Idzie głód

Idzie głód

W wyniku wojny w Ukrainie śmierć może przyjść również na Bliski Wschód i do Afryki

Relacja pomiędzy dostępem do żywności a konfliktami zbrojnymi i niestabilnością polityczną znana jest nie od dziś, także w kontekście wspomnianych regionów świata. Ukraińskimi czarnoziemami jako niewyczerpanym źródłem jedzenia i kluczem do samowystarczalności fascynował się już przecież Hitler. Doskonale opisał to w książce o wiele mówiącym dziś tytule „Czarna ziemia” amerykański historyk Timothy Snyder, przedstawiając twórcę Trzeciej Rzeszy właśnie jako człowieka owładniętego obsesją dostępu do jedzenia, żywnościowej suwerenności, zapatrzonego w mające tę zdolność Stany Zjednoczone.

Na Bliskim Wschodzie z kolei głód obalił już niejednego przywódcę, a żywność odgrywała główną rolę w każdej prawie rewolcie. Na tunezyjskim targu zaczęła się przecież arabska wiosna, monopol na rozdawanie chleba przywożonego przez zagraniczne organizacje pomocowe był źródłem władzy watażków w Sudanie, Etiopii i Somalii. Wreszcie głód wywołany suszą pchnął kilkanaście lat temu miliony Syryjczyków do migracji ze wsi do miast, co przy okazji zmieniło równowagę sił religijnych. Tę interpretację źródeł wojny w Syrii Zachód skutecznie wypiera, bo łatwiej obwinić o ludobójstwo brutalnego Al-Asada i pomagających mu Rosjan niż siebie samych, współodpowiedzialnych za katastrofę klimatyczną i pustynnienie terenów rolniczych.

Wspólnym mianownikiem wszystkich tych historii jest jednak głód, a potem jego ofiary, liczone często w milionach. Bo, jak trafnie ilustruje to Paweł Smoleński w „Królowych Mogadiszu”, głód „nic sobie nie robi z tragedii, którą nieuchronnie sprowadza”.

Kto zbierze plony, jeśli będą

Wiele wskazuje, że w Azji Południowo-Zachodniej i w Afryce zrobi to ponownie – mimo że tym razem wojna wybuchła nie tam, tylko w teoretycznie odległej Ukrainie. Dewastacja olbrzymich obszarów rolnych, ale przede wszystkim trudności w eksportowaniu zboża, połączone z embargiem na produkty rosyjskie – mieszanka tych czynników sprawia, że krajom od Algierii, przez Egipt, po Syrię i Turcję grozi największy kryzys żywnościowy od dekad. Według Narodów Zjednoczonych być może nawet największy, jaki świat widział od końca II wojny światowej.

Skalę problemu obrazują suche dane. Zgodnie z wyliczeniami World Food Programme, oenzetowskiej agencji zapewniającej codzienne racje żywnościowe dla 125 mln osób na całym świecie, Ukraina i Rosja łącznie produkują 30% globalnych zasobów pszenicy, 20% kukurydzy i aż ponad 75% oleju słonecznikowego. W wielu krajach, nie tylko afrykańskich i arabskich, ale też w byłych republikach radzieckich, te produkty stanowią absolutną podstawę produkcji żywności. Nietrudno sobie wyobrazić, że w tej chwili z ukraińskich i rosyjskich silosów nic nie jest wywożone za granicę, o ile te silosy w przypadku Ukrainy w ogóle jeszcze stoją. Już teraz powoduje to ogromne tąpnięcia na światowych rynkach żywności, a będzie tylko gorzej.

Gdy piszę ten tekst, Rosja zaczyna drugą, docelowo lepiej zorganizowaną i skuteczniejszą ofensywę w Donbasie. Dotychczasowa strategia Putina jednoznacznie wskazuje, że chce on z Ukrainy zrobić państwo niezdolne do samodzielnego funkcjonowania. Kadłubowy twór z poszarpaną geografią, zdemolowaną infrastrukturą i dziurawą gospodarką. Wszędzie tam, gdzie pojawiają się rosyjskie oddziały, zostaje po nich ślad w postaci setek ofiar cywilnych, ale przede wszystkim totalnej destrukcji. Wojna niszczy zatem i to, co zebrane z zeszłego roku, i to, co jeszcze w ziemi.

Skutki konfliktu staną się doskonale widoczne za parę miesięcy. Bardzo możliwe, że działania wojenne będą jeszcze trwały, czyli nikt nie przystąpi do zbierania plonów. Pszenicę zbiera się w lipcu i sierpniu, tak samo rzepak. Wrzesień i październik to z kolei zbiory ryżu, kukurydzy i słoneczników. Przy obecnym zaangażowaniu ukraińskiej (dawnej) ludności cywilnej w wojnę i masowej emigracji do bezpiecznych krajów nie będzie komu tych plonów zebrać, nie mówiąc o posianiu nowej partii roślin. Zwykły roczny cykl biologiczny pokazuje więc, że problem, którego zaczątek mamy dzisiaj, trwać może nawet przez dziesięciolecia.

Pszenica towarem luksusowym

Zresztą wojna odbija się czkawką już teraz. O globalnym zasięgu tego konfliktu najlepiej świadczy mapa rosyjskiego i ukraińskiego eksportu zbóż. Pszenica, popularna zwłaszcza w krajach afrykańskich i bliskowschodnich, lada moment stanie się towarem luksusowym. Egipt, przeszło 100-milionowe państwo ulokowane w samym centrum geograficznego, ale również politycznego życia w regionie, łącznie kupuje z tych dwóch krajów 42% całej swojej pszenicy (dane za FAO, Organizacją Narodów Zjednoczonych ds. Wyżywienia i Rolnictwa). Z kolei 89-milionowa Demokratyczna Republika Konga – 46%. Mająca 270 mln mieszkańców Indonezja, najliczebniejszy kraj muzułmański na świecie, uzależniona jest od tych dwóch producentów w ponad jednej trzeciej (38%). Inne gigakraje: Nigeria, Bangladesz i Turcja kupują w Rosji i Ukrainie 40% potrzebnej im pszenicy.

Tę wyliczankę można ciągnąć, odsetek importu jest dwucyfrowy nawet w krajach odległych, takich jak RPA, i bogatych, jak Norwegia. Nawet World Food Programme co drugie ziarno, które potem rozdystrybuuje w najbiedniejszych zakątkach świata, bierze właśnie od ukraińskich dostawców. Dewastację Ukrainy przez Rosjan w swoich kuchniach, portfelach i żołądkach odczuje co najmniej pół planety.

Handel jest z definicji operacją dwukierunkową, więc w przypadku niemożności domknięcia transakcji przez którąkolwiek stronę tracą obie.

Zostańmy zatem jeszcze na chwilę przy Ukrainie. Eksport produktów rolniczych przynosi tam zysk w wysokości 27 mld dol. rocznie i stanowi prawie połowę (45,7%) wszystkich eksportowanych dóbr. Przekłada się to na 17% całego ukraińskiego PKB. Jeśli sektor rolniczy nie odblokuje się chociaż w niewielkim stopniu, w ukraińskiej gospodarce powstanie dziura jak po niejednej bombie.

A jak to wygląda z drugiej strony? Zależy, na kogo popatrzeć najpierw. Wspomniane już kraje z ogromną populacją są w teorii bardziej zagrożone, ale to stwierdzenie jest prawdziwe, jeśli patrzy się tylko na liczby bezwzględne. W praktyce np. Turcja, nie mówiąc o Zjednoczonych Emiratach Arabskich (67% pszenicy importowanej z Rosji i Ukrainy), może sobie pozwolić na kupno zbóż od innych producentów lub po wyższych cenach. Ale dla biedniejszych i mniejszych państw wojna oznacza ryzyko głodu wręcz całkowitego. Armenia, Mongolia, Kazachstan, ale też Uganda czy Erytrea z dwóch zaangażowanych w wojnę krajów ściągały praktycznie całą swoją pszenicę. Podobnie ma się sytuacja z olejem słonecznikowym i rzepakowym. Jeśli nie będą w stanie same kupić zbóż, będą zdane na łaskę ONZ i World Food Programme.

Ta ostatnia organizacja już odczuwa skutki wojny. Jej dyrektor David M. Beasley szacuje, że tylko w ostatnim miesiącu wydatki programu wzrosły aż o 71 mln dol., co przeliczyć można na racje żywnościowe dla 3,4 mln głodujących osób. Trzeba poza tym pamiętać, że instytucje tego typu, jak zresztą cała ONZ, nie generuje własnego przychodu – działa dzięki wpłatom państw członkowskich. Pytanie, jak długo będą mogły zwiększać swoje koszty, nie redukując liczby osób, którym pomagają, jest już w tej chwili retoryczne.

Tyle widać z poziomu makro. Perspektywa ulicy jest jeszcze bardziej wyrazista, a przez to boleśniejsza. W Egipcie już na początku marca wybuchały pierwsze protesty, napędzane w dużej mierze rosnącymi cenami żywności. W niektórych piekarniach w Kairze za bochenek chleba trzeba było zapłacić wtedy nawet o 60-80% więcej niż przed rosyjską inwazją – informowała stacja CNN. Aby walczyć z inflacją, bank centralny podniósł stopy procentowe o 1% i zdewaluował funt egipski wobec dolara o 14%. Rząd natomiast nałożył górne limity na ceny chleba. Dzięki temu w 5 tys. piekarni 90-gramowe (typowe dla tej części świata) bochenki sprzedawane będą za równowartość 5 eurocentów (22 gr) przez najbliższe trzy miesiące. W kraju, w którym 30 mln ludzi żyje na granicy ubóstwa, 70 mln jest żywieniowo zależnych od programów pomocowych i który przede wszystkim ma bogatą historię masowych „zamieszek chlebowych” – rozruchów wywołanych podwyżkami cen żywności – to nie tylko prowizorka, ale i zapowiedź nieuchronnej politycznej niestabilności. Idzie głód – w Egipcie znaczy to, że zaraz będą upadać rządy.

Usłyszycie krzyk

Wojna w Ukrainie zagraża bezpieczeństwu żywnościowemu na świecie również w sposób mniej widoczny. Embargo na rosyjskie surowce naturalne od razu podniosło i tak bardzo wysokie ceny energii. To oczywiście dotyka odbiorców bezpośrednio, ale przekłada się też na wzrosty cen, m.in. żywności. Z powodu droższego gazu produkcję zmniejszają chociażby zakłady nawozowe, przez co środków chemicznych tego typu jest na rynku mniej. A to uderza nawet w kraje, które na papierze od rosyjskich i ukraińskich zbóż nie zależą wcale. Ceny nawozów windują koszty nawet w Stanach Zjednoczonych. Brazylia, inny kraj, którego gospodarka praktycznie wisi na eksporcie żywności, w przyszłym roku może się zderzyć z gigantycznym kryzysem żywnościowym. Według informacji Bloomberga w marcu brazylijscy farmerzy kupili tylko 28% całkowitej objętości nawozów potrzebnych w drugiej połowie roku.

Po przeciwnej stronie globu, na Sri Lance, brak dostępu do nawozów, bez których rolnictwo na wyspie przestałoby istnieć, już zatrząsł całym krajem. Tam przyczyna była polityczna, w ubiegłym roku rząd zdecydował się przymusić producentów do przejścia na rolnictwo organiczne, wprowadzając całkowity zakaz używania chemii rolniczej. Skutki były katastrofalne, zbiory spadły o kilkadziesiąt procent, żeby ludzie mieli co jeść, władze musiały wydać dodatkowe 350 mln dol. na subsydia produkcji i racje żywnościowe. Zakaz został zdjęty, w jego miejsce zaproponowano kompromis: 50% rolnictwa będzie organiczne, drugie 50% napędzą nawozy. Obie części tego równania okazały się jednak równie trudne w realizacji. Do organicznej produkcji nikt się nie pali, a powrót na rynek nawozów był bolesny – ceny wystrzeliły, rolników stać na ułamek tego, co kupowali w poprzednich latach. Wskutek nietrafionej polityki rządu, której negatywne skutki podkręciła inwazja na Ukrainę, pierwszy raz od uzyskania niepodległości w 1948 r. Sri Lance grozi głód na skalę powszechną.

Wszystkie te elementy żywnościowego równania składa razem polityka. Bo to, co wciąż jeszcze pobrzmiewa relatywnie cicho w różnych zakątkach świata, lada moment może się złączyć w jeden wielki krzyk. Bólu, cierpienia, lęku, po prostu: głodu. Zaraz potem ludzie dadzą upust wściekłości, przyjdzie pora na szukanie winnych. Kogo zatem obarczyć odpowiedzialnością za kroczącą klęskę? Ofiary śmiertelne już są. Na Sri Lance kwietniowe protesty były liczone w milionach, demonstranci starli się z policją, mundurowi odpowiedzieli ogniem. Jedna osoba zginęła, 14 zostało rannych. Ulice zapełniają się niezadowolonymi obywatelami także w Algierii i Armenii. Ceny żywności determinują kierunek polityki wewnętrznej. Czy przełożą się też na politykę zagraniczną?

Głód zawsze wygrywa

Zdaniem Jacka Nicasa z „New York Timesa” odpowiedź na to pytanie musi być twierdząca. Nie wiadomo tylko, przeciw komu zostanie skierowana społeczna złość. Oczywistym winowajcą wydaje się Rosja, to przecież Kreml rozpoczął wojnę, która nikomu nie była potrzebna. Jednak możliwy jest scenariusz odwrotny: problemów z energią, nawozami, cenami żywności nie byłoby, gdyby nie stanowcza reakcja Zachodu na rosyjskie zbrodnie. Niewykluczone więc, zauważa Nicas, że w wyniku głodu zrodzi się oddolna presja społeczeństw na ich rządy, by te zniosły restrykcje, odblokowując nie tylko przepływ energii, ale i rosyjski eksport.

Bieżąca sytuacja nie przysporzy również popularności i tak raczej nielubianej w Afryce i na Bliskim Wschodzie administracji Joego Bidena, bo to ona kształtuje ofensywę polityczną wobec Moskwy. Krótko mówiąc, nawet jeśli realnymi winnymi są Rosjanie, wina i tak może spaść na Amerykanów.

Choć walki toczą się na terytorium Ukrainy, ten konflikt naprawdę będzie miał globalne konsekwencje. A raczej już ma. Według ONZ w czasie pandemii liczba głodujących na świecie zwiększyła się z 720 do 811 mln. Wojna może dodać nawet kolejne 13 mln. To, kto wygra militarnie, będzie tu bez znaczenia. Bo, jak pisze Smoleński, „głód zawsze wygrywa, choć nie powinien. Przecież na świecie jest dość ziarna, fasoli i mąki dla każdego”. Wojna z głodem powinna być banalnie prosta. Ale znowu ją przegramy.

Fot. AFP/East News

Wydanie: 18/2022, 2022

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy