Góra radości i łez

Góra radości i łez

W 2011 r. drugi szczyt świata okazał się łaskawy tylko dla jednej wyprawy. W jej składzie był Polak.

Najwyższe szczyty świata to w istocie cmentarze. Na ich zboczach spoczywają setki dzielnych, wysportowanych ludzi, którzy oddali życie za marzenia. Groźny olbrzym K2 (8611) zajmuje tu pozycję szczególną. Najtrudniejsza góra świata ma swój własny, osobny cmentarz.
Niedaleko bazy pod K2 znajduje się niewielki, skalisty Kopiec Gilkeya, noszący nazwisko amerykańskiego wspinacza, który zginął, szturmując szczyt w 1953 r. To symboliczne miejsce upamiętnienia ofiar góry. Na przymocowanych do skały metalowych tablicach i talerzach wyryto nazwiska, daty urodzin i śmierci. Obok są groby, kryjące ciała wspinaczy, którzy ponieśli śmierć blisko bazy, lub tych, których udało się przetransportować na dół. Nieliczna to grupa, bo większość została na podniebnych graniach K2.
„Człowiek odwraca się plecami do tego miejsca. Przed sobą ma południową ścianę K2, widać pięknie wierzchołki Broad Peaku. Za plecami świadectwo istnień ludzkich, które zakończyły tu ziemską wędrówkę. Przed sobą marzenia, potęgę gór, samorealizację. Za sobą koniec ścieżki, który może nas spotkać, choć nie musi”, pisał o Kopcu Gilkeya Piotr Morawski, nasz najlepszy himalaista. Do tej refleksji skłoniła go wiadomość o śmierci kolegi: „Dwie godziny wcześniej dowiedziałem się, że w szczelinie zniknął człowiek, którego znałem. Po prostu zniknął. Wyszedł przed namiot, powiedział do partnera, że zwiąże się z nim za kilka metrów, bo jest bezpiecznie… Zrobił kilka kroków i zapadł się pod nim most. Kilkadziesiąt metrów jamy nagle go pochłonęło. I tyle. Z życia, marzeń i planów”.
Niedługo potem także Piotr Morawski zginął w szczelinie. Miejsce było bezpieczne, szedł niezwiązany liną. Załamał się pod nim mostek śnieżny i himalaista wpadł w podziemną czeluść, klinując się na głębokości 25 m.

Tylko oni

W 2011 r. K2 zdołała zdobyć tylko jedna, jedyna ekspedycja: Dariusz Załuski z Austriaczką Gerlinde Kaltenbrunner oraz Kazachami Maksutem Zumajewem i Wasilijem Piwcowem. Nikt nie zginął ani nie odniósł obrażeń. Polak, mający 1,90 m wzrostu i ważący niespełna 80 kg (w czasie wyprawy schudł 10 kg), więc szczególnie narażony na zimno, odmroził kilka palców. Uniknął jednak amputacji.
Od 2008 r. są oni pierwszymi ludźmi, którzy pokonali K2. Przez te cztery lata na drugiej górze świata poniosło śmierć 13 alpinistów najwyższej klasy, wytrenowanych i odpornych do granic możliwości – bo tylko tacy są w stanie wejść na ten szczyt.
– Noc przed atakiem spędziliśmy stłoczeni we czwórkę w malutkim namiocie na 8200 m. Chcieliśmy ruszyć o 1 w nocy, ale był taki mróz, że czekaliśmy do 7. Wysokość, stromizna i śnieg po piersi sprawiły, że pokonywaliśmy 20 m na godzinę – opowiada Dariusz Załuski.
Jego triumf był podwójnie symboliczny. Nastąpił 25 lat i 15 lat po dwóch wielkich – i jedynych aż do 2011 r. – polskich sukcesach na K2.

Sukcesy i tragedie

Ćwierć wieku temu najtrudniejszy szczyt świata pokonało aż pięcioro Polaków. Nie wszyscy wrócili.
W czerwcu 1986 na szczycie stanęła Wanda Rutkiewicz, której towarzyszyło małżeństwo francuskich wspinaczy. Było to pierwsze w ogóle polskie wejście na K2 (cztery lata wcześniej uczestniczyła ona w próbie kobiecego wejścia na K2, zmarła wtedy jej przyjaciółka Halina Kruger-Syrokomska). Wracali osobno, Francuzi szli na końcu. Skrajnie wyczerpani, prawdopodobnie spadli w przepaść.
Kilkanaście dni później K2 pokonali – jako jedyni spośród wielkiej, austriacko-niemiecko-szwajcarsko-polskiej wyprawy – Jerzy Kukuczka i Tadeusz Piotrowski. Po dwóch ciężkich biwakach bez namiotów, jedzenia i picia, Piotrowski odpadł od ściany i zginął.
W sierpniu na szczyt weszli Przemysław Piasecki i Wojciech Wróż. Podczas zejścia Wojciech Wróż zsunął się z liny i poleciał w przepaść.
W tym samym miesiącu szczyt atakowało czterech wybitnych himalaistów austriackich z dwójką Anglików i Polką Dobrosławą Miodowicz-Wolf. Z całej siódemki wróciło tylko dwóch Austriaków.
Tamten rok był tragiczny. Od 21 czerwca do 10 sierpnia 1986 r. na zboczach K2 zginęło 13 osób, w tym troje Polaków.
Dziesięć lat później góra była przychylna dla Polaków. W lipcu 1996 r. szczyt zdobył Krzysztof Wielicki, a cztery dni po nim Ryszard Pawłowski i Piotr Pustelnik. Dwóch zagranicznych wspinaczy atakujących K2 poniosło jednak śmierć.
Wielicki szedł z dwoma Włochami, na wierzchołku byli ok. 21. W nocy zeszli na 8300 m. – Postanowiliśmy doczekać świtu na wykopanych w śniegu półkach. Żeby nie zasnąć, pomagałem sobie śpiewem. Nad ranem, wyczerpani, dotarliśmy do obozu IV – opowiada. Tam zajęli się nimi koledzy, była już herbata. Jeden z Włochów, Marco, nie mógł iść.
– Człowiek, który nie chce schodzić, jest po prostu zrzucany. Chyba nie uratowalibyśmy Marco, gdyby nie Rosjanie. Jeden z nich wyszedł z apteczką z II obozu. Marco dostał zastrzyki narkotyczne, które zmobilizowały go do walki o życie do ostatniego tchu. Leki te działają sześć-osiem godzin, wystarczyło, by go sprowadzić do obozu drugiego, gdzie znajdował się tlen – wspomina Krzysztof Wielicki.

Bez litości

12 lat później, latem 2008 r., K2 nikogo nie potraktowała ulgowo. Szczyt zdobywało kilka ekspedycji, pierwsi atakujący wyszli z obozu IV w nocy z 31 lipca na 1 sierpnia. Rano odpadł od ściany serbski himalaista. Podczas opuszczania jego zwłok do obozu w przepaść runął alpinista z Pakistanu. Część wspinaczy przerwała atak. Ci, którzy nie zrezygnowali, przepuszczali schodzących i ruszyli na szczyt z opóźnieniem. Tego dnia K2 zdobyło aż 18 himalaistów, ostatni weszli na wierzchołek ok. 20. Pół godziny później spod szczytu runęła lawina lodowa, zabijając norweskiego alpinistę. Lawina zerwała liny poręczowe, wspinacze schodzili w nocy i bez asekuracji. Taka wspinaczka jest wyczerpująca i zabiera wiele czasu – a oni spędzili niemal dobę powyżej 8000 m, przy prawie 30-stopniowym mrozie. Ich czołówki zaczęły gasnąć, nie widzieli drogi, szli coraz wolniej, tracąc resztki sił. Wspinacz koreański zmarł wtedy z wyczerpania, a francuski nie zdołał utrzymać się na ścianie i poleciał w dół. Rano 2 sierpnia zeszła następna lawina lodowa, w której zginęli himalaiści z Irlandii i Pakistanu. Z dołu wyruszyli z pomocą Szerpowie. Gdy dotarli do alpinistów pozostających wciąż na południowej ścianie, uderzyła w nich kolejna lawina lodowa. Pogrzebała dwóch Koreańczyków i dwóch Szerpów. Pozostali zdołali wyrwać się z pułapki. W ciągu niespełna dwóch dni na K2 zginęło 11 ludzi, kilku odmroziło ręce i nogi, tracąc palce.
K2 uchodzi za górę niemożliwą do zdobycia zimą, choć podejmowano takie próby. Zimą 2003/2004 atakowała ją nasza wyprawa, ku wierzchołkowi ruszyli ostatni wspinacze zdolni do ataku szczytowego: Rosjanin Denis Urubko i Marcin Kaczkan, a kilka godzin po nich Krzysztof Wielicki. Wiatr się wzmagał, porwał namiot rozstawiony wcześniej w obozie IV. Atakująca dwójka spędziła noc w rezerwowym namiocie który wnieśli ze sobą, mieli tylko jeden śpiwór. Rano Polak zachorował na chorobę wysokościową. – Marcin mógł zginąć. Choroba wysokościowa w takich warunkach, bez tlenu może mieć tylko tragiczny finał. Liczyła się szybkość – i możliwość mobilizacji Marcina, żeby zaczął współdziałać w zejściu. Przy chorobie wysokościowej człowiek jest kompletnie wyczerpany, słaby. Najchętniej by usiadł i umarł. Denis zaczął spuszczać Marcina na linach – wspomina Krzysztof Wielicki, który przyniósł im leki z obozu III. – To była walka z czasem, zbliżała się noc. Niezwykle ważne były założone wcześniej liny poręczowe. Na odcinkach bez lin bardzo trudno zejść z chorym człowiekiem. Najłatwiej wpiąć go w linę i zepchać, by zsuwał się pod własnym ciężarem. Najgorsze były trawersy, niestety mieliśmy ich sporo. Marcin nie miał siły, aby pokonać odcinki pod górę. Te kilka metrów w normalnych warunkach można pokonać w 10 minut – my robiliśmy je w pół godziny.
Mówiąc o „normalnych warunkach” Krzysztof Wielicki ma na myśli mróz i wiatr, typowe dla Karakorum. Wtedy himalaiści, ludzie wytrenowani najlepiej jak to tylko możliwe, mogą iść w górę z prędkością „nawet” 20-30 m na godzinę. Jeśli nie prowadzą bezwładnego człowieka.
Wspinacze zdołali dotrzeć do bazy. Marcin Kaczkan, po nocy spędzonej z maską tlenową, odzyskał świadomość. Wrócił w góry wysokie i w 2010 r. zdobył Nanga Parbat, swój pierwszy ośmiotysięcznik.

Gorzej niż rosyjska ruletka

Drugi szczyt ziemi zdobyty po raz pierwszy w 1954 r. pokonało dotychczas 288 himalaistów, 80 poniosło śmierć. Wśród zwycięzców było tylko 12 pań. Trzy z nich poniosły śmierć zaraz po swym triumfie, schodząc z wierzchołka; trzy następne zginęły później na innych himalajskich szczytach. Statystyka jest prosta: na siedem wejść przypadają dwie ofiary śmiertelne, co oznacza 35% zgonów (licząc od lat 30., gdy zaczęto spisywać ofiary przedwojennych prób zdobywania góry). Tylko dla Annapurny (8091), góry rozległej i bardzo lawiniastej, ów tragiczny wskaźnik jest nieco wyższy, ale na K2, szturmowanym przez liczniejsze grono wspinaczy, zginęło więcej ludzi.
Na K2 proporcje są gorsze niż w rosyjskiej ruletce, bo w nagancie do siedmiostrzałowego bębenka ładuje się jednak tylko jedną kulę, a nie dwie. Zasada jest wszakże podobna. O tym, czy ktoś zdobędzie górę i przeżyje, decydują nie tylko umiejętności, ale i szczęście. W tym roku dopisało ono tylko tej wyprawie, w której szedł Polak.
– Nie było za silnego wiatru, nadzwyczaj groźnych lawin, nagłego załamania pogody, prognozy się sprawdziły. Gdybyśmy atakowali szczyt dzień później, pewnie byśmy nie weszli. Szczęście nie opuściło nas także podczas pokonywania lawiniastej ściany, choć nie szliśmy na wariata, ruszaliśmy bardzo rano, gdy niebezpieczeństwo lawin było mniejsze – podsumowuje Dariusz Załuski. Jak mówi, największym szczęściem było jednak to, że dobrał się zespół, w którym miał on silnych i zdeterminowanych partnerów.
Austriaczka, o skądinąd znanym w Polsce nazwisku (Ernst także był Austriakiem), to najmocniejsza himalaistka świata. Wcześniej zdobyła 13 ośmiotysięczników, brakowało jej tylko K2. W 2010 r. atakowała szczyt z Szwedem Frederikiem Ericssonem, który chciał zjechać spod wierzchołka na nartach. Szwedowi zależało na tym wyczynie, bo rok wcześniej próbował już wejść na K2, zginął wtedy jego partner wspinaczkowy. Niestety, Frederik odpadł od ściany i poniósł śmierć.
Dariusz Załuski też w 2010 r. o mało nie zginął, gdy w obozie III kamień przedziurawił namiot, przeleciał między nim a himalaistką Tamarą Styś i przebił podłogę. Potem w namiotach siedzieli już w kaskach.
W tym roku Austriaczka nie chciała się cofać, choć ryzyko było tak duże, że jej mąż zrezygnował z ataku. Ale on miał już na koncie wszystkie ośmiotysięczniki. W tej samej sytuacji co Gerlinde byli obaj Kazachowie – im też do Korony brakowało tylko K2. Wszyscy mieli więc wyjątkową motywację, by iść na szczyt.
Sześcioosobowa ekspedycja (oprócz męża Gerlinde, szczytu nie atakował też niemiecki fotograf) szła na K2 od chińskiej strony. Tę drogę wybiera mało wypraw, bo jest znacznie trudniejsza niż południowa. Po północnej stronie prawie nie ma słońca, jest jeszcze więcej śniegu, jeszcze zimniej, jeszcze bardziej wieje.
Himalaiści wędrowali przez bezludny teren na wielbłądach i osłach. Tylko one były na tyle silne i wysokie, że mogły pokonywać meandrującą rzekę wypływającą z lodowca K2 (osły przeciągano na linach).
Zdobywanie szczytu przebiegało sprawnie, podczas kolejnych wyjść założono cztery obozy. Śmierć zajrzała im w oczy, gdy na idących na czele Kazachów spadła lawina śnieżna. – Udało nam się. Szliśmy jeden za drugim, Piwcow przyjął na siebie pierwsze uderzenie, zdołaliśmy utrzymać się na nogach. Było groźnie, lawina mogła nas strącić na skały – relacjonuje Maksut Żumajew.
Do obozu III Załuski dotarł kompletnie wyczerpany. – Musiałem odpocząć, ale rozumiałem, że jesteśmy w tak małym zespole, że niedomagania jednej osoby mogą zaważyć na ataku szczytowym. Na szczęście potem byłem w dobrej formie – mówi. W III obozie obchodził 52. urodziny. Kazachscy wspinacze wzięli ze sobą na tę okazję spirytus, który rozcieńczyli lodem. Podczas wyprawy przemiany doznała Gerlinde, wegetarianka. Najpierw przekonała się do baraniny, potem do słoniny, na koniec spróbowała spirytusu.
Wspinacze dotarli na szczyt 23 sierpnia, ok. 18, po 11 godzinach morderczej wspinaczki. Polak filmował wejście, akurat wysiadła bateria, zmieniał ją gołymi rękami. Warto było, bo powstał niezwykły film z samego wierzchołka K2.
Na szczycie spędzili pół godziny. Gdy dotarli do namiotu biwakowego (8200), Kazachowie zostali na noc, Gerlinde i Darek szli do obozu IV (7900). Polak nie mógł znaleźć lin poręczowych, ale Gerlinde, która schodziła szybciej, zawołała, że jest już przy nich.
– Myślałem, że to nie nasze liny. Wysokość i zmęczenie robiły swoje, byłem jakby rozdwojony, z jednej strony wszystko wskazywało, że jestem na właściwej drodze, ale bałem się, że zabłądziłem i minąłem obóz IV. Zapadłem w półsen, obudziłem się, wreszcie o 4 rano dotarłem do „czwórki”. Kazachowie doszli ok. 10. Dopiero wtedy zacząłem czuć radość z powodu zdobycia K2 – opowiada Dariusz Załuski.
Niemal w tym samym czasie, o kilka dni wcześniej, K2 atakowała od południowej strony Kinga Baranowska, zdobywczyni siedmiu ośmiotysięczników, z Fabrizio Zangrillim. Nie pokonali szczytu.
– Prawie cały czas byliśmy we dwójkę, sami zakładaliśmy liny poręczowe. Było bardzo dużo śniegu, a torowanie jedynie przez dwie osoby to straszny wysiłek. Wszystko to nas osłabiło. Zrobiło się niebezpiecznie, słońce topiło lód, często spadały lawiny kamienne. Gdy 5 m przed tobą spada taka lawina, myślisz: tym razem mi się udało, ale chyba nie ma sensu próbować dalej, to granica, której nie warto przekraczać. A ja zamierzam długo żyć – mówi Kinga Baranowska.
K2 to piąty ośmiotysięcznik Darka Załuskiego. Wcześniej cztery razy stawał pod drugą górą świata. Jak widać, upór się opłacił.
Już po sukcesie Załuskiego i jego kolegów w Karakorum ruszyła polska ekspedycja kobieca. Miała zdobywać szczyty w sąsiedztwie K2, innym celem było umieszczenie na Kopcu Gilkeya tablicy upamiętniającej Tadeusza Piotrowskiego, który 25 lat temu zginął, schodząc z K2. Niestety, alpinistka Bernadeta Szczepańska zmarła w trakcie wyprawy. Nie wszyscy mieli szczęście i trafili na pustą komorę w bębenku…

Andrzej Dryszel

Wydanie: 01/2012, 2012

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy