Hochsztplerka na kozetce

Hochsztplerka na kozetce

Coraz więcej Polaków korzysta z psychoterapii, tymczasem nie ma przepisów, które chroniłyby ich przed nadużyciami

C., psychoterapeutka z Warszawy, anonsuje się m.in. jako „trener, coach i hipnodietetyk”, pomagający w radzeniu sobie z dysleksją, „konfliktami wewnętrznymi” i brakiem motywacji do nauki języków obcych. Na stronie internetowej oferuje indywidualne podejście do klienta, łączące „coaching, hipnoterapię (…), techniki NLP, EFT, edukację psychodietetyczną, radiestezję i pracę z dźwiękiem”. To jednak nie wyczerpuje katalogu metod stosowanych przez C., w „Akademii Neurocoachingu” możemy bowiem wraz z C. „wybrać się w fascynującą podróż w głąb swojego umysłu, by dowiedzieć się, jak działa i odkryć w nim (…) drzemiące talenty” – oczywiście nie za darmo.

Z. „od 20 lat (…) korzysta z bogatych tradycji, m.in. buddyzmu, zen, qiqong, dzogczen”. „Najgłębszym procesem terapeutycznym, jakiemu podlegamy, jest życie – przekonuje sentencjonalnie psychoterapeuta z Częstochowy. – Od każdego z nas zależy, jak głęboka będzie ta terapia… jak głęboko wnikniemy w proces zwany życiem”, czytamy na stronie.

Z kolei L., przedstawiająca się jako „psychoterapeuta, psycholog i seksuolog”, deklaruje chęć podejmowania się spraw wyjątkowo „trudnych i zawikłanych”, w szczególności poleca opracowaną przez siebie, „skuteczną terapię homoseksualizmu”: „Moim szczególnym osiągnięciem jest opracowanie autorskiej, skutecznej terapii homoseksualizmu opartej na połączeniu terapii indywidualnej i rodzinnej – pisze psychoterapeutka z Warszawy. – Niewielu terapeutów potrafi skutecznie przeprowadzić taką terapię!”.

„Zajrzenie w głąb siebie”, służące uruchomieniu „ukrytego potencjału naszego umysłu”, „naukowo potwierdzone metody”, „indywidualne podejście” czy „podświadomość” to wyrażenia, których wręcz nie wypada nie użyć, anonsując usługi psychoterapeutyczne. Używają ich również C., Z. i L. Padają nobliwe i mniej znane nazwiska oraz specjalistycznie brzmiące nazwy metod, sporym powodzeniem cieszy się prefiks neuro- , przymiotniki tworzone od niemieckich nazwisk i skróty, np. NPD, EFT, PPS. Jeśli w literaturze metody nie ma, oznacza, że jest ona „autorska”. Pośród neurocoachingów, hipnoz i warsztatów w znajdowaniu szczęścia, co jakiś czas pojawiają się metody mniej rewolucyjne: terapia behawioralno-poznawcza, systemowa czy Gestalt. Jednak niewprawne ucho laika odbiera je wszystkie jako kakofonię niezrozumiałych dla siebie dźwięków.

– Problem polega na tym, że termin psychoterapia jest bardzo pojemny – mówi psycholog dr Tomasz Witkowski, autor dwutomowej „Zakazanej psychologii” i wydanej niedawno „Psychoterapii bez makijażu”. – Trudno jest porównywać pracę coacha, który sprzedaje ludziom recepty na rozwój osobisty, z psychoterapią prowadzoną w szpitalu psychiatrycznym z ludźmi chorymi np. na depresję. To jak włożyć do jednego worka chirurga i pedikiurzystę tylko dlatego, że obaj używają skalpela i dezynfekują narzędzia.

Z prawnego punktu widzenia stosujący hipnozę neurocoach i certyfikowany psychoterapeuta behawioralno-poznawczy reprezentują tę samą grupę zawodową. Rozporządzenie ministra zdrowia z listopada 2013 r. definiuje wprawdzie psychoterapeutę jako lekarza lub magistra wybranych kierunków studiów (nie tylko psychologii, także innego kierunku społecznego lub humanistycznego), który ukończył lub jest w trakcie trwającego przynajmniej cztery lata szkolenia podyplomowego przygotowującego do zawodu i zakończonego uzyskaniem odpowiedniego certyfikatu. Kłopot w tym, że ustawy o zawodzie psychoterapeuty w Polsce nie ma. Brakuje zatem również ogólnie obowiązujących standardów prowadzenia psychoterapii.

Ministerstwo nie określa też jednostek uprawnionych do kształcenia przyszłych psychoterapeutów. Teoretycznie taką jednostką powinno być stowarzyszenie psychoterapeutyczne reprezentujące wybraną szkołę psychoterapii. Takie stowarzyszenie może jednak założyć każdy, poszerzając tym samym gamę szkół psychoterapeutycznych praktykowanych w Polsce i otwierając sobie drogę do kształcenia przyszłych psychoterapeutów.

– Dla nas też jest to duży problem – przyznaje Natalia Żuk-Michałowska, psychoterapeutka pracująca w nurcie Gestalt. – W środowisku informujemy się nawzajem o pseudoterapeutach i pseudosuperwizorach. Dla ustawodawcy różnicy nie ma.

Zdarza się bowiem, że osoby zakładające stowarzyszenia pseudopsychoterapeutyczne szkolą swoich ludzi. A potem ci ludzie wystawiają pseudorekomendacje kolejnym. Niektórym superwizorom zdarza się wydawać rekomendację dla świętego spokoju. A bywa też i tak, że psychoterapeuci wykluczeni ze stowarzyszenia wciąż wykonują swój zawód, wiedząc, że nic im za to nie grozi. Ustawa mogłaby uregulować te problemy, chroniąc jednocześnie uczciwych psychoterapeutów i osoby korzystające z psychoterapii.

Pomoc i przemoc

– Osobiście polecałabym psychoterapię każdemu – mówi 30-letnia Marta, od 12 lat korzystająca z różnych form psychoterapii. – Zaczęłam jako nastolatka uzależniona od twardych narkotyków. Potem byłam na kilku psychoterapiach indywidualnych, ale najbardziej polecam grupową. Nigdzie tyle o sobie się nie dowiedziałam. Po prostu masz możliwość spojrzenia na swoje problemy z innej perspektywy, z wielu innych perspektyw. To jest nie do zastąpienia.

Poza doświadczeniami z psychoterapią Marta medytuje i od czasu do czasu uczestniczy w organizowanych w Warszawie sesjach z udziałem szamana. – Chodzi po prostu o to, żeby drążyć – mówi 30-latka – ważne, żeby nie zostawiać swoich problemów bez przepracowania, żeby się zastanowić nad nimi, zamiast uznać, że same się rozwiążą.

Samanta, 27-letnia fotografka z Warszawy: – Szczerze? Sądzę, że zasługą psychoterapii jest to, że teraz w miarę dobrze sobie radzę, jakoś funkcjonuję, mam fajny związek. Nie wiem, gdzie bym dziś była, gdyby nie terapia.

Popularność korzystania z usług psychoterapeutycznych w Polsce szybko rośnie. O ile kilkanaście lat temu kojarzone były głównie z leczeniem depresji, nerwic i innych zaburzeń, o tyle obecnie ich oferta kierowana jest niemal do wszystkich. W internecie można znaleźć zarówno psychoterapię dla ofiar oszustwa, osób niezdecydowanych zawodowo czy przechodzących żałobę. Zdaniem Tomasza Witkowskiego rosnące zapotrzebowanie na psychoterapię jest jednak sztucznie kreowane przez samych psychoterapeutów. – Jeszcze w latach 50. amerykański podręcznik diagnostyczno-statystyczny wyróżniał 102 jednostki diagnostyczne. Obecnie, w jego piątym wydaniu, jest ich prawie 400. Może to oznaczać dwie rzeczy: albo ludzkość niechybnie zmierza ku szaleństwu, albo ktoś te jednostki po prostu wymyśla. Ja skłaniałbym się ku tej drugiej odpowiedzi.

Magdalena (32 lata), kiedyś lecząca się na depresję, korzystająca z kilku różnych psychoterapii indywidualnych: – Raz miałam taką terapeutkę, która mi zwyczajnie różne rzeczy wmawiała. Kiedy w czymś z nią się nie zgodziłam, marszczyła brwi i mówiła coś w stylu: „Mhmm, często pani się nie zgadza. To ciekawe”. I coś notowała w swoim kajeciku. Niby nic, a mnie to rozwalało. Zrezygnowałam po dwóch miesiącach, bo czułam się coraz gorzej – żali się Magdalena.

Magdalena podkreśla jednak, że liczba „przerobionych” przez nią psychoterapeutów pozwala jej na odróżnienie dobrych od złych. Obecnie po dłuższym poszukiwaniu trafiła na psychoterapeutkę, z której jest bardzo zadowolona.

Agnieszka, 53 lata: – Ja dosłownie czułam się czasami tak, jakby robiono mi jakieś pranie mózgu. Nie potrafię wymienić, co konkretnie ten psychoterapeuta robił. Nic takiego właściwie. Nie wiem, może chodziło o to, że on uważał, że więcej wie o mnie niż ja sama.

Teoretycznie przed rozpoczęciem psychoterapii powinno się ustalić jej cele i zakres. Jednak nie zawsze tak się dzieje: – Poszłam na terapię, żeby sobie poradzić z trudnymi relacjami z moją matką, przez którą do tej pory cierpię na nerwicę. Po kilku miesiącach chodzenia na sesje nabrałam przekonania, że właściwie mam same problemy, że całe moje życie jest do d… – opowiada Agnieszka. Kategoryczne sądy, „wmawianie problemów”, a czasami wręcz stawianie się w pozycji autorytetu, który – jako jedyny – ma dostęp do „podświadomości” swoich klientów i władzę nazywania rzeczy, o których ci nie mają pojęcia, to często relacjonowane grzechy psychoterapeutów lub pseudoterapeutów. Przy braku ustawy jedni i drudzy są jednak nie do rozróżnienia dla laika.

Tomasz Witkowski uważa, że niektóre psychoterapie bardziej przypominają seanse religijne niż pracę z wykorzystaniem dowodów naukowych. – I podobnie jak wyznawcy religii, niektórzy psychoterapeuci wierzą w różne dogmaty. Jednym z najbardziej rozpowszechnionych jest dogmat oporu: założenie, że niechęć klienta do podejmowania i drążenia pewnych tematów jest dobrym znakiem dla terapeuty. Zgodnie z tą logiką opór oznacza, że terapeuta trafił w czuły punkt, który należy drążyć – im gorzej klient czuje się z tym drążeniem, tym lepiej. Podobne przekonania sprawiają, że terapeuta czuje się uprawniony do przemocy, którą de facto wywiera na swoim pacjencie.

Zależność klienta od terapeuty bywa dodatkowo pogłębiona przez fakt, że do gabinetów psychoterapeutycznych przychodzą ludzie w sytuacji kryzysowej. – Trzeba pamiętać o tym, że większość z nich jest w dość kiepskim stanie emocjonalnym – mówi dr Witkowski. – Rzadko kiedy na psychoterapię zgłaszają się ludzie silni psychicznie, którzy nie chcą niczego w swoim życiu zmieniać.

Być może jest to jedna z przyczyn, dla których ewentualny żal do psychoterapeuty przychodzi post factum. Jeśli tak właśnie jest – twierdzenie niektórych terapeutów, argumentujących, że „klient nie zakomunikował problemu na bieżąco” wydaje się wygodne. Natalia Żuk-Michałowska zaleca, by o wątpliwościach i niezadowoleniu mówić terapeucie wprost.

Bezradny jak pacjent

Asymetria pomiędzy psychoterapeutą a klientem jest jeszcze większa, kiedy w grę wchodzą dzieci. Matylda, samotnie wychowująca siedmioletnią córkę, zgłosiła się po pomoc do certyfikowanej psychoterapeutki dziecięcej z powodu trudności wychowawczych. – Lena miała napady złości, była autoagresywna, nie wiedziałam, o co chodzi. A sama też potrzebowałam pomocy, czułam, że nie wyrabiam. No, ale jak jedna sesja kosztuje 140 zł, trzeba wybrać, kto idzie.

Matylda wydała na psychoterapię córki połowę dwuletnich oszczędności. Dziś uważa, że było to marnowanie pieniędzy. – Potrzebowałam, żeby ktoś mi wyjaśnił, co robić. Konkrety. Bo ja się czułam bezradna. Na pierwszym spotkaniu weszłyśmy do pokoju, gdzie było dużo zabawek, więc mówię do córki, żeby zapytała panią, w co będą się bawić. Pani M., rzucając mi pełne nagany spojrzenie, powiedziała z naciskiem, że „u nas, dzieci same wybierają sobie zabawy”. Zrobiło mi się głupio.

Matylda twierdzi, że przez kilkanaście spotkań nie usłyszała żadnej konkretnej rady. – Zamiast tego pani M. powtarzała, że Lena „jest dzieckiem samotnym”. Albo że „emocje trzeba przeżywać z dzieckiem”. Pouczała mnie przy niej. Czułam się coraz bardziej winna i zagubiona.

Pod koniec „terapii” córka Matyldy zachowywała się gorzej niż na jej początku, a ona sama wpadła w depresję. Obecnie jest na lekach. Udało jej się też znaleźć sensownego psychoterapeutę dla córki. – Właściwie to nie jest psychoterapia, choć ta pani jest psychologiem i psychoterapeutą. Widujemy się co kilka miesięcy. Zgodziła się nas przyjąć, kiedy było już bardzo źle. Za darmo. I ona właściwie powiedziała mi o Lence to samo, co M., ale zrobiła to zupełnie inaczej. Dała mi instrukcje: to robić, tego nie robić, tu poczekać, bo teraz nie da pani rady. Kazała mi iść do psychiatry.

Witkowski: – Jeśli chodzi o psychoterapię dzieci, terapeuci często posługują się tu bardzo wygodnym mechanizmem myślowym. Mianowicie każdy postęp wymaga zaangażowanej współpracy ze strony rodziców, jeśli więc postępów nie ma, jest to ich wina – widocznie nie współpracują dość dobrze. Jednak, jeśli postępy są, ojcem sukcesu jest terapeuta i jego metoda.

Matylda: – Mnie się wydaje, że M. naprawdę wierzyła, że pomagała Lenie. A to, że tak naprawdę psuła nasze relacje jeszcze bardziej, to już inna sprawa.

30-letnia Natalia nigdy nie była na psychoterapii w odróżnieniu od swojej rok młodszej siostry, która pod wpływem psychoterapeuty zerwała kontakt z rodziną: – Nie miałyśmy może idealnej rodziny, ale o jakiejś patologii nie ma mowy – opowiada Natalia. – Prawdą jest, że ojciec nami nigdy się nie zajmował, bo za bardzo był zajęty zdradzaniem matki. Ale nie było jakiegoś bicia czy alkoholu. A matka – owszem, denerwująca, czasem nadopiekuńcza, ale bardzo bliska.

Zaczęło się od obsesyjnego czytania poradników, potem siostra Natalii zaczęła się posługiwać żargonem psychoterapeutycznym. – Matka zaprasza nas na kolację, przyjeżdżamy. Szykuje jedzenie, a siostra gada w tym czasie przez telefon ze swoim chłopakiem. Kiedy mama ją woła, ona, nie chcąc skończyć rozmowy, mówi o „naruszaniu jej granic”. „Naruszanie granic”, „prawo do własnej przestrzeni” i ogólnie „prawo do…” to były bardzo często powtarzane przez nią sformułowania. Potem już każda rozmowa z nią zaczynała się i kończyła litanią oskarżeń w naszym kierunku, nagle się dowiedziałyśmy, że już od wielu lat niszczymy jej życie.

Natalia nie ma obecnie kontaktu z siostrą. Zanim się urwał, siostra zdążyła polecić jej psychoterapię, która „otwiera oczy”.

– Skutkiem dobrej psychoterapii zwykle jest polepszenie relacji z bliskimi, a nie zerwanie ich. Oczywiście nie chciałabym się wypowiadać o sytuacji, którą znam z trzeciej ręki, jednak brzmi to niepokojąco – raczej jak sekta niż psychoterapia – mówi Milena Karlińska-Nehrebecka, psychoterapeutka, prezes Polskiej Federacji Psychoterapeutycznej, i przyznaje, że sama spotkała się z tym, że rodziny osób, które korzystały z terapii, skarżyły się, że tracą z nimi kontakt.

Nie ma ustawy, nie ma standardów

Doświadczenia psychoterapeutyczne większości cytowanych tu osób są różnorodne. Zdarzyło im się spotkać zarówno bardzo złych, jak i bardzo dobrych psychoterapeutów. Ryzyko nadużyć nie jest jedynie domeną psychoterapii. Jednak tu nadużycia również się zdarzają: psychoterapia Włodka, jednego z bohaterów ostatniej książki Witkowskiego, kończy się jego próbą samobójczą. Z kolei Sylwia wchodzi w burzliwą relację seksualną ze swoim terapeutą, której finał znalazł się w sądzie. Paula upija się po każdej sesji, sfrustrowana reakcjami swojej psychoterapeutki, świadomej skądinąd oddziaływania na pacjentkę.

Rzecz w tym, że dopóki zawód psychoterapeuty nie podlega ustawowym regulacjom, poszkodowane osoby nie mają szans na zadośćuczynienie, a gabinety pseudoterapeutów mogą zostać zamknięte co najwyżej przez nich samych. Standardy prowadzenia psychoterapii określone są wprawdzie przez poszczególne stowarzyszenia psychoterapeutyczne, lecz konsekwencje ich nieprzestrzegania wymierzyć może tylko stowarzyszenie, nie prokuratura. Poszkodowany pacjent może zaskarżyć psychoterapeutę do komisji etyki lub sądu koleżeńskiego stowarzyszenia, do którego należy terapeuta. Tu najsroższą karą, jaka może go spotkać, jest nagana lub wykluczenie z listy członków i odebranie certyfikatu. Niewiele to jednak zmienia w sytuacji poszkodowanych klientów. Poza tym psychoterapeuta, który wciąż wykonuje ten zawód mimo odebrania mu członkostwa i upoważnienia, nie ryzykuje absolutnie niczym.

– Ustawa o zawodzie psychoterapeuty ma służyć m.in. utworzeniu reprezentacji zawodowej i procedur bezpieczeństwa dla klientów, których spotkało nadużycie lub błąd w sztuce. Bo ważne, żeby oni mieli gdzie się zgłosić – mówi Natalia Żuk-Michałowska.

– Niektórzy pokrzywdzeni pacjenci zgłaszali się do Rzecznika Praw Pacjenta – dodaje Tomasz Witkowski. – Byli odsyłani, ponieważ psychoterapia podobno nie jest świadczeniem medycznym. Kiedy z kolei szli do Rzecznika Praw Konsumenta, również ich odsyłano – tym razem z informacją, że psychoterapia nie jest usługą.

Najbardziej zdeterminowanym ofiarom nieuczciwych psychoterapeutów pozostaje dochodzenie swoich praw w sądzie. – To bardzo nierówna walka – przestrzega Witkowski. A na stronie wokandy obywatelskiej czytamy o rozprawie zaplanowanej na 28  sierpnia. Psychoterapeuta, co do którego Komisja Etyki zawodu przyznała, że nieprawidłowo prowadził terapię wobec pacjentki, sam oskarżył tę pacjentkę. Sprawa była już raz umorzona ze względu na oczywisty brak winy oskarżonej, jednak wróciła ponownie do sądu rejonowego za sprawą działań adwokata terapeuty. Pacjentki nie stać na prawnika, broni się samodzielnie.

Niestety, nie zanosi się na to, by ustawa o zawodzie psychoterapeuty szybko powstała. Po pierwsze, nie ma zgody co do kierunkowego wykształcenia kandydatów na psychoterapeutów. Po drugie, nie ma też zgody co do „dowodów naukowych”, na które powołują się różne szkoły.

– Psychoterapia jest trochę jak małżeństwo: jak dobrze trafisz, to twoje życie się zmienia na plus. Ale jak trafisz nie najlepiej, to uciekaj! – półżartobliwie podsumowuje Magdalena.


Jak uniknąć eksperymentowania na własnej głowie?

  • Według definicji Polskiej Rady Psychoterapii, psychoterapia jest „procesem, w którym psychoterapeuta stosuje naukowo poparte metody oddziaływania”. Celem tego procesu jest zasadniczo zmiana, jednak to klient określa jej zakres.
  • Psychoterapia powinna być poddana kontroli przez superwizora – psychoterapeutę o wyższych kompetencjach. Spełnia on funkcję „bramkarza”, dopuszczającego do zawodu oraz wydającego certyfikaty. Ma pilnować, żeby nie trafiali do niego hochsztaplerzy.
  • Przed podjęciem psychoterapii psychoterapeuta powinien jasno określić jej cele i czas trwania.
  • Należy zapytać o przygotowanie, przynależność stowarzyszeniową psychoterapeuty i o to, czy ma superwizora. Uczciwy psychoterapeuta odpowie na te pytania bez problemu. Jeśli odpowiedź na każde z nich będzie twierdząca, dobrze byłoby sprawdzić, czy stowarzyszenie, do którego należy nasz terapeuta, jest zrzeszone w Polskiej Radzie Psychoterapii.

Wydanie: 2018, 35/2018

Kategorie: Kraj

Komentarze

  1. kingdompen
    kingdompen 27 sierpnia, 2018, 05:15

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy