Gram swoje…

Gram swoje…

Korespondencja z Nowego Jorku (US Open)

Agnieszka Radwańska

Teraz pokonała Marię Szarapową, wcześniej Venus Williams i Martinę Hingis. Przebojem weszła do światowej elity tenisa…

– Kupiłyście już z siostrą Urszulą torebki Louisa Vuittona?
– Kupiłyśmy. Musiało tak być, skoro dałyśmy sobie słowo, że jeżeli pokonam Marię Szarapową, to tak się stanie. Gdybym przegrała, na pewno byśmy ich nie miały…

– Torebki tej firmy to takie rolls-royce’y, mają swoją legendę, noszą je największe celebrities świata, a najdroższy egzemplarz kosztował chyba 52 tys. dol. Zwycięstwo nad Rosjanką wygenerowało 75 tys. Ile poszło na torebki?
– Przecież nie wszystko! To była bardzo, bardzo okrągła suma, ale nie aż tak wielka. Nie chcę o tym mówić, bo zaczyna się z tego robić jakaś sensacja…

– Bo sama powiedziałaś o tym na pomeczowej konferencji prasowej… Amerykańscy koledzy dziennikarze sugerowali nawet, że to jakiś element PR-owski.
– Skąd! Byłam szczęśliwa po wygranej i… szczera. Zapytali, jak będę świętować, to powiedziałam… Musimy to ciągnąć?

– O torebkach – nie. Ale o Szarapowej – tak. Co o niej sądzisz?
– To zależy… Jest to wielka tenisistka, która w wieku 20 lat znalazła się niemal na samym szczycie kariery, jest drugą rakietą świata. Na stałe od dziecka mieszka na Florydzie, w Ameryce się wychowała i osiągnęła wszystko. Zrobiła też karierę reklamową i show-biznesową. Równocześnie nie jest w środowisku tenisistek specjalnie lubiana, bo praktycznie nie utrzymuje kontaktów z koleżankami. Ma swoje otoczenie, z którym przybywa na kort, i zaraz po grze odjeżdża. Jest diametralnie inna niż np. Martina Hingis, która mimo wielkiej kariery pozostaje bardzo sympatyczną, ciepłą i kontaktową dziewczyną, powszechnie przez wszystkich lubianą.

– Mimo niewątpliwej urody i zainteresowania jej życiem prywatnym za Szarapową nie przepadają także bywalcy kortów, kibicując na ogół jej rywalkom.
– Jestem sama tego przykładem. 23 tys. kibiców na korcie centralnym US Open dopingowało mnie w pojedynku z Maszą bardzo żywiołowo.

– W walce z nią najważniejsze jest chyba przełamanie jej przewagi psychologicznej. Naprawdę może robić wrażenie, jak po potężnym serwisie ta 188-centymetrowa dziewczyna pędzi z determinacją do siatki, aby rozbić rywalkę kończącym uderzeniem. Wiele zawodniczek nie wytrzymuje tej wojny psychologicznej.
– Gra Szarapowej nie jest jakąś tajemnicą. Wszystkie wiemy, jakie są jej atuty i co trzeba robić, aby je neutralizować. Co innego jednak wiedza, a co innego taktyka i wykonanie.

– Jaką taktykę przygotowaliście na rosyjską Amerykankę z tatą trenerem, Robertem Piotrem?
– Przede wszystkim chodziło o jej zmęczenie i przegonienie. Wysokie zawodniczki nie przepadają za tym. Ponadto Masza bardzo nie lubi, kiedy przy jej drugim serwisie rywalka wykonuje jakieś ruchy, porusza się, zmienia pozycję. To ją deprymuje i często popełnia błędy serwisowe. Podczas meczu był też silny wiatr, co w takiej sytuacji nie pomaga. No i drugi serwis ma dużo wolniejszy niż pierwszy. Starałam się o tym wszystkim pamiętać i realizować jak najlepiej. Jak widać, ze skutkiem. Samych podwójnych błędów serwisowych Szarapowa miała 12.

– Znakomicie wytrzymałaś nerwowo…
– Rzadko kiedy denerwuję się podczas gry, ale tu taki moment przyszedł w trzecim secie, kiedy było już 5:2 dla mnie i wizja pokonania zeszłorocznej zwyciężczyni US Open była bardzo realna, o czym przypominała swym dopingiem publiczność, no i oczywiście cały nasz rodzinny team z tatą, mamą i siostrą…

– W tym samym momencie, przed meczbolem, ojciec twojej rywalki, Jurij Szarapow, opuścił lożę. Sądzisz, że jej team stracił już wtedy nadzieję?
– Nie wiem. Być może nie mógł znieść napięcia.

– Co się działo po ostatniej piłce, wszyscy widzieli. Twój ojciec powiedział, że twoja wygrana to jak 100 mln dol. w amerykańskiego totolotka…
– Wszyscy byliśmy bardzo szczęśliwi. Mama nawet się popłakała… Trudno to opisać.

– Twoje koleżanki też pewnie nie rozpaczały, że dołożyłaś Szarapowej?
– W szatni gratulowały mi wszystkie, które tam były. M.in. Patty Shnyder i Swietłana Kuzniecowa. Specjalnie przyszła Martina Hingis i powiedziała, śmiejąc się: „Nie tylko ja z tobą przegrałam…”.

– A sama Masza Szarapowa? Jak ona zareagowała?
– Można ją lubić mniej lub bardziej, ale to jest profesjonalistka i dziewczyna z klasą. Mecz był bardzo sportowy i fair. Żadnych gestów niezadowolenia, kwestionowania decyzji sędziowskich czy dyskusji. Pogratulowała mi po meczu, a na konferencji prasowej powiedziała, że nie ma dla siebie żadnego wytłumaczenia i nie będzie czarować, że wstała nie tą nogą z łóżka albo kot jej przebiegł drogę, jak szła do samochodu. „Agnieszka była lepsza i to było widać. To świetna tenisistka”, powiedziała.

– Momentalnie stałaś się bohaterką mediów na całym świecie. W takim „New York Timesie” trzeba było czytać bardzo uważnie, aby zorientować się, skąd jest pogromczyni Szarapowej, ale już nowojorskie „Nowoje Russkoje Słowo” w artykule „Bye-bye Masza” nie szczędziło krytyki rodaczce, za to ciebie wychwalało pod niebiosa. W Polsce nie brakowało w relacjach klimatu wojny polsko-ruskiej…
– Polityka w sporcie to głupota. Nie ma dla niej już zupełnie miejsca w sporcie zawodowym. U nas, w naszej rodzinie tenisowej, każda jest sobą i postrzegana tak czy inaczej za to, kim jest, a nie skąd jest. Nie ma co dalej ciągnąć…

– Co się w takim razie stało w meczu z Shahar Peer? Twój ojciec, z wrodzoną sobie swadą metaforyczno-kulinarną, mówił, że po sushi (Japonka Akiko Morigami), żabich udkach (Francuzka Virginia Razzano) i ruskich pierogach (Maria Szarapowa) pora na kuchnię żydowską. Zachłyśnięcie macą?
– Nie wiem, naprawdę nie wiem, co się stało. To była najgorsza gra, jaką kiedykolwiek zagrałam w Nowym Jorku. Tato powiedział, że zagrałam na 20% możliwości. Ja bym się oceniła nawet niżej. Apetyt po pokonaniu Maszy Szarapowej był znacznie większy. I mój, i wszystkich kibiców w Polsce. Przykro mi, że tak się skończyło. Shahar Peer, mimo że wyżej rozstawiona, jest absolutnie w moim zasięgu. Zresztą w następnej rundzie odpadła z Anną Czakwetadze, też z Rosji.

– Skąd w światowej elicie tenisowej tyle Rosjanek? Jakiś specjalny talent?
– Rosja to duży kraj i jest z czego wybierać. Po drugie, u nich jest inne podejście do sportu. Kiedy u dziecka stwierdzą predyspozycje, a rodzice zdecydują się na jego karierę sportową, całe życie jest już tylko temu podporządkowane i tak planowo zorganizowane. Mogłam o tym wielokroć rozmawiać.

– Sama też pochodzisz ze sportowej rodziny. Dziadek Władysław grał w hokeja w Cracovii, ojciec uprawiał w Krakowie łyżwiarstwo figurowe i grał w tenisa, a potem został zawodowym trenerem. Ciebie też przygotowywano do kariery, zresztą twoją młodszą siostrę Urszulę także.
– Moja przygoda z tenisem rozpoczęła się w Niemczech, gdzie tato zarabiał na życie jako trener i gdzie rodzina wyjechała, kiedy miałam rok. Już tam urodziła się Ula. Jak chyba każdy sportowiec tato miał marzenie, aby jego dzieci osiągnęły większy sukces niż on. Dlatego w formie zabawowej miałyśmy do czynienia z tenisem już bardzo wcześnie. Oglądałyśmy tatę na korcie, potem dostałyśmy dziecięce rakietki i odbijałyśmy „balony”, lekkie, miękkie piłki gumowe. Potem wyszłyśmy na kort. Kiedy miałam sześć lat, wygrałam swój pierwszy dziecięcy turniej (Ula była w nim czwarta). No i tak od zabawy przyszło do sportu. Nie było jednak tak, że gdzieś nas wyszukano w ramach selekcji i postanowiono z nas wyprodukować tenisistki. My zostałyśmy na nie… wychowane w bardzo sportowym klimacie rodzinnym.

– Kiedy Radwańscy wrócili z Niemiec, nagle na polskich kortach objawiły się Agnieszka i Urszula, dwa tenisowe diamenciki.
– Wróciliśmy do Krakowa, kiedy przyszedł czas na szkołę podstawową. Byłyśmy jednak już tak zarażone tenisem, że kontynuowanie tej pasji było zupełnie oczywiste, choć w warunkach polskich drugiej połowy lat 90. dużo trudniejsze niż w Niemczech. Dzięki ogromnej mobilizacji całej rodziny udało się ten kierunek utrzymać…

– W 2004 r. siostry Radwańskie pokazały się na Tomaszewski Cup i już Polska wiedziała, co się święci…
– Wygrałam turniej indywidualny, a z siostrą deblowy. Fachowcy, w tym wielki znawca i gorący propagator tenisa, pan redaktor Bohdan Tomaszewski, bardzo ciepło się o nas wypowiadali i przewidywali sukcesy nie tylko krajowe.

– Mieli rację. Rok później jako 16-latka wygrywasz turniej juniorek w Wimbledonie.
– Sukces przeszedł oczekiwania, ale pokazał, że lata pracy były warte wysiłku. W tym samym roku z Urszulą i Maksymilianą Wandel w drużynie narodowej juniorek w Barcelonie zdobyłyśmy Junior Fed Cup, odpowiednik mistrzostwa świata. Wygrałyśmy wszystkie mecze.

– Passa trwa w 2006 r.
– To rok mego debiutu w WTA. W warszawskim turnieju J&S Cup pokonałam Anastazję Myszkinę, wtedy numer 12 na świecie, a w ćwierćfinale przegrałam z numer 9, Jeleną Dementiewą, po pierwszym wygranym secie. Potem zwyciężyłam w juniorskim French Open i zagrałam w turnieju głównym Wimbledonu, gdzie wygrałam trzy mecze i odpadłam dopiero w jednej ósmej finału z Kim Clijsters, wówczas drugą rakietą świata. Dobrze wypadłam w kolejnych turniejach w Luksemburgu, Liznu i Hasselt. W Luksemburgu wyeliminowałam Venus Williams i Jelenę Dementiewą. Sezon zakończyłam na 57. miejscu w rankingu WTA.

– Dodajmy, awansując przez rok o 252 miejsca. WTA uznała cię za debiutantkę roku. W tym roku też idziesz jak burza. Po kolejnych turniejach Australian Open, w Dubaju, Miami, Sztokholmie, Palermo, Stambule, New Heaven awansowałaś na 32. miejsce rankingu WTA…
– W Miami pokonałam Martinę Hingis, podczas Sony Ericson Open, uznawanego za piąty najważniejszy w świecie turniej, co sprawiło mi ogromną radość. No i teraz US Open…

– Po turnieju nowojorskim twój numer w rankingu WTA będzie już się zaczynał od dwójki. Dwadzieścia ile to będzie na koniec sezonu?
– Nawet miejsce tuż ponad trzydziestką mnie zadowoli…

– Obecny sezon to czas wielkich sukcesów twojej siostry Urszuli…
– Ula to pierwsza juniorska rakieta na świecie. Wygrała Wimbledon w singlu i deblu (z Anastazją Pawluczenko). Była więc tam lepsza ode mnie. Miała sporo sukcesów turniejowych. Wyrasta na zawodniczkę wielkiej klasy. Cieszę się z tego ogromnie. Jest młodsza ode mnie o rok i dziewięć miesięcy. Ma więcej czasu, ale także może oceniać moje wyniki, które mogą ją dopingować. Myślę, że ten sezon jest przełomowy dla jej kariery i da jej przede wszystkim większą pewność swej wartości i pewność gry. Cieszę się bardzo, że mam taką siostrę!

– Rodzina Radwańskich to w zasadzie tenisowe przedsiębiorstwo…
– W jakimś sensie – tak. Tato jest naszym trenerem, mama prowadzi całą dokumentację biurowo-finansową. Ogrom papierów, jakie przechodzą przez jej ręce, jest zadziwiający. Ponadto podczas turniejów, w których nie gramy z Ulą razem, mama towarzyszy jej, a tato – mnie. Rodzice poświęcili się dla naszej kariery…

– Sukces we współczesnym sporcie nie jest możliwy bez sponsorów. Macie takich?
– Naturalnie. Głównym sponsorem jest Prokom, którego udział w sukcesach jest niezaprzeczalny.

– Jesteś rodowitą krakowianką. Czy operowanie w wielkim sporcie nie podpowiada przeprowadzki do stolicy? Z Warszawy chyba bliżej do świata…
– Proszę nie przesadzać! Z Warszawy nigdzie nie jest bliżej. Może to niepopularne, ale nie przepadam za tym miastem. Nie ma charakteru. Wszystko się tu sztucznie kręci wokół biznesu. Kraków to historia, kultura i tradycja. Tu się wychowywałam, chodziłam do szkoły, tu mam przyjaciół. Tu się czuję najlepiej i nie mam zamiaru niczego zmieniać.

– Masz 18 lat, prowadzisz typowe życie sportowca turniejowego. Dom-lotnisko-hotel-korty. I odwrotnie. Masz czas na prywatność, hobby?
– Lubię muzykę, przy której zawsze się relaksuję. Lubię czytać książki. W domu czekają na mnie moje… szczury Flip i Flap, do których strasznie tęsknię.

– Po ostatnim sukcesie twój ojciec mówi, że zaczyna się wokół ciebie jakieś szaleństwo. Telewizja TVN, uruchamiając swój nowy program „Złote tarasy” w dniu waszego przylotu z Nowego Jorku do Warszawy, tak chciała mieć rodzinę Radwańskich w tym programie, że była gotowa zabrać was do Krakowa swoim helikopterem, żebyście nie musieli martwić się o spóźnienie na samolot rejsowy. Co się wtedy czuje?
– Jestem daleka od fascynacji. Gram swoje i to jest mój cel.

 

Wydanie: 2007, 37/2007

Kategorie: Sport

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy