Historyczny kompromis czy koniunkturalizm?

Historyczny kompromis czy koniunkturalizm?

Czy do tej pory mocno antylewicowi politycy UW mogą współrządzić z SLD?

Coraz częściej dają się słyszeć głosy o możliwym, powyborczym koalicyjnym porozumieniu pomiędzy UW i SLD. Powstanie tego typu koalicji rządzącej wydaje się prawdopodobne po raz pierwszy w krótkiej, aczkolwiek burzliwej historii politycznej III Rzeczpospolitej. Być może tzw. „kwestia smaku” i niechęci historyczne pójdą w zapomnienie, gdy dojdzie do podziału powyborczych łupów, na które wszyscy politycy niezależnie od orientacji ostrzą sobie zęby.

Osobiście nie miałbym nic przeciwko tego typu porozumieniom, gdyby nawiązano je na gruncie programowym kilka lat temu. Wtedy był odpowiedni czas i taka koalicja wydawała się programowo korzystna dla kraju przeżywającego wielkie przemiany u wymagającego od rządu zgody narodowej. Nie było jednak chętnych do podjęcia współpracy z ówczesnym SLD, spychanym na margines sceny politycznej głównie z przyczyn niechlubnej przeszłości. Wtedy, gdy można było coś realnie zrobić dla kraju, zabrakło w szeregach UW odważnych ludzi z wyobraźnia, którzy byliby w stanie zawrzeć historyczny kompromis i próbować zasypywać powstałe przepaści.

W tej chwili sytuacja się zmieniła (choć, wbrew pozorom, w SLD wcale wiele się nie zmieniło) i zanosi się na to, że chętnych do współpracy będzie w nadmiarze. SLD zdobywa sobie coraz większe grono politycznych przyjaciół. W kolejce stoją już UP, PSL, PPS, a także liberalna Unia Wolności. Oczywiście, nikt wprost nie oferuje współpracy, ale też nikt jej nie wyklucza, co należy interpretować jednoznacznie jako wola współpracy na określonych warunkach, tj. za określone profity.

Sądzę, wbrew temu, co pisał ostatnio w „Przeglądzie” Andrzej Micewski, że w Unii Wolności coraz mniej jest działaczy, którzy przekreślają możliwość współpracy z socjaldemokratami, motywując to względami etycznymi czy historycznymi. Unici zaczynają nerwowo przestępować z nogi na nogę, rozmyślając, jakby tu podłączyć się pod prawdopodobnych zwycięzców, pozostając nadal u władzy (dla dobra kraju, oczywiście). Na obecnej koalicji „położono już krzyżyk” i wygląda na to, żre nie uda się wskrzesić sukcesów wyborczych AWS sprzed kilku lat. W takiej sytuacji ewentualna zmiana sojusznika przez UW wydaje się czysto koniunkturalnym posunięciem, aby popłynąć z wiatrem. Należy pamiętać o tym, że autentyczni zwolennicy tzw. historycznego kompromisu z SLD zostali niezwykle skutecznie wytrzebieni z szeregów UW lub kompletnie zmarginalizowani. Teraz do utrzymania w swoich rękach sterów i zmiany koalicjanta mogą szykować się czołowi unijni liberałowie i działacze komitetów ¾ do tej pory zdecydowanie przeciwni wszelkim rozmowom z SLD i występujący często jako śmiertelni wrogowie lewicowych rozwiązań w dziedzinie społecznej i gospodarczej. Teraz na jakiś czas muszą spuścić z tonu, bo to właśnie oni mogą liczyć na nowe rozdanie, o ile uda się uzyskać sensowny wynik wyborczy.

Zanosi się na to, że przy sprzyjających warunkach może udać się im ta ekwilibrystyczna ewolucja chociaż niewątpliwie uczynią to z obrzydzeniem, czekając na lepszą polityczną koniunkturę. Niestety, UW próbująca przybierać prospołeczne szaty „przyjaciółki ludu” straciła wiarygodność po przejęciu władzy w partii przez Balcerowicza i jego liberalno-konserwatywnych współpracowników. Akcentowana obecnie przez niektórych unijnych działaczy konieczność powrotu UW do programu społecznej gospodarki rynkowej realizowanej przez rząd Mazowieckiego nie budzi specjalnego zaufania i jest raczej wyborczą grą pozorów.

W chęć realizacji społecznego programu przez UW już chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie uwierzy. Im bliżej wyborów, tym bardziej UW chce uchodzić za partię z „ludzką twarzą”, ale nie wiem, czy uda się nabrać potencjalnych wyborców. Czy do tej pory można antylewicowi politycy UW mogą współrządzić do spółki z SLD?

Jak najbardziej, wszystko zależy od wyników wyborów i nawet najbardziej kuriozalne koalicje wydają się możliwe, gdyż arytmetyka wyborcza bywa mało logiczna. Pytanie tylko, czy SLD będzie w ogóle potrzebował Unii do współrządzenia  to pytanie może spędzać sen z powiek politykom UW.

Sądzę, że obecnie tego typu koalicja mogłaby być źle przyjęta i niezrozumiała zarówno przez ideowy elektorat Unii Wolności, jak i SLD.

Unia Wolności ustawiłaby się w charakterze obrotowej partii bez kręgosłupa, wchodzącej za wszelką cenę w koniunkturalne koalicje dla zachowania politycznych wspływów (nawet z postkomunistami). Unia jako partia „moralistów” mogłaby „utracić „twarz” i zaufanie wiernego elektoratu. To mogłaby być zwykła kompromitacja dla „krajowych Europejczyków”.

To samo dotyczy po części SLD. Przecież nie do przyjęcia byłaby lewicowa koalicja z Balcerowiczem jako wicepremierem, a nie wiem, czy działaczy UW stać na wymianę lidera i kolejne „ojcobójstwo polityczne”. To niewątpliwie Balcerowicz jest twórcą obecnego, zdecydowanie rynkowo-liberalnego wizerunku partii, co ma swoje zalety, ale i dużo wad.

UW stanowczo nie jest kontynuatorką byłej Unii Demokratycznej, a raczej Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Przyznawanie obecnej Unii łatki centrowej, inteligenckiej partii jest błędem. Ewentualni naturalni następcy Balcerowicza będą do niego bardzo zbliżeni światopoglądowo (nie widać, aby Balcerowicz miał w Unii groźnych konkurentów). UW zdecydowała, że jest i chce pozostać reprezentantem tzw. klasy średniej, cokolwiek by to miało znaczyć w polskich realiach.

Co do potencjalnego sojuszu z Sojuszem, to, oczywiście, w polityce nigdy nie mówi się nigdy i cuda się zdarzają, np. jak w wypadku obecnej koalicji UW-AWS, która wydawała się niemożliwa dla obu stron, ale trwale kulejąco współistniejąca.

Nie życzę jednak Polsce kolejnej koalicji, wynikającej z przykrej konieczności arytmetycznej, tak mało stabilnej i w pewnych kwestiach kompromitującej.

 

Autor jest historykiem, absolwentem podyplomowego studium politologii Uniwersytetu Gdańskiego.

 

 

Wydanie: 14/2000, 2000

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy