Gorączka sobótkowej nocy

Gorączka sobótkowej nocy

Orgie, hulanki, swawole. W noc czerwcowego przesilenia nasi przodkowie czcili ogień i wolną miłość

Początki dzisiejszej nocy świętojańskiej sięgają dalekiej, pogańskiej tradycji obchodów święta bogini płodności – Kupały. Stąd legenda o ich nieprzyzwoitym, a nawet orgiastycznym charakterze. – Tej nocy wszystko było dozwolone, nawet takie zachowania, które na co dzień uważano za obyczajowo niedopuszczalne – twierdzi Elżbieta Kaczmarek, etnograf z Muzeum Warmii i Mazur.
W obrzędach przedchrześcijańskich czas letniego przesilenia to święto miłości i płodności. Noc z 23 na 24 czerwca była momentem szczególnym. Należało wykorzystać chwilę, bo odtąd zaczynało już ubywać dnia, a z nim życiodajnego światła słonecznego. Można było oddawać się ziemskim uciechom. Orgie, kąpiele nago przy blasku ognisk, wróżby, tańce i pieśni na cześć diabła, a nawet, jeśli wierzyć takim przekazom źródłowym jak białoruskie pieśni sobótkowe, kazirodztwo, czyli miłość brata i siostry, których zamieniono w kwiaty i zioła – podobno tak nasi pogańscy przodkowie świętowali najkrótszą noc w roku, zanim jej patronem Kościół uczynił św. Jana.
W czasach przedchrześcijańskich obchodzono ją od Atlantyku po Ural i od Morza Śródziemnego po Skandynawię. Obrzędy najkrótszej nocy w praktykowano nawet w Afryce Północnej.
W noc letniego przesilenia Słowianie obchodzili kupalnockę – zgromadzenie związane z pierwszą kąpielą w roku (kupała), obrzędami ku czci słońca i rytualnymi śpiewami. Magia, odprawianie guseł, wiara w czarownice i dziwożony nie licowały z poglądami i aspiracjami Kościoła. Wierni jednak nie chcieli rezygnować z pogańskich obrządków. W XVI i XVII w. sobótka była świętem obchodzonym już nie tylko przez chłopstwo, ale też przez szlachtę. I nadal panowało przekonanie o pogańskim pochodzeniu obrzędu.
Duża część duchowieństwa patrzyła na te praktyki coraz bardziej niechętnie. Aby zmienić niewygodną sytuację, należało dzień przesilenia uświęcić. Jego patronem został św. Jan Chrzciciel. Postać to miała położyć kres orgiom i magicznym praktykom naszych przodków. Choć nazwa się przyjęła i lud zaczął mówić o nocy świętojańskiej, nie udało się wytępić wszystkich (nie)obyczajów.
Jeszcze w 1562 r. kanonik sandomierski, Marcin z Urzędowa, pisał: „U nas w wigilię św. Jana niewiasty ognie paliły, tańcowano i śpiewano djabłu cześć i modły czyniąc; tego obyczaju pogańskiego do tych czasów w Polsce nie chcą opuścić niewiasty (…). Święta też tej djablicy święcą czyniąc Sobótki, paląc ognie, krzesząc ognia deskami, aby była prawa świętość djabelska (…), a miłego Boga nie dbają”.

Święty ogień

Nie pierwsze i nie ostatnie były to gromy rzucane w pismach i z kościelnych ambon na rzekomych czcicieli diabła. Dla ludzi i tak tej nocy najważniejsze pozostawały dwa żywioły – ogień i woda. Powitanie lata było przecież chwilą magiczną. Wierzono, że noc przesilenia sprzyja mocom nieczystym. Trzeba wiedzieć, że właśnie wtedy czarownice były szczególnie złośliwe i chciwe na mleko wiejskich krów. Gdy wiedźmy (stare kobiety ze wsi) kominami wylatywały na świat i nago tańcując z książętami ciemności, urządzały wielki sabat na Łysej Górze, oczyszczająca i rozgrzewająca moc ognia broniła ludzi przed ich urokami. Żarzące się węgle z rytualnych ognisk zanoszono do domostw, aby na nowo rozpalić nimi w piecach. Zatknięte na dachach chat patyki z ognisk miały chronić przed piorunami i pożarem. Wtedy też, aby dom zabezpieczyć od piorunów, rzucano na dach liście łopianu, zaś w oknach i kącie izby wieszano bylicę. W Opoczyńskiem wierzono, że bydło przegonione przez ognisko będzie bezpieczne i wolne od złych duchów, a na Mazowszu gospodynie szły do obór z zapalonymi gromnicami i każdą krowę przystrajały wiankiem z ziół. Parzące pokrzywy wplecione w wianek chroniły zwierzęta przed zakusami czarownic.
Podczas święta miłości i płodności bardzo ważne były wróżby i rytuały zapewniające powodzenie u ukochanych osób. Pięknie i tajemniczo wyglądały wsie i miasteczka rozjarzone tylko blaskiem ognisk, przy których zgromadzeni śpiewali prastare pieśni o kochaniu.
Stosy sobótkowe układano na polanach bądź na wzgórzach, zawsze na „ziemi niczyjej”, poza gruntami uprawnymi. Wieczorem przed zapaleniem świętego ognia we wsi gaszono wszelkie inne paleniska. Zwyczaj ten miał symbolizować związek z „tamtym” światem, światem magii i czarów. Aby stos zachował moc, dbano o to, by zapalać go tylko krzesanym „żywym ogniem”. W Małopolsce podpalano stosy krzesanymi deskami lub, jak na Mazurach, „świdrem ogniowym” sporządzonym z koła nabitego na dębowy kołek. Zgromadzeni wokół ogniska śpiewali frywolne pieśni o „bogini, co wianki dawała”, topielicach, rusałkach i miłości, a młode kobiety, rzucając magiczne zioła w płomienie, prosiły o ukochanego. Skoki przez ognisko pojedynczo lub parami miały zwiastować małżeńską przyszłość – zakochani, którym razem i ze splecionymi dłońmi udało się przeskoczyć nad płomieniami, mogli liczyć na szczęśliwe małżeństwo oraz liczne potomstwo. Dziś takie akrobacje są tylko okazem sprawności i męstwa, dawniej – według niektórych etnografów – na ich podstawie panie wybierały sobie partnerów na noc.
Sobótki obchodzono również w miastach, pośród wyższych sfer, ale i tam zwyczaj zaczęto tępić w XVIII i XIX w. O dziwo nie ze względów ideologicznych, ale praktycznych; jak pisał Jędrzej Kitowicz: „Jako złe skutki sprawujący. Już to w pożarach budynków z sobótki zapalonych, już w osobach skaczących sobótkę, które nieraz zwłaszcza przy gęstym dymie skacząc naprzeciw siebie i upadając w ogień, raziły sobie płomieniem oczy, twarze, ręce i nogi (…) bose, albo u kobiet od spodu nieopatrzone”. Nabite prochem klucze lub małe ładunki z materiałem wybuchowym rzucane do ogniska przez ówczesnych nastolatków „wysadzały ogień do góry i huk niespodziewany czyniąc, najczęściej dawały przyczynę, że skaczący przelękniony upadał w ogień, za nim rozpędzony drugi, trzeci”.
– W chrześcijaństwie pogański obyczaj palenia ognisk praktykowany dla odpędzenia złych mocy nabrał nowego znaczenia, oczyszczającego człowieka z grzechu, oświetlającego jego drogę życia – mówi ks. prof. Franciszek M. Rosiński, antropolog i etnolog. Księża pouczali w kazaniach, że ognie w tę noc palone są na znak światła Ewangelii i pamiątkę palenia pogańskich bałwanów w pierwszych latach polskiego chrześcijaństwa.

Prawo do wianka

Tak jak zmieniały się sposób i symbolika czczenia ognia, zmienił się również ściśle powiązany z nim kult wody. Jeśli na wsi ktoś cało wrócił z wyprawy po kwiat paproci – który kwitnąc tylko chwilę, „błyskał i jak świetlik gasł” – a obiecanych przezeń skarbów zakopanych w ziemi nie zdobył, mógł udać się nad rzekę na pławienie wianków. Bo właśnie w tej postaci do dzisiejszych czasów przetrwał kult wody.
Wianki, symbol dziewictwa, puszczane na wodę traktowano jako ważną wróżbę matrymonialną. Początkowo rzucano je na rzekę z płonącym kłębem pakuł, w późniejszych czasach z zapaloną świeczką. W ten sposób kult wody łączył się z kultem ognia, choć miało to też znaczenie praktyczne – ułatwiało chłopcom znalezienie i wyłowienie wianka wybranki. Zazwyczaj puszczano dwa wianki plecione z kwiatów i ziół. Wielka miłość lub małżeństwo czekały te panny, których wianki płynęły szybko, razem lub blisko siebie.
Biada jednak, gdy wianek utonął, zaczepił się o konar czy inną przeszkodę – mogło to zwiastować staropanieństwo albo nieślubne dziecko. O co zresztą nie było trudno, bowiem wróżbę często brano dosłownie i „prawo do wianka” egzekwowano tej samej nocy.
Dobrym pretekstem do spędzenia swawolnej nocy w lesie była wspólna wyprawa na poszukiwanie kwiatu paproci. Nie brakowało też złośliwców, którzy specjalnie na tę okazję tresowali psy wyławiające wianki z wody. Obyczaj ten zresztą przetrwał do XIX w. Jeszcze w 1821 r. „Kurier” donosił o rozpaczy pewnej warszawianki, której wianek wyłowił z Wisły przywykły do aportowania pudel.
– Generalnie była to noc bardzo mocno przesycona erotyzmem i wiele dziewczyn rzeczywiście traciło wianki – mówi Barbara Ogrodowska z Państwowego Muzeum Etnograficznego. – Miejscowy obyczaj pozwalał na to, jednak pod warunkiem że potem za szaloną zabawą przyjdą poważniejsze zobowiązania, czyli małżeństwo.
Pierwotnie sens kultu wody był inny. Ponieważ każdy strumień, źródło i rzeczka miały swego stróża – skrzata, chowańca czy demona – dla bezpieczeństwa kąpieli należało pozyskać ich życzliwość, by żaden topielec nie wciągnął nikogo w otchłań. Przychylność wody zdobyta w noc sobótki miała też chronić przed gniewem natury: powodzią, gradem, wylewami rzek oraz ulewami.
Zwyczaj jednak przetrwał tylko tam, gdzie nastąpiło jego schrystianizowanie polegające na związaniu obrzędu z kultem św. Jana, który jako chrzciciel Jezusa w Jordanie doskonale nadawał się na patrona obrzędów związanych z wodą. Łukasz Smyrski z Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Warszawskiego pisze, że również fakt narodzin św. Jana z bezpłodnej, jak przypuszczano, Elżbiety uzasadnia jego patronowanie praktykom miłosnym sobótkowego wieczoru.
Od momentu, gdy demony zostały z bożą pomocą przegnane, kąpiel była nie tylko bezpieczna, ale i przez cały rok chroniła przed krostami oraz świerzbem. Więcej, pierwsza bezpieczna kąpiel zapewniała młodym zdrowie i urodę, które wzmagały witalność, gotowość do miłości, płodzenia i rodzenia dzieci.

Folklor współczesności

Z upływem wieków coraz bardziej zapominano o pierwotnym znaczeniu obrzędów sobótkowych. – Autentyczna Noc Kupały już nie istnieje, jest imprezą o charakterze folklorystycznym – mówi Krzysztof Braun z Katedry Etnologii Uniwersytetu Warszawskiego. – Jako obrzęd zachowała się jeszcze na Kaszubach. W Strzelnie koło Wejherowa nadal obchodzona jest zgodnie z dawnym scenariuszem misterium. Chodzi o zwyczaj łapania kani i ścinania jej głowy. Śmierć ptaka była karą za winy tych panienek, które prowadziły się nieskromnie.
Schwytana kania w towarzystwie orszaku złożonego z sołtysa, kata i przysięgłych niesiona była przed oblicze „sądu”. Z ust sołtysa padało oskarżenie o wywoływanie przez małego drapieżnika suszy lub ulew niszczących plony. Zapadał wyrok. Na głównym placu wioski odcinano kani głowę i urządzano jej pochówek. Później, gdy wszyscy uczestnicy poczuli, że swoje winy odkupili, udawano się do karczmy. Dzisiaj z obawy przed protestami organizacji ekologicznych ptak jest symboliczny – zazwyczaj drewniany.
Mniej krwawo noc świętojańska obchodzona jest w Jastarni. Tam burmistrz przekazuje poborowym klucze do miasta. I zaczyna się całonocne szaleństwo – pochody, festyny, zabawy. Nad brzegiem morza mocowany jest wysoki słup, na którym umieszcza się kosz wypełniony patykami, drwami lub trocinami. Następnie strzela się w niego racami. To nawiązanie do obchodzonego jeszcze w XIX w. zwyczaju Kaszubów znad morza, tworzących zespoły połowowe – maszoperie. Maszop to szef zespołu, zazwyczaj właściciel kutra lub dwóch, który skupiał wokół siebie rybaków. Na św. Jana w morzu mocowali słup z koszem wypełnionym łatwopalnymi materiałami. Kosze zapalano, strzelając do nich z łodzi. Zwyczaj ten kontynuowano jeszcze w międzywojniu. Zanikł w okresie powojennym, gdy morze stało się granicą strategiczną. Dziś poborowi mocują słupy z koszami na ziemi.
Krzysztof Braun, mówi, że trudno ustalić, skąd wziął się ten obyczaj. Wiadomo, że w 1929 r., gdy prezydent Kwiatkowski zbudował Gdynię, zapalenie ogni na morzu było manifestacją polskości. Zanikło jednak po 1945 r.
Po II wojnie światowej noc świętojańska stała się jednym z wielu świąt ludzi pracy. Nad Wisłą organizowane były kiermasze i festyny, a wianki puszczały delegacje zakładowe i zespoły folklorystyczne. Dziś patrząc na kalendarium wydarzeń kulturalnych, w programie nocy świętojańskiej niewiele można odnaleźć z autentycznej tradycji. Na wschodzie Polski, w Narwi (20 km od Hajnówki), Noc Kupały jest przewidziana jako impreza plenerowa. Podobnie w położonych w pobliżu Dubiczach Cerkiewnych nad zalewem Bachmaty. W Białowieży w święcie tym co roku uczestniczy kilka tysięcy osób. Koncerty ludowych zespołów muzycznych, tanecznych, solistów i chórów z Białostocczyzny i Białorusi trwają do północy, a nad Narewką puszczane są wianki.
Obchody sobótki zaczęły już podlegać prawom rynku. Znakiem naszej zabawy są wszechobecne ogródki piwne i dymiące grille. Żal tylko, gdy brakuje pieniędzy na podtrzymanie tradycji. W Szczucinie (woj. małopolskie) wianki organizowano już przed wojną. Na zabawę, konkurs wianków, koncerty zespołów z Włoch, Węgier i Niemiec przybywało kilka tysięcy osób. Tak mówią dotychczasowi współorganizatorzy sobótki z Samorządowego Centrum Kultury i Bibliotek w Szczucinie. W tym roku jednak nie będą organizować imprezy na taką skalę – koszty są zbyt wysokie. Skromniejszą imprezę zorganizuje Ochotnicza Straż Pożarna. Żałują, bo była to doskonała okazja do promowania gminy i Powiśla Dąbrowskiego.
Z upływem czasu pierwotne znaczenie obchodów sobótki zatarło się. Trudno uzyskać odpowiedź na pytanie, co było najważniejszym powodem, dla którego zaniechaliśmy obchodzenia tej nocy jako święta miłości i płodności. Jeszcze dziś można przeczytać postulaty, by skończyć z plastikiem walentynek i przywrócić czerwcowe janinki, zgodne z naszą gorącą słowiańską naturą. Obiema rękoma podpisuje się pod tą koncepcją dr Grzegorz Południewski, wiceprezes Towarzystwa Rozwoju Rodziny. – Nie lubię kiczu i komercji. Biorąc pod uwagę naszą tradycję, nie do końca zaadaptowaliśmy to, co nam narzuciła kultura judeochrześcijańska. Podoba mi się koncepcja naszego święta miłości.
Nie wahajmy się więc. Przywróćmy czerwcowe janinki. W najkrótszą noc roku działają czary i na nic zda się dociekanie prawdy.

Wydanie: 2003, 26/2003

Kategorie: Obserwacje

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy