Gra medalami

Gra medalami

Prezydent nawet jak odznacza, to obraża. Na pośmiertne wręczenie odznaczeń nie zaproszono rodzin ofiar katastrofy MS „Busko-Zdrój”

W lutym 2008 r. opublikowaliśmy w „Przeglądzie” artykuł „Życie po katastrofie” o tragedii załogi MS „Busko-Zdrój”. Wdowa po IV oficerze mechaniku, Andrzeju Grzybku, opisywała w nim swoje starania o pośmiertne nadanie odznaczeń 24 marynarzom, którzy zginęli na służbie. Do katastrofy doszło w wyniku licznych zaniedbań osób odpowiedzialnych za bezpieczeństwo pracy na morzu. Maria Wojewódzka-Grzybek swą prośbą próbowała zainteresować najwyższe czynniki państwowe, m.in. parlamentarzystów i Kancelarię Prezydenta RP. Wyglądało jednak na to, że władzy ten całkiem symboliczny gest (chodziło nie o odznaczenia tzw. chlebowe, ale krzyże zasługi) nie interesuje, bo nie przynosi odpowiedniego efektu medialnego i nie przysłuży się budowaniu pozycji politycznej.
Okazało się jednak, że prezydent wniosek o nadanie odznaczeń podpisał, ale jego kancelaria nie kwapiła się z wręczeniem medali. Wreszcie po roku wyczekiwania uroczystość wręczenia rodzinom tragicznie zmarłych została zorganizowana, tyle że w sposób urągający zasadom przyzwoitości. Ceremonia odbywała się w Gdyni, wnioskodawczyni zaś, mieszkająca w Warszawie wdowa po IV oficerze Andrzeju Grzybku, nie została na nią zaproszona, tak jak wiele innych rodzin.

Uroczystość kościelno-państwowa?

Kancelaria Prezydenta przyznała później, że w ogóle nikomu zaproszeń nie wysyłała, całą bowiem organizację uroczystości wziął na siebie duszpasterz ludzi morza z parafii kościoła morskiego pw. Matki Boskiej Nieustającej Pomocy i św. Piotra Rybaka w Gdyni ks. Edward Pracz. Kapłan natomiast wyszedł z założenia, że nie trzeba wysyłać zaproszeń, bo wszyscy zainteresowani wiedzą, że co roku odbywają się w kościele spotkania i msze ku czci marynarzy z tego statku. „Wiedzą, że jest nasz kościół, duszpasterstwo, miejsce integrujące ludzi morza – można przeczytać w numerze 3. miesięcznika „Nasze Morze” wychodzącego w Gdańsku. – Nasza placówka jest bardzo znana. Rodziny same się powiadamiają. Jak się rzuci hasło, to ludzie podchwytują”.
Rzecz w tym, że chodziło tutaj o odznaczenia państwowe, a nie kościelne, chyba że dzisiaj Kościół wypełnia zadania zlecone przez władze RP i w ich imieniu występuje. W tej konkretnej sprawie było tak: po zakończeniu uroczystości religijnych w gdyńskim kościele odznaczenia nadane przez prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego wręczył w jego imieniu prezydent Gdyni Wojciech Szczurek i wówczas okazało się, że nie ma przynajmniej połowy rodzin zmarłych marynarzy. Tylko do niektórych osób ks. Edward Pracz zatelefonował, zawiadamiając o uroczystości. Następnie senator PiS Dorota Arciszewska-Mielewczyk, notabene córka tragicznie zmarłego kapitana cypryjskiego statku „Leros Strength”, odczytała list prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Nie znalazło się w nim żadne napomknienie, że o pośmiertne odznaczenia dla całej załogi (z katastrofy uratował się jeden marynarz, oficer radiotelegrafista) starała się jedna z wdów. Również Kancelaria Prezydenta w rozmowie z dziennikarzem „Naszego Morza” podtrzymała wersję, że to sam pan prezydent próbował w ten sposób przywrócić pamięć o ludziach zasłużonych dla Polski, o których przez dziesiątki lat nie pamiętano. „Nadanie odznaczeń nastąpiło z inicjatywy Prezydenta RP. Z wnioskiem w tej sprawie nie wystąpił żaden z uprawnionych do tego organów wymienionych w ustawie o orderach i odznaczeniach”.

Lepsze ofiary?

Ale na niezręcznościach w postępowaniu z rodzinami drobnicowca „Busko-Zdrój”, takich jak niewysyłanie powiadomień czy złamanie zasady rozdziału Kościoła od państwa, wcale się nie skończyło. Wiadomość o odznaczeniach dla ofiar katastrofy z 1985 r. dotarła po jakimś czasie do rodzin późniejszej, ale jeszcze tragiczniejszej w skutkach katastrofy promu „Jan Heweliusz” i również tam wywołała znaczne poruszenie. „Czyżby śmierć mojego brata i pozostałych osób z promu „Jan Heweliusz” była mniej tragiczna i mniej ważna niż śmierć wyróżnionych przez pana prezydenta RP członków załóg ťBuska-ZdrójŤ i ťLeros StrengthŤ?”, napisała siostra jednego z marynarzy, która zasugerowała, że prezydent Lech Kaczyński podzielił ofiary katastrof morskich na mniej i bardziej ważne.
Dla Kancelarii Prezydenta RP wynika z tych skandali jedna nauka. Zamiast zajmować się wyłącznie manipulacją różnymi nadaniami służącą budowaniu pozytywnego wizerunku prezydenta, co się urzędnikom wyraźnie nie udaje, najpierw warto dokładnie przestudiować przedmiot sprawy. Np. prześledzić rejestr morskich katastrof z przeszłości. A przede wszystkim odnosić się z szacunkiem do zwykłych ludzi, zwłaszcza tych, którym życie już nie poskąpiło bólu i dramatów.

MS „Busko-Zdrój” zatonął 8 lutego 1985 r. na Morzu Północnym. Większość załogi zdołała wejść do tratw ratunkowych, ale zalewani lodowatą wodą marynarze powoli umierali. Ofiar śmiertelnych było 24, uratował się jeden człowiek. Późniejsze dochodzenie wykazało, że kilka będących w pobliżu jednostek polskich w ogóle nie pośpieszyło z pomocą tonącemu statkowi.

MF „Jan Heweliusz”, prom samochodowo-kolejowy, przewrócił się i zatonął 14 stycznia 1993 r. na Bałtyku. Pociągnął za sobą 55 ofiar, w tym wszystkich pasażerów. Uratowało się jedynie dziewięciu marynarzy.

Wydanie: 20/2009, 2009

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy