Idealnych ułanów nie było – rozmowa z Maciejem Migasem

Idealnych ułanów nie było – rozmowa z Maciejem Migasem

Kino kostiumowe przeżywa renesans i jest to trend światowy

Z Maciejem Migasem rozmawia Artur Zawisza

Przez wiele lat przyzwyczajano Polaków do politycznego wykorzystywania własnej historii. Jak podchodzi do niej współczesny młody artysta?
– Myślę, że jest to nieuniknione i w dużej mierze zależy od materiału, jakim się dysponuje, i od podejścia twórców. Naszym grzechem bardzo często jest, że artyści pracują w służbie jakiejś ideologii. Tak było przed rokiem 1989, tak jest również dzisiaj, tylko że z drugiej strony. Brakuje nam dystansu do trudnych tematów, żeby nie stawiać kolejnych pomników.
Ale wtedy pada zarzut o brak artystycznej odpowiedzialności.
– Można tworzyć bez moralizowania, widz sam potrafi wyciągnąć wnioski.
A jak pan uniknął tego politycznego uwikłania?
– Nie robiłem tego serialu na niczyje polityczne zamówienie.
Starałem się unikać pokazywania Rosjan jako tych bezwzględnie złych, a Polaków jako malowanych ułanów, idealnych chłopców, którzy z patriotyczną pieśnią na ustach idą ginąć za ojczyznę.
Każda wojna jest zła i pociąga za sobą ofiary, nawet ta obronna.  W trybach wojennej machiny wszyscy tracą swoje człowieczeństwo, wojna ich zmienia. Właśnie to starałem się przemycić w tym serialu.
Skąd zainteresowanie wśród młodzieży serialem historycznym, takim jak pański?
– Kino kostiumowe przeżywa obecnie renesans i jest to trend światowy. W naszej rzeczywistości wygląda to trochę inaczej. Przykład zespołu Lao Che, który nagrał płytę poświęconą powstaniu warszawskiemu, potwierdza, że u nas zainteresowanie historią ma głębszy charakter. Widać to nie tylko w filmie. W teatrze i w muzyce również.
Jest jednak zasadnicza różnica w pokazywaniu historii u nas i na świecie. Produkcje zachodnie sięgają do bardziej uniwersalnych historii. Wydarzenia z własnego podwórka ich nie interesują. Tam historia jest metaforą współczesności.
– I tego zazdroszczę im najbardziej. Mam wrażenie, że Polacy mają kłopot z interpretacją historii. Zbyt mocno trzymamy się patriotycznej faktografii i monumentalnej historii.
Kto rządzi na planie serialu historycznego? Reżyser czy historyk?
– Raczej reżyser. Oczywiście konsultowałem się w tej czy innej sprawie. Czy mundur albo uzbrojenie są dobre, ale to wszystko.
Czy to unikanie związku z nauką miało być sposobem na osiągnięcie uniwersalnego charakteru opowieści?
– Dla miłośników historii przeznaczone są filmy dokumentalne, gdzie wydarzenia są pokazywane w sensie – powiedzmy – akademickim. Co się zdarzyło, gdzie, kiedy i kto to zrobił. Moim zadaniem jest opowiedzieć w ciekawy sposób daną historię. Mój serial nie jest materiałem do nauki. Od aktorów wymagałem, żeby grali współcześnie, żeby porzucili styl grania muzealnego. W serialu bohaterowie mówią dzisiejszym językiem, nie recytują tekstów, jak to czasami bywa w produkcjach historycznych.
Jak pan ocenia swoją produkcję na tle bogatej tradycji polskiego serialu historycznego?
– Chylę przed nimi czoła i nie śmiem się porównywać, ale ocena nie należy do mnie. Stanąć obok „Hansa Klossa” i „Czterech pancernych” to byłby zaszczyt.
Jakie wydarzenia z naszej historii są według pana interesujące pod kątem filmowej realizacji?
– Chętnie bym zrobił film o Piłsudskim. Chciałbym opowiedzieć, jakim naprawdę był człowiekiem. Że był mężem stanu, wielkim patriotą, ale też był bezwzględny wobec wrogów politycznych, był kobieciarzem. Interesuje mnie też postać Iwaszkiewicza.


Maciej Migas, dziennikarz, reżyser, scenarzysta, (ur. w 1976 r.) na koncie ma kilka filmów i nagród, m.in. Nagrodę Specjalną Jury na festiwalu w Gdyni za „Odę do radości (Morze)”. Nakręcił też kilka odcinków seriali telewizyjnych „Plebania” i „Londyńczycy”. Jego ostatnią produkcją jest serial „1920. Wojna i miłość”.

Wydanie: 2011, 29/2011

Kategorie: Media

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy