Historia widziana na własne oczy

Historia widziana na własne oczy

Do 19 stycznia 1945 roku  mieszkałem pod okupacją niemiecką w Łodzi nazwanej przez  okupanta Litzmannstadt. Całe 5 lat okupacji to okres najtragiczniejszy w całym moim długim życiu. Paniczny strach, śmierć, głód i zimno to była polska codzienność.

Głupcy, często z uniwersyteckim dyplomami, stawiają znak równości pomiędzy okupacją wojenną, a życiem w Polsce Ludowej uzależnionej od ZSRR, zresztą za zgodą zachodnich mocarstw. Warto jednak przytoczyć dwa fakty. Na frontach II wojny światowej i w wyniku represji pod okupacją hitlerowską, w tym w obozach koncentracyjnych, życie straciło przeszło 6 mln  Polaków. Niektórzy historycy twierdzą, że straty wyniosły nawet 7,5 mln osób. Natomiast w czasach zniewolonej Polski Ludowej przyrost naturalny wyniósł 14 mln osób (od 24 mln w 1946 roku do 38 mln w 1980 roku). Nie znam żadnej polskiej rodziny, w której nie byłoby ofiar w okresie okupacji niemieckiej.

I drugi przykład. W czasie wojny żyłem na ziemiach włączonych do Wielkiej Rzeszy Niemieckiej. Do szkoły nie chodziłem, bo nauka polskich dzieci na tych ziemiach była zakazana. Przewidziani byliśmy po skończeniu dwunastu lat do niewolniczej pracy, a po wyeksploatowaniu sił do eksterminacji. Po wyzwoleniu po raz pierwszy poszedłem do szkoły, do czwartej klasy, szło mi nieźle na tyle, że z rozpędu ukończyłem studia na Politechnice Łódzkiej.

W czasie okupacji mieszkałem na ulicy Radomskiej, wówczas kończącej się polami uprawnymi, za którymi widoczny był potężny gmach Ubezpieczalni Społecznej przy ulicy Leczniczej. Rankiem dnia 19 stycznia 1945 roku pojawiła się na naszej ulicy liczna grupa potwornie umęczonych, ledwo żywych, żołnierzy. Wydawało się, że są to Rosjanie, więc polskie kobiety ze łzami w oczach wyszły do nich  z tym co miały najcenniejsze, z gorącą kawą zbożową i chlebem z margaryną. Spytali nas „kuda Germańce?” Wskazaliśmy  im widoczny gmach Ubezpieczalni Społecznej zajętej wówczas przez wojsko hitlerowskie, więc oni poszli tam i ku naszemu zdziwieniu zostali wpuszczeni do Niemców bez jednego wystrzału. Po godzinie pojawiła się kolejna grupa Rosjan, czerwonoarmistów, którzy wyjaśnili nam, że poprzednicy to zdrajcy, Ukraińcy od generała Własowa. Po krótkiej strzelaninie Rosjanie pokonali Niemców i wzięli ich do niewoli, natomiast wszystkich własowców na miejscu rozstrzelali.

Wieczorem całe miasto było wolne. Euforia wolności i wdzięczność wyzwolicielom  była absolutnie powszechna. Nie znam nikogo z tamtych czasów, kto podzielałby poglądy na te zdarzenia dzisiejszych „uczonych historyków”, urodzonych po wojnie, związanych z narodową prawicą i robiących kariery polityczne i naukowe fałszując prawdy historyczne.

Minęło 30 lat. W łódzkim Parku im. Poniatowskiego jest cmentarz żołnierzy Armii Czerwonej poległych w czasie wyzwolenia miasta. Przy jednym grobie klęczy stara, płacząca kobieta, biednie odziana i zapala cienkie świeczki prawosławne. Widać, że przeżywa od nowa swoją tragedię. A w grobie leży jej syn, osiemnastoletni Anton, który poległ, wyzwalając Łódź, zaledwie dwa tygodnie po wcieleniu do armii. Kobiecina przez 30 lat zbierała pieniądze na podróż ze swojej białoruskiej wioski na grób syna. Dopóki mieszkałem w Łodzi, zawsze w okresie święta zmarłych, zapalałem znicz na grobie tego osiemnastolatka, który wg IPN- u był najeźdźcą zniewalającym mój kraj. Ile trzeba mieć w sobie zła i fałszu, żeby tego dzieciaka uważać za wroga Polski. Ile trzeba mieć w sobie jadu i głupoty, aby rozwalać pomniki ku czci poległych żołnierzy, naszych wyzwolicieli. Gdyby nie oni to prawdopodobnie ja i reszta Polaków  przelecielibyśmy zaraz po Żydach przez  kominy hitlerowskich krematoriów. Taka jest prawda.

Foto: Bundesarchiv

baner_prenumerata_750x100

baner_ksiegarnia_750x100

Wydanie:

Kategorie: Historia, Od czytelników

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy