Grubi do bicia

Grubi do bicia

Nadwaga i otyłość dotyka aż 59% polskiego społeczeństwa, a jednak ta większość doświadcza dyskryminacji i wykluczenia

Skąd ta nienawiść?

Co powoduje 12-latkiem, który ku uciesze kolegów z klasy wbija grubej koleżance cyrkiel w ramię, tłumacząc, że chce się dowiedzieć, czy tłuszcz osłabia ból? Dlaczego ta dziewczynka się nie broni? Dlaczego nikt dorosły jej nie broni?

Co sprawia, że lekarz na oddziale ratunkowym nazywa 20-latka chorującego na otyłość olbrzymią słoniątkiem i zaśmiewa się, że pacjent, który nie mieści się w kołnierzu tomografu przeznaczonego do badania ludzi, musi być prześwietlony w pobliskim zoo tomografem dla zwierząt? Co powoduje ludźmi, którzy robią sobie zdjęcia ze „słoniątkiem”, z satysfakcją odnotowując fakt, że chłopak z powodu większej wagi leży w korytarzu, na materacu, a nie na łóżku szpitalnym?

Z jakiego powodu ktoś brutalnie wypycha otyłą kobietę z autobusu, mówiąc, że ta świnia zajmuje za dużo miejsca i psuje powietrze? Dlaczego nikt nie reaguje?

Dlaczego pracodawca odsyła otyłego pracownika na zaplecze, by „nie psuł” mu kontaktu z klientami? Dlaczego 25-latka, szukając zatrudnienia, wysyła 100 ofert z bogatym CV, ale każda rozmowa o pracę kończy się po pierwszym spotkaniu? Kobieta po dobrych studiach, mająca w dorobku zrealizowane ciekawe projekty i stanowisko dyrektora departamentu, jest otyła i to wystarczy, by pracy nie dostała.

Słowa jeszcze niedawno nieobecne w przestrzeni społecznej – fatfobia (niechęć do większego ciała) i weightism (nienawiść do osób grubych) – wybrzmiewają coraz mocniej, zwłaszcza tam, gdzie mówi się o równości społecznej, dyskryminacji i wykluczeniu. To się dzieje obok nas, nawet jeśli tego nie widzimy. Nie mając problemów z wagą, nie zastanawiamy się nad tym, jak to jest być grubym i żyć w świecie, który grubymi gardzi, brzydzi się nimi, wyśmiewa. Nie analizujemy, bo nie wiemy. Skąd mamy wiedzieć? W stereotypach nie ma miejsca na wiedzę o chorobie. Grubi cierpią po cichu. Z poczuciem wstydu i winy. Za to, że jedzą, może nawet za dużo. Albo za to, że nie jedzą za dużo, ale i tak tyją. Jedzą nie to, co powinni. Pocą się. Za mało ruszają. Zajmują za dużo miejsca. Są tacy nieestetyczni – zwłaszcza latem na plaży. Sapią. Nie dają rady wejść na czwarte piętro. Leżą na kanapie. Chorują. Doprowadzili się do takiego stanu. Jak można było?

Tak ich widzi społeczeństwo.

Grubi nie pasują do świata pięknych, wiecznie młodych i bogatych, a jeśli nie pasują, to mogliby zniknąć! Zniknąć lub się naprawić i schudnąć.

Nieprawda? Kolejny rozdmuchany problem?

Gdybym w pewnym momencie życia nie zachorowała i nie nabrała wskutek tej choroby większej masy ciała, zapewne nie pomyślałabym o napisaniu książki „Gruba. Reportaż o wadze i uprzedzeniach”. Wcześniej bowiem nie zdawałam sobie sprawy, że można niszczyć człowieka tylko dlatego, że jest grubszy, niż przewiduje norma.

Lekarz: Żryj mniej

Musiałam sama doświadczyć, odczuć osobiście, czym jest fatfobia, w gabinetach lekarskich, gdy próbowałam uzyskać diagnozę, poznać przyczynę – dlaczego tyję niemal od powietrza, nie zmieniając dobrze zbilansowanej diety, zapewniając organizmowi umiarkowaną dawkę ruchu. Zamiast pakietu dodatkowych i specjalistycznych badań dostawałam od lekarzy dobre rady: „ŻM, pani Mario (po doprecyzowaniu – żryj mniej). Mniej chlebka i ziemniaczków, więcej ruchu”.

Jak się okazało już podczas pracy nad książką, doznane przeze mnie szykany ze strony lekarzy były wręcz niewinne wobec tego, co przeżyli moi bohaterowie.

Karolina, studentka, nie dostała od ginekologa recepty na środki antykoncepcyjne. Lekarz spojrzał z obrzydzeniem na jej 25-letnie ciało z 20 kg nadwagi i powiedział, że pigułki i tak nie będą jej potrzebne, „bo żaden facet nie dotknie takiej tłustej świni”.

Olga, pacjentka z nadwagą, cierpiała na dokuczliwe, silne bóle wywołane przez kamicę żółciową. Została zakwalifikowana do zabiegu usunięcia woreczka żółciowego. Zapisała się do szpitala na marzec 2018 r. W dniu przyjęcia do szpitala lekarz poinformował ją, że operacja w najbliższych dniach się nie odbędzie. Stwierdził tylko: „Proszę schudnąć 20 kg, bo nie sądzę, żeby pani z taką wagą przeżyła tę operację”. Jednocześnie lekarz wyznaczył pacjentce kolejny termin – na koniec maja 2019 r.

Po pewnym czasie Olga zapisała się na zabieg do innego szpitala. Została przyjęta, była pewna, że zostanie zoperowana. Po trzech dniach hospitalizacji jeden z lekarzy podczas obchodu „zaczął szarpać jej brzuch” i stwierdził, zwracając się do drugiego, że w tym przypadku na pewno nie da się wszyć siatki. Tego samego dnia Olga została wypisana do domu. Lekarz prowadzący stwierdził, że pacjentka musi najpierw schudnąć 5 kg. Ubolewał też nad tym, że szpital musi zamówić siatkę odpowiedniej wielkości.

Iwona podczas wizyty u lekarza rodzinnego poprosiła o skierowanie na rehabilitację. Po przeprowadzeniu wywiadu lekarz nakazał jej rozebranie się i zważenie. Był przy tym bardzo nieprzyjemny i arogancki. Twierdził, że „wszystko, na co cierpi pacjentka, to tylko wynik olbrzymiej tuszy”. Dodał jednak, że nie zaleca uprawiania sportu, bo w jej przypadku nadmierny wysiłek grozi wylewem. Postraszył, że w sytuacji udaru niebezpieczeństwo śmierci jest duże, bo ze względu na tuszę nie będzie można przetransportować jej sprawnie do szpitala. Po wizycie Iwona postanowiła, że nie będzie już korzystała z usług lekarza rodzinnego.

Celebrytka, znana z programu „Dieta czy cud” w TVN, usłyszała na wizji od lekarza specjalizującego się w operacjach bariatrycznych: „Jeśli pani się nie zoperuje, nie dożyje pani 50. roku życia. Jeżeli zdecyduje się pani na dziecko, nie dożyje pani jego balu maturalnego”. Była tą informacją przerażona i upokorzona.

Agnieszka, mieszkanka Warszawy, wezwała pogotowie z powodu obrzęku i silnego bólu w nodze. Podejrzewano śmiertelnie niebezpieczną zakrzepicę. W ciągu 12 godzin karetka przyjeżdżała trzykrotnie. Za każdym razem odmówiono wzięcia Agnieszki do szpitala ze względu na jej otyłość. Ważyła 150 kg i dwoje ratowników medycznych nie było w stanie dotransportować jej do karetki. Ratownik medyczny odmówił wezwania do pomocy drugiego zespołu pogotowia, twierdząc, niezgodnie z prawdą, że nie ma takich możliwości. Naigrawał się: „Pani spojrzy, jak ja wyglądam, a jak pani wygląda”. Podniesionym głosem pytał, czy ma wezwać straż pożarną (stołeczna jest wyposażona w karetki do przewozu ludzi otyłych). Agnieszka krzyczała z bólu. Jej rodzina prosiła ratownika o numer telefonu, pod którym mogliby uzyskać pomoc. Ten stwierdził, że nie jest biurem informacji, więc sama sobie powinna ten numer znaleźć. Dał zastrzyk przeciwbólowy, który działał przez chwilę. Po kilkunastu godzinach 48-letnia Agnieszka zmarła.

Przyjaciółka: Czy ty na pewno dobrze jesz?
Sąsiadka: Jak ona się zapuściła!

Fatfobia w kontaktach społecznych przejawia się poprzez obelgi, epitety typu: świnia, pasztet, wieloryb, kaszalot; w formie dowcipu, rubasznego żartu, zamanifestowanej spojrzeniem czy gestem niechęci.

Haley Morris-Cafiero, pochodząca z Atlanty, wielokrotnie nagradzana fotografka i performerka, wykładowczyni fotografii na wydziale sztuki na Uniwersytecie Northampton, zrobiła serię zdjęć, na których widać społeczne uprzedzenia wobec otyłych i jawną niechęć okazywaną grubej osobie przez zwykłych przechodniów. Główna bohaterka projektu robiła to samo co inni. Spacerowała nicejską promenadą. Siedziała wśród turystów na schodach z aparatem w dłoni. W upalny dzień, stojąc na przystanku w oczekiwaniu na autobus, jadła małe lody z kubeczka. Przymierzała modną bluzkę w sklepie. Na ulicy Nowego Jorku stała w kolejce po kanapkę. Szła z ręcznikiem na plażę. Nie była ubrana inaczej niż inni. Nie zachowywała się absurdalnie. Gdyby nie była gruba, nikt by nie zwracał na nią uwagi. Niechęć obserwatorów była oczywista. Spojrzenia z ukosa, urągliwy śmiech, wytykanie palcami czy wręcz naigrawanie się. Z wystawą, która w dojmujący sposób dokumentowała fatfobię, Haley Morris-Cafiero objechała USA, Europę i Japonię. Niektóre zdjęcia zamieściła na swoim profilu na Facebooku. Dociekliwsi obserwatorzy mogli odkryć, że Gruba ze zdjęć to artystka we własnej osobie.

Projektując tę serię fotografii, zapewne założyła, że tylko gruby, który doświadczył wykluczenia i nienawiści, może wiarygodnie opowiedzieć o destrukcyjnej i powszechnej fatfobii. A jednak spotkała się z twierdzeniami, że na zdjęciach nie widać nienawiści. Że to jej przewrażliwienie, bo jest grubaską. A grubasy, wszyscy to przecież wiedzą, użalają się nad sobą, zamiast wreszcie się odchudzić – przestać jeść i zacząć się ruszać. Oskarżano ją nawet, że wyrządziła krzywdę uchwyconym na fotografiach przechodniom, bo co inni sobie o nich pomyślą? Sugerowano jej, że wykonała te zdjęcia, bo chciała się wyróżnić.

Trudno pojąć, czym miałaby się wyróżniać, skoro robiła dokładnie to samo co inni. Różniła się od nich jednym – była gruba!

Na naszym rodzimym gruncie takie zachowania są powszechne – obcinanie wzrokiem, dokuczanie, wyśmiewanie, okazywanie pogardy i wstrętu, zawstydzanie.

Bohaterowie mojej książki opowiadali o tym, że wstydzili się jeść publicznie, bo bali się reakcji, z którymi mieli wcześniej do czynienia – zaglądania do ich talerza, dowcipkowania, że gruby nie powinien jeść, bo ma już zapasy tłuszczu. Bali się rozebrać na plaży, bo stykali się z głośno wyrażaną nienawiścią, obrzydzeniem i zawstydzaniem.

Fatfobia często ukrywa się pod płaszczykiem troski o zdrowie. Moi bohaterowie i ja doświadczyliśmy tego wielokrotnie. Każdy gruby nieraz słyszał: „Co się z tobą stało?”, „Czy ty na pewno dobrze jesz?”, „Próbowałaś coś z tym zrobić?”, „Wiesz, że grozi ci przedwczesna śmierć – zawał, udar, rak? Weź się za siebie!”.

Grubi wraz z rosnącą masą ciała nie tracą bynajmniej zdolności poznawczych. Dobrze wiedzą, czym jest BMI, indeks glikemiczny, dieta. Mają w małym palcu przelicznik kalorii. I naprawdę nie chcą być grubi! Jak wyznała mi prof. dr med. Magdalena Olszanecka-Glinianowicz, wybitna polska obesitolożka – zajmująca się leczeniem otyłości, większość jej pacjentów to ofiary restrykcyjnych diet, każda taka dieta bowiem prowadzi w efekcie do zaburzeń metabolizmu i radykalnego spowolnienia przemiany materii.

Trenerka fitness: Rusz dupę i przestań jeść wiadrami frytki

Człowiek jest gruby z wielu powodów. Medycy odkryli do tej pory 52 czynniki wpływające na chorobę, jaką jest otyłość. Oprócz zaburzeń odżywiania, kompulsywnego zajadania stresu nabiera się większej masy ciała z powodu zaburzeń hormonalnych wynikających z chorób tarczycy, przysadki mózgowej i nadnerczy, a także wskutek zażywania pewnych leków – sterydów, leków onkologicznych czy psychotropów. Eksperci dopatrują się przyczyn otyłości w genach, w rodzinnych schematach żywienia.

Niektórzy zwracają uwagę na pewną klasowość zjawiska. Biedniejsi nie mają odpowiednich zasobów, by kupować zdrową, ekologiczną żywność, bez dodatków – szkodliwych substancji zaburzających metabolizm, np. hormonów i antybiotyków w mięsie, utwardzonych tłuszczów roślinnych czy nadmiaru cukru w przetworach. Nie mają pieniędzy, by opłacić karnety w siłowniach. Nie mają wolnych chwil, które mogliby poświęcić na treningi. Powiedzcie grubej kobiecie, która cały dzień siedzi przy kasie albo przestawia tony towarów na półkach w supermarkecie, że po pracy ma ćwiczyć, by schudnąć i pięknie wyglądać. Bo warto też zauważyć, że dziś nie wystarczy mieć szczupłe ciało. Ono musi być jeszcze wyrzeźbione przez wielogodzinne treningi.

Bez względu na to, jaka jest faktyczna przyczyna otyłości, większość naszego społeczeństwa ulega stereotypom: gruby to ktoś, kto je ponad miarę, jest leniwym nieudacznikiem, skazanym na porażkę. Leży na kanapie przed telewizorem, zajada czipsy, frytki, wiadro kaszanki, popija kubłem smalcu, nie dba o siebie, jest flejtuchem.

Taki człowiek nie ma szans na awans społeczny, lepszą pracę, przynależność do elity, choćby nie wiem jak do niej aspirował. Taka postawa świetnie się wpisuje w neoliberalny system, gdzie człowiek sam jest autorem sukcesu, ma pieniądze, które zapewniają prestiż i możliwości. Uwarunkowania społeczne się nie liczą.

Gruby więc, a zwłaszcza gruba kobieta, która w naszym patriarchalnym społeczeństwie nadal jest wizytówką mężczyzny, dodatkiem do niego, staje się łatwą ofiarą. Nie broni się, bo trudno jej przerwać błędne koło fatshamingu – zawstydzania z powodu większej masy ciała i wzbudzania poczucia winy. Jesteś gruby, bo sam na to zapracowałeś. To twoja wina i twój wstyd.

Fatshaming jest skutecznym narzędziem przemocy. I dobrze się wpisuje w mechanizmy rynkowe. Zarabiają na nim producenci suplementów diety, właściciele imperiów fitness, gdzie oprócz karnetów na siłownie sprzedaje się pakiety badań genetycznych, za które trzeba z góry zapłacić ok. 9 tys. zł. Właściciele gabinetów medycyny estetycznej, z liposukcją, kriolipolizą, kompresjoterapią, likwidacją fałdów skóry, które pozostają po odchudzaniu, itd.

Celebrytki, trenerki fitness na swoich blogach, w mediach społecznościowych cynicznie napędzają fatshaming. Piszą wprost: „Rusz dupę z kanapy, przestań narzekać i jeść wiadro frytek”. Jedna z influencerek uszyła sobie kostium – na swoje szczupłe, wyrzeźbione codziennymi treningami ciało nałożyła wielki, wypełniony gąbką trykotowy brzuch i równie wielkie pośladki, by w rytmie muzyki Beyoncé pokazać, że każdy, nawet gruby, może ćwiczyć tak jak ona. Stand-uperzy – kabareciarze, nawet ci otyli, wyśmiewają otyłość i problemy, jakie ona niesie. Publika się śmieje, a prześmiewca inkasuje kilkadziesiąt tysięcy za występ.

Telewizje komercyjne co jakiś czas prowadzą programy pokazujące metamorfozy. Chętny (który nie ma pieniędzy, by zafundować sobie tę metamorfozę nie w świetle jupiterów i przed wielomilionową publicznością) zwierza się widzom z tego, że jest nieszczęśliwy, bo waży za dużo. Bo grzeszył, jedząc za dużo, a może za bardzo lubił słodycze. Bo chce być jak reszta pięknego świata. Nie odstawać. Nie narażać się na śmieszność. Publiczność kocha takie programy. Popularność napędza reklamy i daje konkretny zysk. Widzowie czują litość. Jest najłatwiejsza, karmi ego, dając poczucie, że jest się wyżej niż ten biedny delikwent na wizji. To nic, że główny bohater już na wstępie jest upokorzony. A potem, kiedy metamorfoza przeprowadzona pod okiem zespołu drogich rynkowo specjalistów staje się wspomnieniem, kiedy cichną oklaski, gasną światła jupiterów, on – wracając do swojej szarej rzeczywistości, uświadamia sobie, że jest naprawdę na dnie, niewystarczający; że nigdy nie będzie go stać na spektakularną zmianę we własnym zakresie. Był kukłą w przedstawieniu, ludzkim przykładem, że można być pięknym, szczupłym, wystarczy mieć pieniądze i bardzo się postarać.

Wolę wpaść pod ciężarówkę, niż przytyć

Te słowa wypowiedziała jedna z respondentek amerykańskiej psycholożki Renee Engeln, która zajmuje się badaniem psychospołecznych aspektów otyłości. Lęk przed nadmierną wagą jest tak silny, że prowadzi do bardzo ryzykownych, destrukcyjnych zachowań. Bohaterki mojego reportażu, żeby osiągnąć idealną sylwetkę (w efekcie współczesny kanon urody jest coraz trudniejszy do osiągnięcia), kupowały kapsułki z larwami tasiemca, toksyczne pestycydy sprzedawane jako skuteczne spalacze tłuszczu, głodziły się, doprowadzając swój organizm do ruiny.

24-letnia studentka miała niewielką nadwagę. Chciała być szczupła, więc w internecie kupiła DNP – toksyczny spalacz tłuszczu, silnie trujący pestycyd, wykorzystywany do zwalczania chwastów w uprawach, a przez Amerykanów podczas wojny w Wietnamie do niszczenia pastwisk i lasów. Po kilku dniach od zażycia pierwszej tabletki zaczęła się uskarżać na złe samopoczucie – drżenie ciała, zlewne poty, przyśpieszenie czynności serca, duszność i coraz wyższą gorączkę. Nie miała siły wstać z łóżka. Przyjaciółka robiła jej zimne okłady. Nie przynosiły ulgi. Ręcznik natychmiast parował. „Kiedy jej dotykałam, woda parowała. Nie mogła oddychać. Dusiła się”, zeznawała potem jej matka. Dziewczyna trafiła do szpitala. Nie przyznała się do brania tabletek. Prawdopodobnie tam też połknęła pigułkę. Lekarze nie wiedzieli,

co jej jest. Pierwszy raz obserwowali tak nietypowe objawy. W czasie intubacji z ust Martyny wydostawała się krwista piana. Dziewczyna traciła przytomność. Potem z rurki intubacyjnej zaczęła chlustać krew. Martyna stała się pobudzona i agresywna wobec pielęgniarek. Czuła silny lęk. Nie mogła oddychać. Trzeba było przypiąć ją pasami do łóżka. Podczas walki o życie Martyny lekarze znaleźli w jej torebce opakowanie z tabletkami, które brała. Było prawie puste. Nie pomogła nawet pomoc toksykologów. „W przypadku zażycia tego specyfiku nie ma żadnego antidotum”, zeznała lekarka. Martyna zmarła w czasie reanimacji 17 maja 2013 r. Ugotowała się. Śluzówkę przewodu pokarmowego i oddechowego miała wypaloną.

Jedna z bohaterek mojej książki znała z mediów tę historię, co nie powstrzymało jej przed zakupem tej substancji w darknecie za bitcoiny, by nie było śladu transakcji.

Inna bohaterka chorowała na otyłość olbrzymią. Pod opieką dietetyka i instruktora fitness zredukowała wagę o 62 kg. Jednak strach przed ponownym przytyciem był tak silny, że zachorowała na ciążoreksję – w czasie ciąży ograniczała jedzenie. Urodziła synka ze znaczną niedowagą. Przez dwa tygodnie w napięciu czekała na kompletną diagnozę, czy jej dziecko będzie w pełni sprawne. Przez ten czas obgryzła paznokcie do krwi. – W chwili stresu – wyjaśniła mi potem w rozmowie – mam odruch wkładania czegokolwiek do ust. Paznokcie odrosną. Dodatkowe kilogramy zgubić trudniej.

Może za bardzo usprawiedliwiasz otyłość

Po publikacji książki „Gruba. Reportaż o wadze i uprzedzeniach” dostałam od Czytelników wiele listów. Pojawiły się też osobiste recenzje. Zastanowiła mnie jedna z nich: „Jako osoba otyła po lekturze tej książki mam mieszane uczucia. Z jednej strony potrzebuję wsparcia, ale z drugiej czuję, że autorka usprawiedliwia moją otyłość, może za bardzo?”.

Gdybym miała taką możliwość, odpowiedziałabym: czy grubi muszą się usprawiedliwiać, by zyskać zrozumienie i należny im szacunek? Czy stoją przed sądem?

Fot. Shutterstock

Wydanie: 2022, 33/2022

Kategorie: Kraj

Komentarze

  1. Wlodzimierz Zielicz
    Wlodzimierz Zielicz 8 sierpnia, 2022, 20:21

    Dlaczego zaraz nienawiść – zdecydowana większość otyłych jest taka na własne życzenie. A trzeba dbać o siebie, tak jak trzeba się myć, chodzić do dentysty itd. Więc z tą „ciałopozytywnościa” czy „fatfobią” to przegięcie w drugą stronę!!! Oczywiście chamstwo jest chamstwem i nie powinno go być, ale nacisk społeczny na dbanie o siebie jak najbardziej … 😉

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy