Górnicza elita

Górnicza elita

W Miedzi pracuje ponad 10 tysięcy górników. Ratowników jest niewielu ponad 330

Od chwili, w której rozlegnie się sygnał alarmu, do czasu, kiedy cała ekipa ratownicza jest już zgromadzona w autobusie, mija nie więcej niż 60 sekund. Tadeusz Oleksy, kierownik Górniczego Pogotowia Ratunkowego KGHM, mówi, że jeśli komuś te 60 sekund nie wystarczy, nie nadaje się na ratownika.
– A jeśli właśnie jest pod prysznicem?
– To zjawia się w ręczniku albo i bez. Całe ubranie, od majtek i koszuli począwszy, znajdzie w wozie bojowym – specjalnie przygotowanym autobusie. Koło siedzenia każdego członka załogi umieszczono zasobnik z kompletnym wyposażeniem ratownika. Obok foteli wiszą tabliczki informujące, jaki sprzęt ratowniczy musi zabrać ze sobą uczestnik akcji. Ćwiczono to tyle razy, że czynności wykonywane są nieomal automatycznie.
Od wyjazdu z garażu do zjawienia się w kopalni, która akurat potrzebuje pomocy, mija nie więcej niż 15 minut. Po nagłym zdarzeniu o życiu ludzkim pod ziemią decyduje czas.
Stacja Górniczego Pogotowia Ratowniczego jest usytuowana w Sobinie. Tuż przy jednym z szybów kopalni Polkowice-Sierszowice. Na stałą siedzibę zastępów dyżurnych Sobin wybrano dlatego, że jest to miejsce, z którego można najszybciej dojechać do wszystkich obiektów kopalnianych.
Zmieniają się co tydzień. W każdy piątek rano przed wejściem do stacji odbywa się mała ceremonia przekazania. Po jednej stronie stają ratownicy kończący dyżur, po drugiej nowa zmiana. Znak do zmiany pogotowia daje Leon Budziłowicz, dyrektor Jednostki Ratownictwa Górniczo-Hutniczego.
W stacji dyżurują trzy zastępy. Każdy ma swoją sypialnię z pięcioma łóżkami. Obok sypialni czwarte drzwi z napisem „Ślizg”. Za nimi znana z filmów o strażakach metalowa rura, po której ratownicy ześlizgują się do garażu. Pełny skład ekipy to 15 ratowników, lekarz, mechanik i kierownik pogotowia. Na miejsce wyjeżdżających zostają zmobilizowane następne trzy zastępy ratowników, tworzących pogotowie ubezpieczające.
Kiedy 15 grudnia ub.r. w ZG „Lubin” z nieustalonych przyczyn zapalił się ruchomy skład materiałów wybuchowych, w akcji ratowniczej wzięło udział 45 ratowników. Akcja trwała od 18.30 w poniedziałek do wtorkowego przedpołudnia – prawie do godziny 11. Ratownicy w tym czasie ewakuowali na powierzchnię 43 górników z obrażeniami spowodowanymi powstałą po eksplozji falą uderzeniową. Zagrożonych było 151 osób.
Julian Michalak ma 25 lat stażu ratowniczego. Pracował jako mechanik górniczych maszyn ciężkich. Od pięciu lat jest mechanikiem sprzętu ratowniczego. To duża odpowiedzialność. Sprzęt musi być w idealnym stanie. W sytuacji awaryjnej mobilizuje do akcji następne zastępy ratownicze.

Jak zostać ratownikiem?

Na to, żeby zostać ratownikiem, trzeba pracować na dole co najmniej rok. Wśród kryteriów wyboru kandydatów są nie tylko zawodowe umiejętności górnika, ale też jego cechy psychofizyczne. Takie jak łatwość nawiązywania kontaktów, koleżeńskość czy umiejętność działania w zespole. W czasie akcji pozostali muszą być pewni, że każdy jest na swoim miejscu i robi to, co do niego należy. Ale nawet bez akcji – każdego dnia przebywania bez chwili przerwy w tym samym gronie – życie stwarza potencjalne napięcia. Tu o napięciach nie może być mowy. Dlatego właśnie jednym z bardzo ważnych elementów sita, przez które przechodzą kandydaci, jest ich umiejętność bezkonfliktowego współżycia nawet w najtrudniejszych warunkach.
Drugi etap to badania lekarskie. Te ogólne, podczas których kandydat musi się wykazać zdrowiem i kondycją, a potem te specjalistyczne. Pięć minut jazdy na rowerze. Każda minuta to zwiększone obciążenie pedałów. Spróbowałem tej jazdy. Po pierwszej minucie moje tętno doszło prawie do stu uderzeń na minutę. Ratownik takie tętno ma po pięciu minutach próby. Potem próba stopnia Harwardzkiego. Na skrzynkę o wysokości 60 cm trzeba w narzuconym rytmie wejść i zejść 150 razy w ciągu 5 minut. Badania EKG i ostatnia próba. Komora, w której trzeba przez półtorej godziny przebywać w temperaturze 50 st. C w celu stwierdzenia tolerancji organizmu ratownika na ciepło. Jeśli temperatura ciała przekroczy 38 st. w czasie próby, kandydat się nie nadaje. Brakuje mu właściwej regulacji ciepłoty. Mówiąc zwyczajnie, za mało się poci. Może wysiąść. Tymczasem zadaniem ratownika jest nie tylko dojść do miejsca akcji, ale również z niej wrócić.
Lekarz-ratownik Andrzej Sadowski – na co dzień lekarz w Miedziowym Centrum Zdrowia – mówi, że według jego oceny połowa zdatnych do pracy górników nie zda tu egzaminu. On sam i dziesięciu jego kolegów lekarzy również muszą się wykazać dobrym zdrowiem. Zawsze jeden z nich wraz z ratownikami bierze udział w akcji podziemnej.

Trzeci etap – ćwiczenia.

Dyrektor Leon Budziłowicz z dumą pokazuje siedzibę jednostki. Przed budynkiem leżą potężne bloki skalne. – W czasie ćwiczeń ratownicy podnoszą je, przenoszą z miejsca na miejsce oraz bezdetonacyjnie rozsadzają na kawałki.
– Jak?
– Oczywiście przy pomocy specjalistycznych urządzeń, które trzeba sprawnie obsługiwać, żeby w czasie akcji torować sobie drogę szybko i bezpiecznie.
Do budynku stacji pogotowia jest dobudowana wieża. Wewnątrz – czterometrowej głębokości basen. Do ćwiczeń dla ratowników płetwonurków. Może się zdarzyć, że trzeba będzie w czasie akcji przejść przez zalany chodnik. Od tego też są specjaliści. A na zewnętrznych ścianach wieży ćwiczą ratownicy wysokościowcy z przygotowaniem alpinistycznym, których umiejętności są potrzebne w czasie zdarzenia w szybie, gdy trzeba pokonywać pionowe ściany lub bardzo pochyłe wyrobiska podziemne.
Obok wieży odtworzono niskie chodniki, w których ćwiczy się czołganie z pełnym wyposażeniem ratowniczym, a w czasie specjalnych ćwiczeń, kiedy korytarze są zadymione – nawet w maskach i aparatach tlenowych. W kopalniach miedzi nagłe zdarzenie najczęściej występuje w wyniku wstrząsów o bardzo dużej energii, ale ratownicy na pożar też muszą być gotowi.
No i jeszcze normalne ćwiczenia dla utrzymania dobrej kondycji fizycznej. Te często są już całkiem przyjemne. W budynku jest pomieszczenie z przyrządami do ćwiczeń siłowych, sala gimnastyczna, a przed budynkiem kort tenisowy ze sztuczną trawą, boisko do koszykówki i siatkówki. W innej sali stół pingpongowy. 168 godzin stałego dyżuru trzeba czymś wypełnić.
Ratownik średnio dwa razy w roku ma tu całotygodniowy dyżur, a sześć razy w roku ostre ćwiczenia. W pozostałym czasie pracuje w kopalni, tak jak inni górnicy. Bardzo rzadko zdarza się, żeby ratownik sam opuszczał szeregi. Od kiedy wiek 45 lat przestał być barierą, pozostają w służbie ratowniczej do emerytury, oczywiście przechodząc bez żadnej taryfy ulgowej coroczne badania lekarskie.
W kopalniach leży sterta podań górników o przyjęcie do ratownictwa. – Skąd się bierze taki pęd do ratownictwa?
– Są dwa powody – mówi inż. Andrzej Smoła, ratownik z 25-letnim stażem. – Jestem przekonany, że podstawowym jest ambicja. Nie bez przyczyny panuje opinia, że ratownicy to elita kopalń. My też to tak odczuwamy. Sądzę, że nie bez znaczenia są dodatkowe pieniądze. Ratownik dostaje do pensji dodatek ratowniczy w wysokości ok. 500 zł miesięcznie oraz dodatkowe wynagrodzenie za przepracowane godziny w akcji ratowniczej.

Pech czy szczęście – nie wiadomo

Nie każdy ratownik ma na swoim koncie akcje podziemne. Zdarzają się – jak słyszałem – i tacy, którzy przez 20 lat służby ratowniczej ani razu nie byli w akcji. Wszystkie ich dyżury minęły bez alarmu. To pech czy szczęście? Nikt nie potrafił mi odpowiedzieć na to pytanie. Są to jednak bardzo rzadkie przypadki.
Edward Bajor od kilku tygodni jest emerytem. Do kopalni przyszedł w 1976 r. Po trzech latach został ratownikiem. Był nim przez 25 lat. Na pierwszą akcję czekał pół roku. I od razu zakończyła się wydobyciem spod zawału nieżyjącego górnika. – To było przeżycie, którego się nie zapomina – mówi. – Nie znałem go osobiście, ale spotykałem przy szybie. Długo prześladowało mnie to zdarzenie. Potem brałem udział w wielu innych akcjach, ale szczęśliwie – bez ofiar śmiertelnych.
Akcje były prowadzone po wielokroć, gdy dyżur miał Antoni Duszeńko, dziś zastępca kierownika GPR. W jednym z rekordowych lat – w 2003 r. – gdy zastępy były wzywane 14 razy, on uczestniczył w ośmiu akcjach ratowniczych. W latach poprzednich zaliczył zaledwie po parę akcji. To były lata spokojne.
– Człowiek – powiada – nie może wpływać na górotwór. Raz jest spokojny i stabilny, a nieraz sprawia górnikom przykre niespodzianki.
– Jaką akcję pamięta pan najlepiej?
– Chyba tę z lipca 1998 r. Bo i długa, i zakończona pełnym sukcesem – sięga do dziennika. – Alarm 24 lipca o 8.30. Zakończenie 25 lipca o 11.20. 27 godzin! Zasypało kotwiarkę z operatorem i jego pomocnikiem. Do przejścia było z 15 m zawału. Wiedzieliśmy, że żyją, ale czy zdążymy? Początkowo usuwaliśmy skały maszynami, ale w miarę zbliżania się do miejsca zdarzenia trzeba było przebierać urobek ręcznie. Do operatora doszliśmy nawet prędko. Nie miał żadnych obrażeń, był w kabinie. Gorzej było z jego pomocnikiem, który znajdował się na zewnątrz maszyny. Wreszcie po kilku godzinach dotarł do niego mój zastęp wysokościowy. Nawet nie był bardzo potłuczony. Tylko wykończony godzinami niepewności i – co tu ukrywać – strachu. My zresztą też. Ale w momencie, kiedy wyciąga się górnika żywego, jest taki przypływ siły, że jest się gotowym iść na jeszcze jedną akcję. Zmęczenie dopada człowieka dopiero w autobusie, kiedy wraca do bazy…
Jednostka Ratownictwa Górniczo-Hutniczego w Lubinie to nie tylko ratownicy gotowi do akcji pod ziemią. W hutach i oddziałach gaszą pożary. W Głogowie i w Lubinie są dwa oddziały jednostki, wyspecjalizowane w akcjach przeciwpożarowych. Są w nieco lepszej sytuacji, bo w razie potrzeby mogą prosić o pomoc jednostki Państwowej Straży Pożarnej.

Laury na zewnątrz.

W sali kominkowej w szklanej gablocie stoją trofea jednostki z międzynarodowych zawodów ratowniczych. Po raz pierwszy pojechali do Stanów Zjednoczonych w 1999 r. Raczej po naukę niż sukcesy. Ale nie można powiedzieć, żeby dostali baty. Zajęli piąte miejsce. W następnych zawodach w roku 2000 wykosili wszystkich. Na poczesnym miejscu stoi puchar na postumencie z filarami. W trzecim starcie musieli uznać wyższość gospodarzy. Byli drudzy, ale zrobili taką furorę, że organizatorzy zaproponowali Polakom zorganizowanie czwartych Międzynarodowych Zawodów Zastępów Ratowniczych Górnictwa Podziemnego. Po raz pierwszy w Europie. Polskę będą reprezentować dwa zastępy – ci z miedzi i ci z węgla. Jeszcze nie spotkali się oko w oko. W sali gimnastycznej zastałem zastęp reprezentacyjny rozwiązujący zagadkę podstawowej konkurencji. Na zawodach będą się liczyły czas i bezbłędne rozwiązanie problemu. Najbliższe zawody odbędą się w Głogowie, w czerwcu. Miedziowcy – jak mi powiedzieli – muszą na swoim terenie pokazać, że są najlepsi na świecie.

 

 

Wydanie: 08/2004, 2004

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy