniewski, mówi, że “nawiązywał formą do najlepszych tradycji polskiej architektury lat 30. Dorównywał klasą obiektom równocześnie powstającym na Zachodzie, a może nawet był lepszy”. Spekulanci gruntami sprzedali jednak plac, na którym stało kino “Moskwa”, pod budowę wielopiętrowego, szklanego koszmaru, a samo kino rozebrano. Teoretycznie ustawa o ochronie zabytków mogłaby ochronić te wszystkie obiekty przed zagładą – w praktyce jednak konserwatorzy boją się ją stosować, aby nie być posądzonym o sentyment do komuny.
“Wystarczy dobrze myśleć, aby dobrze czynić”, pisał Kartezjusz. I na odwrót, niestety: fałszywe myśli rodzimych ideologów antykomunizmu prowadzą do czynów barbarzyńskich. KTT

Wydanie: 2000, 30/2000

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy