Groźne maleństwo

Groźne maleństwo

Sóweczki nie mają lekko, dokuczają im zmiany klimatu

Bardzo lubię sowy, choć rzadko miewam z nimi do czynienia. Poza puszczykami, ale to sąsiedzi, więc się nie liczą. Niestety, jestem raczej skowronkiem niż sową. Fascynację nimi przejawia też moja trzyletnia latorośl, książka o sowach jest jedną z najczęściej przeglądanych przed snem. Miejsce, w którym po raz pierwszy spotkała puszczyka, do dziś jest celebrowane: „Tu był puszczyk!”. Dziś jednak nie o puszczyku, ale o sóweczce, najmniejszej przedstawicielce rzędu sów.

Historia słowa, słowo o historii

Najstarszą księgą opisującą ptaki Polski jest „Myślistwo ptasze, w którym się opisuje sposób dostawania wszelakiego ptaka”, XVI-wiecznego łowcy Mateusza Cygańskiego. Samo dzieło było kilkukrotnie wydawane w XVI i XVII stuleciu, najczęściej z pominięciem nazwiska autora. Następnie na wiele lat zostało zapomniane, by ponownie zostać odkryte w pierwszej połowie XIX w. Początkowo autor pozostawał nieznany, rzecz się zmieniła dopiero po półwieczu, kiedy odnaleziono egzemplarz z jego nazwiskiem. Wokół autora narósł mit, jakoby był analfabetą, ponieważ we wstępie wspomina, że czytać i pisać nie umie, a za ewentualne omyłki odpowiada pisarz, którego autor sprawdzić nie może. Ów błąd jest podtrzymywany przez Wikipedię. W rzeczywistości to figura stylistyczna, charakterystyczna dla owego czasu, którą autor podkreśla skromność. Choć wielu informacji o nim nie mamy, to sam układ tekstu, rymowane opisy czy precyzja instrukcji pułapek wskazuje na człowieka wykształconego. Zainteresowani znajdą dzieło w bibliotekach cyfrowych, ja polecam wersję z 1842 r., opatrzoną wstępem i przypisami innego wielkiego przyrodnika, Antoniego Wagi. To podwójny zabytek polszczyzny, z XVI i XIX w.

Miłośnicy etymologii poznają w nim najstarsze zapisane polskie imiona ptaków, a to jedna z najtrwalszych form językowych w polszczyźnie. Większość nazw od tego czasu znacząco się nie zmieniła. Co ciekawe, o ile w ogólnej polszczyźnie przeszło połowa słów ma obce pochodzenie, o tyle w przypadku ptaków ponad 70% słów ma rdzenną proweniencję. Zresztą to chyba dotyczy wszelkiego nazewnictwa przyrodniczego.

Cygański sóweczkę nazwał sową maluczką. W pierwszej połowie XIX w. jako sowę karliczkę przedstawił ją praszczur polskiej ornitologii, Konstanty Tyzenhauz, wybitny badacz, oficer Księstwa Warszawskiego, fundator jednego z pułków, który z Napoleonem dotarł do Moskwy. Kolejny filar krajowej ornitologii, Władysław Taczanowski, w dziele „O ptakach drapieżnych w Królestwie Polskiem pod względem wpływu, jaki wywierają na gospodarstwo ogólne” z 1860 r. nazwał ją sówką karliczką. Opis sóweczki Taczanowski podsumowuje: „Sama małość jest najlepszym dowodem jej niewinności, a trudność, z jaką się ją wynajduje, ochrania od nierozważnego tępienia: zawsze należy jednak zwrócić na nią uwagę i jako pożytecznego a niewinnego ptaszka na oszczędzanie zalecić”. Jeśli nie zgubiłem jakiegoś historycznego tropu, to nazwy sóweczka pierwszy raz użył Taczanowski w młodszym o 22 lata dziele „Ptaki krajowe”.

W tym ostatnim Taczanowski tak opisuje naszą bohaterkę: „Najmniejsza ze wszystkich europejskich gatunków, a w całej rodzinie nie wiele jest jej równych lub cokolwiek mniejszych”. Sóweczka występuje w dwóch podgatunkach: charakterystycznym dla Europy oraz zamieszkującym Syberię i wschodnią Azję. Ten drugi podgatunek został odkryty właśnie przez Taczanowskiego, który sam w Azji nigdy nie był. Jakim cudem tego dokonał? Okazy ptaków (i innych zwierząt) przesyłali mu polscy przyrodnicy, najczęściej zesłańcy, których pokaźna liczba trafiła za Ural po powstaniu styczniowym. Odkrył ponad 40 gatunków i przeszło 20 podgatunków z całego świata, w sposób szczególny przyczyniając się do poznania ornitofauny Peru, gdzie do dziś jest honorowany. O wielkości Taczanowskiego świadczy fakt, że jego nazwiskiem nazwano naukowo (czyli po łacinie) dziewięć gatunków ptaków i jeden ssaka. To dla biologa najwyższe wyróżnienie. Prawo nadania imienia gatunkowi przysługuje jego odkrywcy, wszystkie nazwy naukowe nadali obcy badacze. Oczywiście i my o Taczanowskim pamiętamy, w języku polskim jego nazwisko pojawia się w nomenklaturze kilkunastu ptaków, które w większości zostały przezeń odkryte.

Imponujące zdobycze

Rozmiary sóweczki są nader skromne, chłopaki osiągają zaledwie do 17 cm długości, przy masie do 65 g, samice nieznacznie więcej, do 19 cm i 75 g. To tyle, ile szpaki. I to te mniejsze. Taka nieco pstrokata kuleczka, o małej jak na sowę szlarze, wydaje się niegroźnym maleństwem. Nie dajcie się zwieść pozorom, w rzeczywistości to nieustraszony łowca. Rzecz jasna, my nie mamy czego się obawiać, ale dla gryzoni to prawdziwy terminator. Jeszcze bardziej boją się jej ptaki, największy przysmak sóweczki. Zresztą ową obawę często wykorzystuje się w badaniach, wystarczy odtworzyć głos terytorialny sóweczki. Jeśli zamieszkuje w danym regionie, to ptasia drobnica reaguje głosami ostrzegawczymi i czym prędzej ucieka lub bada, skąd głos dochodzi, by wykryć zagrożenie. Choć zdarza się, że strachem reagują ptaki przelotne, które w innych okolicznościach spotkały się z prześladowczynią. Główną jej strawą są sikory, zięby, czyże, muchołówki i dzwońce, ale wśród ofiar znaleziono niewiele jej ustępującego rozmiarem grubodzioba i znacznie od niej większego dzięcioła dużego. Warto mieć to na uwadze, ponieważ grubodzioby są niezwykle silne, ich masywny dziób naciska z siłą 70 kg na cm kw., to jedna z najwyższych wartości w świecie ptaków, z której potrafią skorzystać w obronie własnej. Jeszcze większe wrażenie robi zdobycz w postaci dzięcioła dużego, znanego z niezwykłej agresji, również pogromcy ptasiej drobnicy. Starcie z tym przeciwnikiem to niemałe wyzwanie, a nieumiejętnie zaatakowany obiad może zostać kucharzem.

Z głównym pokarmem sóweczek wiążą się trzy rzeczy. Po pierwsze, to raczej dzienna sowa niż nocna. Zdecydowana większość drobnicy w nocy śpi, co utrudnia jej odnalezienie. Zresztą główny zasięg sóweczek rozciąga się na północy, gdzie panuje dzień polarny. Tamtejsze sowy muszą umieć polować w dzień, bez tego by nie przeżyły. Z tego powodu sóweczka ma dość słaby jak na sowę wzrok. Niektórzy utrzymują, że w nocy widzi gorzej od ludzi, ale ja tak odważnej tezy bym nie stawiał. Przy polowaniach na ptaki szlara jest znacznie mniej pomocna niż przy łowach na gryzonie, stąd jej rozmiar. Szlara to charakterystyczne talerze na sowiej twarzy, skupione wokół oczu. Jej zadaniem jest pomoc w zbieraniu dźwięków – działa jak antena satelitarna, wyłapuje sygnał i go wzmacnia, co ułatwia polowanie w ciemności. Przy stosunkowo mikrym upierzeniu (ponownie jak na sowę), z proporcjonalnie dużą częścią dzioba wystającą z piór, sóweczka zyskała opinię starej, złośliwej ciotki. Ale ta ocena jest podyktowana jedynie wyglądem, w zachowaniu ptaka nie wykryto specjalnej złośliwości. No, prawie nie…

Jestem damą, do cholery!

O ile poza zdobywaniem pokarmu sowy te raczej nie wykazują agresji, to samce w okresie godowym muszą się mieć na baczności przed… swoimi partnerkami. Ale po kolei. Sóweczki to drobni, lecz bardzo ruchliwi łowcy. Ważną rolę w ich życiu odgrywają spiżarnie, zarówno zimą, jak i w okresie godowym. W spiżarniach gromadzone są w większym stopniu gryzonie niż ptaki, mimo że ptaki są nieco częstszymi ofiarami. Raz, że drobne ssaki wolniej się psują, a dwa – że ptaki są większym smakołykiem, więc są zjadane w pierwszej kolejności. Z tego powodu dawniej można było się natknąć na informacje stanowczo zawyżające liczbę ssaków względem ptaków w diecie. W jeszcze dawniejszych publikacjach jest mowa o owadach jako istotnym składniku pożywienia sóweczek, choć w istocie stanowią one niewielką część zjadanego pokarmu. Zapewne omyłka wynikała z rozmiarów i porównań z niewiele większą pójdźką, dla której bezkręgowce są ważną pozycją w menu.

W czasie godów spiżarnie są ogromnie istotne, szczególnie gdy ojciec ociąga się z aprowizacją – u sóweczek panuje tradycyjny podział obowiązków, on zdobywa mięso, ona pilnuje dziupli i opiekuje się przychówkiem. W dziuplach są też spiżarnie, wieloletnie badania prowadzone przez czołowego badacza sów Romualda Mikuska wskazują, że sóweczki mają kilka takich skrytek w odległości najwyżej kilkudziesięciu metrów od dziupli lęgowej. Schowek w większej odległości wskazuje na własność samca. I tu dochodzimy do wątku przemocy domowej. Jeśli mniejszy on zbliży się do komory zasobowej samicy, musi się liczyć z laniem od więkslęzej małżonki. Z badań Mikuska wynika, że agresywne zachowania samic względem partnera mają miejsce głównie przy dziuplach z zapasami. Obcy samiec przekraczający granicę też powinien się mieć na baczności. No i lepiej, by ojciec rodziny nie wracał do domu z pustymi szponami.

Warto wspomnieć o zaobserwowanej przez tegoż badacza sytuacji, gdy samica sprała męża przez pomyłkę. Wprawdzie gdy się zorientowała, obdarzyła poszkodowanego względami nader intymnymi, ale nie mam przekonania do takiej gry wstępnej.

Zagrożony terminator

Dziuple lęgowe niemal zawsze są w drzewach iglastych, najczęściej w świerkach. Świerczyny są ulubionym miejscem życia sóweczek, choć poza lęgami można je spotkać nawet w lasach liściastych. Najprzyjemniejsze mieszkanie zapewnia dziupla po dzięciole dużym lub innym podobnej wielkości. Nierzadko budowlańcem jest najrzadszy z naszych dzięciołów – trójpalczasty, również miłośnik borów świerkowych. Terytorium ptak oznacza wysokim gwizdem, który łatwo naśladować. To niestety bywa dla tych małych sów niebezpieczne. Po pierwsze, odciąga sóweczki od obowiązków rodzinnych, co zmniejsza szanse na pomyślne lęgi. Po drugie, zużywa energię ptaków, które usiłują namierzyć intruza i go przepędzić.

Warto mieć na uwadze, że im mniejszy ptak, tym szybciej żyje i szybciej zużywa energię, a ptasi akumulator w naturze wyładowuje się przeważnie tylko raz. W skrajnych przypadkach ludzkie gwizdy mogą doprowadzić do opuszczenia terytorium przez gospodarzy, którzy mogą uznać, że konkurent jest zbyt silny. I wreszcie małe sowy padają łupem większych pobratymców czy innych ptaków drapieżnych. Z tego powodu nigdy w czasie oprowadzania wycieczek nie wabię sów ani innych ptaków. Robię to jedynie przy okazji badań terenowych, ale nie po to, by sobie popatrzeć na sowę, choć to bardzo przyjemne, lecz aby stwierdzić, czy na danym terenie są sowy. Ponieważ takie badania prowadzę przeważnie w związku z inwestycjami, to wykrycie wszystkich potencjalnych mieszkańców danego miejsca jest bardzo ważne. Szczególnie że wszystkie sowy są pod ochroną, a sóweczki dodatkowo objęte są ochroną strefową. Taką ochroną objęte są najrzadsze i najwrażliwsze gatunki zwierząt, roślin i grzybów. W przypadku sóweczek strefa ochronna to 50 m wokół dziupli lęgowej. Na takim terenie nie wolno niczego zmieniać ani przebywać. Mogą tam wchodzić jedynie osoby prowadzące badania lub działania ochronne, a i to potrzebują specjalnego zezwolenia! Warto wiedzieć, że Polska była jednym z pierwszych krajów, które wprowadziły taką ochronę, na początku lat 80., choć już od dekady w niektórych częściach Polski istniały takie strefy. Tak to już jest z naszą ochroną przyrody, praktyka często wyprzedzała przepisy.

Wracając do wabienia, ważne, by przestrzegać pewnych zasad, których autorem jest wspomniany dr Mikusek. W badaniach zawsze zaczynamy od nasłuchu bez wabienia. Jeśli ptak się odezwie, nie ma sensu go męczyć naszą działalnością wokalną. Czas wabienia jest ściśle określony. Jeśli spodziewamy się, że w danym miejscu jest więcej niż jeden gatunek, zaczynamy od najmniejszego, a w przypadku odzewu nie kontynuujemy wabienia, by nasz obiekt nie stał się posiłkiem kolejnego, większego przedmiotu badań.

Przesuwanie granic

Naturalnie świerki występują w Polsce jedynie na południu, w górach i na pogórzu, oraz na północnym wschodzie kraju, co pokrywa się z zasięgiem sóweczki z dawniejszych opracowań. Za sprawą ludzkiego upodobania do świerkowego drewna świerki zadomowiły się także w innych częściach Polski, choć niedawno. 150 lat temu rozpoczęto sadzenie świerków poza ich naturalnym zasięgiem, tyle też lat mają bory świerkowe w północnej i zachodniej Polsce, przynajmniej niektóre. To ważne, ponieważ sóweczki preferują stare lasy. Co prawda, mogą się gnieździć w budkach lęgowych, ale nieco odbiegających od standardowych – muszą przypominać pień drzewa. Pisząc wprost, to piekielnie ciężkie budki. Największa budka, jaką zbudowałem, była przeznaczona dla gągoła i przyznam, że jestem bardzo szczęśliwy, że nikt nie widział, jak ją mocuję. A budka dla sóweczki waży ze dwa razy więcej!

Budzący uśmiech opis wieszania takiej budki zamieścili w świeżo wydanej książce „Bracia mniejsi i więksi. Opowieści o mieszkańcach z Krainy Biebrzy i nie tylko” bracia Kłosowscy, jedni z najpopularniejszych fotografików przyrodniczych w kraju. Okazało się, że budki są równie atrakcyjną spiżarnią, co mieszkaniem. U nas był to program badawczy, ale w Finlandii od połowy lat 80. powieszono przeszło 4 tys. takich apartamentów, co umożliwiło skreślenie sóweczki z tamtejszej czerwonej listy – dokumentu wymieniającego gatunki zagrożone. To świetny pomysł, ale jak przestrzega Mikusek, „dużo ważniejsza jest ochrona drzew martwych i dziuplastych niż samo wieszanie budek, które powinniśmy traktować jako chwilową konieczność” („Kraska” nr 1-2/2008).

Jeśli chodzi o nowe lokalizacje sóweczki, to do połowy minionego stulecia na Pomorzu wykryto ją osiem razy w ciągu 60 lat. Obserwacje te były związane z ciężkimi zimami w Skandynawii, co wymuszało sóweczkowe wędrówki. Od pewnego czasu sóweczki są coraz częściej widywane w północno-zachodniej części kraju, wobec czego Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody Salamandra rozpoczęło, jak wyjaśnia w liście do redakcji PRZEGLĄDU, „bezprecedensową akcję poszukiwania sóweczek w lasach Polski Północno-Zachodniej. Efektem ma być

objęcie miejsc ich występowania ochroną prawną, oznaczającą najczęściej zachowanie iglastych lub mieszanych starodrzewów”. Z ową bezprecedensowością nieco przesadzili, podobne badania, choć w mniejszej skali, były prowadzone przed dekadą, wówczas też wykryto pierwsze pary lęgowe. Niemniej jednak obecne badania obejmują większy obszar, a nade wszystko mają na celu utworzenie stref ochronnych. Wszystko dzieje się w porozumieniu z miejscowymi regionalnymi dyrekcjami ochrony środowiska, które powołują strefy, i miejscowymi nadleśnictwami. Szczególnie to ostatnie się liczy, ponieważ bez dobrej woli leśników i współpracy z nimi wytyczanie stref ochronnych jest bardzo trudne. Warto wspomnieć, że nie zawsze leśnicy są chętni do współpracy, w końcu utworzenie strefy, choćby tak małej jak dla sóweczki, to konkretne straty wynikające z niemal zaprzestania gospodarowania na terenie, którego reżim ochronny jest porównywalny z rezerwatem. Przynajmniej póki istnieje strefa.

Brzmi prawie jak bajka. Niestety, sóweczki nie mają lekko, dokuczają im zmiany klimatu. Konkretnie nawalają im lodówki – coraz częściej zapasy zimowe psują się z powodu ciepła, niczym w mojej zamrażarce, gdy jest wietrznie i wysiada prąd. Wraz z ociepleniem klimatu na północ lub wyżej w góry przesuwają się ukochane przez sóweczki świerczyny. Druga różnica w stosunku do bajki jest taka, że stowarzyszenia to nie królestwo ze skarbcem bez dna. Dlatego Salamandra prosi o 1% podatku i/lub wpłaty na rzecz sóweczek. Szczegóły na stronie organizacji: www.salamandra.org.pl/1procentpodatku.html.

Fot. Shutterstock

Wydanie: 16/2022, 2022

Kategorie: Zwierzęta

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy