Gospodarstwo w rękach prokuratora

Gospodarstwo w rękach prokuratora

Administrowanie mieniem publicznym w Gospodarstwie Pomocniczym Kancelarii Premiera było wielkim skandalem

Jedyny chyba na świecie związek zawodowy, w którym są tylko i wyłącznie działacze funkcyjni, nie ma ani jednego szeregowego członka, powstał w ub.r. w Gospodarstwie Pomocniczym Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Powód jest prosty – z funkcyjnymi związkowcami nie można rozwiązać umów o pracę. Głównym zaś celem działania 22-osobowego związku o nazwie EGIDA jest bronienie swych członków przed pozbawieniem dobrych posad.
Gospodarstwo pomocnicze premiera, instytucja zajmująca się obsługą rządu i jego agend, w ramach podziału łupów po poprzednich wyborach, przyznana została Lidze Republikańskiej. Jej działacze oraz sympatycy objęli tam najważniejsze stanowiska. Niestety, mówiąc delikatnie, nie zawiadywali oni publicznym majątkiem, wchodzącym w skład gospodarstwa pomocniczego, z nadmierną starannością.

Wyprowadzić, co się da

Pod rządami osób z nadania Ligi doszło do ogromnego marnotrawstwa, zaniedbań i kradzieży w słynnym ośrodku wypoczynkowym w Łańsku (sprawa trafiła do prokuratury), niedbalstwo w regulowaniu należności sprawiło, że straty z powodu odsetek od niezapłaconych podatków sięgnęły 1,9 mln zł, zawarto szereg umów z rozmaitymi firmami, korzystnych dla nich, ale bardzo niekorzystnych dla GPKPRM, za publiczne pieniądze naprawiano i zaopatrywano w paliwo prywatne samochody, za grosze rozprzedawano wśród zaufanych pracowników materiały budowlane i inne wyposażenie gospodarstwa.
„Stwierdzone nieprawidłowości nasuwają przypuszczenie, że wiele cennych środków trwałych mogło ulec zagrabieniu przez osoby prywatne pod pozorem ich małej wartości” – oceniła komisja kontrolna z Kancelarii Premiera. Ta wartość była rzeczywiście wręcz zdumiewająco mała, bo szefowie gospodarstwa pomocniczego uznali ogromną ilość wyposażenia i sprzętów za „materiały zbędne”, których należało się pozbyć prawie za darmo.
I tak na przykład, sprzedano 74 umywalki po 3,83 zł za sztukę, 42 baterie łazienkowe (po 1,59 zł), 29 wanien (po 28,48 zł), 23 zlewozmywaki nierdzewne (po 24,4 zł), 20 brodzików (po 62 gr), 1378 kg rur miedzianych (po 3 gr za kilogram), 1109 kg płaskowników miedzianych (po 7 gr za kilogram). Nietrudno się domyślić, że ta grupka pracowników, którym umożliwiono dokonanie zakupów po zadziwiająco niskich cenach (od zastępcy dyrektora gospodarstwa pomocniczego zaczynając), brała naprawdę niemałe ilości owych „materiałów zbędnych”. Jeden z głównych specjalistów GPKPRM kupił np. pięć wanien, 1110 kg płaskowników miedzianych i pełno wszelkiego innego dobra. Jego kolega nabył 1377 kg rur miedzianych, pięć umywalek, cztery baterie łazienkowe. Chyba nie było drugiego miejsca w Polsce, gdzie można by dokonywać równie korzystnych zakupów.

Nasilenie tych transakcji miało miejsce we wrześniu i październiku ubiegłego roku, kiedy to starano się jak najwięcej dóbr „wyprowadzić” z gospodarstwa pomocniczego, zanim przyjdzie nowe kierownictwo. I to się udało.

Małe kwalifikacje, duże apetyty

Nie udała się natomiast inna, znacznie poważniejsza transakcja, nosząca wszelkie znamiona skoku na kasę. Oto dyrektor gospodarstwa pomocniczego, Marek Chodkiewicz, postanowił pozbyć się ośrodka wczasowo-turystycznego w Rybakach (woj. warmińsko-mazurskie) i przekazać je pod zarząd Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa. W 2001 r. ośrodek wyceniono na prawie 12 mln zł, a na konto gospodarstwa pomocniczego odprowadził on 1,8 mln zł czystego zysku. Jednak przekazując ośrodek do Agencji, kierownictwo GPKPRM przyjęło, że jego wartość wynosi zaledwie 500 tys. zł – i do zakupu Rybaków za taką cenę przygotowywała się już grupa osób prywatnych. Cała operacja nie doszła do skutku dlatego, że odwołany w porę dyrektor gospodarstwa pomocniczego, Marek Chodkiewicz, nie zdążył już złożyć swojego podpisu.
Część ekipy republikańskiej, rządzącej gospodarstwem pomocniczym, nie miała kompetencji nie tylko merytorycznych, ale i formalnych do objęcia swych funkcji. Najnowsza kontrola Najwyższej Izby Kontroli (raport nie został jeszcze opublikowany) ustaliła, że w ubiegłym roku aż 39 osób bez wyższego wykształcenia zajmowało w gospodarstwie stanowiska, na których wykształcenie takie było obowiązkowe. Ekipa, obejmująca gospodarstwo pomocnicze, może i nie posiadała stosownych kwalifikacji, ale jej apetyty finansowe były wysokie. Młodzi ludzie, którzy za sprawą Ligi Republikańskiej znaleźli tam pracę, na „dzień dobry” dostawali od razu nawet i 4 tys. zł miesięcznie. Pracownikom szczególnie zaufanym dyrektor Chodkiewicz wyznaczał wysokie, sprzeczne z przepisami, płace. W siedmiu przypadkach przyznał im zaszeregowanie o jedną, dwie, a nawet i trzy kategorie wyższe, od obowiązującego na danym stanowisku.

Dyskretny urok… dyskrecji

Generalnie, na każdym kroku, nawet w drobnych sprawach, wykorzystywano możliwości zaoszczędzenia paru groszy kosztem swojego miejsca pracy.
Były kierownik ośrodka wypoczynkowego Mała Wieś (woj. mazowieckie), wchodzącego w skład gospodarstwa pomocniczego, mieszkał wraz z żoną i córką całkowicie za darmo w 77-metrowym lokalu, a jego małżonka wykorzystywała służbowe auto do celów najzupełniej prywatnych. Cała rodzina żywiła się za darmo na koszt ośrodka (co było sprzeczne z przepisami) i wykorzystywała pałacowe wnętrza do własnych celów. Gabinet kierownika Małej Wsi, urządzony w pałacowych komnatach, miał wystrój iście królewski. A w dodatku kierownik podczas jednego z przyjęć serwował gościom swój prywatny alkohol, przechodzący poza ewidencją ośrodka… Dbałość o własne interesy nie szła, niestety, w parze z troską o dobro ośrodka. Nie przeprowadzono zaplanowanych na ubiegły rok napraw i konserwacji. „Zaniedbany jest sad, zdewastowane są budynki szklarni, garaży i magazynów. Maszyny i narzędzia niszczeją, ponieważ brak jest podstawowego zabezpieczenia środkami konserwacyjnymi. Ogólnie na terenie sadu, budynków i wiat przy sadzie panuje ogromny bałagan” – stwierdziła kontrola z gospodarstwa pomocniczego.
Gdy szukano firmy brokerskiej, mającej wybrać towarzystwo, które najlepiej ubezpieczy majątek GPKPRM – to, trzeba trafu, znaleziono akurat brokera, zatrudniającego żonę dyr. Chodkiewicza. Owa firma brokerska poszukiwania prowadziła zresztą w sposób dosyć oszczędnościowy, pytając jedynie o cenę, zamiast ogłosić solidny przetarg, biorący pod uwagę wszystkie liczące się kryteria (co byłoby oczywiście bardziej pracochłonne).
Wszystkie nieprawidłowości, mające miejsce w gospodarstwie pomocniczym, mogły dość łatwo wyjść na światło dzienne. W GPKPRM istniał pion kontroli wewnętrznej, badający, jak instytucja ta zarządza mieniem publicznym.
Rzecz jednak w tym, że kierownik działu kontroli wewnętrznej zalecał swoim pracownikom, by nie byli zbyt dociekliwi i pewnych spraw w ogóle nie ruszali. Na przykład rozkazał kontrolerom, żeby nie zajmowali się niektórymi umowami podpisywanymi z firmami prywatnymi oraz kosztownym remontem przeprowadzanym w jednym z obiektów w Łańsku. Więc kontrolerzy nie wtykali nosa w nie swoje sprawy.
Kierownik działu kontroli sam znał zresztą doskonale wartość dyskrecji, bo w grudniu 1999 r. rozbił służbową temprę, prowadząc pod wpływem alkoholu (0,78 promila o siódmej rano!) – i włos mu z głowy nie spadł, ba, wkrótce dostał od dyrektora gospodarstwa podwyżkę i nagrodę.

Z aneksami i związkami

Kiedy upływały już dni poprzedniej ekipy i wielkimi krokami nadchodziła druzgocąca klęska wyborcza, sprawą absolutnie priorytetową dla załogi gospodarstwa pomocniczego stało się podjęcie działań opóźniających, mających odwlec w czasie moment opuszczenia intratnych posad.
Do obrony postanowiono wykorzystać zmianę umów o pracę. Raport NIK mówi, że z 57 osobami podpisano aneksy do umów, które wydłużały okres wypowiedzenia nawet i do 12 miesięcy! Gdyby zaś instytucja chciała zmienić warunki pracy i płacy zatrudnionego na mniej uprzywilejowane, to – zgodnie z tymi aneksami – musi mu zapłacić dodatkowe półroczne odszkodowanie. Tak więc przez 18 miesięcy hulaj dusza, piekła nie ma. A kto zwolni pracownika, wiedząc, że trzeba mu będzie płacić za półtora roku nicnierobienia?
– To niesprawiedliwe. Zatrudnienie w sferze publicznej nie może oznaczać przyznawania pracownikom aż tak daleko idących uprawnień, które ogromnie uprzywilejowują ich w porównaniu z innymi – uważa Andrzej Szeląg, obecny dyrektor GPKPRM.
Niektórzy pracownicy gospodarstwa pomocniczego wykonali skuteczny odwrót na z góry upatrzone pozycje w NIK. Odwołany dyrektor, Marek Chodkiewicz, pełni obowiązki wicedyrektora departamentu gospodarczego NIK; były wicedyrektor Jacek Skiba został doradcą w tym departamencie; były naczelnik wydziału, Jacek Rybak, jest doradcą w NIK-owskim departamencie obrony.
Dla części tych, co zostali, drugą linię oporu stanowi wspomniany już związek zawodowy pracowników gospodarstwa pomocniczego. Związkowcy z EGIDY zachowali się niezwykle przytomnie – i wszyscy, jak jeden mąż, postanowili pełnić ważne funkcje związkowe. Zarząd EGIDY liczy aż 11 osób. Drugą połowę mas związkowych stanowią przewodniczący i działacze komisji. I ten związkowy bastion jest na razie nie do ruszenia…

 

 

Wydanie: 2002, 21/2002

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy