Góry, górale i Goralenvolk

Góry, górale i Goralenvolk

Niemcy zagrali na góralskich ambicjach, powiedzieli: „Wcale nie macie słowiańskiego pochodzenia, tylko germańskie”

Marcin Koszałka – reżyser, scenarzysta, autor zdjęć

Dwa lata temu zacząłeś pisać scenariusz, w którym podejmujesz niełatwy temat akcji germanizacyjnej na Podhalu. W czerwcu 1940 r. kilkanaście tysięcy ludzi mieszkających na Podhalu zadeklarowało przynależność do Goralenvolku. Dziś do tego nikt otwarcie się nie przyznaje.
– Kwestia Goralenvolku nie będzie poruszana na żadnej lekcji historii, w żadnym możliwym ustroju tego kraju. Zaraz po wojnie komuniści zatuszowali to i zamietli pod dywan. Przepracowanie tematu nie było też nikomu na rękę po 1989 r., bo góral jest przecież wizytówką Polski. Może więc lepiej nie grzebać się w tej sprawie.

No właśnie, góral jest dziś traktowany jako narodowy mit.
– Zgoda, tylko musimy wziąć pod uwagę, że jeszcze w 1939 r. wyglądało to inaczej. W tamtym czasie górale nie czuli się wielkimi patriotami, nie towarzyszyła im głęboka potrzeba budowania polskiej tożsamości narodowej. Popatrzmy na to przez pryzmat historii górali na przestrzeni wieków. Prawda jest taka, że żaden polski król nigdy nie był w Tatrach. Górale nie brali udziału w wielkich bitwach o Polskę, nie walczyli ani z Kozakami, ani z Turkami. Nikt się nimi nie przejmował, żyli więc po swojemu. Potem nastał czas zaborów i przez sto lat żyli w Austrii. Zaczęli mówić po niemiecku, służyli w armii cesarskiej, podróżowali do Dalmacji w ramach wymiany handlowej, docierali do portów morskich, przywożąc len na żagle. Stąd na kapeluszach góralskich wzięły się muszle, które były symbolem luksusu.

A góral jako symbol polskiej wiary?
– Pierwszy kościół w Zakopanem powstał dopiero w połowie XIX w. Jeszcze w latach 30. zeszłego wieku w niektórych wsiach na Podhalu dominowały obrzędy pogańskie. Ludzie modlili się do gór, odprawiali czary i wierzyli w ludyczne przepowiednie. Tak właściwie był to dziki lud.

To zaskakujące, bo dziś oficjalna narracja przebiega zupełnie inaczej. Kiedy tak naprawdę zaczęła się u nas moda na góralszczyznę?
– Dopiero pod koniec XIX w., kiedy do Zakopanego przyjechał Tytus Chałubiński, który propagował turystykę tatrzańską i był prekursorem polskiego lecznictwa sanatoryjnego. Mówi się, że to on darował Polakom Tatry. Wtedy też Zakopane i Tatry stały się modne, polska inteligencja i arystokracja zobaczyły w góralach pewien czar, bajkowość, magię. Ten prosty lud wzbudził zachwyt bogatych panów, zaczął imponować im kulturą, ciekawą fizjonomią i nieskrępowaną wolnością. Karol Szymanowski na potęgę czerpał inspirację z systemu ludowych skal i charakterystycznych dla regionu interwałów, które później wykorzystał w swoich kompozycjach. Stanisław Witkiewicz stworzył styl zakopiański. Góralszczyzna stała się fetyszem, dostarczała podniet. Góralom ta sytuacja bardzo zaimponowała, zresztą większości podobała się Polska. Natomiast kiedy w trakcie wojny na tych terenach pojawili się Niemcy, dość łatwo było im rozpracować górali i przeciągnąć ich na swoją stronę.

Do uzyskania oczekiwanych rezultatów wystarczyła metoda kija i marchewki?
– Tak, bo Niemcy zagrali na góralskich ambicjach. Przyjechali i powiedzieli: „Wcale nie macie słowiańskiego pochodzenia, tylko germańskie. Wasze korzenie sięgają pierwotnych ludów zaginionych Gotów, więc jesteście narodem wyjątkowym”. Ten transfer z Ekstraklasy do Bundesligi, który wiązał się z coraz większym prestiżem, zrobił na góralach wrażenie. Poza tym trwała wojna, a rękę wyciągnął do nich najpotężniejszy wówczas naród świata, przed którym rysowała się perspektywa zawładnięcia całą Europą. Polacy stali się robotnikami, Żydów czekała zagłada, a górale otrzymali najkorzystniejszą propozycję – układu partnerskiego.

Jak udowodniono, że „nasi” górale to Niemcy?
– Po pierwsze, niemieccy antropolodzy powoływali się na stuprocentowy, udowodniony naukowo fakt, że spora część wiosek na Podhalu została założona przez niemieckich osadników. Wśród nich były Frydman, Szaflary czy Frywałd. Drugim źródłem była legenda o wędrówkach ludów po upadku Cesarstwa Rzymskiego. Na Europę napierali Hunowie z Mongolii, którzy mieli zepchnąć uciekających Gotów pod ściany Tatr. I tak oto za przodków górali podhalańskich zostali uznani Ostrogoci.

Ale przecież ten drugi trop to tylko gdybanie i sprawa umowna. Rozumiem, że byli tacy, którzy w to uwierzyli, ale Niemcy chyba musieli znaleźć jakiś wiarygodny dowód na potwierdzenie swoich wniosków.
– Ważnym tropem stało się porównanie metalowych spinek góralskich ze spinkami gotów pontyjskich. Okazało się, że rzeczywiście istnieją podobieństwa kształtów i rzeźbień. Tymi badaniami zajmował się m.in. Anton Plügel, austriacki antropolog związany z NSDAP, który przyjechał do Krakowa na zlikwidowany Uniwersytet Jagielloński, przemianowany wówczas na IDO – Instytut Niemieckich Prac na Wschodzie. Plügel początkowo z rezerwą podchodził do tematu legendarnych spinek, ale z czasem postanowił powołać się na tę koncepcję. Jeździł od wsi do wsi, zrobił tysiące fotografii. Co więcej, chcąc dostarczyć Berlinowi dowodów na germańskie pochodzenie górali, rozpoczął gigantyczne badania związane stricte z przynależnością rasową. Fotografował góralskie dzieci o określonym typie urody: blond włosy i niebieskie oczy. Dziś brzmi to dość złowrogo, ale panowała tam wyjątkowo przyjazna jak na tamte czasy atmosfera.

Mówisz, że badania przebiegały pokojowo, a ja zastanawiam się, do czego tak na dobrą sprawę miały one prowadzić. Jaką rolę mieli odgrywać górale w III Rzeszy?
– Paradoksalnie Plügel odnosił się do górali z szacunkiem. Tak właściwie dążył do gloryfikacji ich niezależności oraz utrzymania kolorytu lokalnego. Nie bez powodu uważał, że najwięcej zła na Podhalu dokonali Polacy. Powołał się na drenaż kulturowy, który nastąpił tam w 20-leciu międzywojennym. Nazistowski badacz sądził, że jeszcze w okresie zaborów polska arystokracja sprostytuowała i skomercjalizowała podhalańskiego górala. Dosłownie przywłaszczyła jego atrybuty i uznała go za symbol przyszłej wolnej Polski. Nie było lepszego kandydata do stworzenia patriotycznego trade marku oraz synonimu wolności. Potem dokonał się akt całkowitej demoralizacji i zaprzedania góralszczyzny na potrzeby turystyki międzywojennej. Dziś obserwujemy absolutne apogeum tego szlamu, który niszczy kulturę góralską. I który sprowadził górali do roli cyrkowców.

Chcesz powiedzieć, że Plügel walczył o lepsze życie dla górali podhalańskich?
– W słowach nazisty i wroga Polski, mówiącego o krzywdzie wyrządzonej przez Polskę międzywojenną, paradoksalnie było sporo racji. Co ciekawe, jego koncepcja wręcz unikała germanizacji, np. w tym czasie działała szkoła góralska, w której za język wykładowy uznano podhalańską gwarę. Plügel dążył do zaakceptowania lokalnej tożsamości górali i uznania ich za niezależny, dumny, wręcz osobny naród w strukturze III Rzeszy. Oczywiście gubernator generalny Hans Frank podszedł do tego z pewnym dystansem, nazywając ich „ludem dekoracyjnym”.

Przejdźmy do czerwca 1940 r., kiedy dochodzi do wspomnianego na początku spisu ludności i zadeklarowania przynależności do Goralenvolku. Jak zrozumieć przebieg całej akcji?
– Spis mieszkańców Podhala nie przyjął formy przymusowej germanizacji, był raczej wyrachowanym działaniem ze strony Niemców. Na arkuszach spisowych można było wybrać, że jest się: Polakiem, Żydem, Cyganem, Ukraińcem lub Góralem. Zauważ, że nie było opcji Niemiec. Ludzie chcieli zakreślić dwa pola: Góral i Polak. Ale musieli wybrać jedno. No to ci, którzy dbali o swoje poczucie regionalne, zaznaczali, że są góralami. Był to cwany sposób, ale faktem jest, że ok. 30 tys. ludzi podpisało listę. W Szczawnicy aż 90% mieszkańców. Z punktu widzenia dzisiejszej historii uznaje się to za największą polską kolaborację z hitlerowskim okupantem.

W takich okolicznościach trudno chyba jednak mówić o volksliście czy dosłownej zdradzie. Chciałbym przypomnieć, że dookoła panuje wojna, więc sytuacja też ich do tego zmusiła. Inaczej podpisaliby na siebie wyrok śmierci.
– To prawda, nie mieli wyboru. Nawet jeśli chcemy rozpatrywać Goralenvolk przez pryzmat zdrady, była to zdrada w celu ocalenia siebie i swojej kultury. Podjęcie walki w obronie kraju, którego właściwie już nie ma, a z którym górale nigdy nie czuli pełnej tożsamości, byłoby aktem samobójczym. Współpraca zapewniała im przetrwanie. Musieli wciąż tańczyć, śpiewać, bawić, być przewodnikami i kompanami, aby ocalić to, co kochali najbardziej.

Domyślam się, że o tym będzie twój film, którego projekt właśnie trafił pod skrzydła producentek z Balapolis. O próbie poszukiwania kompromisu i przetrwania za wszelką cenę.
– Chciałbym przede wszystkim pokazać dramat wybitnego narodu górskich ludzi, o których zawsze ktoś grał. Którzy przechodzili z rąk do rąk, traktowani niczym piękna kobieta, którą każdy chciałby się pochwalić. Interesuje mnie motyw przetrwania, ustawienia się w tak dramatycznej sytuacji. Nie bez powodu bohaterami są bracia, którzy stają po dwóch stronach barykady. Jeden po stronie Niemców, bo został omamiony teorią germańskiego rodowodu i chce nakłonić górali do współpracy. Drugi, mimo że nie jest przekonany do Polaków, z przekory i na złość bratu dołącza do polskiego podziemia. I takie sytuacje miały miejsce. Część słynnej rodziny Krzeptowskich z Zakopanego opowiedziała się za Goralenvolkiem, pozostali pracowali jako przewodnicy dla polskiego rządu w Londynie.

Można więc odnieść wrażenie, że powołujecie się na postacie historyczne.
– Nie będzie w tym filmie ani jednej autentycznej postaci, co najwyżej inspirowane. Oczywiście odwołujemy się do faktów, konsultujemy nasz scenariusz m.in. z historykiem Wojtkiem Szatkowskim, wnukiem Henryka Szatkowskiego, który był twórcą ideologicznej koncepcji Goralenvolku i namawiał górali do ocalenia swojej tradycji. Ale głównie zależy nam na historii o wymiarze uniwersalnym. Na czysto ludzkiej opowieści o dramatycznych wyborach, które trzeba podjąć dla siebie i bliskich w obliczu realnego zagrożenia.

No dobrze, ale jaką funkcję ma spełnić ten film? Czy rachunek związany z Goralenvolkiem jest możliwy do wyrównania? Film jeszcze nie powstał, a już można przeczytać komentarze, które wskazują, że temat wzbudza emocje na Podhalu.
– Po latach spotkań z ludźmi i dokumentacji historii góralszczyzny moje przemyślenia są takie: nie uważam górali za zdrajców, jednak temat Goralenvolku został zatuszowany ze względu na fakt, że stanowili oni szczególnie ważną, wręcz symboliczną grupę dla naszego kraju. I niestety przez to nie znaleźli skutecznej metody na przepracowanie traumy. Dramat ludzi mieszkających na Podhalu polega na wymazaniu tej bolesnej kwestii i fakcie, że muszą żyć z tym piętnem do dziś. Że nie doszło do katharsis, a każda próba oczyszczenia kończyła się ze strony górali wyparciem. Kiedy Stanisława Trebunia-Staszel, doktor antropologii i góralka z Poronina, prowadziła badania na temat archiwum Plügla, nie mogła wejść w dialog z krajanami. Usłyszała tylko: „Ludziska pohucom, pohucom i zapomną”.

Pozostaje też sprawa sprzedaży i komercjalizacji kultury góralskiej. W pierwszej części filmu chcemy pokazać, że jeszcze w międzywojniu arystokraci za ciężkie pieniądze skolonizowali Zakopane. Wielcy panowie wkładali kapelusze góralskie i wychodzili na spacer w góry. Los górali jest podobny do losu Indian, którzy zostali ośmieszeni i rozmienieni na drobne. Stali się maskotką w rękach elit. Chcemy pozostawić widza z pytaniami: na ile stali się oni towarem, a na ile pozostali autentyczni? I czy mogą tę autentyczność jeszcze uchronić?

Strasznie to zagmatwane, ale sam powiedziałeś, że żaden ustrój tego kraju nie zdobędzie się na przepracowanie sprawy Goralenvolku. Wierzysz, że w obecnym układzie politycznym istnieje realna szansa na powstanie twojego filmu?
– Staram się nie podlegać tak skrajnemu myśleniu. Dopóki nie podjęto oficjalnych decyzji w sprawie filmu, nie chcę wchodzić w buty wojującego opozycjonisty. Skoro żyję w tym kraju, muszę prowadzić dialog z panującą władzą i funkcjonującymi w ramach tej władzy instytucjami. Demonizowanie i stawianie tego filmu na z góry przegranej pozycji jest równoznaczne z poddaniem się zbiorowej paranoi. Wierzę w obiektywizm w sprawie Goralenvolku, który polega na tym, że nie ma ani dobrych, ani złych Polaków. Nie ma winnych i niewinnych. Ta sytuacja była, często jak w życiu czy dobrym filmie, po prostu skomplikowana, niejednoznaczna, wielowymiarowa.


Marcin Koszałka – debiutował w 1999 r. dokumentem „Takiego pięknego syna urodziłam”, nagrodzonym na festiwalach w Berlinie, Krakowie i Nyon. Kolejne filmy autorstwa Koszałki zdobywały nagrody na światowych festiwalach. Najbardziej znane to: „Istnienie”, „Śmierć z ludzką twarzą”, „Cały dzień razem”, „Do bólu”, „Ucieknijmy od niej”, „Deklaracja nieśmiertelności”, „Zabójca z lubieżności”. Jego debiut fabularny, „Czerwony pająk”, w 2015 r. otworzył konkurs główny w Karlowych Warach.


Fot. NAC

Wydanie: 2019, 34/2019

Kategorie: Kultura

Komentarze

  1. piotrek
    piotrek 25 sierpnia, 2019, 14:01

    Cieszę się że ktoś chce zająć się tym tematem , jest niewątpliwie ciekawy.Niestety, czytając wywiad człowiek już na wstępie widzi że reżyser chyba nie do końca odrobił lekcję ( historia – geografia ) , Frydman nie leży na Podhalu a jego historia ma zupełnie inne korzenie niż wioski podhalańskie to po pierwsze , po drugie nie ma takiej miejscowości jak Frywałd , jest Grywałd ( zresztą to też nie Podhale ) no ale to być może tylko literówka…Pozdrawiam,

    Odpowiedz na ten komentarz
    • Skuba
      Skuba 9 grudnia, 2019, 08:14

      Spox stary, ale są ponadto Nowy Targ (Neumarkt), Harklowa, Szlembark, Krauszów, Czorsztyn, Gliczarów, Ratułów, Groń, Bustryk, Tylmanowa, Glisne itp można by jeszcze szukać nazw lokalnych. Nikt kto ma trochę oleju w głowie i nie jest szowinistycznie zacietrzewiony nie zaprzeczy że również na Podhalu było osadnictwo niemieckie. Nie dotrwało naszych czasów (jak np po drugiej stronie Tatr) jako społeczność, bo w Polsce nie mieli sposobności utrzymania swych praw i przywilejów w morzu sarmackiej samowoli, arogancji i bezprawia. Gość dobrze pisze, ma dosyć wyważony zestaw przemyśleń i analiz zjawiska. Aczkolwiek wg mnie Goralenvolk to ewidentna zdrada. Wyczuwa się potrzebę zaistnienia za wszelką cenę dla fasadowych wystąpień operetkowo-garderobianych. To od razu zidentyfikowała swiadoma, wykształcona część Górali, która bardzo szybko wylądowała w obozach za Konfederację Tatrzańską po serii atesztowań.

      Odpowiedz na ten komentarz
  2. arobus
    arobus 25 sierpnia, 2019, 17:36

    Niech Bog broni Polska Kinematografie przed takimi autorami-prowokatorami. Ten pseudo rezyser nie zna histori juz nie mowiac o geografi. Szkoda, ze za krola kazimierza nie bylo jeszcze intertetu, bo by moze taki pan Koszalka mogl zalesc slad, bo juz do Biblioteki Jagieloskiej zagladnac czy tez do Muzeum Tatrzanskiego to za wysokie progi i lepiej takie koszlki opalki wypisywaac. Ludzie w jakich my czasach zyjemy>

    Odpowiedz na ten komentarz
    • Anonim
      Anonim 29 sierpnia, 2019, 15:59

      ..żyjemy w czasach arobusa…

      Odpowiedz na ten komentarz
    • Anonim
      Anonim 23 grudnia, 2023, 23:23

      Strach czytać ten wywiad. Totalny ignorant, który nie ma pojęcia o historii Podhala i górali podhalańskich. Kompletnie nie zna granice etniczne i historyczne:
      Przykłady:
      Cytat:”
      „Górale nie brali udziału w wielkich bitwach o Polskę, nie walczyli ani z Kozakami, ani z Turkami. Nikt się nimi nie przejmował, żyli więc po swojemu. Potem nastał czas zaborów i przez sto lat żyli w Austrii. Zaczęli mówić po niemiecku”

      Co za bzdury: Górale podhalańscy większości ukształtowali się z ludności polskiej ale, jako że Podhale przez całe wieki leżały na pograniczu polsko-węgierskim dużo było wpływów: niemieckich (dwie wioski założyli osadnicy niemieccy tj.: Waksmund i Szaflary), węgierskich, rumuńskich lub jak kto woli wołoskich, słowackich czy rusińskich. Górale podhalańscy z pierwszych wsi byli wolnymi chłopami (kmieciami), od XVI zaczynają powstawać związane z akcją kolonizacyjną Jana Pieniążka, dzierżawcy starostwa nowotarskiego, który od połowy wieku XVI założył wiele wsi. Czyli górale byli chłopami. Niech ktoś mi wymieni jakiegoś chłopa, z innych części Polski, którzy walczyli z Kozakami lub Turkami. Co za bzdura wypominać góralom, że nie brali udziału w tych wojnach. Zresztą w XVII wieku mieli inne zmartwienia na głowie. Przez kilka wieków byli wolnymi chłopami a tu nagle kolejni starostowie nowotarscy próbują zmusić ich do pańszczyzny. Było kilka powstań, rozruchów, a część zaczęła zbójować bo wolność (śleboda) była najważniejsza. Na Podhalu żaden góral nie mówił w czasie zaborów po niemiecku. Nie znam ani jednej wzmianki o tym. Oczywiście w gwarze góralskiej jest dużo naleciałości z języka niemieckiego ale jeszcze raz powtarzam; żaden góral nie mówił na co dzień po niemiecku.
      Kolejny cytat: „W Szczawnicy aż 90% mieszkańców podpisało volkslistę”
      przecież Szczawnica to nie Podhale. W 1939 r. mieszkali tam górale pienińscy, kilkuset Żydów oraz głównie ludność pochodzenia rusińskiego (Łemkowie), która do dziś nie może sprecyzować swojej narodowości. Na przykład na Słowacji w spisach powszechnych mniej więcej równo określali się jako: Rusini, Ukraińcy, Rosjanie.
      Oczywiście Frydman leży na Spiszu i do Polski należy dopiero od 1918 roku. Grywałd to też górale pienińscy.

      Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy