Hamlet w pludrach i w dżinsach

Hamlet w pludrach i w dżinsach

Wisława Szymborska i jej „Nowe lektury nadobowiązkowe”

Książka nadzwyczaj ciekawa, dowcipna, zaskakująca, mądra, zachęcająca do czytania i do myślenia. Krytycy literaccy zabraniają używania przymiotników, argumentując słusznie, że świadczą one wyłącznie o stanie ducha czytającego, a nie o jakości książki. Bo to, że nazwiemy coś wspaniałym, dowodzi jedynie, że jesteśmy zachwyceni. Ale z czego ten zachwyt wynika?
To już trudniej wytłumaczyć. Informując, iż książka zawiera zbiór felietonów czy raczej osobistych wrażeń Wisławy Szymborskiej z różnorodnych lektur (bo nie są to recenzje ani eseje krytycznoliterackie), pewnie zbyt wielu ludzi do jej przeczytania nie zachęcę – a bardzo bym chciała.
Powody, dla których warto tę książkę przeczytać, są dwa. Po pierwsze, można się dowiedzieć ciekawych rzeczy z najróżniejszych dziedzin, ale – po drugie – przede wszystkim tego, co i jak czyta sama Szymborska, i to jest znacznie ciekawsze. Wydaje się, że czyta ona wszystko. Biografie artystów i naukowców, książki z dziedziny historii naturalnej, geografii, antropologii, biologii, historii, futurologii, teatrologii, filmu, techniki, kultury masowej (o komiksach, anegdotach, plotkach, szkolnych brykach, piosenkach Przybory, papierosach, poradnikach, potrawach).
Oto tytuły kilku jej lektur: „Gady”, „Życie codzienne w domach publicznych”, „ABC męskiej elegancji”, „Cesarze niemieccy 1871-1918”, „Jak dawniej leczono – lekarze, święci i czarodzieje w XVII i XVIII wieku”, „Mitologia aborygenów”, „Żywot Apoloniusza z Tiany”, „Einstein w cytatach”, „Zagadka neandertalczyka”, „Dynastie świata”, „Strzelby, zarazki, maszyny – losy ludzkich społeczeństw”.
Autorkę, o czym dobrze wiedzą czytelnicy jej wierszy, wszystko ciekawi i zastanawia. „Co gatunek, to jakaś niebywała właściwość”, dziwi się przy okazji omawiania „Dróg i bezdroży ewolucji mięczaków”. Zachwycona, bo odkryła, że „prześliczna Wenus Botticellego stoi na muszli przegrzebka”.
O „Wielkim twierdzeniu Fermata” (jest to historia pewnego matematycznego odkrycia) pisze: „Jestem matematycznym tumanem – po co więc sięgam po książkę, której głównym wątkiem są jakieś niepojęte dla mnie wzory, wykresy, tabele?”. Po czym zagadkę nam wyjaśnia, „zarażając” równocześnie swoją fascynacją dla bohaterów matematyków.
W każdym felietonie można znaleźć jakieś aforyzmy i bon moty. Oto kilka pierwszych z brzegu: „Archimedesi rodzili się wszędzie, nie każdy jednak dysponował wanną, z której mógłby wyskoczyć z okrzykiem „Eureka!”; „Pchła powinna być w herbie felietonistów”; „Dobrego pisarza poznaje się m.in. po tym, że nawet o szarzyźnie pisze kolorowo”; „Samotność to bardzo dobra rzecz i każdy człowiek żyjący w wielkomiejskim kieracie koniecznie jej potrzebuje. Natomiast złą rzeczą jest osamotnienie. Kiedy wreszcie zaczniemy dostrzegać różnice między tymi pojęciami?”; „Wszechwiedza jawi mi się jako nieporównana z niczym katastrofa, paraliż wyobraźni, ogólne zamilknięcie. Bo o czym tu gadać, skoro wszyscy wiedzą to samo i na pewno?”. O dzisiejszych piosenkarzach: „Egzystencjalne wycie, strojenie przeokropnych min, jakby między śpiewaniem a ostrym atakiem ślepej kiszki różnicy nie było”.
Często wcale nie omawia książki, lecz snuje refleksje, do których ją ona skłoniła, niejako na boku. Przy okazji dowiadujemy się wiele o samej poetce. W felietonie „Nuda i cuda” (Tadeusz Nyczek „Alfabet teatru – dla analfabetów i zaawansowanych”) pisze: „Bliżsi mi są analfabeci, ponieważ do teatru ostatnimi czasy chodzę rzadko. Zbyt wiele rzeczy irytuje mnie w nim albo, co gorsze, nudzi. Nie lubię na przykład, kiedy reżyser każe aktorom turlać się po deskach albo chodzić na czworakach. Ma to oznaczać, że postacie wiodą życie przyziemne, wolałabym jednak, gdyby ta konstatacja wynikała z samego tekstu. Nudzi mnie modne obecnie huśtanie się na różnych linach i drabinkach, co z kolei ma uprzytomnić widzom, że w życiu wszystko jest chwiejne. Myślę, że to także z tekstu powinno wyraźnie wynikać. Nie lubię starych dramatów wystawianych na pustej scenie w przekonaniu, że kilka krzeseł i stolik pozbawią sztukę uniwersalnej wymowy. Drażnią mnie współczesne kostiumy w dawno napisanych sztukach, co ma je rzekomo uwspółcześniać i do widza zbliżyć. Tymczasem jeśli Hamlet nie wzruszy nas w pludrach, to i w dżinsach tego nie dokona, ponieważ rzecz nie od krawca zależy. Ambicje niektórych reżyserów napawają mnie trwogą. Pragną koniecznie udowodnić, że są mądrzejsi i zdolniejsi niż autor, którego sztukę mają właśnie na warsztacie”.
A cóż do powiedzenia ma autorka przy okazji broszury „Guzik w literaturze” wydanej przez Muzeum Guzików w Łowiczu? Najpierw dzieli się z nami żalem, że w małych miasteczkach nie ma interesujących eksponatów w muzeach, bo to, co ciekawsze, dawno pozabierano do muzeów w miastach dużych. A ona uwielbia zwiedzać wszelkie muzea. Izby pamięci, wystawy wyrobów regionalnych i wypchanej fauny poetki nie satysfakcjonują, wolałaby „miłe muzea” („Może starych pocztówek? Dawnych modlitewników? Zabawek? Kart do gry? Sporo jest w Polsce zbieraczy. Przeważnie mają oni kłopot, komu swój zbiór zapisać”.) Muzeum Guzików uważa za znakomity pomysł. Broszurkę przeczytała z zainteresowaniem i twierdzi, że jeszcze „przydałaby się książeczka o historii guzików. Sama wiem o niej tyle, co nic. Chyba tylko to, że nie wyrosły nagle na drzewach – jakieś plemię musiało je wymyślić i wprowadzić do użytku. Stało się to najpewniej we wczesnym Średniowieczu. W każdym razie starożytni jeszcze się na guziki nie zapinali. Służyły im do tego różne fibule, sprzączki, wiązadła. W przeciwnym razie srodze by ich różne boreasze i akwilony podwiewały. A lniane sukienki dawnych Egipcjanek? Były tak obcisłe, że przez głowę wkładane być nie mogły. Musiały mieć gdzieś z tyłu dyskretne rozcięcia, w jakiś tam sposób potem zapinane. W tym miejscu ci, co lubią pukać się w czoło, zechcą mi zadać pytanie, czy już doprawdy nie mam większych zmartwień jak kłopoty krawców znad Nilu. Naturalnie, że mam większe zmartwienia, ale to jeszcze nie powód, żeby nie mieć mniejszych”.
Sama radość z czytania.

 

Wisława Szymborska Nowe lektury nadobowiązkowe Wydawnictwo Literackie, Kraków 2002

 

Wydanie: 2002, 40/2002

Kategorie: Książki
Tagi: Ewa Likowska

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy