Gwiazdor z wyrokiem

Gwiazdor z wyrokiem

Toruński kryminalista miał robić karierę w Hollywood

Co łączy Petera Weira i Dawida S.? Światowej sławy australijskiego reżysera, twórcę takich filmów jak „Piknik pod Wiszącą Skałą”, „Stowarzyszenie Umarłych Poetów” czy „Truman Show”, i 19-latka z Torunia, bezrobotnego kryminalistę, mającego na koncie dwa wyroki za włamania i kradzieże oraz sprawę w sądzie za groźby wobec dziennikarza? Odpowiedź wydaje się oczywista – dwóch tak różnych mężczyzn z tak odmiennych światów raczej nie może mieć ze sobą nic wspólnego. Stało się jednak inaczej, gdy pierwszy zobaczył zdjęcie drugiego i uznał, że chciałby go mieć w swoim filmie. Bo Dawid, na czym bardzo zależało Weirowi, ma „wyrazistą, zmęczoną życiem twarz”.
„Far Side of the World” – taki roboczy tytuł nosi najnowszy film Petera Weira, kręcony właśnie w Meksyku. Obraz jest kooperacją amerykańsko-angielsko-szkocką, a jego budżet przekracza 100 mln dol. Produkcją filmu zajmuje się słynna hollywoodzka wytwórnia 20th Century Fox, a w roli głównej występuje sam Russel Crowe. O scenariuszu wiadomo na razie niewiele – tyle tylko, że akcja filmu rozgrywa się na pokładzie XIX-wiecznego żaglowca. Zdjęcia kręcone są na tym samym planie filmowym, na którym powstawał „Titanic” Jamesa Camerona. Zaś statystów do roli marynarzy poszukiwano nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ale także w odległej Polsce.
Castingi odbyły się w styczniu i lutym tego roku w Toruniu i Sopocie. Przeprowadziła je toruńska Fundacja Tumult, organizator Międzynarodowego Festiwalu Operatorów Filmowych Camerimage. To na jednym z tych festiwali w 1999 r. gościł Peter Weir.

Wezwanie po czasie

– Australijski reżyser zafascynował się wówczas twarzami Polaków – wyjaśniał okoliczności zorganizowania castingu Marek Żydowicz, szef Tumultu. – I teraz, biorąc się za realizację kolejnego filmu, zapragnął powierzyć role statystów właśnie Polakom. Wymagał, by byli to mężczyźni w wieku 19-30 lat, o wyrazistych twarzach i wyglądzie ludzi „zniszczonych życiem”.
Chętnych do zagrania w filmie Weira nie brakowało. Perspektywa wakacji w Meksyku i miesięcznych zarobków odpowiadających kilku średnim krajowym podziałały jak magnes. Spodobali się tylko nieliczni. Spośród kilkudziesięciu fotografii kandydatów z Polski Peter Weir osobiście wybrał 12 wizerunków odpowiadających jego wymaganiom. 27 maja kandydaci na filmowych marynarzy wylecieli na plan zdjęciowy. Następnego dnia do domu jednego z nich, Dawida S., dotarło wezwanie do odbycia kary więzienia. W sumie rok i trzy miesiące za włamania z kradzieżami do toruńskich garaży, sklepów i restauracji.
Wyrok w tej sprawie uprawomocnił się w marcu tego roku. Jednak dla Dawida S. nie była to pierwszyzna. W czerwcu 2001 r. skazano go na dwa lata więzienia w zawieszeniu na pięć lat za kradzież z włamaniem na plebanię kościoła garnizonowego w Toruniu. Do zdarzenia doszło w listopadzie 2000 r. Dawid S. znalazł na plebanii kasetkę, w której było prawie 100 tys. zł. Ponad 64 tys. należały do mieszkającego tam księdza, reszta była własnością parafii. Ostatecznie jednak ksiądz i parafia nie ponieśli większych strat. W trakcie ucieczki spłoszony włamywacz upuścił kasetkę, której zawartość wysypała się na ziemię. Ścigany nie miał czasu na pozbieranie łupu. Ukradł tylko trzy telefony komórkowe, kolczyki i dokumenty.

Na drut za drobne

Po raz kolejny w policyjnych kronikach Dawid S. zagościł w listopadzie 2001 r. Wówczas dziennikarz toruńskich „Nowości” opisał proceder wymuszania pieniędzy od uczniów jednej z miejskich podstawówek. Z jego ustaleń wynikało, iż grupie wymuszających przewodził właśnie Dawid S.
Niestety, nawet po publikacji wspomnianego artykułu rodzice poszkodowanych uczniów nie zdecydowali się donieść policji o napadach. Już wcześniej bowiem jedna z ofiar została dotkliwie pobita za „pucowanie policjantom”. Równie bandycką metodą grupa Dawida S. próbowała rozprawić się z autorem tekstu o wymuszeniach. Zażądali od niego sprostowania i publicznych przeprosin za obrazę dobrego imienia. Gdy im odmówiono, w niewybredny sposób naubliżali dziennikarzowi oraz zagrozili mu utratą życia. O incydencie powiadomiono policję i prokuraturę. Ta jeszcze w grudniu 2001 r. postawiła całej trójce zarzut lżenia dziennikarza i stosowania wobec niego gróźb karalnych. Akta sprawy trafiły do sądu, lecz do tej pory nie zostały rozpatrzone. Do chwili rozstrzygnięcia postępowania wobec Dawida S. zastosowano dozór policyjny.
– Ostatni raz Dawid S. stawił się w komisariacie 10 maja. Potem już nie przychodził. Po dwóch tygodniach komendant komisariatu przesłał w tej sprawie pismo do prokuratury – mówił pod koniec maja podinspektor Janusz Nędzusiak, rzecznik toruńskiej policji.
Gdy policyjny rzecznik wypowiadał te słowa, Dawid S. już od kilkudziesięciu godzin przebywał w Los Angeles, gdzie zorganizowano szkolenie dla statystów, poprzedzające wyjazd na plan. Torunianin nie miał problemów z opuszczeniem kraju mimo ciążących na nim wówczas już dwóch prawomocnych wyroków. Nie zastosowano wobec niego aresztu tymczasowego, nie odebrano paszportu ani nie zabroniono wyjazdów zagranicznych. Do czasu doręczenia wezwania do odbycia kary chłopak mógł się cieszyć niemal nieograniczoną wolnością. Dlaczego?

Sędzia bez komputera

– Przepisy pozwalają na stosowanie tymczasowego aresztu po wyroku pierwszej lub drugiej instancji tylko wówczas, gdy orze czona kara jest wyższa niż trzy lata więzienia – tłumaczy Barbara Bogaczewicz-Jul, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Toruniu. – Decyzję o zatrzymaniu paszportu i zakazie opuszczania kraju podejmuje się tylko wtedy, gdy istnieje uzasadniona i realna obawa, iż skazany będzie się ukrywał. W tym przypadku sąd okręgowy nie miał takich podstaw, ponieważ nigdy wcześniej Dawid S. nie dał ku temu powodów…
Dlaczego jednak wezwanie do odbycia kary wysłano dopiero pod koniec maja – ponad dwa miesiące od uprawomocnienia się wyroku?
– 14 marca tego roku sąd okręgowy rozpatrywał apelację złożoną przez obrońcę Dawida S. – mówi Barbara Bogaczewicz-Jul. – Wyrok bezwzględnego pozbawienia wolności został utrzymany w mocy. W przypadku rozpraw apelacyjnych obligatoryjne jest napisanie uzasadnienia takiej decyzji. Sędzia zrobił to w ustawowym terminie dwóch tygodni. 26 marca takie uzasadnienie zostało sporządzone. Napisano je ręcznie, ponieważ nie wszyscy sędziowie korzystają z komputerów. Trzeba więc było przepisać je na maszynie. Na tym etapie mamy jednak ogromne zatory. Dlatego akta wraz z przepisanym na maszynie uzasadnieniem zostały przekazane do sądu rejonowego dopiero 6 maja. Dalsze działania w tej sprawie należały do sądu rejonowego.
Zgodnie z przepisami prawa karnego, właściwy sąd winien w ciągu dwóch tygodni od otrzymania akt sprawy wezwać skazanego do stawienia się w wyznaczonym zakładzie. Zatem dla toruńskiego sądu rejonowego termin ten minął 21 maja. Tymczasem wezwanie do Dawida S. wysłano dopiero tydzień później. Jak wynika z wyjaśnień Danuty Domańskiej, prezes Sądu Rejonowego w Toruniu, przysłane przez sąd okręgowy dokumenty nie trafiły od razu do wydziału wykonywania orzeczeń. Sędzia referent musiał bowiem najpierw sprostować omyłkę pisarską, co zajęło mu… niemal trzy tygodnie. 27 maja, po – jak to ujęła prezes Domańska – „uprawomocnieniu się decyzji o poprawce pisarskiej”, akta sprawy trafiły wreszcie do wydziału wykonywania orzeczeń karnych. To stamtąd dzień później wysłano Dawidowi S. wezwanie do odbycia kary. Jego już jednak w domu nie było…

Pojawił się i znikł

Sąsiedzi z kamienicy, w której mieszka toruński statysta, powątpiewali, czy Dawid powróci do domu. Swoimi wątpliwościami dzielili się także z policjantami, którzy kilkakrotnie pojawili się w kamienicy z nakazem doprowadzenia chłopaka do aresztu. A jednak… Filmowa kariera XIX-wiecznego pirata skończyła się już po dwóch tygodniach, zanim jeszcze ekipa wyruszyła do Meksyku. Przedstawiciele producenta zrezygnowali z usług torunianina i osobiście odstawili go do samolotu. Jak to dyplomatycznie ujęli, mężczyzna nie potrafił podporządkować się dyscyplinie obowiązującej podczas realizacji filmu. Dokładnie w połowie czerwca, ku zdumieniu sąsiadów, Dawid S. pojawił się w Toruniu. I ślad po nim zaginął.
– Od tamtego czasu policjanci byli dwa razy w domu tego mężczyzny – informował pięć dni później Janusz Nędzusiak. – Niestety, nikogo nie zastali. Jeśli nasze dalsze działania nie przyniosą rezultatu, wystąpimy do sądu o wydanie listu gończego.
Dawid S. ukrywał się przez kilka tygodni, skutecznie unikając aresztu. 5 lipca Sąd Rejonowy w Toruniu wydał za nim list gończy. Sędziowie nie zdecydowali się na opublikowanie w prasie wizerunku poszukiwanego i jego nazwiska. Był to więc list, który trafił jedynie do komisariatów i komend policji w całym kraju. Ten środek okazał się jednak niepotrzebny, bowiem Dawid S. wcale nie opuścił Torunia. Ujęto go 10 lipca przed jednym z toruńskich wieżowców, w chwili gdy wybierał się na… rowerową przejażdżkę.
Dzień później niedoszły statysta trafił do toruńskiego aresztu. Pod bramą zakładu na policyjny radiowóz czekało kilkunastu dziennikarzy. Gdy Dawid S. opuścił auto, przez moment robił wrażenie speszonego ich obecnością. Ale już po chwili na twarzy nastolatka pojawił się szeroki uśmiech. Machając ręką niczym hollywoodzka gwiazda, przekroczył bramę aresztu. Tak wyglądał jego ostatni, na razie, filmowy występ…
dziennikarz toruńskich „Nowości”

 

Wydanie: 2002, 29/2002

Kategorie: Obserwacje

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy