Gomera – wyspa języka gwizdanego

Sabaty czarownic i ciche plaże, deszcze horyzontalne i bananowe gaje…

Isla Columbina – Wyspa Kolumba. Tak o Gomerze – jednej z siedmiu zamieszkałych wysp archipelagu kanaryjskiego – mówią od końca XV w. jej mieszkańcy, którzy jako ostatni żegnali wielkiego żeglarza przed wyprawą przez ocean.
Tylko 1,5 godz. rejsu promem lub 45 minut wodolotem dzieli San Sebastian – stolicę Gomery – od Los Cristianos – największego kompleksu turystycznego Teneryfy. To właśnie leżące nad małą zatoczką San Sebastian było ostatnim miastem, w którym w drodze do Ameryki, w 1492 r. zatrzymał się Krzysztof Kolumb. Z tamtych czasów pochodzi dom, w którym żeglarz nocował, i kościół Wniebowzięcia, gdzie wysłuchał mszy świętej.
Tylko 20 km dzieli najdalej wysunięte krańce wyspy. Z serca Gomery wyrasta pojedynczy stożek uśpionego wulkanu Garajonay (1487 m n.p.m.). Jeszcze siedem lat temu nie było tutaj ani jednego hotelu. Dziś ponad 60% miejscowej gospodarki zależy od turystyki, a mieszkańcy stawiają na agroturystykę. Jednak pierwszymi gośćmi na Gomerze były amerykańskie dzieci kwiaty. Hipisi pojawili się na początku lat 70., gorsząc miejscowych demonstrowaną na plażach golizną. Później zyskali ich sympatię, gdyż pielęgnowali sadzonki. Rolnicy bronili hipisów przed policją, która niszczyła wielkie plantacje konopi…
Z bazy wypadowej w El Convento na wysokości ok. 500 m n.p.m. ruszamy głębiej i wyżej, w północne rejony wyspy. Samochód prowadzi Stefano – przewodnik górski. Z rozbawieniem opowiada, jak w domu sprawuje władzę żona, a litościwa teściowa czasem radzi: „Bij żonę, co jej będziesz słuchał!”. Wszystko jest zgodne z miejscową tradycją wywodzącą się ze zwyczajów pradawnych mieszkańców wyspy – Guanczów. Niegdyś żyły dwa ich plemiona na południu i dwa na północy. Co roku dwa spośród nich zawierały traktat i tylko w ramach takiej unii możliwe były małżeństwa. Powstał model rodziny matriarchalnej, a kobieta mogła mieć wielu mężczyzn. I do dziś właśnie kobiety – zwłaszcza na północy – bywają bardziej aktywne, prowadząc samodzielnie hotele czy bary. Ciekawe, że niemal wszyscy mieszkańcy wyspy mają grupę krwi 0.
W pewnym momencie nasz kierowca hamuje przy małej knajpce i wychylając się przez okno, składa palce na ustach i wydobywa z siebie melodyjny gwizd. W odpowiedzi płynie z baru podobna melodia, a chwilę później jesteśmy świadkami głośnej wymiany zdań w języku gwizdanym. Pamiętają go jeszcze najstarsi mieszkańcy, uczą się go przewodnicy i piloci wycieczek, a od dwóch lat w każdej szkole jest obowiązkowy „lektorat” języka gwizdanego. Dawniej porozumiewali się tak pasterze w górach, w ten sposób informowali się o nadchodzącym niebezpieczeństwie. Tak też wymieniali informacje przeciwnicy generała Franco, co doprowadzało do wściekłości lokalną policję.
Przekraczamy wysokość 1400 m n.p.m. Jesteśmy w sercu wyspy, na terenie założonego w 1981 r. Parku Narodowego Garajonay pełnego wrzosowisk i wiecznie zielonych lasów, sześć lat później uznanego za skarb dziedzictwa kulturowego UNESCO. Tutejszą Laurę Silvę tworzy 20 gatunków drzew. Wiejące od północy pasaty wyhamowują na pionowych skałach, utrzymując w ten sposób dużą wilgotność powietrza. A lasy stają się ogromną gąbką, która zatrzymuje wilgoć. Ma tu miejsce zjawisko deszczu wewnątrz lasu – zatrzymania chmury, nazwano je deszczem horyzontalnym. To wymarzona sceneria dla „Króla Olch” i sabatów czarownic, które ponoć zdarzają się naprawdę. Miejscowi nigdy nie zaglądają tu nocą. Wierzą w duchy i powroty zmarłych. Na Gomerze wszyscy są katolikami, ale nie brakuje miejsca dla białej ani czarnej magii.

 

Wydanie: 2002, 29/2002

Kategorie: Przegląd poleca

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy