Historii to się warto uczyć…

Historii to się warto uczyć…

W prawicowej „Rzepie” platformiany poseł moralista moralizuje na temat in vitro i aborcji. Niektórzy, zauważa poseł moralista, na dziecko poczęte próbują mówić płód. Jakże to zamazuje istotę rzeczy, biada, jakże to odczłowiecza to dziecko poczęte, które jest przecież człowiekiem. Sens tego wywodu ma być, zdaje się, taki, że łatwiej powiedzieć o „spędzeniu płodu” niż o „zabiciu dziecka poczętego”. A skoro łatwiej powiedzieć, to łatwiej zrobić. Krótko mówiąc, łatwiej zabić płód niż dziecko. Brzmi to dość przekonująco. Prawda?
Otóż pragnę poinformować posła moralistę, a przy okazji wszystkich tych, którzy jego wywody czytali, że słowa płód nie wymyślili zwolennicy aborcji, postkomuniści, lewicowcy, postmoderniści, żadne feministki ani żadni inni relatywiści moralni w celu bałamucenia czystej duszy polskiej.
W kodeksie karnym z 1932 r. przepisy też mówią o płodzie, a nie o dziecku poczętym. „Kobieta, która płód swój spędza lub pozwala na spędzenie go przez inną osobę, podlega karze aresztu do lat 3”, stanowił artykuł 231. „Kto za zgodą kobiety ciężarnej płód jej spędza lub przy tym udziela pomocy, podlega karze więzienia do lat 5” – to z kolei artykuł 232. Następny artykuł kodeksu mówił, że nie ma przestępstwa z artykułu 231 ani 232, gdy „zabieg był dokonany przez lekarza”, a był konieczny „ze względu na zdrowie kobiety ciężarnej” albo ciąża była wynikiem przestępstwa. O spędzeniu płodu (tym razem bez zgody kobiety ciężarnej) jest jeszcze mowa w artykule 234. Groziło za to do 10 lat więzienia. Wyjaśniam, że tego „odhumanizowanego” słowa płód użył autor projektu kodeksu, prof. Juliusz Makarewicz, który nie tylko nie był feministką na kształt Kazimiery Szczuki czy Magdaleny Środy, lecz także nie był komuchem ani innym lewakiem, a nawet nie był postmodernistą. Przeciwnie. Był praktykującym katolikiem, a nadto przez czas jakiś senatorem z ramienia chadecji. Projektowi kodeksu autorstwa prof. Makarewicza rozporządzeniem swoim nadał moc ustawy prezydent Ignacy Mościcki, który też, jak wiemy, nie był lewakiem ani postmodernistą.
Nawiasem mówiąc, w systemie prawnym III RP też używa się terminu płód, a nie dziecko poczęte (por. sam tytuł ustawy „o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach przerwania ciąży”, a także artykuł 152 paragraf 3 kodeksu karnego), ale to może przez przeoczenie.
Polska prawica, czy to w odmianie biznesowej, czy paranoicznej (by trzymać się terminologii prof. Łagowskiego), lubi się odwoływać do tradycji II RP. Na szczęście nie całej, bo jakoś o procesie brzeskim mówi się rzadko, a o Berezie Kartuskiej prawie wcale. Poza tym te dwa miejsca, Brześć i Bereza, które mogłyby dziś ze sobą konkurować o miano „kolebki polskiej demokracji”, na szczęście leżą teraz na terenie Białorusi, co znacznie utrudnia budowanie tam stosownych pomników i organizowanie uroczystości. Co najmniej dwóch polskich polityków uważa się za następców marszałka Piłsudskiego. Jarosław Kaczyński bywa przez swoich wyznawców i wielbicieli porównywany do marszałka. Minister Sikorski natomiast wyuczył się całych cytatów z marszałka i chętnie wali nimi przy każdej okazji.
Ja po latach idealizacji tego okresu historii, co czyniono na przekór tym, którzy w PRL próbowali mi go zohydzić, dziś na II RP patrzę bardziej krytycznie. Niemniej jednak kilka rzeczy chętnie bym z tradycji II RP przeniósł do RP III.
Dzisiejszym prawicowym apologetom Polski międzywojennej przypomnę przy okazji rzeczy, których nie wiedzą lub o których nie pamiętają. Takie drobiazgi na przykład. Konstytucja kwietniowa – ta, na mocy której prezydent na uchodźstwie był depozytariuszem insygniów państwowych, przekazanych dopiero Lechowi Wałęsie – nie miała nie tylko invocatio Dei, ale nawet preambuły.
Na mocy konkordatu papież zobowiązywał się przed mianowaniem biskupa zasięgać opinii prezydenta RP, a księża we wszystkie niedziele i w święto 3 Maja mieli obowiązek modlić się za prezydenta, za rząd i za Rzeczpospolitą.
Rota ślubowania poselskiego była świecka, posłowie mówili tylko: „Ślubuję”, bez możliwości dodawania: „Tak mi dopomóż Bóg”, jak to jest obecnie. Jeśli poseł chciał się zwrócić do Pana Boga o pomoc w wykonywaniu mandatu, nikt mu nie bronił, ale prawo nie przewidywało możliwości robienia tego publicznie, w czasie ślubowania. Możliwość dodania po rocie ślubowania zdania: „Tak mi dopomóż Bóg” nie jest więc, jak sądzą niektórzy, powrotem do tradycji Niepodległej, przerwanej w czasach PRL przez komunistów, ale zupełnie nowym wynalazkiem III RP.
Podobnie z wojskowymi sztandarami. Na przedwojennych sztandarach wojskowych dewiza brzmiała „Honor i Ojczyzna”. Pana Boga dopisano dopiero w III RP.
Czy Polacy byli w międzywojniu mniej pobożni niż dzisiaj? Nie sądzę. Ale elity władzy lepiej od dzisiejszych rozumiały, co to znaczy świeckość państwa, co to znaczy ustrój republikański. Lepiej też chyba wiedziały, co to sacrum, a co profanum. Dziś można podejrzewać, że tak często i tak chętnie przez polityków wymieniane i odmieniane przez przypadki słowo Rzeczpospolita pozostaje w istocie pojęciem całkowicie niezrozumiałym.
Z historii II Rzeczypospolitej przypomnę na koniec mało znany, a bardzo pouczający epizod. Otóż gdy arcybiskup metropolita samowolnie przeniósł trumnę ze zwłokami marszałka Piłsudskiego z krypty św. Leonarda do niewykończonej jeszcze krypty pod wieżą Srebrnych Dzwonów, nie tylko wywołało to manifestacje pod pałacem arcybiskupa w Krakowie, ale i spowodowało dymisję rządu, interwencje nuncjusza oraz zwołanie nadzwyczajnego posiedzenia Sejmu. Na tym posiedzeniu wicemarszałek Sejmu Schaetzel poinformował posłów, iż „rząd na drodze dyplomatycznej, na którą sprawę skierował, uzyskał zadośćuczynienie dla pana prezydenta, a także osiągnął stwierdzenie przy współudziale Nuncjusza Apostolskiego praw Państwa do Grobów Królewskich – to jednak stwierdzić musimy, że pogwałconym prawom Rodziny i obrażonym uczuciom Narodu zadośćuczynienie ze strony Ks. Metropolity Sapiehy dane nie zostało”.
A dziś? Metropolita krakowski najwyraźniej praw państwa do Grobów Królewskich nie szanuje, a rząd, Sejm ani prezydent o te prawa upomnieć się nie mają odwagi.

Wydanie: 2010, 49/2010

Kategorie: Felietony, Jan Widacki
Tagi: Jan Widacki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy