Góralu, czy ci nie żal?

Góralu, czy ci nie żal?

Jak ekonomia rządzi ruchem wozów do Morskiego Oka

Sierpień to szczyt ruchu na szlaku do najpiękniejszego jeziora tatrzańskiego. Niewielu turystów chce iść 9 km, więc od rana stoi kolejka do wozów konnych. Był pomysł, by konie zastąpić pojazdami elektrycznymi, ale górale boją się, że na tym stracą. Na razie zmniejszono do 12 dopuszczalną liczbę pasażerów jadących do Morskiego Oka, a w drodze konie muszą mieć postój na picie.

Górale z żalem wspominają czas, gdy na wóz można było zabrać 20 osób i żadni obrońcy praw zwierząt się nie czepiali. Nadal jednak jest to złoty interes, więc wozów i koni nie brakuje. Płaci się 50 zł od osoby. Wozy podjeżdżają jeden po drugim i kolejki mogłyby się szybko rozładowywać, gdyby nie to, że góral nie pojedzie, jeśli wszystkie miejsca nie zostaną zajęte. Zdarza się więc, że na wozie siedzi już 11 osób, ale góral czeka na tę 12. – i nie rusza.

Rzecz w tym, że z kolejki chętnych do jazdy trudno wyłowić akurat jedną osobę. Nad Morskie Oko wybierają się całe rodziny, podróż „fasiągiem” traktują jak atrakcję, więc nie chcą jechać osobno.

Turyści siedzą zatem na wozie i denerwują się, czekając na uzupełnienie składu, a kolejka denerwuje się, czekając na kogoś pojedynczego. Tylko woźnica zachowuje spokój – acz nie zawsze.

Pewnego sierpniowego dnia czteroosobowa grupa angielskojęzycznych turystów, siedzących na wozie i czekających na 12. leniwego, któremu nie chciało się iść pieszo, miała dość. Łamaną polszczyzną zaczęła się domagać, by wóz ruszył, bo nie po to płacą takie pieniądze, żeby siedzieć Bóg wie ile i nie wiadomo kiedy dojechać do Morskiego Oka.

Pokorni zwykle polscy turyści, przyzwyczajeni, że trzeba czekać tak długo, jak się woźnicy spodoba, tym razem poparli buntowników i też zażądali rozpoczęcia jazdy. Góral nie zamierzał jednak rezygnować z 50 zł. Oświadczył, że będziemy stać, dopóki nie znajdzie się 12. osoba pragnąca jechać do Morskiego Oka – bo nie będzie woził powietrza.

Ta odpowiedź wywołała dość zaskakujący skutek. Angielskojęzyczna czwórka oświadczyła, że w takim razie idzie pieszo i żąda zwrotu zapłaconych łącznie 200 zł. Góral jakoś nie wyglądał na zaskoczonego. Zapewne nieraz naradzał się z kolegami, jak pacyfikować ceprów, którzy nie chcą czekać, aż wóz się zapełni. Właśnie dlatego górale zbierają po 50 zł, nim jeszcze wszystkie miejsca zostaną zajęte. Ten, co już zapłacił, nie zrezygnuje z jazdy, bo będzie się bał, że może nie odzyskać pieniędzy.

Góral oznajmił zatem, że jeśli państwo chcą iść pieszo, święta ich wola. On jest gotów zawieźć ich do Morskiego Oka i swoją usługę wykona jak należy, tylko trzeba poczekać. Niech więc goście czekają spokojnie, bo skoro zapłacili, to w końcu pojadą.

Angielskojęzyczni turyści nie rezygnowali. Oświadczyli, że ponieważ nie rozpoczęli podróży, mają prawo odzyskać należność. Góral pojął, że z nimi nie wygra. Wściekły oddał im cztery razy po 50 zł i kazał zejść z wozu. Z jednego wolnego miejsca zrobiło się aż pięć.

Góral złościł się krótko, bo z praktyki wiedział, że często łatwiej zapełnić pięć miejsc niż jedno. W istocie, natychmiast do wozu dobiegł pan z panią, a zaraz potem dość młody gość z dwiema koleżankami. Ostatnia trójka zasiadła w wozie, góral poprosił po 50 zł, reszta pasażerów odetchnęła, że jest komplet.

I wtedy stało się coś niezwykłego. Oto ta trójka oświadczyła, że 50 zł od osoby to za drogo. Jeśli góral chce, żeby zajęli ostatnie trzy miejsca, umożliwiając wreszcie wszystkim podróż do Morskiego Oka, ma im obniżyć cenę do 30 zł. Ta propozycja wywołała radość pozostałych turystów na wozie, którzy wcale nie byli oburzeni, że ktoś chce płacić mniej niż oni, lecz cieszyli się, że ich wszechmocny woźnica dostanie po kieszeni.

Góral zaś oniemiał. A gdy odzyskał głos, był wstrząśnięty, że ktoś chce płacić mniej. Zawołał: – Nic nie będziecie płacić. Do widzenia!

Zuchwała trójka wzruszyła ramionami i poszła pieszo. Dwa zwolnione miejsca zostały szybko zajęte, ale na ostatnią osobę znów trzeba było czekać. Bunt czwórki angielskojęzycznych gości dodał jednak turystom animuszu. Zażądali, by wóz natychmiast pojechał, bo i oni zrezygnują z jazdy, odbierając pieniądze.

Pod groźbą strajku powszechnego góral, ponury jak chmura gradowa, wreszcie ruszył – bez 12. osoby i 50 zł. Wyraźnie było mu żal. Aby nadrobić czas, poganiał konie, jednocześnie podkładając im ekwilibrystycznie pod zad kubełki na kupę. Które to kubełki, pełne po brzegi, jechały wraz z gośćmi, ubogacając aromat górskiego powietrza.

Wydanie: 2017, 36/2017

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy